W Polsce większość osób uważa, że pochodzi w bezpośredniej linii od szlachty, prawda jest taka, że chociaż w Polsce tej szlachty było stosunkowo dużo, to jednak statystycznie pochodzimy od chłopstwa. Możemy się tego wstydzić, możemy to negować, ale tak jest. Jakiś czas temu furorę zrobiła książka „Chłopki”, oj przeczytałam jednym tchem i prócz buntu, niezgody na społeczną nierówność, miałam głód większej wiedzy. Gdy zobaczyłam zapowiedź tej książki, byłam bardzo napalona, a książkę poleciałam odebrać kurcgalopkiem. Planowałam porywającą lekturę na weekend. Czy książka spełniła moje oczekiwania?
Postępowe dobrodziejki czy strażniczki patriarchatu?Szkoła w Nałęczowie, działająca w pierwszej połowie XX wieku, wpisuje się w ostatni rozdział historii polskiego ziemiaństwa. W prowadzonej przez ziemianki placówce nauczano kobiety z różnych klas – choć w założeniu przede wszystkim chłopki – fachowego prowadzenia gospodarstwa.Marta Strzelecka rozmawia z rodzinami nauczycielek pracujących niegdyś w nałęczowskiej szkole oraz z dziećmi i krewnymi absolwentek, zgłębia archiwa, międzywojenną prasę, prace naukowe i zastanawia się, jak układały się relacje między ziemiankami i chłopkami i jakie znaczenie miały starania pań z dworów, by zbliżyć do siebie włościanki."Ziemianki" opisują, jak rozwijał się system edukacji kobiet w Polsce, jak zmieniało się postrzeganie roli pani domu, osoby wolnej i samodzielnej, oraz jak w ówczesnej rzeczywistości kobiety wspierały się wzajemnie. I jak dużo my, w kolejnych pokoleniach, możemy mieć wspólnego z tamtymi córkami, żonami, partnerkami czy kobietami wybierającymi życie bez mężczyzn.Opowieść o dawnych podziałach klasowych i wyboistej drodze do emancypacji.
Nie tak daleko ode mnie
jest Nałęczów, dziś prężnie działające uzdrowisko, jedyne wyspecjalizowane li i
jedynie w kardiologicznych dolegliwościach. Kiedyś spędziłam tam urlop, a
ponieważ serce mam jak dzwon i do średniej wieku kuracjuszy brakuje mi z pięć
dekad, to nie porwał mnie ten wywczas, ale sporo spacerowałam(niestety, gdy tam
byłam nie wiedziałam, że taka placówka tam funkcjonowała i nie dotarłam – może kiedyś).
O co chodziło ze szkołami
ziemianek, modnymi ongi w Polsce, które zakładały, inicjowały naprawdę zacne
matrony. Otóż w pewnym momencie praca u podstaw przeniosła się faktycznie na
wieść i ziemianki ze średniej klasy, uznały że warto by wiedza o higienie,
fachowym prowadzeniu gospodarstwa trafiła pod strzechy. Oczywiście, aby się
uczyć w takiej szkole, trzeba było być zamożną, taka nauka kosztowała, wymagano
też biegłej umiejętności czytania i pisania. Należało też być przynajmniej
chrześcijanką, chociaż często program nauczania był oparty i powiązany z
katolickim stylem życia(post, modlitwy, nabożeństwa).
Co miały chłopki z takiej
szkoły? Podstawy wiedzy o tym co robić będą w życiu, mogły być partnerami
swoich mężów. Co miały z tego ziemianki? Pozór bycia społecznicą(dobrze
widziane), rozrywkę w świecie, który dla kobiet nie miał za wiele. Wszystko to
było pozorne, może miało to uspokoić sumienia, bo niestety z lektury nie widzę zadzierzgnięcia
linii porozumienia.
Niestety ta książka nie
dorównuje Chłopkom, kiepsko udokumentowana działalność jednej placówki
to za mało na kompleksową książkę, więc autorka próbuje szyć dookoła. Pisze i o
wekowaniu i o samodziałach i o losach konkretnych dworów. Mam wrażenie, że
książka to odpowiedź na zainteresowanie chłopstwem i dlatego książka była
pisana szybko bez konkretnej koncepcji. W sumie zatem, żaden rozdział mnie nie
zainteresował. Owszem mamy sporo zdjęć w podobnej konwencji, niewiele jest zaś
faktów. Jestem bardzo rozczarowana.
Hm, właśnie wczoraj zamówiłam w empiku. Szczerze mówiąc napaliłam się na tę książkę jak szczerbaty na suchary, jeszcze nie miałam w rękach a po tej recenzji już jestem lekko rozczarowana. No, zobaczymy :)
OdpowiedzUsuńHm; nie czytałam książki (ale chętnie do niej zajrzę) - ale odnosząc się do treści blogu - kształceniem w dziedzinie prowadzenia domu i gospodarstwa domowego zajmowało się wiele ziemianek, w tym pani Irena Załuska z ciechanowskiego i jej sąsiadka - moja babcia. I nie traktowały tego w kategorii rozrywki. A brak dokumentacji? Wypędzani ze swoich majątków często niewiele byli w stanie ocalić
OdpowiedzUsuń