Strony

piątek, 31 lipca 2009

"Most na Drinie" - Ivo Andrić


Ivo Andrić (1892-1975)

Urodzony w Bośni. Po jej zajęciu przez Austro-Węgry - jak wielu młodych ludzi jego pokolenia - związał się z organizacją polityczną walczącą o odzyskanie niepodległości kraju. Wywodził się z niej również zamachowiec, który uśmiercił w Sarajewie księcia Ferdynanda. Andricia internowano wraz z innymi. Przerwane studia (m.in. w Krakowie) ukończył po I wojnie światowej. Pracował jako dyplomata jugosłowiański w wielu europejskich krajach. Podczas II wojny światowej odmówił współpracy z okupantem. Zaangażował się wtedy w próbę uwolnienia krakowskich profesorów, osadzonych przez hitlerowców w obozach koncentracyjnych.

W czasie wojny powstały jego najsłynniejsze powieści, m.in. "Most na Drinie" (1945 r.). Tytułowy most łączy brzegi rzeki Driny, przepływającej przez miasto dzieciństwa - Wyszegrad. Wokół niego toczy się, pokazane na przestrzeni wieków, życie lokalnej społeczności.

W 1961 r. twórczość pisarza uhonorowano Nagrodą Nobla. Uniwersytet Jagielloński nadał mu doktorat honoris causa.

Przeczytałam „Most na Drinie” przekrój przez epoko. W sumie zbiór opowiadań o miejscu z różnymi postaciami. Głównym bohaterem jest most, dookoła którego toczy się życie. Czytało się tak sobie. Niekiedy mnie opowiadanie porywało, a niekiedy szło jak po grudzie. Z tym, że częściej to drugie. Ja po prostu nie lubię opowiadań, takich oderwanych historii wolę jedną akcję, a nie takie rozdrabnianie. Bo niewątpliwie to jest kawałek dobrej literatury rodzajowej.

czwartek, 30 lipca 2009

Nowe wyzwanie

Tym razem na tapetę wzieci nobliści. Przeczytać planuję
1905 Henryk Sienkiewicz, Polska “Rodzina Połanieckich”
1929 Thomas Mann, Niemcy “ Buddenbrookowie
1957 Albert Camus, Francja “Upadek”

1961 Ivo Andrić, Jugosławia “Most na Drinie”
1970 Aleksander Sołżenicyn, ZSRR “Jeden dzień Iwana Denisowicza” a jak się uda to I “Archipelag GUŁAG”
1982 Gabriel Garcá Márquez, Kolumbia “Sto lat samotności”
1983 William Golding, Wlk. Brytania “Władca much”
prawie wszystko(bez jednego tytułu) mam w domu więc nie będzie problemu pozostaje brać i czytać :)

środa, 29 lipca 2009

Harry Potter i Książę Półkrwi - Harry Potter and the Half-Blood Prince


Lord Voldemort zaciska swoją złowieszczą pętlę wokół świata Mugoli i czarodziejów, a Hogwart przestaje być – jak dawniej - bezpieczną przystanią. Harry podejrzewa, że niebezpieczeństwo może czaić się w samym zamku, ale Dumbledorowi zależy raczej na przygotowaniu go do ostatecznego starcia, które jego zdaniem nastąpi niebawem. Razem usiłują znaleźć broń zdolną skruszyć zapory Voldemorta. Harry’emu coraz bardziej podoba się Ginny...niestety, Dean Thomas jest nią również zainteresowany. Lavender Brown dochodzi do wniosku, że Ron jest jej przeznaczeniem, nie bierze tylko pod uwagę czekoladek Romildy Vane! No i oczywiście Hermiona, przeżywająca męki zazdrości, lecz zdecydowana nie ujawniać uczuć. Gdy romanse kwitną, tylko jeden uczeń pozostaje wyniosły i obojętny. Postanowił wywrzeć swoje niezatarte – choć mroczne – piętno na życiu Akademii. Miłość wisi w powietrzu, lecz za nią czai się dramat i Hogwart być może już nigdy nie będzie taki jak przedtem.




Emocje towarzyszące każdej premierze nowego tomu Harrego Pottera ucichły, te ostatnie były szczególne, wszak to był ostatni tom przygód, wieńczący całą serię,(chociaż moim zdaniem doskonały nie był…) A teraz od kilku dni gości na ekranach kin ekranizacja przedostatniego tomu. Oglądnęłam i ja. Wcześniej nabywając ścieżkę dźwiękową, która bardzo mi przypadła do ucha, pozostało oczekiwać na okazję, aby oglądnąć film.
Wrażenia, różne. Były i bardzo pozytywne, np. dotyczące efektów specjalnych (Dumbledore w ogniu), czy zdjęć(scena na morzu przed jaskinią), aktorzy, jak zwykle doskonały, Snape, czy wyjątkowo świetny Ron w miłosnym amoku, ale było też wiele rzeczy, które mnie irytowały, na p0ewno brak bitwy w Hogwarcie, rażące uproszczenie, spolerowanie w stosunku do kolejnej części filmu poprzez zachowanie Snape`a na wieży. Noi fragmenty z przeszłości Czarnego Pana też jakoś bez rewelacji.
No, ale po raz pierwszy spodobał mi się Draco, nie jest już tchórzofretką, ale prawie mężczyzną z dylematami, z poważnym problemem, zagubiony, wystraszony, zdesperowany. Świetnie to jest oddane.
Film bez jakichś specjalnych rewelacji, jednak winę za to może ponosić wersja, jaką miałam do oglądania, wiec z definitywną oceną wstrzymam się do oglądnięcia dobrego DVD, jednak przez część filmu nieco się nudziłam, mając wrażenie, ze jest o wszystkim i o niczym, ale z drugiej strony, kilka razy parsknęłam autentycznym śmiechem obserwując perypetie bohaterów na ekranie, a w trakcie sceny na wieży, byłam bardzo wczuta, i przezywałam, co się dzieje. Żeby w finale uronić łezkę. Więc wrócę do tego filmu jeszcze na pewno

niedziela, 26 lipca 2009

"Chłopiec z latawcem" - Khaled Hosseini


Khaled Hosseini. Młody afgański pisarz, którego debiutancka powieść psychologiczna o głębokiej humanistycznej i politycznej wymowie stała się światowym wydarzeniem literackim jesienią 2004 roku i weszła na pierwsze miejsca amerykańskich list bestsellerów.

Khaled Hosseini urodził się w Afganistanie. W 1980 roku jego rodzina otrzymała azyl polityczny w USA. Mieszka w Kalifornii, gdzie pracuje jako lekarz.

Khaled Hosseini wydał kilka opowiadań, zanim w 2003 roku napisał "Chłopca z latawcem", swoją pierwszą powieść, która natychmiast zdobyła światowy rozgłos. Sprzedana w samych tylko Stanach Zjednoczonych w ponad 500 000 egzemplarzy, ukazała się już w 11 krajach. Została nagrodzona prestiżową Borders Original Voices Award i nominowana do International IMPAC Dublin Literary Award 2005. Prawa do ekranizacji kupiła wytwórnia Dream Works (film reżyseruje Sam Mendes).


"Chłopiec z latawcem" to przejmujący zapis tragedii narodu i głęboka osobista powieść o winie i karze. Na tle wydarzeń w Afganistanie - od upadku monarchii do talibańskiego reżimu - autor snuje opowieść o ojcu i synu, poświęceniu i dramatycznych zrządzeniach losu, o miłości, zdradzie i odkupieniu.

To literacka historia przyjaźni chłopca stającego się mężczyzną w okrutnych czasach, psychologiczna i duchowa bolesna podróż do kraju dzieciństwa. Głęboko humanistyczna, pełna pasji, ciepła i mroczna zarazem, wielka i wyjątkowa powieść, wobec której trudno pozostać obojętnym.


Afganistan, zima 1975 roku. Gasnąca monarchia chyli się ku upadkowi. Ale dwunastoletni Amir, syn bogatego biznesmena z Kabulu, ma własne troski. Desperacko pragnie wygrać doroczne zawody latawców, by udowodnić ojcu, że jest wart jego uwagi i pochwały. On i jego przyjaciel marzą o zwycięstwie. Żaden z chłopców nie potrafi jednak przewidzieć, co wydarzy się owego tragicznego popołudnia. Ten dzień na zawsze zmieni ich życie. Nawet po latach, z dala od Afganistanu, Amir będzie wiedział, że kiedyś musi wrócić - by odnaleźć jedyną rzecz, jakiej nie znalazł w swym nowym świecie: odkupienie...

[Wydawnictwo Amber, 2004]


O ile wybór lektur na kolorowe czytanie był chybiony, o tyle na pierwszy rzut oka peryferia są trafione. A na pewno pierwsza książka „Chłopiec z latawcem”. Miałam na nią ochotę już długo, zawsze jakoś odwlekałam zakup. Aż tego lata jednak w końcu nabyłam. No i zaczęłam czytać. Czytałam od pierwszej do ostatniej strony bez przerwy. Nie wiem, kiedy minęła północ. Książka jest niesamowicie wciągająca.
Bardzo się wzruszyłam czytając, kilkakrotnie miałam łzy w oczach. I później długo nie mogłam usnąć rozmyślając o tym wszystkim. O okrucieństwach wojny. O tym jak wszystko jest kruche, jak płynne są granice, między sielanką a koszmarem..
„Nieprawdą jest, że czas leczy wszelkie rany. Nie leczy - rozdrapuje.” Cytat z książki, który świetne opisuje przeżycia wewnętrzne bohatera, najpierw małego chłopca wychowanego w zbytku, któremu brakuje tylko…no właśnie… brakuje Mu akceptacji Ojca, który jest poważanym obywatelem. I Guru, dla Amira. Ale Ojciec wymarzył sobie innego syna, silnego, dzielnego, wysportowanego. A syn nie tylko przychodząc na świat zabił mu zonę, ale jeszcze zakopuje się w książkach, zamiast kopać piłkę. I początkiem wszelkich tragedii, jest to, że mały chłopiec pragnie, aby Ojciec Go akceptował, chociaż w połowie tak jak akceptuje syna służącego- Alego- małego Hassaida, towarzysza zabaw Amira, ale czy tylko? A ten kryształowy Ojciec o sile Tytana też ma swoje demony z przeszłości, które położą cień na Jego życie, będą determinowały Jego czyny, jak i zmienią historię Amira… jako już dorosłego mężczyzny.
Czytało się świetne, akcja potrafi trzymać w napięciu, jednym słowem przeżywa się wszystkie wydarzenia z bohaterem.
Cieszę się, że wreszcie przeczytałam.

sobota, 25 lipca 2009

"Niegrzeczni bogowie" -Marie Phillips


Współczesny Londyn, stary dom, w którym mieszkają wszyscy bogowie Olimpu. Do Londynu przybyli w 1665 roku. Ich moc jest coraz słabsza, ale odgrywają ważną rolę - Apollo zajmuje się słońcem, Artemida księżycem i zwierzętami, Ares kieruje wojnami i zbrojnymi konfliktami na całym świecie, Afrodyta wypełnia swoje obowiązki oraz pracuje w seks telefonie, Eros udziela się w miejscowym kościele, Zeus wciąż leży w łóżku i gapi się w telewizor. Wszyscy są znudzeni życiem, co powoduje częste konflikty. W ramach jednej z "boskich" wzajemnych złośliwości wydarzy się coś, co wprowadzi wielki zamęt i w życie bogów, i w życie osób postronnych, a z czym nawet bogowie z trudem sobie poradzą...


Bogowie nie żyją na Olimpie. Teraz mieszkają w Londynie. Przynajmniej najważniejsi z nich. Podupadli bardzo, próżno doszukiwać się w nich wszechmocnych, posągowo pięknych szczęśliwych postaci. Teraz jak każdy zmagają się z problemami codzienności. I z sobą nawzajem. Bo rodzina bogów to chodzące problemy, nawet bez wielkiej pomocy Aresa, a zwłaszcza, gdy Eros zamiesza swoimi strzałami. I wplątują się w to śmiertelnicy.
Pełna humoru opowieść o greckich bogach walczących ze współczesnością, powtórka z mitów. I świetna zabawa. A czyta się błyskawicznie.

piątek, 24 lipca 2009

"Czerowne i czarne" - Stendhal


Stendhal - Henri Beyle - urodził się w 1783 r. w Grenoble, umarł w Paryżu w 1842. (...) Jako człowiek i pisarz łączył Stendhal rewolucyjną tradycję jakobinów z bonapartyzmem, wolterowski racjonalizm i osiemnastowieczny sensualizm z romantycznym kultem namiętności i energii. Krytyk i eseista (m.in. "O miłości", "Racine i Szekspir"), powieściopisarz ("Lucjan Leuwen", "Pustelnia parmeńska" itd.), autor pism autobiograficznych ("Życie Henryka Brulard", "Dziennik" itd.), uważany dziś za najbardziej "współczesnego" z pisarzy XIX w., mistrz analizy psychologicznej, nie zdobył uznania za życia, a wiele jego dzieł zostało wydanych pośmiertnie.

"Czerwone i czarne" (1830) należy do najwybitniejszych powieści w literaturze światowej.


Książka z którą męczyłam się ponad tydzień. Tak dokładnie męczyłam. Oj nie miałam szczęścia do kolorowego czytania i cieszę się, że odczytałam obowiązkowe pozycje…. Muszę chyba odpocząć od kolorów, do listy dodatkowej może wrócę, jak zapał wróci. Teraz się czymś odstresuję i wezmę się za peryferia.
Ale ad rem. Czerwone i czarne, książka dla mnie męcząca, nie podobał mi się ani wątek socjologiczny, psychologiczny, ani miłosny. Jedyne momenty jakie czytałam z przyjemnością, to jak Pani de Renal robiła za przeproszeniem w konia małżonka. Cudne to było i bawiło mnie to. Jeszcze interesował mnie wątek Juliana w szkole. I dosłownie tyle. Przez resztę, przedzierałam się w bólach. Raczej nie wrócę do tej ksiązki bo chyba najzwyczajniej się zniechęciłam. Nie dla mnie. Po prostu
Jedyne in plus, ze mam tą książkę z głowy

Książe i Ja: Królewskie wesele - Prince & Me 2: The Royal Wedding


Paige (Kam Heskin) nie może być szczęśliwsza. Jest zakochana, planuje ślub i w dodatku zostanie królową. Kiedy jednak do królewskiego ślubu pozostaje tylko kilka tygodni, gdy wszystko jest już gotowe, na światło dzienne wychodzi archaiczny dekret głoszący, że dziedzic tronu duńskiego musi i może tylko poślubić arystokratkę czystej krwi, kobietę godną państwowej korony. W zaistniałej sytuacji przyszły król musi wybrać: królestwo lub prawdziwa miłość. Jak dalej potoczą się losy Paige, studentki, która zakochała sie w księciu?

Badziew miesiąca, albo i roku. Pierwszą część wspominałam bardzo dobrze, Julia Stilem świetna w roli Page, świetni aktorzy zresztą. Których zmieniono dosłownie wszystkich, Page gra nijaka Kam Heskin badziewna Lizzi Bennet w badziewnej współczesnej Dumie i uprzedzeniu. Zmieniono króla, królową, wprowadzono wątek tak wyświechtany, że się nie da oglądać. Dubel z Pamiętnika Księżniczki nr dwa. Lekko zmieniony aby dostosować się do treści filmu. Nudny koszmar, z fatalnie przebarwionymi scenami, szaleńczo śmiesznymi w zamyśle a tak naprawdę odbiera się je jako żałosne, Kerstin skacząca z okna, spadająca z konia prosto w błoto… tak chwyty rodem z Kevina samego w domu…. Czy raczej w tym wypadku w pałacu. Zmieniono świetnego swej roli aktora od Soren`a. Nie mam ani jednego dobrego słowa o tym filmie. Wszystko co było dobre w pierwszej części rozwalono. Super jest wątek z szukaniem kruczków prawnych, których „najlepsi prawnicy świata” na usługach Danii nie mogą znaleźć a znajduje grupka studentów prawa…. I gdzie? W składzie jakichś tam ksiąg, księgi stare, oczywiście dostępne dla wszystkich, przechowywane w piwnicach, bo wiadomo stare książki lubią wilgotne piwnice.
Pomyłka. Film był okrutną pomyłką. Żałuję dosłownie każdej chwili…..

czwartek, 23 lipca 2009

Amazing Grace - Głos wolności


Oparta na faktach opowieść o człowieku, który poświęcił życie walce o ideały. Młody, zdolny, szlachetnie urodzony William Wilberforce już w wieku 21 lat został członkiem brytyjskiego parlamentu. Bez trudu mógł zrobić błyskotliwą karierę polityczną, wybrał jednak trudną drogę walki o wolność i braterstwo. "Bóg stworzył nas równych" - mówił, tocząc ponad 20-letnią kampanię o zniesienie niewolnictwa. Mając za przeciwników wszystkich najbardziej wpływowych polityków tamtego okresu, łącznie z królem Wielkiej Brytanii, nigdy nie zwątpił. Wspierany przez podzielającą jego poglądy ukochaną kobietę, do końca swoich dni walczył o lepszy świat.

Film nabyty tylko dla Rufusa. Okazało się jednak, ze sam film jest bardzo godny uwagi.
Film opowiada o ostatnich latach niewolnictwa. O walce ludzi, którzy wzięli się z księżyca i uważają, ze wszyscy ludzie są równi. Mają z tego powodu wiele problemów, są uważani faktycznie za lekko stukniętych. Idą za tym duże pieniądze, wielu może stracić swoje fortuny, więc nie przysparza im to popularności w wielu kręgach. Jednak Oni mało się tym przejmują i realizują swoją misję. Film jest czymś na kształt biografii jednego z przywódców tego abolicyjnego ruchu William`a Wilberforce`a. Rozpoczyna się w chwili gdy Wiliam jest już w opłakanym stanie zdrowotnym, nieudane walki o zniesienie niewolnictwa pokopały jego zdrowie i sprawiły, ze jest krok od stania się wrakiem, przyjaciele chcą go ożenić z nadzieją, że żona zatroszczy się o jego drowie, które on sam całkowicie ignoruje. Doprowadzają do spotkania Wiliama z Barbarą piękną panną jednak, ani jedno, ani drugie nie ma ochoty na małżeństwo, po ponownym spotkaniu okazuje się, że młodych łączą zgodne poglądy na wiele spraw. Barbara prosi Wiliama by ten opowiedział jej historię walki z niewolnictwem i tutaj zaczyna się retrospekcja, poznajemy jak to wszystko się zaczęło, jak Wiliam został ministrem, jak poznał swoich sojuszników. I dowiadujemy się, ze przez kolejne lata nie udało mu się przeforsować ustawy o zniesieniu handlu niewolnikami i teraz go to dręczy. I wracając do czasów współczesnych, wiele rzeczy się zmieniło, ale w parlamencie wciąż jest silna frakcja anty-abolicyjna. Wiliam z przyjaciółmi wpadają na pomysł-podstęp, który wykończy handlarzy niewolników. I tak małymi krokami, a nie wielkim skokiem jak wcześniej powoli Anglia się zmienia.
Pod koniec filmu miałam łzy w oczach, podczas tego ostatniego głosowania, przemówienia, Fox`a który w rzeczywistości już nie żył gdy uchwalano tą ustawę. A wzruszyło mnie to, ze Wiliam wygrał swoją walkę z wiatrakami.
To film o słusznej sprawie przerastającej swoją epokę, że jeśli się w cos wierzy warto walczyć.
Bardzo ładne zdjęcia, klimat ma ten film, ciepłe światła świec, klimatyczna muzyka. Bardzo warto oglądnąć.

czwartek, 16 lipca 2009

"Dom nad rozlewiskiem" - Małgorzata Kalicińska



Czy są takie babcie i takie domy, jak w tej powieści? Są. Każdy może taki dom zbudować i nadać mu taką aurę. Naturalnie to rola nas, kobiet: babć, mam, córek i wnuczek - budowanie atmosfery domu - Rodziny. Tak już jest i już! Naśladownictwo - jak najbardziej polecam.

W czasach, gdy wszystko idzie Wam ciężko, "pod górkę", kiedy czujecie się niedokołysani, zmęczeni i nostalgiczni - zajrzyjcie nad Rozlewisko. Poczujecie zapach herbaty z cytryną parzonej dla Was przez Gosię, może dostaniecie miskę rosołu i klucz do morelowego pokoju, w którym odpoczniecie... Opowiecie Waszą historię, albo posłuchacie o tym, co się dzieje nad Rozlewiskiem.

Małgorzata ucieka w z Warszawy i układa swoje życie od nowa, na mazurskiej wsi. Odnajduje powoli sens życia i spokój, poznaje... tak, poznaje swoją matkę, z którą rozstała się w dzieciństwie.

Jest więc rodzinna przeszłość i teraźniejszość, jest też przyszłość - trzeba myśleć o sobie, o córce, o nowo budowanym pensjonacie. O naniesieniu drewna na jutro, o zrobieniu przetworów na zimę. O miłości.

Wspaniała, pełna ciepła i życiowej mądrości opowieść o drodze, którą trzeba przebyć, by odnaleźć swoje miejsce na ziemi.

Wzbraniałam się przed tą książką długo. Wszędzie było o niej głośno. A ja nie lubiuę medialnych książek. Zwykle są sukcesem marketingowym a nie wartościową lekturą. Ale tak jakoś wakacyjnie chciałam sobie odpocząć. Spontanicznie cos przeczytać. I ta książka wołała do mnie. Jeszcze się troszkę pobuntowałam, aż wreszcie dopadłam ją. Byłam pewna, że to taka bajka, dla księżniczek, które jakiś czas temu skończyły naście lat. Bajka, gdzie wszystko ładnie pięknie, ludzie dobrzy.
I po części nie pomyliłam się.
Swoją drogą w polskiej literaturze(nie wiem jak na szerszą światową skalę) jest modne uciekanie na wieś, na prowincje, do korzeni i tak dalej. Jako, ze od lat nast. Jestem szczęśliwą mieszkanką wsi, wiem jak to jest. Owszem cicho, pięknie spokojnie. Raj, ale oczywiście w takich bajkach nie pisze się o tym jak trzeba się ubabrać żeby rozpalić w piecu. Dziwne, że bohaterki nie mają problemu ze zwalaniem węgla do piwnicy i łapaniem cugu. Dojazdy, marzenie każdego mieszczucha. Mieszczuch burzy się gdy czeka w ciepłym aucie w korku, a niech taki mieszczuch poczeka sobie z pół godziny na mrozie na przystanku w oczekiwaniu na autobus, który będzie, albo nie będzie. Wtedy możemy porozmawiać. Gotowanie, pieczenie jasne fajna sprawa, zapach ciasta, satysfakcja, a ja chcę zobaczyć paniusie oporządzające kurę, albo chociażby macające takową…. Nie nie widzę….. tak właśnie dziękuję.
Oczywiście o tym literatura nie wspomina. Nie zauważyłam czegoś takiego w powieści pani Kalicińskiej. Owszem są pewne perypetie, żeby było co opisywać i żeby móc podkreślić jaki to świat jest piękny a ludzie na wsi życzliwi. Są też charaktery podłe, ale to raczej wina ich zaściankowatości i zamknięcia na świat. Jednowymiarowość rządzi. Realizmu jak na lekarstwo. Owszem wulgaryzmy sypią się bogato, może troszkę za bogato. Luźne obyczaje…
Moja Mami nie jest uosobieniem konserwatyzmu, ale jednak ludzie odrobina jakichkolwiek reguł. A i picie na umór, Boże ja nie wiem jak bohaterowie pijąc tyle jeszcze żyją i to bez przeszczepu wątroby. Autorka chyba starała się , żeby to wszystko wypadło współcześnie, realnie, naturalnie. Ale kurczę, wbrew pozorom ludzie na wsi, nie chlają wódki hektolitrami i nie klną w co drugim zdaniu do dzieci.
Nie chcę spolerować, ale perypetie bohaterów są dla mnie nierzeczywiste, sposób ich wykreowania razi po oczach sztucznością. Sztucznością i perfekcjonizmem. Wszystko się udaje. Niemalże od ręki. Bohater pije piwo niemalże co wieczór a dalej wygląda jak młody bóg grecki rzeźbiony w marmurze…
A jednak mimo wszystko polecam ta książkę, jako świetną ucieczkę od codzienności. Książkę nad którą można popłakać rzewnymi Łazami, uwierzyć w lepsze jutro, wręcz w magię. Przenieść się do bajkowego otoczenia, lasy, pola, łąki, dużo wody. Świetna lektura dla kogoś kto obecnie ma zakwasy od kichania i ledwo zipie. Fajnie było poczytać o zwyczajach z innego regionu.
W sumie to jest bajka, odskocznia od szarej codzienności. I wmuszę książkę w Mamę…. I kolejne dwa tomy jak się dorobię też. Niech poczyta coś pogodnego i radosnego, skoro ostatnio nafaszerowałam Ją „Kośćmi” a obecnie wmuszam biografię „Sisi” wiara w dobre jutro, solidna szkoła szalonego optymizmu posypane pięknymi widokami to jest kwintesencja tej książki.

wtorek, 14 lipca 2009

"Biała Masajka" - Corinne Hoffman


Planowała tylko urlop w Afryce... Niezależna Europejka, nigdy by nie uwierzyła, że zakocha się w masajskim wojowniku.

"Jest to relacja z czterech lat w buszu. Kierowana wielką miłością, wyszłam za mąż za Lketingę, Masaja z Kenii. Tam doświadczyłam nieba i piekła, dotarłam do granic wytrzymałości fizycznej i duchowej. Wraz z córką wygrałyśmy największą walkę o przetrwanie..." - pisze autorka jednego z największych bestsellerów ostatnich lat.

Niezwykła historia Białej Masajki została niedawno zekranizowana.


„Biała Masajka” ksiązka o której krąży wiele opinii. Jedni się zachwycają, drudzy krzywią z niesmakiem. Ja chyba należę do tych drugich….. Dlaczego? Otóż irytowała mnie strasznie bohaterka. Jest jeszcze bardziej infantylna niż Bella ze „Zmierzchu” jej komentarze i zachowanie pasują do uczennicy gimnazjum, ale na litość boską!! ta kobieta ma 27 lat w momencie rozpoczęcia akcji. Rzuca wszystko bo się zakochała. Rzuca wszystko dosłownie, kraj, mężczyznę, pracę. Jasne szczyt odpowiedzialności i myślenia perspektywicznego. I opisuje swoje perypetie. Oczywiście po latach kilku. Ciekawie się czyta opisy dotyczące obyczajów(potraktowane po macoszemu), przyjemnie się wyobraża te widoki(opisane też skąpo). Autorka jest egocentryczną i na dodatek pisze bardzo niedojrzale, przynajmniej moim zdaniem. Historia jest materiałem na świetną opowieść, kogoś kto umie opowiadać. Tutaj jednak dobry materiał został zmarnotrawiony. Zdjęć jak na lekarstwo(wystarczy jednak abym zadała sobie pytanie „co ona w nim widziała?? „
Słyszałam, że nakręcono film na podstawie tej powieści. Oglądnęłabym dla krajobrazów Afrykańskich.
Z książki w pamięć zaryje mi się tylko uczucie irytacji na bohaterkę.
To była moja druga wyzwaniowa książka.... i znowu wrażenia czytelnicze średnie(delikatnie mówiąc) oby dalej szło już tylko lepiej

środa, 8 lipca 2009

"Oliwkowy labirynt" - Eduardo Mendoza


Ostatnia część przygód osobliwego bohatera to wyżyny językowej szarlanterii. Mendoza nie ma litości dla klasyków. Żonglując sprawdzonymi metodami, tworzy z nich antykonwencję - wciąga w zabawę literacką i nie odpuszcza do ostatniego akapitu. Fascynujący prestidigitator.

"Oliwkowy labirynt" to najbardziej brawurowa część perypetii bohatera "Przygód fryzjera damskiego" i "Sekretu hiszpańskiej pensjonarki" - niepowtarzalnej trylogii o zabarwieniu sensacyjnym.Ekscentryczny detektyw o maniakalnych skłonnościach podejmuje próbę ucieczki z przytułku dla psychicznie chorych. Przyjmuje misję przechwycenia walizeczki wypełnionej po brzegi banknotami o wysokim nominale. W ten sposób wkracza w labirynt niebezpiecznych zdarzeń. Działa błyskawicznie. Zmienia oblicza. Staje twarzą w twarz z szefami podejrzanych korporacji. Niezwykle czujny, wściekle przebiegły, zwieść go mogą tylko wdzięki pięknej asystentki. Klucząc dociera do punktu wyjścia. Cel niezamierzony, ale osiągnięty.



Moje trzecie zetknięcie się z prozą Mendozy i z samy Detektywem-lumpem, który nie grzeszy inteligencją, przepada za pepsi-colą i ma niebywały talent do wplątywania się w absurdalne sytuacje. Razem z nim przemierzamy ulice Barcelony, ba nawet na krótką chwilę lądujemy w Madrycie. Niestety nawet odrobina Madrytu nie była w stanie uratować w moich oczach tej książki. Przeczytałam ją do końca tylko dlatego, że się do tego kolorowo zobowiązałam. A męczyłam się strasznie. Moim zdaniem najgorsza część trylogii. Może dlatego, że wszystko już był? Ile razy można uczestniczyć w niemalże dublowanych sytuacjach. Może gdybym czytała „Labirynt” jako pierwszą książkę wrażenia byłyby inne a tymczasem tylko liczyłam strony do końca. I sama nie wiem dlaczego tak negatywnie odbieram tą książkę…. Może niskie ciśnienie? Bo autor nie zmienił stylu, pisze w ten sam sposób lekko, dowcipnie, gawędziarsko. Roi się od absurdalnych sytuacji. Zwrotów akcji nie z tego świata, postaci, których próżno szukać w normalnym świecie.

Po świetnej „Przygodzie fryzjera damskiego” oraz równie dobrej „Przygodzie hiszpańskiej pensjonarki” „Oliwkowy labirynt wypada w moich oczach słabo… mam nadzieję, ze nie zniechęci mnie to do przygód z Eduardo Mendozy, który jak przekonałam się przecież pisze bardzo przyjemnie, jego książki świetnie nadają się na leniwe słoneczne popołudnie. I jest to przy okazji niesamowicie sympatyczny człowiek o czym świadczą wywiady, które przeczytałam…..

Jeśli polecam „Oliwkowy labirynt” to tylko dlatego, że jednak w całości seria o lumpowatym detektywie jest warta przeczytania

Tess of the d Urbervilles - miniserial


Tess młoda dziewczyna, która na początku jest naiwną nic nie wiedzącą o świecie poza swoim domem szesnastolatką nie spodziewa się, że poszukiwanie pracy zmieni jej życie na zawsze. Dziewczyna trafia do dalekiego krewnego Aleca, który się w niej zakochuje i uporczywie nęka Tess do tego stopnia, że dokonuje na niej gwałtu. Bohaterka rodzi chorowitego chłopca, który szybko umiera a sama ucieka i zatrudnia się jako pomoc na gospodarstwie myśląc, że jej problemy się skończą i wreszcie będzie mogła posmakować szczęścia. Jednak tam poznaje Angela, w którym zakochuje się z wzajemnością. Wybranek serca oświadcza się, a Tess boi się mu powiedzieć o bolesnych doświadczeniach z przeszłości. Jednak podczas nocy poślubnej Angel opowiada o swoim wcześniejszym romansie. Dzięki temu wyznaniu dziewczyna jest przekonana, że mąż zrozumie to, co przeżyła. Jednak czy tak się stanie?


W rolach głównych: Gemma Arterton (James Bond: Quantum Of Solace, St Trinian's) jako Tess, Hans Matheson (The Virgin Queen, Dr Zhivago) jako złowieszczy Alec, oraz Eddie Redmayne (Elizabeth: The Golden Age, Savage Grace) jako Angel.


Mini-serial będący ekranizacją książki, którą swego czasu bardzo przeżywałam. Cztery odcinki to dosyć aby móc opowiedzieć tą historię bez uproszczeń, które wpłyną znacząco na historię. Tutaj fabułą jest opowiedziana dosyć wiernie. Są nieznaczne zmiany, ale naprawdę drobne.
Muzyka jest ładna, klimatyczna i przejmująca. Nie wybija się na pierwszy plan tylko współgra delikatnie z obrazem, chociaż w niektórych momentach jest bardzo wyraźna.
Zdjęcia są przepiękne, wszechobecna zieleń robią na mnie bajeczne wrażenie, ślicznie i żywo, radośnie. Czy mgliście baśniowe Stonehenge
Jeśli chodzi o bohaterów, to aktorka grająca Tess jest bardzo śliczna, tylko nie byłabym sobą gdybym się nie czepiła. A przeszkadzała mi kacza warga co jeszcze bardziej mnie drażniło w momentach gdy Tess się wykrzywiała w płaczu. Ale oczy miała prześliczne
Aktor od Aleca nie przypadł mi nigdy do gustu widziałam go w Doktorze Żiwago gdzie grał ostatniego głupca(przynajmniej z perspektywy czasu tak to odbieram) i z tego powodu nie zapałałam do niego sympatią. W Nędznikach też Go widziałam, ale też mnie drażnił. Nie pamiętam już dlaczego, ale skoro nawet występ w nędznikach i takie skojarzenie nie mogło zmienić mojej opinii na pewno nie mogła zmienić jej Ekranizacja Tess gdzie gra podłego łotra, któremu już od pierwszych kadrów podły charakter wychodzi na twarz.
No i sprawa najtrudniejsza. Angel. Nie jest przystojny, nie powala na kolana swoim czarem, urodą i tym wszystkim czym powala na kolana na ten przykład Iker. Ale Angel ma coś w sobie takiego, że mimo, że klęłam Go w duchu(książkowego wyklinałam bardziej) i ganiłam za głupotę i byłam wściekła na niego, no bo jak rozsądny człowiek może postępować tak okrutnie, to jednak nie mogłam wyzbyć się sympatii do niego. A zwłaszcza scena gdy przyjeżdża do hotelu do Tess i kaja się i wychodzi po prostu z niego to jaki głupi był i jak tego żałuje to Jeżu kochany aż mnie coś ściskało. No bo ostatnia scena gdy siedzi z siostrą Tess to ehhh. Ja nigdy nie zmądrzeję.
Z postaci dalszych bardzo mi się podobała Mama Angela, była ucieleśnieniem moich wyobrażeń o żonie pastora z tamtej epoki.

Bardzo się cieszę, że mogłam oglądnąć ten serial. I została mi jeszcze jedna ekranizacja do oglądnięcia. Bardzo mi losy Tess na serce siadły. I za każdym razem strasznie się wczuwam. Zawsze mam nadzieję, ze Angel Jej wybaczy, albo Ona Mu nie powie….
Albo jej matka będzie mądrzejsza i nie wyśle Jej do ubogich krewnych….

poniedziałek, 6 lipca 2009

Kolorowe czytanie - ostateczne plany

Moje pierwsze(i nie ostatnie) wyzwanie czytelnicze.
W skrócie wyzwanie polega na tym, żeby przeczytać trzy książki z trzema różnymi kolorami w tytule.
W ramach kolorowego czytania chcę przeczytać:


Na pewno:
Oliwkowy Labirynt - Eduardo Mendoza
Czerwone i Czarne – Stendhal
Biała Masajka –Corinne Hofman


A jeśli czas i cierpliwość pozwolą tak bonusowo w ramach poszerzania horyzontów
Wszystko czerwone – Joanna Chmielewska
Czerwone tarcze – Jarosław Iwaszkiewicz
Czarny wilk – Kurt David
Czarne ptaki – Gunnar Gunnarsson
Smażone zielone pomidory - Fannie Flag



Trzymajcie kciuki ;)

"Sekret hiszpańskiej pensjonarki" - Eduardo Mendoza


Eduardo Mendoza (ur.1943) pochodzi z Barcelony. Swoją twórczość określa mianem literackiego pijaństwa bądź powieściowego chuligaństwa. Pytany, czy jest pisarzem postmodernistycznym, odpowiada, że "post-post, kiedy już przeszła kawalkada i przejeżdża się spychaczem, zgarniając wszystko".

Niepospolity lump, jednocześnie pechowy detektyw, znany już czytelnikom bestsellerowej "Przygody fryzjera damskiego", wyrusza na trop kolejnej zagadki. Tym razem próbuje rozwikłać tajemnicę zniknięcia hiszpańskiej pensjonarki. Śledztwo prowadzi wyłącznie własnymi "nieproceduralnymi" metodami. Świadków dobiera według najmniej zrozumiałego klucza. Łamie serca pięknych kobiet, by wyciągnąć od nich stek bezużytecznych informacji. Zwodnicza intuicja doprowadzi ostatecznie naszego kryptodetektywa do samego centrum afery kryminalno-biznesowej.

Kto oczekuje prostego zakończeia, tego spotka bolesny zawód. Komu logika nieobca, i tak się pogubi w zawiłym labiryncie nieprzewidywalnych wydarzeń, kłopotliwych niespodzianek i podejmowanych z żelazną konsekwencją niewłaściwych kroków.

Druga moja przygoda z Mendozą, po „Przygodzie fryzjera damskiego” myślałam, ze odkryłam książkę najbardziej śmiechopędną. Co za błąd.. „Hiszpańska pensjonarka…” jest jeśli to możliwe jeszcze zabawniejsza z plejadą cudownie śmiesznych postaci, z wzbudzającą śmiech do łez inteligencją głównego bohatera i jego sposobem narracji. Po prostu turlasz się po podłodze. Absourdlany świat absurdalnych bohaterów, rządzący się absurdalnymi prawami. Zwroty akcji nie z tej ziemi.
Jedyne co mogę zarzucić tej książce to, ze jest stanowczo za krótka.
Eduardo Mendoga mimo, że pochodzi z Barcelony ma już stałe miejsce w moim czytelniczym światku. Ba nawet dostanie chyba swój piedestalik(niczym Mushu z Mulan)

piątek, 3 lipca 2009

łancuszek

Poczułam się wyróżniona, ale i zakłopotana... bo nie mam komu podać.

Ale nic to ;)

1. Jaka książka kojarzy Ci się najbardziej z czasami dzieciństwa?

"Dzieci z Bullerbyn" czytałam ją tyle razy, że nie zliczę. Uwielbiałam ją, zaśmiewałam się do łez i uczyłam ciekawych rzeczy.

2. Czy jest, a jeśli tak to jaka, książka, którą przeczytałeś/przeczytałaś już co najmniej dwukrotnie i nadal masz ochotę kiedyś po nią sięgnąć?

"Przeminęło z wiatrem" nie wiem ile razy czytałam tą książkę, ale wciąż mam nadal na nią ochotę, od kiedy sięgnęłam po nią jakieś 6 lat temu średnio dwa razy rocznie ją czytam... a po fragmentach to częściej ;)

3. Jaka epoka obfituje, Twoim zdaniem, w najbardziej godne uwagi dzieła literackie?

Pozytywizm chyba, nie wyobrażam sobie czytania bez Trylogii Sienkiewicza, czy "Nad Niemnem" i długo by wymieniać....
A czasowo uważam, że druga połowa XIX wieku była najbogatsza w dobrą literaturę :)

czwartek, 2 lipca 2009

"Intruz" - Stephenie Meyer


Przyszłość. Nasz świat opanował niewidzialny wróg. Najeźdźcy przejęli ludzkie ciała i umysły, wiodąc w nich na pozór normalne życie. W ciele Melanie zostaje umieszczona "dusza" o imieniu Wagabunda, która wie, że ludzkie ciała doznają gwałtownych uczuć, ich zmysły odbierają mnóstwo wrażeń, a wspomnienia potrafią być aż nadto wyraziste. Ale jest coś, czego Wagabunda się nie spodziewa: poprzedni właściciel ciała nie zamierza poddać się bez walki. Wagabunda wertuje myśli Melanie w poszukiwaniu śladów prowadzących do reszty rebeliantów. Tymczasem Melanie podsuwa jej coraz to nowe wspomnienia ukochanego mężczyzny, Jareda, który ukrywa się na pustyni. Wagabunda nie potrafi oddzielić swoich uczuć od pragnień ciała i zaczyna tęsknić za mężczyzną, którego miała pomóc schwytać. Wkrótce Wagabunda i Melanie stają się mimowolnymi sojuszniczkami i wyruszają na poszukiwanie człowieka, bez którego nie mogą żyć.

Dużo słyszałam o tej ksiażce, kusiła mnie też z tylnej okładki sagi "Zmierzch" aż w końcu zawołała mnie z okładki księgarni i tak się stało, że Rodzicielka mi ją sprezentowałą. Nie jestem wielbicielką science fiction jednak ta książka jest bardzo przystępna. po recenzjach dpodziewałąm się naprawdę porywającej akcji. Czegoś a`la "Cień wiatru" czy ksiażki Picoult od których naprawdę nie sposób się oderwać. Od "Intruza" odrywałam się bez problemu. Dziwnie akcja jest poprowadzona, czytając opis wydawało mi się, że ta walka intruz- żywiciel będzie trwała dłużej, bedzie bardziej zaciekła, że nie od razu udadzą się na poszukiwanie Jareda, tymczasem rach-ciach i już pojechali. Później jest wątek romansowo-psychologiczny, który ciągnie się i ciągnie i ciągnie. Ale aż tak bardzo nie męczy. Są momenty grozy. Naprawdę kilka razy ciśnienie mi skoczyło. Nie popłakałam się przy końcu gdy już myślałam, że z Wandą będzie koniec...
Przeczytałam książkę szybko i z zaciekawieniem, ale bez zaangażowania emocjonalnego. Może dlatego, że opisy nastawiły mnie na ósmy cud świata a z takim nastawieniem ciężko, żeby coś sprostało wymaganiom.

Il Divo - At the Colosseum


Zapis wideo śpiewających chłopaków. od kiedy weszłam w posiadanie tego cudu każdy ranek zaczynam od oglądnięcia. I w ten sposób mam gwarancję, ze dzień będzie dobry...

Obie z Mamą chyba najbardziej lubimy Adagio, które jest piękne samo w sobie a w wykonaniu Chłopaków zyskuje jakiś metafizyczny wymiar, cudowne efekty, gra świateł, przeogromny talent wykonawców



Wszystko jest perfekcyjnie dopracowane, dekoracja potęguje klimat....
piosenek jest pięć.... dobrze dobrali.... znam te piosenki już na pamięć a wciąż nie mogę się nasłuchać. I napatrzeć ;)