Małgorzata Musierowicz jest dla pewnego pokolenia kultowa, może już nie dla mojego, bo jednak już w latach dziewięćdziesiątych zaczęła rozmijać się ze światem, a jednak rzesze czytelników, wciąż sięgają po książki sygnowane jej nazwiskiem. Jakiś czas temu ukazała się książka Na Jowisza. Uzupełniam Jeżycjadę byłam sceptyczna, ale w końcu kupiłam, nie wyrwała mnie ta książka z butów, a jednak w masochizmie porównywalnym z słuchaniem ludzi głupich, sięgnęłam po nią i dosyć szybko się upierałam. Nie wiem czego oczekiwałam, że Musierowicz skończy z autopanegirykiem? Że przestanie zachwycać się sobą, robiąc konkurencję mitycznemu Narcyzowi? A może, wyjaśni nam, dlaczego zniknął ten świat z Szóstej klepki a my wchodzimy do pełnego pogardy domu Borejków, w którym pierwsze zakochanie to od razu ślub i dziecko w przyszłości, żeby ramiona nie były puste?
Nic się nie dzieje takiego, samozachwytu ciąg dalszy, że wywala skalę.