Czy opowieść może jednocześnie bawić, zastanawiać i… denerwować?
Elżbieta nie ma w życiu lekko, jednak nie traci nic z wrodzonej wrażliwości i skłonności do poszukiwania piękna. A mogłaby. Matka, która od dzieciństwa wpędza ją w kompleksy, faworyzując starszą córkę, niedająca satysfakcji praca i mąż, który – szkoda gadać – bardziej interesuje się komputerem niż żoną… Żeby choć znalazł sobie jakąś sensowną pracę, ale nie! Los zesłał jej nieroba.
Kto by pomyślał, że ucieczkę od problemów i samotności znajdzie dopiero pod apetycznym pseudonimem? A Boguś? Cóż, może wcale nie był mężczyzną jej życia? W końcu Malinowa Trufla nie jest tylko bezduszną maszyną do pracy, a przecież życie może być jeszcze takie interesujące…
Chciałabym napisać o książce która wciągnęła mnie bez reszty o której myślałam cały czas i byłam zła na każdego kto odciągał mnie od lektury. Mam na myśli książkę „Nagie myśli” coś mi się po głowie kołacze, że to debiut – według mnie debiut świetny.
Książka opowiada historię Elżbiety, kobiety w słusznym wieku, matki dwóch dorosłych synów, żony największej ciamajdy świata i córki najbardziej jędzowatej matki w historii świata. Przyznam się szczerze, że początkowo czytając o dniach Elżbiety byłam na nią wściekła, wyzywałam ją w duchu jak może być taka miękka, jak może dać się tak traktować, przecież ta jej matka jest patologią, brak słów by to jakoś nazwać w miarę cenzuralnie i bez eufemizmów. Boguś – mąż Elżbiety, trudno go nazwać mężczyzną, to taki Ferdek Kiepski(taki obraz miałam) tylko wyłącznie irytujący. Zresztą! Całe otoczenie Elżbiety jest toksyczne, pełne patologii, a ona w tym trwa a jedyną odskocznią są zakupy na allegro a później pisany blog.
Kołatało mi się w głowie pytanie, jak można tak żyć na litość boską, nie wytrzymałabym chyba sekundy w takim domu, matkę zatłukłabym tą wypadającą klepką z parkietu, mężusia przegnała na cztery wiatry a i synulka z synową też bym „wybłogosławiła”. Po przecież nikt nie jest tak silny, zwłaszcza, że po Elżbiecie to nie spływa jak po kaczce, to ją rani, ona wpada w błędne koło, zamyka się coraz bardziej. Aż do dnia gdy poznaje swojego Juranda, Juliana czarującego faceta, który wywraca jej świat do góry nogami i chociaż w połowie książka jeszcze bardziej się rozkręca. Czy Elżbieta zerwie z zabójczą rutyną swojego domowego piekiełka? Czy zdobędzie się na zdrowy egoizm i co najważniejsze jak to się skończy.
Ta historia mnie poruszyła, wzruszyła i momentami wbiła w fotel, a właściwie w pościel mojego łóżka. Autorka porusza bardzo ważny temat, ważny i trudny, temat który do dziś jest tabu bo przecież nie ten ptak, ptak co własne gniazdo kala a pokazanie takiego domowego zła jest początkiem wyjścia z tej patologii. Elżbieta jest sama, otoczona wieloma ludźmi, którzy wiedzą o jej sytuacji, bo chociażby jej siostra Aga, jej mąż, jej syn Krzysiek ze swoją żoną. Bo młodszy syn wydaje się być bardziej ludzki. Nikt jej nie pomaga, każdy raczej dokłada jej jak może. I wydaje mi się, że ta samotność jest gryząca, bo w towarzystwie osoby która wspiera i akceptuje łatwiej jest nieść swój ciężar.
Chyba każdy czuje się czasami samotny i wyłącznie kopany, mi ta książka uświadomiła, że w porównaniu z innymi to bzdura, autorka zagrała na moich uczuciach jak wirtuoz. Napisała książkę, która nie jest zwykłym romansidłem jednym z tysiąca, to złożona historia o wielu wymiarach w której każdy znajdzie coś dla siebie..
Podchodziłam do książki sceptycznie po pobieżnym zapoznaniu się z recenzjami, ja nie znalazłam w tej książce irytującego pośpiechu, czy skakania po tematach, dla mnie to był świetnie spędzony czas na mądrej, dobrej książce, która też – co rzadkie – sprawiła że zaśmiałam się w głos podczas lektury.
Polecam gorąco!
Książka wydaje się być w moim typie:). Bardzo chętnie bym ją przeczytała:).
OdpowiedzUsuńDzisiaj mam szczęście do ciekawych lektur
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że Was rózwniez poruszy, chociaż w połowie jak mnie :)
OdpowiedzUsuń