Strony

niedziela, 31 października 2010

"Opętanie" - Possession 2002


Intrygująca opowieść, oparta na wyróżnionej Nagrodą Bookera książce Antonii Susan Byatt. Dwoje współczesnych, młodych naukowców - Maud (Gwyneth Paltrow) i Roland (Aaron Eckhart) dokonuje pasjonującego odkrycia. W bibliotece uniwersyteckiej znajdują plik starych listów miłosnych, których bohaterami jest para wiktoriańskich poetów. Poznając historię ich namiętnego i tajemniczego romansu, Roland i Maud odkrywają nie tylko sekrety łączące dwoje artystów, ale także uczucie, które rodzi się między nimi samymi...

Z książka idzie mi opornie, więc dla zachęty postanowiłam oglądnąć zachwalany na forum film „Opętanie”, nie zerknęłam pierwej na filmweb więc obsada(poza parą z przeszłości) była mi zaskoczeniem, wiec rada oglądałam znajome i zacne twarze pojawiające się na ekranie. Film ma kilka wątków. Dwa najważniejsze to dwie historie miłosne, jedna współczesna, a druga sprzed ponad stu lat.
O tym filmie ciężko opowiadać, najlepiej po prostu oglądnąć. Mam do zarzucenia jedynie to, ze tak okrojono wątek historyczny. Ja kocham filmy kostiumowe, zwłaszcza w tak wyborowym wykonaniu.
Czym prędzej musze przeczytać książkę, bo mam głód wydarzeń. Owszem para ze współczesności również mi się podobała, ta cała nieśmiałość, lęk… to coś tak niespotykanego, że człowiek patrzy jak na zjawisko z kosmosu.

piątek, 29 października 2010

"Cukiernia pod Amorem. Tom II Cieślakowie" - Małgorzata Gutowska-Adamczyk


W drugim tomie bestsellerowej sagi Cukiernia Pod Amorem autorka przedstawia dalsze losy rodu Zajezierskich. Wraz z jedną z bohaterek wyrusza za ocean, znakomicie odmalowując życie polskich emigrantów na przełomie XIX i XX wieku. Na scenę wkracza również barwna rodzina Cieślaków. Poznamy półświatek złodziejaszków z warszawskiego Powiśla, a także artystyczne środowisko przedwojennych teatrów i kabaretów.

I tym razem nie zabraknie pięknych, zdecydowanych kobiet, przełomowych wydarzeń z dziejów Polski i świata oraz ekscytujących historii miłosnych.

Wyczekiwana przez czas długi(stosunkowo) kolejna część „Cukierni pod Amorem”. Nie wiem co napisać, bo napalona byłam na nią strasznie, bo wyrwałam niemalże Pani z księgarni i zaczęłam czytać natychmiast i połknęłam szybko(biorąc pod uwagę fakt ile ostatnio miałam zajęć – wręcz błyskawicznie).
Nie to, że się zawiodłam, bo absolutnie nie…. Wprawdzie czepiam się, bo przy historycznym wpisie z roku 1901 wspomniano o synku cara Mikołaja, którego jeszcze nie było, a księżniczka Anastazja urodziła się dopiero w 1901 więc nijak ich urodziny nie mogły być jeszcze świętowane. Ale się czepiam. Bo czasami lubię…
Może najpierw napiszę co mi przeszkadzało, przede wszystkim zmarginalizowanie współczesności, miałam niedosyt Igi, jej poszukiwać. Zwłaszcza, że autorka nakreśliła bardzo intrygujący szkic akcji, ja rozumiem, że musi zostać coś na następny tom, ale mi brakowało rozwinięcia tej akcji…
Bardzo dużo było natomiast otoczki, że tak powiem historyczno-obyczajowej w pierwszym tomie Autorka ujęła mnie znajomością epoki, obyczajów, zaimponowała mi wręcz, ale wtedy było to podane tak między wersami, wplecione, bardzo zgrabnie między kolejne wątki, tutaj zaś wstępy do rozdziałów zajmowały sporo miejsca, oczywiście, ze zdaje sobie sprawę, ze wojna, że trzeba te czasy nieco przybliżyć, ale ja oto wyczekiwałam dalszych losów bohaterów a tu bach dostawał lekcję historii.
A i teraz pół- żartem Autorce należą się tęgie baty… Za co? Ano za to, że ja tu wczoraj(upiekłszy muffinki) rozłożyłam się w ciepłym łóżku nastawiona na długie czytanie(bo stron do końca sporo, sporo) a tu czytam, że koniec… dlaczego tak krótko zapytuję, kiedy przeleciały te strony(wydawało się, że liczne). Bo czyta się niebezpiecznie szybko.
A co mi się podobało? Wszystko inne, każdy wątek zasługuje na wspomnienie, bo pisząc o jednym a jakiś pomijając inny postępuje się niesprawiedliwie. A podobała mi się każda postać w takim sensie, że bohaterowie są świetnie dopracowani, oni, żyją a nie egzystują na kartach książki, ich losy wciągają, przejmują.
„Cukiernia pod Amorem” to prawdziwa wycieczka w czasie!

czwartek, 28 października 2010

Muffinki cytrynowe


Z przepisu Caitri pycha muffinki cytrynowe

- 2 2/3 szkl. mąki
- 1 łyżka proszku do pieczenia
- 1/2 szkl. cukru
- duża szczypta soli
- skórka otarta z 1 cytryny
- 2 jajka
- 1 szkl. mleka
- 2/3 szkl. oleju
- 3 łyżki masła stopionego
- 1 szkl. jagód

Rozgrzać piekarnik do 200 st., foremki do muffinów posmarować masłem lub wyłożyć papilotkami. Mąkę przesiać, dodać pozostałe suche składniki. Jajka rozbełtać, dodać do nich
mleko i olej, dodać do suchych składników i tylko wymieszać do momentu, gdy masy zaczną się
łączyć. Wsypać jagody i bardzo lekko i krótko wymieszać. Przełożyć masę do przygotowanych
foremek. Piec ok. 20 min, aż będą pięknie rumiane, sprawdzić patyczkiem - powinien być suchy.


Tak jak Caitr dałam szklankę cukru i zrezygnowałam z jagód(pora roku, ja jagody lubię), zamiast oleju zabrałam Tacie oliwę z oliwek. Starłam skórkę z dwóch cytrynek, sporych(uprzednio wymoczywszy je w ciepłej-ciepłej wodzie).
Polałam polewą z białej czekolady(nie chciało mi się robić już lukru, a nie było gotowego - za którym zresztą uważam kupny lukier za niemalże świętokradztwo.
Mi z tej porcji wyszło 21 muffinek(bo uczę się ilości wlewanego ciasta do foremek[czyt. formy z dołkami uzbrojonej w papilotki])

Polecam bardzo.


* przepraszam, za marną jakość zdjęć... aparat mam marnej jakości... lampa siada...

wtorek, 26 października 2010

Mam Cukiernię pod Amorem :)


Kupiłam i mam, moja księgarnia miała opóźnienia i dopiero dziś dorwałąm, je szcze nie została do systemu nawet wprowadzona. Wyrwałam i jestem gotowa na czytanie :)

"Cukiernia pod Amorem" tom drugi

poniedziałek, 25 października 2010

nowy tag

No i pora rozszerzyć tematykę bloga....
Dodaję dział z kucharzeniem, bo piec uwielbiam. A dziś nabyłam formę do muffinek, bo po udanym debiucie muffinkowym mam ochotę na więcej.
Oj będzie się działo, po niedzielnym "epizodzie" nie ma już śladu, ale będą inne eksperymenta, oby udane :)

piątek, 22 października 2010

"Atramentowe serce" - Inkheart 2008


Meggie Folchart (Eliza Bennett) ma dwanaście lat i mieszka w wynajętym domu wraz ze swoim ojcem, introligatorem - "lekarzem książek" - Mortimerem "Mo" Folchartem (Brendan Fraser). Matka dziewczynki - Teresa (Sienna Gulliory) zaginęła, gdy ona miała trzy lata. Meggie i Mo dzielą ogromną miłość do książek. Meggie uwielbia je czytać a ojciec chętnie kupuje jej nowe powieści. Jednak nigdy nie czyta dla niej na głos, mimo iż wielokrotnie go o to prosi... Pewnej nocy w domu Folchartów zjawia się tajemniczy mężczyzna. Smolipaluch (Paul Bettany) okazuje się znajomym ojca. Dziewczynka podsłuchuje ich rozmowę, z której jednak wynika tylko to, że jakiś Capricorn (Andy Serkis) szuka Mo... Ale kim on jest...? Następnego dnia o 5 rano ojciec prosi by się spakowała - wyjeżdżają do Włoch, do jej ciotki - Elinor (Helen Mirren), która już wiele razy prosiła Mo o zajęcie się jej książkami. Smolipaluch jedzie z nimi. Po kolacji Mo i Elinor udają się do jej biblioteki by coś na osobności omówić. Meggie nie może znieść, że ojciec ma przed nią tajemnice... Zawsze sobie wszystko mówili! Po raz kolejny podsłuchuje. Okazuje się, że ojciec chce dać Elinor na przechowanie jakąś ważna, tajemniczą książkę. Meggie wydaje się, że to właśnie ta książka, którą ojciec pakował w tajemnicy przed nią rano, tuż przed odjazdem... Kiedy Mo zostaje porwany Meggie wie, że owa książka nie może być zwykłą powieścią. Coś w niej tkwi i ona musi się tego dowiedzieć, by uratować ojca... Na dodatek okazuje się, że ciekawska Elinor podmieniła książki i porywacze Mo zabrali niewłaściwą. Meggie i Elinor prowadzone przez Smolipalucha decydują się pojechać za porywaczami i wymienić książkę na Mo. Meggie jeszcze nie wie, że w tej podróży przyjdzie jej poznać największą tajemnicę swego ojca

Wspominałam o nowym zauroczeniu osobą Paula Bełtany? No właśnie, więc chyba nikogo nie dziwi fakt, że oglądnęłam film z jego udziałem.
Z jego cudowną rolą dodajmy.
Film to fantastyczna historia, o wydarzeniach które są marzeniem wielu czytelników a mianowicie film opowiada o mężczyźnie, który czytając przywołuje do rzeczywistości to o czym czyta, ludzi, zwierzęta, stwory, przedmioty. Prawda? Kto by tak nie chciał. Niestety jest zła strona medalu, bo jako, że w przyrodzie musi być równowaga to przywołując kogoś jednocześnie kogoś odsyła. I tak przypadkiem odesłał swoją żonę. Teraz skupia swoje wysiłki, aby połączyć się z ukochaną, uciec demonicznemu Koziorożcowi przy okazji.
Film nie ukrywam oglądałam dla Paula Bełtany, ale w czasie oglądania strasznie mnie wciągnął(w sumie za drugim razem, bo wczoraj byłam tak zmęczona, ze oglądając usnęłam). Film ten jest bardzo przyjemnym widowiskiem przygodowym, oglądając momentami miałam totalny wytrzeszcz, bo fantazja twórców naprawdę jest imponująca. Zwłaszcza Paul Bełtany ujął mnie w swej roli. Jest nieco w stylu Aragona, taki zapuszczony… ehhh fajna postać 

środa, 20 października 2010

"Darwin. Miłość i ewolucja" - Creation 2009


Angielski przyrodnik Charles Darwin, próbując pogodzić się ze śmiercią córki, Annie, pragnie znaleźć równowagę powiędzy teorią ewolucji, a stosunkami z religijną żoną, której wiara zaprzecza jego pracy. Pisze on książkę, która udowadnia, że Bóg nie istnieje - "The Origin of Species" ("Pochodzenie gatunku"), która opowiada o globalnej rewolucji na granicach małej, angielskiej wioski...

Uwaga, uwaga, nowa aktorska obsesja, teraz na tapetę wzięty został Paul Bełtany. Wzięłam się za oglądniecie filmu o tytule, który po polsku brzmi : „Darwin. Miłość i ewolucja”, tytuł angielski można tłumaczyć na dwa sposoby: jako Tworzenie i jako dzieło, każde z tych określeń lepiej pasuje do filmu niż idiotyczny film, kolejny na fali zakochanych Jane Austin, lub Molierów. Widocznie film o uczonym się nie sprzeda jeśli nie obiecamy widzowi miłości, romansu, pikanterii.
Film opowiada o drodze Darwina nie do odkrycia teorii ewolucji, nie poprzez drogę do ożenku, ale opowiada historię wewnętrznej walki, straty i powrotu do siebie dwojga ludzi zza ściany niedomówień, niewypowiedzianych pretensji. Poznajemy Darwina w momencie gdy jest już dosyć chory, gdy oddalił się od zony, kiedy jego dwaj znajomi próbują go namówić do opublikowania swojej teorii, czyli do zabicia Boga. A Darwin wciąż cierpi po stracie ukochanej córki, która wciąż go nawiedza. I toczy wewnętrzną walkę ze swoim sumieniem…

Bardzo ładny film kostiumowy, mnie wzruszały momenty śmierci tych zwierzątek, chyba wszystkie równie mocno. Wzruszało mnie umieranie córeczki Darwina i jego męka…
Mimo, że w filmie tym nie ma nic zaskakującego to jednak ciekawie było popatrzeć jak powstawała teoria, która do dziś budzi emocje!

niedziela, 17 października 2010

"Norymberga. Ostatnia bitwa" - David Irving


"Norymberga" - dzieło kontrowersyjnego angielskiego historyka Davida Irvinga - opisuje przebieg najgłośniejszego procesu w XX wieku: rozpoczętej w listopadzie 1945 roku i trwającej blisko rok rozprawie, która zakończyła II wojnę światową. Na ławie oskarżonych zasiedli przywódcy faszystowskich Niemiec i Włoch. W imieniu Stanów Zjednoczonych oskarżał prokurator Robert H. Jackson mianowany osobiście przez prezydenta Harry'ego Trumana. Na podstawie wielu niepublikowanych dokumentów, m.in. pamiętników i zapisków sędziów, adwokatów oraz zbrodniarzy wojennych, Irving dowodzi, że wynik procesu był ustalony z góry, a większość zarzutów, jakie postawiono oskarżonym, z równą łatwością dałoby się wytoczyć przeciwko przywódcom głównych państw alianckich. W imię zwycięstwa nad Adolfem Hitlerem dziesiątkowano, deportowano i zniewalano ludność cywilną, wypowiadano wojny, okupowano kraje neutralne i brutalnie łamano międzynarodowe konwencje... Publikacja "Norymbergii" sprowokowała gorące dyskusje i polemiki w mediach oraz środowisku europejskich i amerykańskich historyków.

Ta książka jest przykładem, że wszystko ma swój czas. Kupiłam ją pięć lat temu we wrocławskiej Taniej książce w jednej z ulic prowadzących od Rynku w stronę, przystanku i Heliosa. Zanim ją kupiłam długo macałam, wahałam się i rozważałam, wreszcie kupiłam, przywiozłam do domu i odłożyłam na półkę…
Kilka razy miałam ochotę wziąć i przeczytać, zawsze jednak coś stawało na drodze. Jednak moja pasja, moje zainteresowania dały o sobie znać. Proces w Norymberdze to klamra spinająca siedzącego we mnie prawnika z historykiem siedzącym nieco głębiej.
I zaczęła się walka: legalisty i historyka.
Bo powiem Wam, ze nie dziwię się, że jest to książka kontrowersyjna. Kłamstwo oświęcimskie jest w Polsce, ale nie tylko karalne. Teraz w dobie rozbuchanej demokracji, wolności słowa, a co dopiero lat temu 10 i wcześniej. Wolność słowa jak i każda wolność nie jest wolnością absolutną, zaś autor, nie wiem, ciężko mi oceniać czy z przekory, czy z przekonań, ma inne zdanie na temat „kwestii żydowskiej” w czasie drugiej wojny światowej. I wewnętrzny historyk krzyczał czytając niektóre rozdziały, krzywił się i zgrzytał zębami, każąc mi przestać czytać zdania które na pierwszy rzut oka były naciągane.
Niemniej jednak czytając dowiedziałam się kilku nowych rzeczy, wiele informacji podzieliłam na pół i odjęłam jeszcze nieco. Natomiast przechodziłam, również katusze, pokusy zmiany tematu pracy magisterskiej, aby zająć się procesem w Norymberdze w świetle prawa międzynarodowego, stwierdziłam jednak że zwrot „to była farsa” to troszkę za mało na naukowe dzieło.
Książka napisana w ciekawy sposób, zwłaszcza Polaka pewne rzeczy będą razić, kłuć, ale wydaje mi się, że dla kogoś kto jest zainteresowany tematyką procesu w Norymberdze, tą ostatnią bitwą drugiej wojny światowej, to jest pozycja obowiązkowa

sobota, 16 października 2010

Wimbledon- Wimbledon 2004


Akcja "Wimbledon", rozgrywa się podczas jednego z najbardziej prestiżowych turniejów tenisowych na świecie. Peter Colt przekroczył już trzydziestkę i jest sklasyfikowany na 119 miejscu w rankingu ATP. Kiedyś nieźle zapowiadający się tenisista, stracił w pewnym momencie chęć walki i od tego czasu rzadko dochodzi do drugiej rundy. Dzika karta na Wimbledonie jest dla Petera szansą zakończenia z godnością kariery sportowej. Kiedy Peter spotyka młodziutką Lizzie Bradbury, ambitną Amerykankę, która w przerwach między meczami lubi się zabawić, zupełnie nieoczekiwanie zaczyna wygrywać. Romans uskrzydla go i przywraca wiarę w siebie. Nie jest to jednak na rękę ojcu Lizzie, który zamierza dopilnować, aby córka w czasie turnieju koncentrowała się wyłącznie na grze.

Nawet się nie spodziewałam wczoraj, że będę oglądała jakikolwiek film. Poszłam jednak do Mamy, które oglądała TV i zaczął się film. Ładnie się zaczynał, chmurki, błękit nieba… a później tytuł „Wimbledon” jakoś się nie napalałam, gaworzyłam z Mamą, podczytywałam książkę i dopiero w ostatniej kolejności zerkałam na ekran. W raz z rozwijaniem się akcji coraz uważniej śledziłam akcję, ksiązka poszła w kąt. Film był świetny na piątkowy wieczór, akcja może i przewidywalna, ale ja jednak pod koniec filmu zagryzałam palce, obserwując lot piłeczki.
Film opowiada o końcówce kariery Petera Colta(w tej roli świetny jak zawsze Paul Bettany ). Mężczyzna jest aktualnie 119 w rankingu tenisistów i żyje wspomnieniami, swoich lepszych dni, gdy był na miejscu 11. Występem na kortach Wimbledonu, chce zakończyć karierę, znaleźć pracę i jakoś się ustabilizować. Zaś Lizzy jest jego totalnym przeciwieństwem, jest młoda, śliczna, jej kariera w tenisie dopiero się zaczyna, świetnie się zapowiada. I tak los sprawił, że spotykają się… i to odmienia wszystko.
Jasne, że nie jest to jakiś super ambitny film, że nie jest to dokładne studium tenisa. Że są niedociągnięcia i znawcy, praz wielbiciele tenisa, będą się krzywili.
Ale nie z takim zamiarem nakręcono ten film. Ja się na nim dobrze bawiłam, bawiły mnie niektóre sceny(ot chociażby scena rodem z Romea i Julii, czy tez wszystkie sceny w których pojawiał się brat Petera), bawiły mnie wewnętrzne monologi Petera.
Ogólnie na zimne wieczory jesienne polecam bardzo

środa, 13 października 2010

allegrowy stosik


Przybyły z allegro
trzy książki A.S. Byatt:
"Opętanie"
"Opowiadania z Matisse`em w tle"

oraz "The Children`s Book"

i jest dobry humor :)

wtorek, 12 października 2010

Chór Aleksandrowa

Nie uadło mi się pojechać na ich koncert, ale od czwartku słucham na okrągło

Mają talent i ciężko usłyszeć, że nie - Polacy, bo poaz kilkoma moemntami śpiewają baardzo poprawnie :)
no i te mundury :)

niedziela, 10 października 2010

Dla Puszczy

Pani Rumburakowa podałą linka, weszła, przeczytałam, podpisałam :)
wydrukuję formularz i będę zbierać :)

Zachęcam wszystkich.
Jako mole ksiązkowe bądź co bądź wykorzystujemy naturę, lasy, drzewa, może warto pomyśleć o odwdzieczeniu się za te steki ryz papieru :P

Albo po prostu z dobrego serca, z miłosci do natury, lasów, tej sielanki?

"I wciąż ją kocham" - Nicolas Sparks


Dzieciństwo Johna Tyree nie należało do łatwych. Gdy okazało się, że świat nie stanie przed nim otworem, zaś szanse na uzyskanie wyższego wykształcenia są właściwie żadne, swoją przyszłość zobaczył w szeregach armii Stanów Zjednoczonych. Już jako żołnierz, będąc na przepustce, spotyka przypadkiem piękną Savannah Lee Curtis, dziewczynę swoich marzeń, która studiując i pracując dla Habitat for Humanity, wraz z grupą studentów, w ramach akcji dobroczynnej, buduje domy dla ubogich... Miłość, która łączy tych dwoje, rozkwita nawet na przekór okolicznościom. Dziewczyna obiecuje czekać na ukochanego, póki nie minie okres jego służby.

Wydarzenia z jedenastego września, które wstrząsnęły światem, wstrząsną również ich życiem. John musi wybrać między uczuciem do dziewczyny i wiernością ojczyźnie. Pewnego dnia otrzymuje pożegnalny list od Savannah, w którym dziewczyna informuje go, że zakochała się w kimś innym. Gdy John wraca do domu, okazuje się, że miłość zmusi go do podjęcia najtrudniejszej decyzji w życiu.

Pewnie pamiętacie moje zapewnienia, ze Sparksa już nie tykam. Ano właśnie, jednak będąc w bibliotece raz pytałam akurat o tą książkę, bo byłam jej ciekawa po oglądnięciu ekranizacji… wtedy książki nie było, ale kolejnym razem była i głupio było nie wziąć. Wzięłam i zaczęłam czytać. Nie miałam zbyt wiele czasu, a jak już kładłam się do łóżka z książką to padałam jak mucha i usypiałam prawie w mig. No, ale w końcu minimalnie mnie zainteresowała i kontynuowałam czytanie z jakimś zainteresowaniem. Chociaż niewielkim. Widziałam film a sposób pisania Sparksa jest dla mnie zbyt przewidywalny, zbyt schematyczny. Ale mimo wszystko czytałam. Doszłam do ostatnich stron i wpadłam w szok. Wolałam jednak filmowe zakończenie. Ale z drugiej strony to książka jest bardziej wzruszająca, wyjaśnia więcej spraw. Film mimo, że kończy się lepiej ustępuje miejsca książce…. Jak zwykle…
Teraz muszę się zabrać za coś dawno kupiongo, na co wciąż czasu było brak...

"Pani Doubtfire" - Mrs. Doubtfire 1993


Daniel Hillard (Robin Williams) - bezrobotny aktor i lekkomyślny ojciec - po czternastu latach rozwodzi się z żoną, Mirandą (Sally Field). Zgodnie z wyrokiem sądu troje swoich dzieci może widywać tylko raz w tygodniu. Znajduje jednak sposób, by być bliżej nich. Dowiaduje się bowiem, że zapracowana Miranda poszukuje gosposi. Odpowiada więc na ogłoszenie, a że jest doskonałym imitatorem głosów, wciela się w postać 65-letniej Euphegenii Doubtfire - zażywnej szkockiej damy, znakomitej kucharki i idealnej niani. Na spotkaniu kwalifikacyjnym dzięki wyjątkowym zdolnościom udaje mu się oszukać własną byłą żonę. Zostaje zatrudniony i odtąd sprząta, gotuje i zajmuje się dziećmi. Zostaje nawet powiernikiem Mirandy, która ma nowego przyjaciela, przystojnego Stu Dunmeyera (Pierce Brosnan)...

O tym filmie krążą już legendy, tak jak o odtwórcy głównej roli, który dla mnie jest fenomenalnym aktorem, mimo, ze nie ma wyglądu Boga Seksu przyciąga do ekranu. W niedzielny poranek TV stanęła na wysokości zadania i pozwoliła na relax przed ekranem. Ponieważ do tej pory widziałam li i jedynie fragmenty, bardzo się ucieszyłam, ze mogłam zobaczyć całość.
Film jest świetnym przykładem komedii kina familijnego, pozwala całej rodzinie spędzić miło czas. Każdy znajdzie dla siebie coś dobrego. Na takich filmach się wychowałam, wiec zawsze oglądam z sentymentem, mona się pośmiać zdrowo, poprawić sobie humor. No i poobserwować jak radzi sobie facet w kobiecej skórze. I z satysfakcją usłyszeć narzekania na szpilki . Jest porządny happy end. Naprawdę… kiedyś umieli kręcić świetne filmy…
Niesamowita metamorfoza i uroczy kostium :)

"Skarb narodów: Księga Tajemnic" - National Treasure: Book of Secrets 2007


"Skarb Narodów" powraca! Po fenomenalnym sukcesie sprzed dwóch lat druga odsłona losów wytrawnego poszukiwacza skarbów Benjamina Gatesa (Nicolas Cage) trafia na ekrany kin. Producent Jerry Bruckheimer zaprasza na nowe, niezwykłe przygody niestrudzonego tropiciela zagadek. Tym razem chodzi o osiemnaście stron z pamiętnika Johna Wilkesa Bootha, zabójcy Abrahama Lincolna. Skrywają one tajemnicę, której ujawnienie może doprowadzić do rozbicia największego spisku w historii świata. Fascynujące śledztwo zawiedzie świetnie znanych już bohaterów m.in. do Europy.

Przez długi czas miałam ochotę oglądnąć drugą część Skarbu Narodów… lubię Nicolasa Cage, lubię aktora grającego Rileya, lubię taką tematykę. Ale nie po drodze było mi z tym filmem, aż tu TV zafundowało nam rozrywkę na sobotni wieczór. O filmie oczywiście zapomniałam, przypomniałam sobie w przerwie „Mam Talent” kiedy w trakcie reklamy przełączyliśmy na inny kanał. Co zrozumiałe nie oglądałam od początku. Więc początek filmu jest dla mnie owiany tajemnicą, za to cała „akcja” była dla mnie. I niestety rozczarowałam się. Pierwszą część wspominam bardzo dobrze, natomiast druga… była marnym naśladowaniem pierwszej. Aktorzy owszem trzymali poziom, było parę fragmentów, które mi się podobały, natomiast jako całokształt…. Drugi raz na pewno nie będę chciała wracać….Być może wina tego, że nie widziałam zapewne ważnego początku…

sobota, 9 października 2010

Storczyk nr 2 - Juliusz

Obiecałam, że przedstawię Juliusza.
Oto i On

Ciężką miał przeprawę bo w CDŚ wieje okropnie i bałam się, że mi się złamie... nie złamał się, ale spadł z parapetu jak otwierałam drzwi wejściowe...
Juliusz jest jednak dzielnym chłopcem i nawet to go nie złamało...

Niech więc kwitnie i jeszcze pięknieje(chociaż już jest najśliczniejszym storczykowym Juliuszem...)

czwartek, 7 października 2010

"Szklana pułapka" - Die Hard 1988


Nakatomi Plaza, Los Angeles. Trwa gwiazdkowe przyjęcie dla pracowników Nakatomi Corporation. Radosny nastrój zmienia się w paraliżujący strach, kiedy w ciągu kilku minut budynek zostaje opanowany przez grupę terrorystów. W "Szklanej Pułapce" tylko jedna osoba umknęła uwadze przestępców. John McClane (niezapomniana kreacja Bruce'a Willisa), nowojorski policjant, znalazł się tam właściwie nieprzypadkowo. Jest zmęczony. Ma przy sobie tylko mały pistolet. Ale jest jedyną nadzieją na wyzwolenie dla sterroryzowanych zakładników, wśród których jest jego żona. Podejmuje samotną, nierówną i brawurową walkę.

Już raz próbowałam oglądnąć ten film, ze względu jednak na fakt, że było wtedy coś koło drugiej w nocy, we wsi latarnie zgasły a ja byłam sama to i bałam się bardzo(bom tchórzem podszyta), wymiękłam już przy scenie wsiadania terrorystów do windy(nawet seksowny Alan mnie nie dał rady zachęcić). Dziś jednak, opatuliłam się kocem, odsłoniłam okno(żeby światło ulicy mnie na duchu podtrzymywało), przytuliłam się do misia i hajże.
Jestem nowicjuszem filmów akcji i pewnie dużo wody w polskich rzekach musiałoby upłynąć nim sięgnęłabym po „Szklaną pułapkę”, pewnie nie sięgnęłabym nawet po nią wcale, gdyby nie Alan Rockman, grający tu znów czarną postać. Niesamowicie seksowną czarną postać pragnę dodać. Kolejny raz moje sumienie stanęło przed poważnym wyborem i to nie z powodu syndromu helsińskiego, który każe sympatyzować z porywaczami. A skądże! Wszystkich tych porywaczy mogło licho porwać, wszystkich tylko nie Alana! I to był kolejny powód, dla którego nie dokończyłam za pierwszym razem seansu. Wiedziałam, że Alana jako czarną postać spotka smutny koniec. I może dobrze, że wtedy nie oglądnęłam tej sceny….

Film, zapewne dla normalnego człowieka nie jest bardzo straszny, mnie jednak łatwo torebką przestraszyć, więc wymolestowałam pluszaka nieźle…. Bez wątpienia trzyma w napięciu… jest dużo strzelaniny, ale nie ma czegoś co dziś jest normą w tego typu filmów, krwi, której to ilości pozazdrości każdy punkt krwiodawstwa, lejącej się kaskadami, oraz widoku wnętrzności tak częstego, ze człowiek się zastanawia, czy nie trafił na salę operacyjną…
Jakoś to wszystko stosunkowo łagodnie jest pokazane…
W sumie polecam 
Ale Alana mi żal, bo pokazał niesamowitą klasę, i to była fenomenalna kreacja aktoska. No i miałam ochotę go zjeść…

Storczyk - raz

Chociaż ogrodniczka ze mnie praktycznie żadna, widok kwiatów, nieodmiennie mnie zachwyca.
Zwłaszcza storczyki, wśród kwiatów doniczkowych budzą mój, właściwie nasz zachwyt(bo i Mama jest w nich rozkochana). Jednej zimy postanowiłam sprawić Jej storczyka.

Rękę do kwiatków ma, więc tenże storczyk odwzajemnia się miłością za miłość i kwitnie coraz to piękniej, aktualnie ma 6 już rozwiniętych kwiatków... a 17 w planach. To zdjęcia z poprzedniego kwitnienia

A wczoraj nabyłam swojego Storczyka, ochrzczonego już imieniem Juliusz(na cześć Słowackiego :P )
I na weekendzie będzie fotka poglądowa.
W domu był jeszcze jeden, jako imieninowy prezent od Siostry dla Mamy, ale umarł, wiec już nie ma ;P

wtorek, 5 października 2010

bo ważne



bo kocham Jego piosenki, zwłaszcza tą....
i padam już na pysk organizując studencką egzystencję... a nie chodzę prawie na żadne przedmioty...
w poprzednich latach jakoś łatwiej było ;P

poniedziałek, 4 października 2010

"Przeminęło z wiatrem" - The Gone with the Wind 1939


Film opowiada o burzliwych losach Scarlett O'Hary (Vivien Leigh) na tle amerykańskiej wojny secesyjnej. Poznajemy Scarlett jako uroczą, kapryśną 16-letnią kokietkę, otoczoną gronem wielbicieli, beznadziejnie zakochaną w Ashleyu Wilkesie (Leslie Howard). Wiadomość o wybuchu wojny z Północą podczas "barbakoi" w domu Wilkesów burzy całkowicie spokojny świat Scarlett, Ashley ogłasza bowiem także swoje zaręczyny z Melanią Hamilton (Olivia de Havilland). Scarlett z zawiści i ze złości postanawia poślubić Karola Hamiltona (Rand Brooks), brata Melanii.
Dwa miesiące później Scarlett zostaje wdową - Karol ginie na wojnie. Jako wdowa pozbawiona jest wszelkich zabaw i rozrywek, jej zły nastrój i humor z tego powodu, rodzina odczytuje jako żal i smutek po śmierci Karola i wysyła ją wraz z synem do Atlanty, do Melanii, której nienawidzi, a która darzy ją wielką miłością. Tam też coraz częściej spotyka poznanego w czasie pamiętnej barbakoi łajdaka, oszusta i spekulanta, nie przyjmowanego w towarzystwie Rhetta Butlera (Clark Gable) i po kolei łamie wszystkie obowiązujące na ówczesnym Południu normy i zasady.
Film będący jedną z największych produkcji Hollywood, oparty na powieści Margaret Mitchell, zdobył w 1940 roku 8 Oskarów i do dziś cieszy się ogromną popularnością; jest także pierwszym obrazem wykonanym w technikolorze.

Kultowa ekranizacja, kultowej ksiązki. Film zazwyczaj jest gorszy od książkowego oryginału, zwykle zbiera niepochlebne recenzje, czasami, rzadko film jest lepszy, ale to zazwyczaj oznacza, ze książka była kiepska. Ekranizacja „Przeminęło z wiatrem” to już legenda, film, który oglądałam jako mała dziewczynka z Mamą i Siostrą. Wtedy filmy jeszcze oglądało się na video i nie było to coś oczywistego jak dziś, że włącza się TV i zawsze jest co oglądnąć. Mama była na tym filmie w kinie, kiedyś dawno więc z sentymentu chciała sobie odświeżyć. Siostra też nie stroni od takich filmów a ja byłam mała i nie miały chyba co ze mną zrobić. Z filmu nie zapamiętałam nic poza ucieczką przez ogień, oraz momentu gdy Rett zawiązuje koniowi oczy. Później troszkę urosłam i chciałam przeczytać książkę, w trakcie lektury treść filmu wracała do mnie, bo ja nie wyobrażam sobie postaci z innymi twarzami niż te w ekranizacji, Ret to Clark, Scarlett to Vivienn, Mela to Oliwia. Nie wyobrażam sobie, że mogłyby je zastąpić inne postacie. To jest już legenda.
Nie znaczy to, że film oglądam bezkrytycznie. Absolutnie tak nie jest. Obiektywnie rzecz biorąc moje pretensje są raczej niesprawiedliwe, albowiem niemożliwym było umieszczenie tego co wycięto, a czego mi brakuje w filmie, serial i to spory by z tego wyszedł. Nie jestem do końca zadowolona z kreacji Retta, owszem jest wspaniały, ale jeszcze daleko brakuje mu do wersji książkowej, który budził moje motylki…
Mogłabym oglądać ten film co miesiąc. A i tak wzbudzałby moją sympatię 
A po przeczytaniu ksiązki musiałam oglądnąć film :D

"Przeminęło z wiatrem" - Margaret Mitchell


Rok 1861. Czas wojny secesyjnej - Ameryka przechodzi głębokie wewnętrzne przemiany, które na zawsze zmienią jej obraz. Świat Południa, wielkich plantacji, możnych panów i czarnoskórych niewolników odchodzi w zapomnienie, pochłaniany przez industrialną, nastawioną na przemysł rzeczywistość. Scarlett O’Hara, córka zamożnego plantatora bawełny z Georgii, ma zaledwie szesnaście lat, jednak jej duma, upór i energia wydają się nie znać granic. Kiedy jej ukochany Ashley Wilkes zaręcza się z inną kobietą, Melanią, dziewczyna na złość jemu i sobie wychodzi za mąż za jej brata. Jej małżeństwo nie trwa jednak długo, małżonek rychło umiera, zaś Scarlett sama musi dać sobie radę z przytłaczającą rzeczywistością. Życie południowców staje się nieustającą walką o byt. Dziewczyny nie interesuje wojna, nie interesuje jej polityka, ale to właśnie one wywrą niezatarte piętno na jej życiu... Małżeństwo dla pieniędzy, upadek dawnych wartości, wreszcie czająca się tuż obok miłość, którą tak trudno dostrzec w ciężkiej codzienności sprawiają, że Scarlett jest w gruncie rzeczy osobą nieszczęśliwą. Mądrość i wiedza o tym, co najcenniejsze, przychodzą jednak wraz z doświadczeniem.


Poczułam potrzebę powrotu do książek kochanych przeze mnie, czytam, czytam, książek coraz więcej, czasu mało, a przecież chce się wracać do miłych miejsc, tak ja chciałam wrócić do Tary, Atlanty znów zapalić cygaro z Rettem, haftować z Melanią i zastanawiać się nad wyborem pantofelków ze Scarlett.
Fabuły tej książki przytaczać nie będę, jest chyba wszystkim znana doskonale, jeśli nie z książki to z filmu(zaraz oglądnę).
Niech moim komentarzem będzie to co swego czasu wrzuciłam do biblionetki.
Chociaż ja wciąż na nowo odkrywam coś nowego… I jestem nieustannie zafascynowana 

Ta książka to przestroga. Ostrzeżenie. Pokazuje, jak można zmarnować szczęście w imię... no właśnie, w imię czego? W imię naszych mylnych wyobrażeń. Czytając ją, za każdym razem analizuję swoje postępowanie, czy ja nie postępuję tak samo, czy nie wkładam na kogoś ubrania, które krzywo leży. Czy ja nie płaczę za księżycem, z którym nie będę miała co robić, nawet jak go dostanę.

Chcę być jak Mela. Bo to jest wielki pozytyw tej książki. Niezłomne kobiety. Kobiety, które są silne; tej siły nie jest w stanie zniszczyć nic.

Wykorzystałam "Przeminęło z wiatrem" do napisania pracy maturalnej. Bo to w rzeczywistości świetnie nakreślony obraz wojny. Wojny kontrowersyjnej, bo wystarczy sięgnąć po książkę pisarza z Północy i już mamy nieco inny obraz niewolnictwa. Jednak i Mitchell ukazuje bezsens tej wojny. Bezsens, który widzą bohaterowie książki. Wojna jest siłą niszczącą.

Książka ta uzmysławia mi kruchość życia. Pokazuje, że to, czego dziś jesteśmy pewni, pewni aż do bólu, jutro może przeminąć, zniknąć bez śladu. Tak jak cała cywilizacja znikła po wojnie secesyjnej, przeminęła z wiatrem, przepadła w zawierusze wojennej. Ale jednak są wartości ponadczasowe, których należy trzymać się zawsze. Nie zawsze trzeba patrzeć na to, co się opłaca, bo wtedy - paradoksalnie - można stracić wszystko, co ważne.

Według mnie do książki tej należy wracać. Nie - przeczytać ją i odstawić na półkę. Trzeba się w nią wczytywać, aby odkryć jej przesłanie i nauczyć się żyć dobrze.

niedziela, 3 października 2010

"Król lew" - The Lion King 1994


32-gi pełnometrażowy film ze studia Disneya, nagrodzony dwoma Oscarami za najlepszą muzykę i najlepszą piosenkę.
W rodzinie królewskiej lwów Mufasy i Sarabi rodzi się potomek Simba, który wedle tradycji, zostanie przyszłym dziedzicem tronu. Ojciec lwiątka każdego dnia opiekuje się swoim synem, wraz z pomocą majordomusa Zazu. Skaza - brat Mufasy, zdaje sobie sprawę, że po narodzinach Simby stał się drugim kandydatem do objęcia tronu, więc razem z podstępnymi hienami obmyśla plan zabicia swojego brata i bratanka. Kiedy Mufasa ginie, wmawia Simbie, że on jest za to odpowiedzialny i każe mu uciekać z Lwiej Ziemi. Podczas swojej wędrówki, Simba poznaje Timona i Pumbę - dwóch zwariowanych przyjaciół, z którymi potem zamieszkuje, zapomniawszy o swoim prawdziwym pochodzeniu.

Dziwię się, że jeszcze nie pisałam o tej bajce. Jest to jedna z najlepszych bajek Disneya, wyprodukowana w okresie kiedy wytwórnia ta była na szczycie swoich możliwości, po niej były jeszcze oczywiście niezłe bajki, ale również zdarzały się(coraz częściej) kiepścizny. Nie o tym jednak. Bajka ta jest perfekcyjna, kolory, postacie, humor no i fenomenalna muzyka, będąca mistrzostwem świata(marka Zimmera niewątpliwie). Piękna to bajka, jest jednocześnie jedną z najgorszych traum mojego dzieciństwa, małą dziewczynką byłam gdy oglądałam ten film pierwszy raz, i pamiętam, że przy scenie śmierci Mufasy płakałam ja i płakała ze mną Siostra(dużo starsza), widok Simby łaszącego się do martwego ojca, wchodzącego pod jego bezwładną łapę, a wcześniej biegnące antylopy(nie wiem czy nie stąd wziął się mój lęk przed dużymi skupiskami ludzi, którzy potencjalnie mogą stratować). Później dostałam książeczkę „Król lew” i uwielbiałam ją czytać, ale kartki ze śmiercią Mufasy omijałam. Kiedyś będąc w drugiej Gimnazjum z koleżankami oglądałyśmy znowu wspólnie „Króla lwa” i pamiętam, ze grupowo zasłaniałyśmy oczy…. Gdyby tak zebrać do kupy to bajkę widziałam wiele razy(kocham wręcz początkową piosenkę), ale śmierć Mufasy to góra dwa razy, zawsze przewijam.
Uważam, że na ten film powinno nałożyć się ograniczenia wiekowe. Bo to jest naprawdę, bardzo smutne, poruszające. Nie jest brutalne, krwawe, ale okropnie bolące….
I kocham tą bajkę jak niewiele innych za wszystko, ale nic nie poradzę na to, że wyciska ze mnie łzy… nie tylko w chwili gdy Murasa umiera…