Strony

czwartek, 18 października 2018

"Pani od obiadów. Lucyna Ćwierczakiewiczowa. Historia życia" - Marta Sztokfisz [ o modzie na gotowanie i lajfstajlu w XIX wieku]

O książce Lucyny Ćwierczakiewiczowej usłyszałam pierwszy raz oglądając Top Chefa, uczestnicy mieli przygotować danie z Karasiów, diablo ościstych ryb. Tego się u nas nie jada, a mnie się otworzyły uszy. Tak się złożyło, że nie słyszałam do tej pory o tej legendzie kuchni polskiej, u mnie w domu kobiety gotowały z głowy, a Mama się wyłamała i ze Lwowa przywiozła opasłą kuchnię polską, która uczy nawet jak odpierzyć drób. Gdy więcej zaczęłam czytać o pani Lucynie, chciałam nawet nabyć jej słynne 365 obiadów za pięć złotych i może kiedyś zrealizuję ten zamiar. To byłoby super wyzwanie, jak z bloga Julia&Julie w którym autorka odtwarzała przepisy Julii Child, zresztą do tej legendarnej kucharki nawiązuje autorka książki Pani od obiadów. Uwielbiam biografie, jeszcze bardziej sobie cenię książki o ludziach oryginalnych, herosach codzienności, czy taką była Lucyna Ćwierczakiewiczowa? Czy może to pozory?



Poznajcie polską Julię Child! Trzęsła warszawską socjetą końca XIX wieku. Bywała na salonach, nadawała ton dyskusjom i balom. Żadna inna kobieta w Królestwie Polskim nie odniosła takiego sukcesu jak Lucyna Ćwierczakiewiczowa.
Fizycznie była przeciwieństwem urodzonej niemal sto lat później Amerykanki. Miała zaledwie półtora metra wzrostu i z dumą nosiła niemałą nadwagę. Za to sposób bycia, niezwykła charyzma i bezpośredniość z pewnością łączyły dwie słynne kucharki. Obie miały też podobny plan na przyszłość – być dobrą żoną i matką, pomagać innym, uczyć się i wieść życie nowoczesnej pani domu. A że bez umiejętności gotowania sprostać temu nie sposób, to całe swoje zaangażowanie zogniskowały w sztuce kulinarnej i odniosły niebywały sukces.
Pani Lucyna miała niespełna czterdzieści lat, a już była obiektem zachwytów, złośliwych spojrzeń i plotek. Jej 365 obiadów za 5 złotych było najchętniej czytaną polską książką tamtego okresu i zajmowało honorowe miejsce w tysiącach polskich domów, tuż obok Biblii. Nakłady kolejnych jej książek kucharskich przekraczały nakłady dzieł Mickiewicza i Słowackiego, prowadzony przez nią salon przy Królewskiej odwiedzały największe osobistości stolicy, a za roczną pensję mogła kupić trzy majątki ziemskie!
„Panoszy się na mieście jak pawie pióro w kapeluszu – mówili złośliwcy, zazdroszczący jej żyłki do marketingu i interesów, dodając: – Jest jak rtęć, wszędzie się wciśnie”. Słynęła też ze swojej oszczędności, co sprawiło, że żartobliwie nazywano ją „Ćwierciakiewiczową”. Była jednocześnie wzorem emancypacji, a promując w swoich poradnikach, redagowanych przez siebie kalendarzach i rubrykach prasowych zdrowy styl życia, wyprzedziła epokę.
Teraz Lucyna Ćwierczakiewiczowa i Warszawa końca XIX wieku ożywają na nowo na kartach frapującej biografii spisanej przez znaną dziennikarkę, Martę Sztokfisz. Tę książkę czyta się jak doskonałą powieść!

Urodziła się w 1826, chociaż większość źródeł podaje datę dwa lata późniejszą. Przyszła na świat w rodzinie protestanckiej, a kalwiniści nade wszystko cenią sobie pracę. Wyrosła w rodzinie, która z kultu pracy uczyniła swój modus Vivendi, mała Lucynka matkę mogła podpatrywać jak doglądała wszystkiego, chociaż były to czasy, gdy służba; gosposie, podkuchenne, kucharki były w standardzie, to matka Lucyny wiedziała, że tylko czujne oko pani domu, jej zaradność chronią przed trwonieniem pieniędzy, marnotrawstwu i gnuśności. Od wyglądu salonu, po przygotowywanie przetworów. Tego uczyła córkę. Gdy przyszła pora, może i niezbyt urodna, ale z dobrej rodziny i z posagiem Lucyna znalazła męża, wyjechała na wieś gdzie poznała dobrodziejstwo domowych przetworów, suszenia, marynowania, wódek, nalewek i innych, nie poznała jednak małżeńskiego szczęścia. Mąż był hulaka i poślubił żonkę dla pieniędzy chyba, bo uczucia jej nie okazywał. I tu Lucyna pokazuje charakter, tupnęła nogą i wróciła do matki i zażądała rozwodu. Tym razem los się do niej uśmiechnął, poznała mężczyzny, dla którego będzie gotowała, który będzie jej ostoją i doradcę, to on będzie ją wspierał w największych jej sukcesach, gdy go braknie na Lucynę spadnie fala krytyki, bo braknie głosu rozsądku. Lucyna Ćwierczakiewiczowa, postać oryginalna, o ciętym języku, bystrym spojrzeniu, idealna gospodyni, kobieta oczytana, filantropka, a jednak w Polsce tak mało o niej wiemy. Z jej życia byłby piękny film, a Lucynkę cudownie grałaby Hanka Bielicka. Szkoda.

Książka idealnie trafiła w czas. Mamy modę na jedzenie, na gotowanie, w sklepach są różne cuda, które w latach PRLu były tylko wspomnieniem przedwojennych czasów. Ludzie na powrót odkrywają radość z jedzenia, z gotowania, z wspólnych biesiad. Ta książka jest nie tylko o jedzeniu, chociaż sporo w niej przepisów i radości z jedzenia. To opowieść o kobiecie, która była guru swoich czasów, uczyła jak urządzać dom, jak dekorować, a przy całym swym zabieganiu była kochającą żoną, z instynktem macierzyńskim, z pokładami codziennego miłosierdzia i głodem kultury. Dziś prowadziłaby insagrama i lajfstajlowego bloga z poradami, na story wrzucałaby filmiki jak formować idealne kluski. Była celebrytką swoich czasów, bo jej kalendarze dla gospodyń robiły furorę. Chociaż dwa razy zraziła do siebie społeczeństwo, raz za sprawą nieprawdziwej plotki, ale za drugim razem swoimi pamiętnikami i zbyt ciętym językiem.


Tę książkę czyta się jednym tchem, pełno w niej anegdotek. To świetny portret XIX wieku, spotkamy chociażby Prusa i Sienkiewicza, poznamy plotki i zwyczaj. Naprawdę nie da się nie polecić!!

10 komentarzy:

  1. Lubię gotować i sprawia mi to przyjemność, kiedy widzę, że to co przygotowałam smakuje, ale nie sądzę, żeby ta książka przypadła mi do gustu :)

    Pozdrawiam,
    Lady Spark
    [kreatywna-alternatywa]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gotowanie daje takie samozadowolenie, świadomość, że karmi sie tych, których się kocha to super sprawa :D

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. to prawda, ale to wydawnictwo Literackie, co się dziwić.

      Usuń
  3. Bym przeczytała! dzięki za info! Miałam ksiażkę tej autorki wydaną w latach 1990., ale mnie przerazily te przepisy, te kopy jaj, do których trzeba mieć z 10 dziewek kuchennych, do ich ubicia :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niekoniecznie dziewki kuchenne, ale własne gospodarstwo na pewno. :D jak widzę te niegdysiejsze torty, pączki. Widmo bankructwa :D

      Usuń
  4. Odpowiedzi
    1. jak tylko znajduję coś godnego polecenia staram się dać znać

      Usuń

To dużymi literami: KAŻDY KOMENTARZ ZAWIERAJĄCY LINK - WYLATUJE- WIELOKROTNIE PROSIŁAM, NIE ODNOSIŁO SKUTKU, TERAZ Z AUTOMATU I BEZ CZYTANIA.

A teraz grzecznie i klasycznie ; ) bo bardzo Was przecież lubię : )

Witaj Gościu, cieszy mnie Twoja wizyta, cieszę się, że chcesz pozostawić ślad po tym, że przeczytałeś to miałam do powiedzenia.

Proszę :) komentuj, ale pamiętaj :)

Każdy głos w dyskusji jest dla mnie ważny. Każdy komentarz jest czytany, na komentarz każdego czytelnika staram się odpowiedzieć.

Jeśli chcesz coś powiedzieć, zwrócić uwagę, a komentarz pod danym postem będzie niewłaściwy - z boku podałam adres mejlowy

Nie spamuj, nie jestem nastolatką, więc nie pisz "Super, zapraszam do mnie". To właśnie jest spam, takie komentarze usuwam. Napisz coś merytorycznego, a na pewno zaciekawisz mnie i odwiedzę Twoją stronę.

Chcesz mnie obrazić? Wyzwać? Wyśmiać moje poglądy, czy mnie, jako mnie? Daruj sobie! Jesli szydzisz, lub obrażasz moich czytelników, lub po prostu naruszasz netetykietę, komentarz również wyleci.