Strony

niedziela, 30 stycznia 2011

Lady Jane (1986)


Lady Jane" to dramat historyczny o potędze miłości. Jest XVI wiek, Anglia. Następcą Henryka VIII zostaje jego jedyny syn, Edward VI. Chłopak jest chorowity i nikt nie spodziewa się, by długo rządził. Po jego śmierci na tronie ma zasiąść zagorzała katoliczka, księżniczka Maria. Ten pomysł nie podoba się księciu Northumberland, który chce, by to jego rodzina zajęła najwyższe stanowiska w królestwie. W tym celu zmusza 15-letnią Jane (Helena Bonham Carter), wnuczkę Henryka, by poślubiła jego syna Guilforda (Cary Elwes). Początkowo młodzi nie znoszą się, książę ma opinię hulaki, co nie podoba się Jane. Dopiero pobyt na wsi pozwoli obojgu poznać się, a nawet pokochać. Obdarzą się wielkim uczuciem. Tymczasem Edward umiera, a na swoją następczynię wyznacza Lady Jane. Jej rządy trwają zaledwie kilka dni, bowiem oto przybywa Maria, by rozprawić się z wyznawcami kościoła Anglikańskiego i z "fałszywą" królową.

Zaczęło się niewinnie od telefonu i rozmowy o filmach. Zeszło na „Jak zostać królem” oraz moje refleksje na temat Królowej matki w wykonaniu Bellatrix. Polecono mi Lady Jane. Siedziałam sama w domu i zachciało mi się oglądnąć jakiś film, bo jednak głownie piszę(czytaj – zbieram się), oraz oglądam seriale. Około pierwszej w nocy włączyłam film. Pełna sceptycyzmu, bo jakoś starych filmów nie lubię, miałam ochotę na coś motylkowego, kolorowego i miłosnego.
Taaa

Uwaga spojlery.
Jak w opisie sytuacja w Anglii nie jest ciekawa. Sytuacja historyczna, burze i wiatry zdają się oszczędzać młodą Jane, kuzynkę syna słynnego króla z wieloma żonami. Zyje sobie w chłodnej atmosferze rodzinnego domu i pilnie studiuje, uczy się i czyta Gdyby młody król był zdrowy pewnie wyszłaby za niego za mąż i była królową. Dobrą królową. Los chce inaczej, doradca króla Lord Dudlmy upatrzył sobie ją na przyszło królową i żonę swojego niebiesko ptaszkowanego synalka. Jane nie chce się zgodzić, różga matki i perswazja umierającego króla ostatecznie tryumfują. Pełna niechęci i lęku staje na ślubnym kobiercu. Pewnym pocieszeniem jest fakt, że mąż zgodził się na życie jak kuzyn z kuzynką. Chociaż czy to była ulga dla dziewczyny? W jej wieku kiedy śni się o miłości, uczuciu. A dostajemy człowieka, którego nie darzymy sympatią, który przechwala się podbojami miłosnymi.
Początkowo tak jest, żyją obok siebie kłócąc się i dogryzając. Jane mimo, ze jest wykształcona nie wie wiele o prawdziwym życiu, co mąż jej wytyka i od tego zaczyna się ich uczucie.
Film moim zdaniem świetny duża zasługa w tym aktorów, przede wszystkim genialnej Heleny Bonham Carter, która jako młoda aktorka świetnie odegrała postać Lady Jane, dziewczyny o niezłomnych zasadach, pełnej uczucia, ale jednocześnie zagubionej.
Film ma piękne krajobrazy, ładne stroje, muzykę. I przede wszystkim pięknie opowiedzianą historię, która w rzeczywistości wcale tak piękna nie była. Ale co nam szkodzi wierzyć, że Jane w czasie krótkiego życia naprawdę kochała i była równie mocno kochana, że szła na śmierć ze świadomością, ze spotka tego od którego na ten kluczowy moment ją oddzielono.

Ale ostrzegam. Film jest smutny, prawie 24 godziny minęły od oglądnięcia a mi wciąż smutno.

wtorek, 25 stycznia 2011

"Jak zostać królem" - Kings Speech 2010


Fascynująca opowieść o człowieku, który uratował królestwo i w przełomowym momencie historii mężnie poprowadził Anglików w walce przeciwko najeźdźcy. Po szokującej abdykacji Edwarda VIII książę Albert musi, mimo wielkich oporów, zasiąść na tronie Anglii jako Jerzy VI. Ogromną przeszkodą w wypełnianiu monarszych obowiązków jest dla niego... problem z wysławianiem się. Jedyną osobą, która może pomóc Jerzemu w odnalezieniu własnego głosu i stawieniu czoła groźbie inwazji hitlerowskiej, okazuje się australijski specjalista o wielce nieortodoksyjnych metodach pracy nad wymową. Wkrótce rodzi się przyjaźń, która odmieni życie dwóch niezwykłych ludzi i zadecyduje o losach największej z wojen.

Wyczekiwany przeze mnie film za który Colin Firth dostał Złotego Globa. Polski tytuł to „Jak zostać królem”.
Drugi syn króla Edwarda V – Albert ma problemy z wymową, jąka się nieludzko, kiedyś nie miałoby to wpływu na jego ewentualną karierę, ale teraz członek rodziny królewskiej musi przemawiać na żywo przez radio. A Bertiego takie zadanie przerasta. Procesja lekarzy nie przynosi rezultatu, kamyczki w ustach, palenie, nic nie działa. Żona – Elżbieta znajduje człowieka od wymowy, przyjmującego w obskurnym pokoju, będącego człowiekiem bezpośrednim i z tupetem. Lionek przełamuje opory Bertiego, powoli nawiązuje się przyjaźń, powoli rozpoczyna się najcięższa walka przyszłego króla Edwarda VI.

Film jest jeden z lepszych jakie widziałam, może nie porwę się na stwierdzenie, że z lepszych jakie widziałam w ogóle. Na pewno lepszy z oglądniętych ostatnio. Zawdzięcza to przede wszystkim świetnym aktorom, wprawdzie wszyscy mają w moich oczach imiona postaci z którymi je kojarzę, więc Colin to Pan Darcy, jednak tutaj pełen ciepła, bez wyniosłości, ba raczej z ogromną dawką pokory. Królowa Elżbieta to nie kto inny tylko Bellatriks, ponieważ aktorkę widywałam głównie w rolach kobiet na skraju obłąkania nie do końca mi pasowała jako ciepła królowa Elżbieta – coś w oczach mi nie pasowało. Ale całokształt oceniam bardzo pozytywnie. No i rewelacyjny wprost kapitan Barbossa.
Film jest pełen bardzo ładnych, wzruszających scen, każda scena gdy Bertie próbuje coś mówić i niemalże dławi się szczęką była dla mnie wzruszająca, nie miewam raczej problemów z mówieniem, ale wyobrażam sobie jak to jest chcieć coś powiedzieć a nie móc.
Były też sceny wzruszające, cała kuracja Lionela wyciskała łzy ze śmiechu.

Mogłabym dużo pisać. Film jest swietny!!

niedziela, 23 stycznia 2011

The Social Network 2010


To kolejny film najciekawszego reżysera ostatnich lat, twórcy takich obrazów jak "Siedem", "Podziemny krąg" czy "Ciekawy przypadek Benjamina Buttona". Historia opowiada o powstaniu portalu Facebook. Jedną z głównych ról gra Justin Timberlake. Pewnego październikowego wieczoru w 2003 roku, po zerwaniu z dziewczyną, Mark (Jesse Eisenberg) włamuje się do uniwersyteckiej sieci komputerowej i tworzy stronę internetową będącą bazą studentek Harvardu. Następnie umieszcza obok siebie zdjęcia dziewcząt i zadaje użytkownikom pytanie o to, która z nich jest atrakcyjniejsza. Strona otrzymuje nazwę Facemash i staje się niezwykle popularna wywołując jednocześnie mnóstwo kontrowersji. Mark zostaje oskarżony o celowe złamanie zabezpieczeń, pogwałcenie praw autorskich i naruszenie prywatności. Jednak to właśnie wtedy rodzi się zarys Facebooka. Wkrótce potem Mark zakłada stronę thefacebook.com, która gości na monitorach komputerów na Harvardzie, uniwersytetów Ivy League oraz Doliny Krzemowej, a potem dosłownie w każdym zakątku świata.

Więcej, lub mniej, ale używam facebooka a ponieważ ostatnio głośno było o filmie pokazującym okoliczności powstania tego jakże popularnego portalu, skusiłam się i ja. Miałam pewne obawy, bo moim zdaniem minęło za mało czasu, żeby kusić się na ekranizację początków strony, która teraz łączy miliony.
I już wiem, wiem jak to się zaczęło i wiem, ze największy kompleks kobiety i tak jest mniejszy od najmniejszego kompleksu mężczyzny, bo oto Mark, zostaje rzucony przez swoją dziewczynę, czy można się jej dziwić, że nie chce być z robotem. Mark mimo, ze genialny jest emocjonalnie okaleczony. Zachowuje się mniej ludzko niż komputery w które namiętnie jest wpatrzony. Po tym jak dziewczyna go zostawia, wraca do akademika i umieszcza stosowną notkę na swoim blogu. I postanawia się zabawić. Boże chroń nas przed fantazyjną zabawą informatyków, chłopak w ciągu nocy przeciąża sieć Harvardu i tworzy stronkę porównującą zdjęcia studentek. Studenci klikają i oceniają.
Wybucha mała afera, Mark awansuje na najbardziej niepopularnego, ale budzi zainteresowanie i intryguje. Między innymi dwóch braci którzy wspólnie z Markiem i kolegą Hindusem chcą stworzyć stronkę, która będzie hitem. I do tego potrzebny im Mark. Chłopak się zgadza. W międzyczasie jednak sam wpada na genialny pomysł. Wraz z jedynym przyjacielem zakładają firmę, Mark od myślenia Eduardo od pieniędzy.
I tu początek mają dwa procesy, które zostaną wytoczone twórcy Facebooka,
Chłopak jest społecznym inwalidą, jest najmłodszym milionerem, ale jest upośledzony robi krzywdę innym i nie jest mu przykro, on po prostu nie widzi, ze robi coś złego jest zapatrzony w swojego idola i w ekran komputera. Oraz wciąż pcha go chęć zaimponowania dziewczynie która go kiedyś odrzuciła. Mi najbardziej żal było Eduarda, naprawdę, chłopak wpakował w to kasę, którą stracił, ale ważniejsze, ze stracił zaufanie pokładanie w kumplu. Nawet rozważam usunięcie konta z Pejsa w ramach protestu.

Film nie ma porywającej akcji, nie ma wzruszającej historii miłosnej, są ludzie. Po prostu i aż.

piątek, 21 stycznia 2011

Czarny łabędź - Black Swan 2010



Film nawiązuje do jednego z najsłynniejszych na świecie przedstawień baletowych - "Jeziora Łabędziego". Opowiada historię Niny (Natalie Portman), baleriny występującej na deskach teatrów w Nowym Jorku. Balet całkowicie pochłania jej życie i jest gotowa wiele dla niego poświęcić, aby spełnić swoje marzenia i grać w jak najlepszych spektaklach. Jej ambicje są podsycane przez matkę, Erikę (Barbara Hershey), która nieustannie kontroluje życie córki. Wkrótce Ninie trafia się niesamowita okazja. Dyrektor teatru, Thomas (Vincent Cassel), decyduje się zastąpić kimś nowym primabalerinę Beth MacIntyre (Winona Ryder), która występowała w "Jeziorze Łabędzim". Jako pierwsza przychodzi mu na myśl Nina, jednak baletnica ma konkurencję - nową, bardzo zdolną tancerkę Lily (Mila Kunis). Rola księżniczki Odetty jest bardzo trudna do zagrania. Baletnica musi sobie poradzić zarówno z rolą Białego, symbolizującego niewinność i grację, jak i z rolą zmysłowego i uwodzicielskiego Czarnego Łabędzia. Nina doskonale pasuje do roli Białego Łabędzia, natomiast Lily do jej przeciwieństwa - Czarnego. Pomiędzy dziewczynami rodzi się rywalizacja. Na dodatek Nina pada ofiarą brutalnego gwałtu i zaczyna miewać omamy. Odkrywa w sobie ciemniejsze strony charakteru i czuje, że dzięki temu może lepiej zagrać Czarnego Łabędzia.

Jezioro Łabędzie jest jednym z popularniejszych baletów, chyba każdy w miarę wykształcony człowiek o nim słyszał. Widziało pewnie mniej, ale we fragmentach zbierze się już spora grupka. Widok mężczyzn w rajtuzach średnio mnie kręci więc balet o ile w wersji kobiecej mnie urzeka, o tyle w męskim wykonaniu nieco mniej. Ale muzykę Czajkowskiego cenię wysoko. Ale przede wszystkim o tym filmie jest głośno, trąbią media, mówią ludzie. Znajomi się zachwycają, bądź krytykują, ale mówią. Więc dałam się ponieść i postanowiłam oglądnąć coby na bieżąco w miarę być z kulturą wielkiego świata.

Film jest momentami makabryczny, wyobraźnia miesza się z rzeczywistością. Z drugiej strony to co czytałam o tym filmie się nie do końca mi sprawdziło. Muzyka jest faktycznie bajeczna. Ale to raczej zasługa Czajkowskiego, niż twórców. Ja nie przepadam za Portman, ona w większości filmów gra podobnie, te same skrzywienia, że mam ochotę ją potelepać. Tutaj dodatkowo w niektórych scenach patrzenie na jej prześwitujące pojedyńcze kosteczki na plecach dodatkowo aż bolało.
Co nie odbiera jednak wszystkich walorów jakie posiada ten film. Jedną z zalet jest mój powrót do Czajkowskiego . Inny to uświadomienie sobie ile niekiedy nasze marzenia i ambicje kosztują, ze jesteśmy jak ten ptak z ciernistego krzewu, który śpiewa gdy w serduszko wbija mu się cierń i go zabija. Składamy siebie na ołtarzu naszych ambicji, czasami nie są to nawet nasze ambicje. Bo Nina została przez matkę pchnięta na scenę i nie wiem czy aż tak to kochała, czy po prostu nie miała innej drogi do wyboru.

piątek, 14 stycznia 2011

Krakersy

Składniki na około 8 tuzinów:
2 szklanki mąki pszennej chlebowej lub mąki pszennej
2 łyżeczki cukru
1 łyżeczka soli
3/4 łyżeczki sody oczyszczonej
75 g masła
120 g startego na małych oczkach sera żółtego, np. cheddar
1/2 szklanki zimnej wody
sól, do oprószenia


Wszystkie składniki umieścić w mikserze i zmiksować (najlepiej hakiem do ciasta drożdżowego lub w malakserze). Ciasto powinno wyjść gładkie, elastyczne, miękkie. Przykryć je folią spożywczą i umieścić w lodówce na godzinę.

Po tym czasie ciasto rozwałkować na nienatłuszczonej blaszce (lub na papierze do pieczenia) na grubość około 1 mm (miejscami może nawet prześwitywać papier); im ciasto cieniej rozwałkowane, tym krakersy smaczniejsze i bardziej chrupiące. Można lekko podsypywać mąką, jeśli to konieczne. Okrągłym nożem do pizzy (najlepszy do tego) lub zwykłym pokroić ciasto na kwadraty lub prostokąty, ponakłuwać każdy krakers widelcem.*Przed pieczeniem oprószyć solą.

Piec w temperaturze 220ºC przez 5 - 10 minut, w zależności od grubości krakersa lub upodobań. Powinny się zezłocić.


Malakserem robi się błyskawicznie, i nie brudzi się nic prócz malaksera, ja nim tarłam ser i wszystko mieszałam. Doslownie 5 minut.
Następnie podzieliłam ciasto na papierze wymierzonym pod moją blachę rozwałkowałam na cienko posypałam solą i kminkiem po czym przejechałam dosyć mocno wałkiem, zeby kminek i sol nie spadały, podziobałam widelcem i pocięłam ząbkowanym nożykiem takim okrągły, przeniosłam na blachę i upiekłam.
Przypadkiem odkryłam, ze są bardziej kruche, jeśli po upieczeniu nie wyjmuję ich od razu, tylko zostawiam w piekarniku(to był przypadek bo akurat sasiadka przyszła) świetnie się wysuszyły i chrupają aż miło.
Tak miło, że nawet Tata nie powstrzymał słów aprobaty :D
No i znikają jak sen złoty :P

niedziela, 9 stycznia 2011

Fabryka klamek

Nowa płyta Grzegorza Turnaua



Klimatyczna, zresztą cała płyta bardzo dobra jest :)



Z czytaniem i filmamy chwilowy zastój spowodowany styczniem, pisaniem pracy, oraz powtórkami serialu Merlin.

Słucham muzyki, piszę, czytam, znowu piszę, chociaż jak mawiają u mnie na uczelni, najpierw się czyta, później się myśli, a na końcu piszę. Nigdy nie odwrotnie :P
U mnie różnie bywa.

Od czasu do czasu eksperymentuję w kuchni, zarywam noce i jestem wiecznie niewyspana.
Z recenzjami muszę wyhamować :|

piątek, 7 stycznia 2011

"Uciekinierka z San Benito" - Chufo Llorens


Znakomita powieść historyczna hiszpańskiego pisarza, autora bestsellerowego, wydanego w Polsce w 2009 roku „Władcy Barcelony”. „Uciekinierka z San Benito” to pełna przygód, napisana z epickim rozmachem i wsparta historycznymi faktami opowieść o niezwykłej kobiecie, której życie zostało zbudowane na kłamstwie. Madryt, XVII wiek. Martína Rojo e Hinojosa, ubogi rolnik, pragnie mieć wreszcie syna, dziecko, któremu przekaże schedę po sobie. Gdy jego żona rodzi kolejną dziewczynkę, mężczyzna zwraca się do swej siostry, przeoryszy klasztoru San Benito i z jej pomocą podmienia nowonarodzoną dziewczynkę na porzuconego w przybytku chłopca. Catalina dorasta wśród sióstr, nie znając swojej tożsamości – o tym, kim naprawdę jest wie tylko kilka osób. Jej pochodzenie zdradza również odziedziczone po ojcu znamię… Przez trzynaście lat prawda pozostaje w ukryciu. Dopiero knowania Sor Gabrieli i ojciec Rivandeiry, którzy, chcąc wykorzystać Catalinę do własnych celów, oskarżają ją o konszachty z diabłem, prowokują dziewczynę do ucieczki. Od tej pory, przebrana za mężczyznę, Catalina będzie musiała uciekać przed nieprzyjaciółmi, radzić sobie w świecie, którego dotychczas nie znała i walczyć o własne życie. Na swojej drodze spotka zarówno wrogów, jak i przyjaciół, a pośród nich tego jedynego – młodego arystokratę, Diego de Cárdenasa, którego pokocha od pierwszego wejrzenia… Czy jednak uda jej się zdobyć jego serca, skoro oficjalnie stała się mężczyzną? I czy będzie miała dość sprytu i hartu ducha, by uciec przed depczącą jej po piętach Świętą Inkwizycją?

Jestem hiszpanofilką, lecę jak mucha do miodu, usłyszawszy o książce dziejącej się w Hiszpanii, czy hiszpańskiego autora. A tu miałam dwa w jednym. Pamiętam, że „Władca Barcelony” bardzo mi się podobał, więc skoro usłyszałam tylko o planach wydania kolejnej książki tego autora, wiedziałam na co wydam pieniążki urodzinowe.

Fakt, że zaczęłam czytać w bardzo gorącym okresie, miałam czas na kilka stron przed snem. Pewnie zwalczyłabym senność gdyby akcja mnie porwała, a ja czytałam, czytałam i czekałam kiedy się zacznie, kiedy będą emocje, zaskakujące zwroty akcji. Czekałam i do końca się nie doczekałam.
Moim zdaniem autor nie popisał się tym razem. A materiał, fabułę miał świetną. Przyłożył się raczej do wkurzających przypisów niż do treści. Tak przypisy mnie denerwowały, sama tworzę pracę naukową i robię tych przypisów nieziemskie ilości, ale autora nie przebiję, poza tym nie znoszę gdy przypisy są na końcu, że musisz się odrywać od treści i szukać o co chodzi.
Bohaterka to istna Mery Sue, jest piękna, inteligentna,, nieszczęśliwa z takim urokiem osobistym, że każdy dobry człowiek którego spotka okaże się jej przychylny, nieważne co dziewczyna zrobi kochają ją i tak. Dobrzy w tej książce są idealni nie mają złych rys charakteru. Źli to źli bez pozytywów. Sztuczność tych bohaterów razi i utrudnia czytanie.
Wszystko jest napisane tak po łepkach na odczepnego, żeby dać czytelnikowi cos jakby na odczepnego.

Zawiodłam się na tej książce…

czwartek, 6 stycznia 2011

Muffinki z marmoladą

- 1,5 szklanki mleka

- 1 szklanka cukru

- pół szklanki oleju

- szczypta soli

- łyżeczka proszku do pieczenie

- 2 jajka

- 1,5 łyżeczki ekstraktu waniliowego

- 3 i pół szklanki mąki

- mały słoiczek dżemu w ulubionym smaku ( ja dałam marmoladę wieloowocową)niebo!

1. Suche i mokre składniki (oprócz dżemu)mieszamy w oddzielnych miskach.Następnie łączymy wszystkie składniki.

2. Wypełniamy ciastem do połowy foremki no i nakładamy dżemik,następnie przykrywamy ciastem.

3. Wstawiamy do piekarnika na około 25 minut i pieczemy w 200 stp. na złoty kolor. Można posypać cukrem pudrem.



Po muffinkach serowych, które robią furrorę zamarzyły mi się marmoladowe.

Zrobiłam, zniknęły tak szybko, że nie miałamm jak zdjęcia zrobić.

Z książkami/filmami mam zastój.

Piszę pilnie pracę, więc dopóki nie przebiję się przez ten rozdział, czytać będę tyle co kilkanaście stron przed snem... :(