Skończyłam czytać tę książkę w niedzielę, ale nie potrafiłam zebrać się i opisać, potrzebowałam oddechu, wolnego czasu, żeby na spokojnie zebrać myśli. Nie mieszkam w Krakowie, Nową Hutę, znam tylko z legend, w których pojawia się Bronx i na równi z zagrożeniami w tej dzielnicy, mamy później to robotnicze osiedle Krakowa. Dopiero saga Edyty Świętek sprawiła, że inaczej spojrzałam na to miejsce, zaczęłam czytać, oglądać zdjęcia. Ujęło mnie to miejsce, stworzone od nowa, związane z kombinatem, miejsce nowych ludzi, którzy przyjeżdżali z nadzieją na lepsze życie, dziś to miejsce będące celem wycieczek, pomnik socrealizmu, a przecież żyją ci, którzy nastali tu razem z hutą, jak przetrwali transformację ustrojową, o czym myślą, jakie mają nadzieje, jak im się żyje?
To nie są reportaże. To historia Nowej Huty opowiedziana przez mieszkańców, którzy noszą ją w sobie, albo nosili (kilku bohaterów telenoweli już nie żyje). Niekiedy pewnie upiększają, czasem przejaskrawiają, wiele zapominają (może celowo), ale mają do tego pełne prawo, bo to nie tylko historia ich dzielnicy, ale przede wszystkim ich życie. Czasem telenowelowo naiwne i melodramatyczne — wysłuchane i zapisane.
„Nowohucka telenowela” to niezwykły zapis dzisiejszej świadomości budowniczych i mieszkańców Nowej Huty, a zarazem świadectwo działania heroicznych (pokoleniowych) mitów, które z upływem czasu stają się nierzadko „kuchennymi opowieściami”.
Mamy tu do czynienia z domowymi opowieściami, zapisanymi najczęściej tak jak były wygłoszone, a więc w języku mówionym, który dziś jest jednym z najważniejszych kryteriów autentyzmu zjawisk kulturowych. Na tym polega m.in. niezaprzeczalna wartość tej książki, jej oryginalność, ukryta w chwytliwym dziś określeniu gatunkowym: telenowela.
prof. Roch Sulima
Nigdy nie byłem w Nowej Hucie, ale teraz, po przeczytaniu „Nowohuckiej telenoweli” Renaty Radłowskiej, wiem, że muszę tam pojechać. Nie żeby pisać, bo po lekturze Radłowskiej mam wrażenie, że temat został wyczerpany — nie będzie już nic do dodania — ale żeby przejść się śladami jej bohaterów, może zobaczyć stary, wiejski cmentarzyk otoczony blokami.
Włodzimierz Nowak
Książka to zbiór opowieści o ludziach, którym przyszło żyć w cieniu wielkich kominów huty. Byli wysiedlani, bo na terenie ich domów miał stanąć kombinat, ale w większości, sami ciągnęli pod Kraków, żeby znaleźć lepsze życie. Wydaje mi się, że ta książka tak naprawdę pokazuje PRL w innym świetle. Dziś jest moda, żeby mówić, że PRL był zły, że nic dobrego, natomiast ludzie uciekali do Nowej Huty, bo marzyli o lepszym życiu, o prądzie w domu, o własnym dachu nad głową o pewniejszym jutrze o tym, że coś osiągną, pracując nie na gruncie pana. Budowali ten zakład, byli z niego dumni, chociaż transformacja ustrojowa nie do końca wyszła im na dobre. Dziś mieszkają w domach z młodości, w Nowej Hucie, czasami wcale nie jeżdżą do Krakowa, bo Nowa Huta jest wszystkim. Ta książka tak bardzo wzrusza. Pokazuje, że młodość mija niepostrzeżenie, z perspektywy czasu widać jak złe i dobre chwile zlewają się w kolaż naszego życia, zostaje proza codzienności.
W bardzo dobrym stylu jest ten reportaż, zbiór poszczególnych biografii, czasami słodki, często smutny, takie jakie jest życie, bardzo różnorodne. Jeśli lubicie reportaże po prostu, o ludziach jest to książka, wprost stworzona dla Was. Oczywiście, nie uważam jej za arcydzieło, brakło mi chyba więcej opowieści o początkach tego miasta, bo chyba to powinno być tematem, gdy rozmawiamy z tymi, którzy jeszcze żyją i pamiętają. No i wydaje mi się, że jest ta książka nieco polukrowana, bo z jednej strony jasne, pamięć ludzka jest wybiórcza, po latach złe chwile się zacierają, ale szkoda, że autorka nie napisała więcej o junakach o tym jak to wyglądało naprawdę.
Niedoskonałości te, nie sprawiają, że skreślam tę książkę, czytało się ją szybko i kończę ją pełna miłych wspomnień. Chociaż jestem nastawiona nostalgicznie.
Coś dla mnie, mój śp. tato był hutnikiem :)
OdpowiedzUsuńJa również bardzo polubiłam Nową Hutę, dzięki sadze Świętek, chociaż... nigdy tam nie byłam. ;-) Rozejrzę się za tym tytułem w bibliotece.
OdpowiedzUsuńNowa Huta nie taka straszna jak ją malują :) Od roku tam mieszkam i po przeczytaniu sagi Świętek doceniam. Ma swój klimat i paradoksalnie ze swoimi blokowiskami jest przestronniejsza i bardziej zielona, bo reszta Krakowa powoli zabetonowuje się do ostatniego skrawka. Na książkę poluję bo chce dowiedzieć się więcej o moim skrawku świata :)
OdpowiedzUsuń