Drugi rok mija mi pod znakiem Bridgertonów. Uwielbiam tę serię, towarzyszyła mi przez te kilkanaście miesięcy w naprawdę ważnych momentach, była mentalną ucieczką, czystym relaksem. Premiera każdego tomu budzi we mnie ekscytację, jestem ciekawa tego, co słychać u kolejnego Bridgertona(ciągle też nie rozumiem, dlaczego tak zepsuto drugi sezon serialu) i rezerwuję sobie weekend na czytanie, żeby nikt mi nie przeszkadzał, żebym mogła czytać do oporu, a rano nie wstawała z piaskiem pod oczami do pracy… Nienawidzę jeździć autem po zarwanej nocy, nienawidzę też po zarwanej nocy iść na czytanie, w tym wieku… Wydawnictwo oddaje do naszych rąk, przedostatni tom opowieści o kasztanowłosym rodzeństwie, które szuka swojego miejsca.
Tym
razem bohaterką jest najmłodsza Bridgertonówna – Hiacynta, ta która urodziła
się po śmierci ojca, a jednak tęskni za jego obecnością. Wyobraża sobie, że
gdyby żył – stawałby po jej stronie. Dziewczę, nie może narzekać ma dużą
rodzinę, która stoi za nią murem, a doświadczenia z zadziorną Eloise sprawiły,
że jeszcze nikt się nie martwi jej staropanieństwem, chociaż najstarszy brat
podwyższył jej posag. Hiacynta ma niewyparzony język, jest niepokorna, może
dlatego tak ceni jej kompanię znana z poprzednich części lady Dunbary. Owa
pancerna starsza pani jest babką Garetha
St. Clair`a hulaki i utracjusza, znanego z rozpustnego stylu życia o
mrocznej tajemnicy. Lady Dunbary zbliża do siebie Hiacyntę i Garetha, chociaż
ani ona nie planuje zamążpójścia, ani on nie chce takiej żony. Jednak kilka
celnych słów i zmienia zdanie. Na horyzoncie dodatkowo pojawia się pewien
włoski dziennik i tajemnica klejnotów ukrytych lata temu…
Nie
rozczarował mnie ten tom nic a nic. Wydawało mi się, że wszystkie dobre zabiegi
fabularne Quinn wykorzystała już we wcześniejszych tomach, a teraz, w tomie
siódmym, co może być nowego. Tymczasem mamy ciekawy miks tego co już było, bo
znowu jest jakiś hulaka o złej reputacji,
któremu nie w głowie małżeństwo, do tego ma konflikt z ojcem, który dodatkowo
determinuje jego działania, mamy dziewczynę, która z jednej strony cieszy się
niezależnością, a z drugiej – wychowana w tak licznej rodzinie, marzy o swojej
rodzinie, wie że przeznaczeniem kobiety jest rodzina. Angażuje się w zagadkę zagubionych klejnotów
i coraz bardziej angażuje się w Garetha, jednak takiej otwartości przyjdzie jej
pożałować.
Oczywiście
nie mamy nawet cienia wątpliwości, że wszystko skończy się happy endem, ale i
tak z ciekawości nie da się tej powieści tak po prostu odłożyć. Ją się czyta
dosłownie jednym tchem. Zaczęłam w piątek wieczorem i w sobotę już byłam po lekturze,
co wliczając liczne sobotnie zajęcia – daje naprawdę dobre tempo.
Po
lekturze tego tomu, mam jeszcze większy apetyt na finał sagi, a z drugiej
strony… smutno mi będzie bez czekania na kolejny tom.
Dużo dobrego czytałam o tej serii, ale jeszcze jej nie poznałam. Mam nadzieję , że uda mi się to zmienić.
OdpowiedzUsuń