Pan Wołodyjowski – trzecia z powieści tworzących Trylogię Henryka Sienkiewicza (pozostałe części to Ogniem i mieczem i Potop).
Powieść była pierwotnie wydana w odcinkach w latach 1887–1888 w warszawskim dzienniku „Słowo” i, z minimalnym opóźnieniem w stosunku do „Słowa”, także w dzienniku krakowskim „Czas” i „Dzienniku Poznańskim”. Wydanie książkowe miało miejsce w latach 1887–1888. Część rękopisu powieści przechowywana jest w Ossolineum we Wrocławiu.
Fabuła powieści przedstawia wydarzenia historyczne w latach 1668–1673. Był to okres wojen z Turcją. Ukazane zostały przez Sienkiewicza następujące wydarzenia historyczne:
elekcja Michała Korybuta Wiśniowieckiego,
obrona Kamieńca Podolskiego,
zwycięska bitwa pod Chocimiem.
Książka była dwukrotnie ekranizowana. W 1969 powstały film Pan Wołodyjowski oraz serial telewizyjny Przygody pana Michała.
Chyba każdy mól książkowy ma książki do których lubi wracać, które raz na jakiś czas musi sobie powtórzyć. Do moich należy również „Pan Wołodyjowski” nie mogę wytrzymać zbyt długo bez tej lektury.
I tak w te chłodne dni zapragnęłam wrócić do lektury, która wyciska ze mnie łzy strumieniami. Zamieniam się w fontannę.
Trudno mi sobie wyobrazić kogoś kto nie czytał „Trylogii” Sienkiewicza, naprawdę. Zdaję sobie sprawę, że nie wszystkie ksiażki przez wszystkich są kochane, jednak język Sienkiewicza i jego dzieło ku pokrzepieniu serc, kocham szczególną miłością, pierwszy raz przeczytałam szczenięciem jeszcze będąc, miałam problemy z rozumieniem wszystkiego, ale większość pojmowałam(chociaż Hektor Kamieniecki wszedł do kanonu żartów rodzinnych).
Najmniej nie ukrywam lubię „Potop”, może dlatego, ze w filmowej wersji straszną antypatią pałam dla aktorki, która gra Oleńkę… nie mam serca dla drugiej części Trylogii. Po prostu, zaś Pan Wołodyjowski(i Dawno odstawione na półkę „Ogniem i mieczem”) to książki, które mnie wzruszają, bawią, wciągają do tego świata.
Więc historia zaczyna się gdy państwo Kmicicowie oczekują potomka pierwszego i dochodzi do nich hiobowa wieść, oto Mały rycerz, stał już u bram małżeńskiego szczęścia z Anusią, którego wyglądał jako zbawienia, bo pamiętamy, ze chłop kochliwy był a jednocześnie prawy i dobry, że dziś ze świecą szukać serca tak czystego a walecznego. I można mniemać było, że Pan Bóg da mu za te trudy nagrodę a tymczasem po tylu latach wojowania gdy już, już miał był się żenić narzeczona zmarła. Michałowi chęci do życia brakło. Wstępuje do zakonu… ale od czego ma przyjaciół. Przyjaciele i wtedy i dziś(dzięki Bogu nie wszystko się zmienia) służą człowiekowi w trudnych chwilach pomocą i podporą są i mimo, że początkowo bywa się wściekłym za interwencję najczęściej się okazuje, że słusznie zrobili. A co dopiero przyjaciel z takim pomyślunkiem jak Zagłoba. Któren to wyciąga podstępem kolegę z zakonu(wykorzystując do tego innego przyjaciela Ketlinga) i przywraca rycerstwu pierwszego żołnierza. Później dzieje się już tylko lepiej, młodość przybywa w życie Michała wraz z jego siostrą a raczej podopiecznymi tej siostry. Poznajemy Krzysię i Basię… I o ile Krzysia może budzić irytację to Baśki nie da się nie kochać…
Dobra bo skończy się tym, że opiszę całą książkę a nie o to chodzi przecie.
Powiem, ze uwielbiam tą historię miłosną, kocham to pokrewieństwo dusz, mimo dużej różnicy wieku. Płaczę gdy Basia brnie przez zaspy(aczkolwiek ciężko nie oddać hołdu niesamowicie namiętnej miłości Azji Tuchajbejowicza, który jest intrygujący, dziki... niesamowity) chcąc tylko troszkę bliżej Michałka umrzeć. A później gdy Michał przeżywa chorobę żony. Płaczę też z żalu nad panem Nowowiejskim i tymi nieszczęściami, jak z Księgi Hioba, które się na niego zwaliły, nad biedną Zosią Boską… nad losem kobiet w tamtych czasach…
A pod koniec książki płaczę Łazami wielkości ziarenek grochu, jednocześnie od połowy książki mając nadzieję, że w mojej książce przybyło stron i Michał nie zginie, że będą mieli z Basią dzieci i będą żyli szczęśliwie, długo, długo.
Niesprawiedliwie potraktował Sienkiewicz Wołodyjowskich, najsympatyczniejszą parę ksiązki. Nie dał im dzieci, nie dał ima happy endu. Nie mogę sobie wyobrazić życia Basi bez Michała…
I wcale nic to…
http://gottwald.wrzuta.pl/audio/2fSpNxGbiZg/
O widzisz, a ja za Sienkiewiczem nie przepadam - jedynie Quo Vadis wielbię bezgranicznie :)
OdpowiedzUsuńNie masz nad Trylogię, aczkolwiek Quo Vadis też lubię :)
OdpowiedzUsuńWstyd się przyznać, że chodzą po ziemi ludzie którzy nie przeczytali Trylogii - w tym ja. Jednak chyba się postarzałam i mam ochotę wziąć w ręce wszelkie lektury, literaturę polską, która wydawałaby się wręcz obowiązkowa. Niby lepiej późno niż wcale ale na ten moment żałuję, że jeszcze nie przeczytałam tych 'podstawowych' książek. ;)
OdpowiedzUsuńNie powiem, że nie lubię Trylogii. Bo tak naprawdę nie lubię tylko "Potopu", którego próbowałam bezskutecznie przeczytać trzykrotnie i w efekcie do matury przystąpiłam z pobieżną znajomością tej powieści - znalezioną w jakimś bryku. Chyba nie muszę podkreślać, iż na maturze był właśnie fragment "Potopu" oraz dwa utwory romantyczne, których nigdy nie lubiłam (ale o niebiosa, przeczytałam je!)?
OdpowiedzUsuńPozostałe części Trylogii lubię, ale nie uwielbiam. Uwielbiam zaś "Quo vadis" i uważam, iż właśnie ono powinno zastąpić na liście lektur Potop.
Ech, tak to już z tym Sienkiewiczem jest. Facet nie da się bezgranicznie lubić!
Pozdrawiam :)
Bo On strasznie broi :P Ale przybijam piatkę, "Potop" czytałam minimum trzy razy(w całości) ale bez serca.
OdpowiedzUsuńWiesz, ja generalnie nie lubię Sienkiewicza. "W pustyni i w puszczy" oraz "Krzyżacy" to była dla mnie prawdziwa mordęga. Dlatego do Trylogii jakoś mi nie nie spieszyło (i nie spieszy). Z tym, że jakiś rok temu byłam zmuszona przeczytać właśnie "Pana Wołodyjowskiego" i po raz pierwszy przy Sienkiewiczu nie nudziłam się jak mops. Nie zachwycam się tą książką, ale dość dobrze mi się czytało, a momentami nawet byłam ciekawa, co dalej.
OdpowiedzUsuńJa bardzo lubię Trylogię Sienkiewicza oraz jej filmową ekranizację. Uważam jednak, że książki są lepsze od filmów, które mają zmienione niektóre fakty i pomijają różne ciekawe wydarzenia. Największe zastrzeżenia budzi we mnie ekranizacja Potopu, brakuje mi w niej Anny Borzobohatej – Krasieńskiej (narzeczonej Michała Wołodyjowskiego – „mały” rycerz z powodu jej niespodziewanej śmierci na początku trzeciego tomu trylogii jest w zakonie Kamedułów), księżnej Gryzeldy Zamojskiej (wdowy po księciu Jeremim Wiśniowieckim, który dowodził obroną Zbaraża), brakuje „SobiePana” Zamoyskiego i całego epizodu związanego z próbą zdobycia Zamościa przez Szwedów. Nie wspomnę, że Heffman w filmie pominął pięknie opisane w powieści oblężenie Warszawy oraz późniejszą obronę Wołomontowicz przez Kmicica. Nieobecność Anny Borzobohatej w powieści sprawiła, że Kmicic nie dostał od niej listu i nie dowiedział się o obecności Anusi w Wołomontowiczach. Podsumowując dodam, że te i jeszcze kilka niedociągnięć sprawiają, że film może być słabo zrozumiały dla osób, które nie czytały prędzej książki.
OdpowiedzUsuńjeśli chodzi o Trylogie, to muszę zabrać głos - lubię to!
OdpowiedzUsuńSienkiewicz uśmiercał w swoich książkach wiele fajnych osób np.pana wołodyjowskiego podpięte i danusie jurantówne o to mam do niego ogromny żal
OdpowiedzUsuń