W 1926 roku młody Cecil opuszcza skonfliktowane na tle rasowym południe USA, szukając szansy na lepsze życie. Wkrótce otrzyma niezwykły dar od losu. Zostanie kamerdynerem w Białym Domu, stając się naocznym świadkiem wydarzeń, które na zawsze zmienią oblicze współczesnego świata. Gdy kolejni prezydenci USA zmagają się ze skutkami zabójstwa Johna F. Kennedy'ego, Martina Luthera Kinga i kontrowersjami narosłymi wokół wojny w Wietnamie i afery Watergate, Cecil – wpierany przez kochającą żonę Glorię (Oprah Winfrey) – musi podjąć trudną walkę o dobro i szczęście rodziny, któremu na drodze stanie jego własne, bezgraniczne oddanie pracy
Miałam się przygotowywać do
jutrzejszych zajęć, ale zarwę noc i przeżyję. Mama wspomniała, że dobre
recenzje zbiera książka „Kamerdyner”. Chociaż podobno film słaby. A że staram
się oglądać więcej filmów, to przy pierwszej okazji włączyłam film. Świat nie
zawaliłby się, gdybym oglądnęła jutro po pracy, ale mój charakter podły wziął
górę.
Film opowiada historię
czarnoskórego chłopca, który dorasta na farmie bawełny, jego matka jest
wykorzystywana seksualnie przez właściciela posiadłości. Ojciec, gdy ośmiela
się sprzeciwić właścicielowi dostaje kulkę, prawie w sam środek czoła. Biała
kobieta – domyślam się, że matka właściciela – bierze chłopca na służbę do domu
i uczy go jak być idealnym służącym. Pomaga mu również odejść z domu, aby
znaleźć swoje miejsce. Czasy są ciężkie, Murzyn może zostać zabity i jest jakby
wyjęty spod prawa. Cecilowi udaje się jednak znaleźć dobrą pracę w hotelu w D.C
tam zostaje zauważony i trafia do Białego Domu, gdzie będzie usługiwał
prezydentom. Równolegle z jego życiem, toczy się wielka historia USA, a
zwłaszcza walka o zniesienie segregacji rasowej, w którą żywo angażuje się
pierworodny syn Cecila.
Zieeeewam. Film okazał się tak
amerykański i przewidywalny, że nie wiem dlaczego w połowie go nie wyłączyłam.
Ach tak, Alan Rickman pojawia się dopiero na końcu(gra prezydenta Regana). Ten
film może zrobić widzom wodę z mózgu. Ci którym Ameryka jawi się jako ziemia
obiecana, kraj wolności, który przecież w XIX wieku zniósł niewolnictwo i
propagował równość i wszelkie wolności jest pokazany, jak hmmmm zacofana
miedzywojenna Polska, gdzie prześladuje się tych innych. A nie chcę umniejszać
antysemityzmu czy tragedii holocaustu, sceny z „Kamerdynera” momentami
paraliżują. Połowa XX wieku a zachowanie białych, prawych Amerykanów, mrozi
krew w żyłach. Poddaje w wątpliwość człowieczeństwo niektórych.
|
Nancy i Ronald Regan
Najlepsza, prezydencka kreacja |
Martin Luther King jest postacią
ważną dla, mniej więcej, środka filmu bowiem syn naszego kamerdynera, angażuje
się w walkę o równość. Ląduje w więzieniu jakieś 16 razy w ciągu dwóch lat,
wpędzając matkę w alkoholizm, a ojca przyprawiając o stres i wstyd. Bo
prezydenci wiedzą o tym, że Cecil ma syna, wiedzą co syn porabia. Cecil jest
wierny swej służbie. Oddaje całego siebie, swojej pracy, tak że brakuje mu
energii na dom. Co jest kolejnym klasycznym zagraniem. Zapracowany mąż, widzący
sens tylko w pracy. Gloryfikujący zajęcia, za marne grosze, a zaniedbujący dom.
W domu zaś dzieci się buntują, żona ma pretensje. Zwykle pojawia się nałóg,
zdrady. Wątek prywatnego życia
Kamerdynera jest schematyczny, przewidywalny. Takie jest moje zdanie.
CO z prezydentami? Mamy maraton.
Amerykanie, najwyraźniej żyją w przekonaniu że znamy biografie każdego z ich
prezydentów. I tak ukłon w stronę widza mniej „wykształconego” to podpisy, za
czasów którego prezydenta rozgrywa się akurat akcja. Nie tylko dlatego, że
kocham Rickmana, najlepiej go zapamiętałąm. Przypomina Regana, a więc jako
jedyny z prezydentów przemykających po ekranie przypomniał mi pierwowzór(np.
JFK to jakiś żart, tak jak i jego żona), jego żonę gra J. Fonda, świetna i również
podobna. On zapadł mi w pamięć, chociaż najwięcej scen nie miał. Pierwszego
prezydenta grał Williams, jeszcze jego zapamiętałam. Reszta… niewyraźna,
miałka, jak film.
Twórcy próbowali zmieścić dużo
treści w krótkim czasie, w efekcie przekaz jest zubożony, a widz ma wrażenie,
że jest przegoniony po salach muzeum i
może tylko omieść wzrokiem wnętrza.
Dodatkowo poprawność polityczna i
dbanie o bezpieczeństwo(byle nie dotknąć drażliwego tematu) wali po oczach więc
film jest po prostu bez wyrazu.
Bronią go aktorzy, Cecil, jego
żona Gabriele, grają świetnie, zachowują swoje człowieczeństwo, do końca mają
ludzkie rysy. Ich losy są w stanie wzruszyć. Dla nich i dla wszystkich
czarnoskórych odtwórców warto zobaczyć ten film. Można też wzruszyć się(lekko)
i porozmyślać o kolejach jakimi błądzą prawa człowieka.
Film naprawdę bardzo zwyczajny
6/52
źródło okładki i plakatu - filmweb
A nie słyszałam o tym filmie, ale z chęcią obejrzę : )
OdpowiedzUsuńZobaczę czy mi się spodoba : D
Pozdrawiam : >
Film oceniłam na 7/10, czyli dobry, ale... Wszystko dzieje się zbyt szybko, prezydenci przemykają po ekranie z prędkością światła. No i jeszcze ta propagandowa końcówka.
OdpowiedzUsuń