Kiedy Łucja pierwszy raz zobaczyła pałac rodziny Kreiwetsów, od razu poczuła, że w starych komnatach zdarzyło się coś wyjątkowego. Małe miasteczko, urokliwy Różany Gaj, nad którym górowały malownicze ruiny, także skrywało niejeden sekret. Tajemnice aż prosiły się o odkrycie.
Łucja uciekła od zgiełku wielkiego miasta, od bolesnych wspomnień, by ukojenie odnaleźć właśnie tam. Przeprowadzka miała być próbą odzyskania siebie. Nie mogła wiedzieć, że w czarującym zaciszu na prowincji będzie musiała zmierzyć się z poważnymi wyzwaniami. Kiedy umierająca przyjaciółka prosi ją, aby odnalazła ojca jej małej córeczki, Łucja nie podejrzewa, że zadanie to zaprowadzi ją w nieoczekiwanym kierunku.
Okazuje się, że miłość czeka na nas tam, gdzie nigdy byśmy się jej nie spodziewali.
Poruszająca powieść Doroty Gąsiorowskiej to przesycona emocjami, pełna nieoczekiwanych zwrotów akcji, magiczna historia, od której nie można się oderwać.
W
Polskiej, ale nie tylko, literaturze wciąż modna jest ucieczka z wielkiego
miasta, jako remedium. Zwykle model jest ten sam, kobieta w średnim wieku,
znudzona swoją karierą, małżeństwem, które nie wyszło, ucieka gdzieś na zapadłą
więc, rodem z Reymonta i zaczyna tam nieść kaganek oświaty, niczym Siłaczka. Na zapadłej wsi, są ludzie
którzy mówią dziwnym akcentem, są dzieci z problemami, albo dorośli zagubieni w
życiu. Misją uciekinierki jest
naprostowania im życia. Problem jest taki, że: albo dlatego że nie jestem w
średnim wieku, albo dlatego że mieszkam na wsi i wiem jak to wygląda, nie mogę
jakoś przekonać się do takiej wizji jaką przedstawiają autorki.
Łucja
spełnia wymogi. Jest zamożna, z wykształcenia nauczyciel historii, z krótkim
epizodem w nauczaniu, marzyła o otwarciu biura podróży, dzięki mężowi udało się
spełnić te zachciankę, jednak po latach kobieta przestaje czerpać z tego
radość. Nie udało jej urodzić dziecka, oddala się od męża. W końcu się
rozstają, mąż uczciwie się z nią rozlicza a Łucja zgłasza się do pracy w
miejscowości Różany Gaj, gdzie chociaż było sporo kandydatów, zostaje wybrana w
ciemno bo lubi zabytki. Przyjeżdża do miejscowości, zamieszkuje u emerytowanej
nauczycielki i zaczyna działać. Autorka
sięga po wiele sprawdzonych chwytów, tajemnica, pałac który popadł w ruinę, ale
nosi w sobie długą i tragiczną historię, ciężka choroba, wielka miłość,
zagubione dziecko.
To
nie jest zła książka i czyta się ją piorunem. Akurat zima sobie o nas
przypomniała, więc z butelką cydru w dłoni(pycha! ale dla pełnoletnich!!)
patrzyłam w okno za którym padał deszcz ze śniegiem i kartka za kartką mijały
szybko, bardzo szybko. Wiem, że moja
Mama będzie zauroczona książką.
Książkę
czytało mi się dobrze, bo autorka naprawdę sprawnie operuje piórem, jej opisy
są plastyczne, łatwo wczuć się i zobaczyć to co opisuje, zresztą nie katuje
opisami przyrody. Wieś nie jest aż tak schematyczna, chociaż będę konsekwentna,
nie lubię oddawania w piśmie gwary, mazurzenia. Nie lubię i już, bolą mnie od
tego oczy. Co jeszcze… mam zastrzeżenia do konstrukcji bohaterów. Autorka
konstruuje ich tak, aby wszystko pasowało do akcji, ale moim skromnym zdaniem
bez dbania o realizm. Sięgnę do przykładu jaki znam. Dzieci ze wsi, nie
nienawidzą rodziców za zabijanie zwierząt, w wieku kilku lat. Uwierzcie mi
pochodzę z rodziny wrażliwych na los zwierząt ludzi. Kilkuletnie dziecko
wychowane na wsi, traktuje wycieczkę „do pieńka” jako coś normalnego. Na wsi
ludzie nie przywiązują się do kur, kaczek, gęsi, królików. Później postrzeganie
tego, owszem – może się zmienić, ale w wieku kilku lat na wsi nie jest to jakaś trauma. Tak samo dziecko nie postrzegało
czterdzieści lat temu, wsi jako brudną i śmierdzącą, nie miało punktu
odniesienia. Po prostu. To jedne z kilku zarzutów jakie stawiam autorce jeśli
chodzi o konstrukcję psychiczną bohaterów.
Nie
wszyscy jednak są tak czepliwi, ale ja naprawdę mieszkam od dziecka na wsi i
może nie wiem wszystkiego(któż bowiem, wie?), ale wiem i widziałam sporo.
Jeśli
ktoś nie jest zapalonym wsiologiem, to może lekturą się rozkoszować. Książka ma
rozgrzewać od środka, być bajką dla pań w pewnym wieku, że nigdy nie jest za
późno na pewne rzeczy. Dobro tryumfuje, zło przegrywa. Tak jak powinno być.
Czekam
na kolejną książkę autorki, wydaje mi się, że ma duży potencjał i możemy się
spodziewać po Niej wielu dobrych książek.
Do
czytania tej też zachęcam, okładka, styl, treść tworzą ciekawą kompozycję,
owszem nie jest ona idealna, bez skazy, ale spróbujcie – ciekawa jestem jak
odbierzecie tę książkę!
Ja też jestem ciekawa, jakbym ją odebrała, na wsi się wychowałam i mieszkałam tam 20 lat... A tyle się o tej książce słyszy ostatnio, że boję się, żeby nie okazała się przereklamowana...
OdpowiedzUsuńNo to znasz ją od podszewki :D Skonfrontuj swoje wspomnienia :)
UsuńJa właśnie ją czytam i po kilkudziesięciu stronach jeszcze się w nią nie wciągnęłam. Nie wiem czemu, ale chyba coś mi w niej przeszkadza, ale jeszcze ciężko mi określić co.
OdpowiedzUsuńCoś nieuchwytnego, jest ciężko - trochę
UsuńOj nie zgodzę się z tym, że dziecko wychowane na wsi traktuje zabijanie zwierząt jako coś normalnego. Pamiętam, że mając kilka lat, przeżywałam to, że sąsiedzi praktykowali właśnie egzekucje drobiu na tym nieszczęsnym pieńku. Także, taka perspektywa nie jest wyssana z palca :)
OdpowiedzUsuńBo robili to sąsiedzi. Nie miałaś tego w rodzinie. W książce ojciec bohaterki zabijał ptaki, u mnie robiła to ponad połowa kobiet(takie równouprawnienie) i dla mnie to było normalne. Ba rosołek jak smakował.
UsuńChoć rzadko zwracam uwagę na okładkę, to ta jednak zwróciła moją uwagę, bije z niej ciepło i chęć poznania poznania historii, która pod nią skrywa. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńO tak okładka, też mi od razu wpadła w oczy.
UsuńNiedługo zabieram się za tę książkę:) ciekawe czy będę miała podobne odczucia:)
OdpowiedzUsuńto ja sobie cierpliwie poczekam.
UsuńNie jestem wsiologiem, ale mam znacznie więcej zastrzeżeń do tego najnowszego hitu na naszej scenie wydawniczej...
OdpowiedzUsuńNic nie jest idealne, a tutaj jest kawałek do ideału :/
UsuńWłaśnie miałam nabyć, ale po Twojej recenzji chyba zarezerwuję miejsce na półce dla jakiejś innej książki...
OdpowiedzUsuńCzytam właśnie cześć drugą, i poszukałam w Twoim archiwum czegoś o części pierwszej, żeby skonfrontować wrażenia. Wiedziałam, ze trafiłam pod dobry adres.....
OdpowiedzUsuńJa tez jestem ze wsi, i zgadzam się z tym, co napisałaś o zabijaniu kur.
W części drugiej Łucja odnawia zamek.Liczę sobie, liczę. koszty.
Zaamek? No oczywiście, tylko obdarci wariaci mieszkają nie- w zamkach :|
Usuńz tej nauczycielskiej pensji odnawia?
Tak jakby z gaży Tomasza. To i tak dobrze, że pracowała w normalnej szkole. Stać ją było na cytuję: 'jedwabną sukienkę przed kolano w pięknym zielonym kolorze'... Jakby pracowała w stowarzyszeniu, to nie miałaby takich luksusów. Pracowałam byłam (czas uprzedni. Świadomie). Jeszcze wczoraj mi się przyśniło, że dyrektorka mnie strofuje, że gazet nie mam za co kupować. Takie koszmarki.
UsuńAle książka jest OK.
Ostatnio, gdy pisałyśmy o L4, odpisała pani Danuta Pytlak.
O to lecę zerknąć :P
UsuńJedwabna sukienka... ja też pracuję w szkole... nie stać mnie na jedwabie :(
Co robię źle drogie brawo?
Właśnie czytam część drugą i pomyślałam, że skonfrontuję wrażenia z Twoimi z części pierwszej.
OdpowiedzUsuńTrafiłam dobrze...
Zgadzam się z tym, co piszesz o reakcjach na zabijanie kur. To w książce napisano, że dzieci się tym przejmują?>>>> Może te z Warszawy.
Chyba tylko te. Byłam wrażliwa, ale patrzyłam na to od dziecka, dla mnie to było normalne.
UsuńDla mnie też.
Usuń