Podczas balu absolwentów cztery przyjaciółki z liceum dochodzą do wniosku że w ich życiu czegoś brakuje. Postanawiają to zmienić i dokonać czegoś pożytecznego. Zakładają więc klub ba wzór towarzystwa wzajemnej adoracji. Niewąsko zawiany kolega podrzuca nazwę.
"Klub mało używanych dziewic" to - wbrew prowokującej nazwie - coś niemal tak niewinnego jak drużyna harcerska. Matki założycielki to interesujące kobiety, których celem nie jest złapanie wreszcie chłopa (nie da się ukryć, lata lecą), lecz, w pewnym sensie, poprawianie rzeczywistości. Mają w sobie coś z dzielnych pozytywistek, choć - broń Boże! - nie są w typie siłaczek padających na posterunku. Skuteczność - oto ich dewiza. Inteligencja i wdzięk pomagają im osiągnąć cele...
Niedobrze
jest wracać do książek, które dobrze się oceniło w szczenięcych latach, latach
naiwności i specyficznego gustu. Gdyby nie przypadek nie sięgnęłabym znów po tę
książkę. Nie mam jej na półce, czytałam pożyczoną, ale wydali w kieszonkowej
wersji a ja chciałam sobie przypomnieć. I tak zaczęłam podczytywać, a że
książka z gatunku lekkich i przyjemnych to poszło mi piorunem.
Na
powtórce studniówki, spotkaniu po latach spotyka się klasa, której drogi po
maturze się rozeszły. Zabawa jest przednia, każdy bawi się i tonie we wspomnieniach, pod
wpływem alkoholu i żartów koleżanki z klasy: Alina, Agnieszka, Marcelina i
Michalina zakładają Klub Mało Używanych Dziewic(ha ha ha). Klub ten ma
przywrócić sens ich istnieniu. Wszystkie cztery są pod czterdziestkę, ich życie
z pozoru poukładane, ma jakieś pęknięcia, rysy, one chcą dobrze czuć się ze
sobą i światem. Każda ma oczywiście inny
pomysł, jedna chce być wolontariuszką w szpitalu, druga w hospicjum, trzecia
chce się zająć starszą, chorą sąsiadką, wyjątkiem jest Marcelina, ona upolowała
faceta, spodziewa się dziecka – sielanka.
Klub
jest pretekstem do opowiedzenia historii tych kobiet, z którymi czytelniczka
powinna się utożsamić i brać przykład. Bo grunt to podejście do życia, itp.
X
lat temu, jeszcze mi się ta ksiażka podobała, chociaż jest tak zmanierowana,
tak przesiąknięta autorką, jej powtarzalnością, poglądami, tymi żarcikami co to
boki zrywać. Ponieważ bohaterek tutaj jest więcej to ta cudowność jest
skumulowana, po pierwsze wszystkie babeczki(na potrzeby tego tekstu wyłączamy
Marcelę, bo ona się wybija) są doskonałe w swoim fachu, jak to zwykle bywa u
Szwai, tak kochają swoją pracę i tak są tam cenione, że brakuje skali. Po
drugie są piękne, pomimo kompleksów, problemów z samoakceptacją epatują pięknem.
Ich sytuacja materialna jest do pozazdroszczenia, żadna mieszkania nie kupiła,
wszystkie jakoś odziedziczyły, zarabiają dobrze bo ich stać na luksusy, wizyty
u doskonałego psychiatry. Nie wiem dlaczego kobiety kochające ten rodzaj
literatury, tak gardzą fantastyką, która jest na zbliżonym poziomie
prawdopodobieństwa.
Chciałabym
coś więcej napisać, ale będzie, że się pastwię, że zazdroszczę i że po prostu
jestem wredna. Jak mawiali starożytni Sapienti
sat.
Dodam,
że bardzo nie podoba mi się jak Szwaja dzieli ludzi, jest bardzo schematyczna.
Jej bohaterki są inteligentne i oczytane, nawet jeżeli wykazują się ignorancją
w jakichś drobiazgach to jest to urocze
oraz zabawne, ludzie w jej powieściach
którzy noszą dziwne imiona są płytką subkulturą, pustakami, pozerami. Dobrzy
bohaterowie zachwycają się poezją, są książkowymi molami i melomanami, reszta
świata interesuje się tylko tipsami. Nie godzę się na taki podział świata,
zwłaszcza w książkach ku pokrzepieniu serc.
Nie
wiem jak można być pokrzepionym lekturą o kobietach pięknych, bogatych i
inteligentnych, ociekających dobrem. To w kompleksy można popaść.
Od
tej książki rozbolała mnie głowa. Ale!! Najnowsze książki autorki się nieco
lepsze, zwłaszcza „Matka wszystkich lalek” i „Zupa z ryb fugu”
Po jakimś czasie ta maniera Moniki Szwaji, którą przesiąknięte są wszystkie jej książki zaczyna nużyć.
OdpowiedzUsuńJa się nią na początku zachłysnęłam, sporo książek przeczytałam, bo dawały fajną odskocznię od mojej codzienności, ale już bym do nich nie wracała....
Widzicie, a ja mam właśnie odwrotnie. Do Szwai wracam regularnie, bo to dobra odskocznia. Jej styl też mi pasuje - jest lekki i przyjemny. I lubię Agnieszkę z Klubu Mało Używanych Dziewic. I to jak Szwaja pisze o Szczecinie/Karkonoszach też lubię. Może moje lubienie wynika z tego, że uwielbiam fantastykę? :) Jak widać jak zwykle są gusta i guściki :)
OdpowiedzUsuńCzęsto tak jest, że dawne ulubione lektury z czasem niestety tracą swój urok. Ja tak mam z 'Tomkami' Szklarskiego - kochałam je za młodu, teraz trochę trącą mi naiwnością i upartym dydaktyzmem. Mam sentyment, ale nie zachwycam się już, za stara jestem.
OdpowiedzUsuńCo do Szwai - nie poznałam jeszcze, chociaż obiecuję sobie od dawna, że wreszcie którąś z jej książek przeczytam. Zaczęłabym jednak od tych, które oceniasz lepiej ;)
Powroty do znanych książek niestety czasami mogą rozczarować.
OdpowiedzUsuńCzytałam całą trylogie o "dziewicach" jakiś czas temu i bardzo mi się podobała, nawet myślałam czy nie wrócić do niej , ale chyba jednak sobie daruje i niech w mojej pamięci pozostanie jako wspaniała lektura, bo a nóż teraz też już nie będzie to co wtedy.
OdpowiedzUsuńLubię Szwaję za jej humor i ciekawe kobiece postacie. Kojarzy mi się trochę z Chmielewską.
OdpowiedzUsuń