Strony

wtorek, 29 listopada 2011

"Love story" - Love story 1970


Oliviera Barrett'a IV (Ryan O'Neal) i Jennifer Cavilerri (Ali MacGraw) łączy głębokie uczucie. Na wieść o tym, że młodzi chcą się pobrać, ojciec Oliviera (Ray Milland) grozi mu wydziedziczeniem. Dochodzi do konfliktu. Jennifer i jej ojciec (John Marley) robią wszystko, aby pogodzić Barrett'ów.


Są filmy legendy, filmy których nie trzeba reklamować, słyszysz tytuł i wiesz… Moim zdaniem do takich legend należy właśnie „Love story” klasyczny wyciskacz łez, film który jest idealny jeśli potrzebujesz katharsis, chociaż zasmuca, więc to nie do końca takie encyklopedyczne katharsis jes.
Nie jest to film, który niesie jakieś ogromnie głębokie przesłanie, nie opowiada jak zaradzić na globalny problem głodu, czy jak sprowadzić na Ziemię pokój. To film o dwójce młodych ludzi, którzy po prostu chcieli się razem zestarzeć, piękną piosenkę do tego filmu śpiewa Zdzisława Sośnica. Bo muzyka do filmu jest po prostu przepiękna, wyciska łzy, koresponduje z akcją na ekranie… I jest często używana, przynajmniej była, gdy grające kartki były hitem sezonu do tychże karteczek.
Chyba nie ma kobiety która na tym filmie nie wypłakiwałaby sobie oczu, która nie chciałaby mieć w tym momencie takiego Olivera, który jest w stanie zrobić wszystko, nawet schować dumę do kieszeni i iść prosić swojego surowego ojca o pieniądze, bożeńciu ta scena w bibliotece u szanownego tatusia Olivera III, jest… z jednej strony widzimy ojca, surowego, twardego jak stal, ale tylko dlatego że tak został wychowany, że nie spotkał swojej Jenny, która pokazałaby mu świat luzu, Barret senior nie jest złym człowiekiem, kocha swojego syna, ale nie zwykł okazywać uczuć. I tego jego syn mu nie wybaczy, na końcu filmu widzimy szansę na pojednanie tej dwójki, ale co będzie dalej… to już pozostawiono naszej interpretacji.
Nie wiem na czym polega mistrzostwo tego filmu… na dialogach? Momentami powalających i sprawiających, że człek krztusi się ze śmiechu, a w innym miejscu dosadnych, pełnych uczucia, czułości? Na dwójce bohaterów, którzy nie patrzą sobie tylko w oczy, zapewniając o swojej miłości, ale czasami normalnie się kłócą, przekomarzają, tak po prostu, zwyczajnie.
Jestem kobietą, która płaczę na Love stroy i która po tym filmie odczuwa wyraźnie jakowąś pustkę i dotkliwy ból istnienia.

Chyba Pojdę się katować teraz „Szkolą uczuć”, chociaż już za sobą mam połowę „To właśnie miłość” w końcu czas najwyższy

5 komentarzy:

  1. Nie oglądałam muszę to zrobić;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytałam w liceum. Nie podobało mi się.

    OdpowiedzUsuń
  3. ksiązka też mnie jakoś nie zachwyciła, ale film - pozycja obowiązkowa....

    OdpowiedzUsuń
  4. Faktycznie, płakałam jak bóbr. Książka za to jeszcze wciąż przede mną.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ech, klasyka, i film, i książka.

    OdpowiedzUsuń

To dużymi literami: KAŻDY KOMENTARZ ZAWIERAJĄCY LINK - WYLATUJE- WIELOKROTNIE PROSIŁAM, NIE ODNOSIŁO SKUTKU, TERAZ Z AUTOMATU I BEZ CZYTANIA.

A teraz grzecznie i klasycznie ; ) bo bardzo Was przecież lubię : )

Witaj Gościu, cieszy mnie Twoja wizyta, cieszę się, że chcesz pozostawić ślad po tym, że przeczytałeś to miałam do powiedzenia.

Proszę :) komentuj, ale pamiętaj :)

Każdy głos w dyskusji jest dla mnie ważny. Każdy komentarz jest czytany, na komentarz każdego czytelnika staram się odpowiedzieć.

Jeśli chcesz coś powiedzieć, zwrócić uwagę, a komentarz pod danym postem będzie niewłaściwy - z boku podałam adres mejlowy

Nie spamuj, nie jestem nastolatką, więc nie pisz "Super, zapraszam do mnie". To właśnie jest spam, takie komentarze usuwam. Napisz coś merytorycznego, a na pewno zaciekawisz mnie i odwiedzę Twoją stronę.

Chcesz mnie obrazić? Wyzwać? Wyśmiać moje poglądy, czy mnie, jako mnie? Daruj sobie! Jesli szydzisz, lub obrażasz moich czytelników, lub po prostu naruszasz netetykietę, komentarz również wyleci.