Strony

piątek, 28 lutego 2014

krótkie podsumowanie



No i kończy się luty. Jako, że jutro będę cały dzień w pracy to raczej nie będę miała kiedy wrzucić podsumowania.  Wracam do swojej pracy, po prawie miesiącu ferii, ach! Miło było, ale się skończyło.
Luty, pomimo tego, że jest krótki był miesiącem bardzo dobrym pod względem książkowym.  Przeczytałam… niech policzę… dziewiętnaście książek (19). Naprawdę świetnie. Można  to tłumaczyć feriami. Wprawdzie bywałam w Lublinie i przygotowywałam się do zajęć, byłam wolna. Na szczęście – mimo wszystko – mój Promotor i moja Szefowa, przykręcają śrubę, więc akurat  będę miała „pretekst” by z beletrystyki przerzucić się na literaturę prawniczą. Nie będę tyle pisała i Was nudziła.
O dziwo oglądałam też sporo filmów znajdziecie je pod tym Tagiem. Kilku jeszcze nie opisałam, ale zabiorę się do tego.  Z nowości lutowych polecam zwłaszcza „Czas na miłość”
A jak z książkami. Zawiódł mnie jak wiecie „Wymarzony dom”, „Powtórkaz morderstwa” też nie była ósmym cudem. Były też książki bardzo, bardzo dobre jak na ten przykład „Czas motyli”, „Wszystko jest po coś
Kolejna książka z filozoficznej półki czyli „Mowy
Kolejna z wyzwania agatowego, a więc „Kurtyna”(chlip, chlip).

To był dobry miesiąc, nie kupiłam ANI JEDNEJ książki. Ha!! Udało nam się z Bujaczkiem tego dokonać.
Nie zamknęłam się w domu, wychodziłam do ludzi, do baru, na spacery i wygłupiałam się jak zwykle. Naprawdę fajny miesiąc.

Co tam jeszcze? Ważną sprawę udało mi się załatwić... Jak sobie jeszcze coś przypomnę dam znać.
A jutro będzie stos :))


Edit. Wczoraj zapomniałam o zdjęciowym podsumowaniu. A dziś... dziś wróciłam taka padnięta z pracy a jutro znowu cały dzień, że zdrzemnęłam się i idę pracować dalej...

czwartek, 27 lutego 2014

"Tajemnica Filomeny" - Martin Sixsmith



Film w kinach od 21 lutego 2014 roku!

Irlandia, rok 1952. Nastoletnia Filomena Lee zachodzi w przypadkową ciążę, rodzina wysyła ją do klasztoru w miejscowości Roscrea, w hrabstwie Limerick, do miejsca gdzie zakonnice „opiekują się upadłymi kobietami”. Kiedy chłopiec, którego urodziła, kończy trzy lata, zostaje odebrany matce, „sprzedany” przez zakonnice do adopcji amerykańskiej rodzinie i wywieziony z Irlandii. Zmuszona do formalnego zrzeczenia się wszelkich praw do dziecka, nigdy więcej go nie zobaczyła, kolejne pięćdziesiąt lat spędziła na poszukiwaniach. Przez te wszystkie lata nie miała pojęcia, że i syn szukał jej przez całe swoje życie.
Michael – jak nazwali go przybrani rodzice – Hess wyrósł na jednego z najlepszych waszyngtońskich prawników. Zajmował wysokie stanowisko w strukturach Partii Republikańskiej za czasów administracji George’a Busha Seniora. Ale syn Filomeny miał pewną tajemnicę: był gejem. Waszyngton w latach osiemdziesiątych nie należał do miejsc gdzie można było otwarcie i z dumą mówić o swojej odmiennej orientacji seksualnej. Kiedy zachorował na AIDS, starał się to ukryć tak długo, jak to było możliwe. Wiedząc, że zostało mu niewiele czasu, powrócił do Irlandii, by błagać zakonnice o pomoc w odnalezieniu matki, którą pragnął zobaczyć przed śmiercią. Odmówiły.
„Tajemnica Filomeny” jest poruszającą opowieścią o matce i synu rozdzielonych przez bezduszne instytucje oraz morze urzędniczej hipokryzji po obu stronach Atlantyku. Martin Sixsmith w fascynujący sposób opisuje miłość i stratę, wywołując łzy wzruszenia, ale i uśmiech nadziei, ponieważ jest to historia także o przebaczeniu.

Na ekrany polskich kin wkrótce trafi film w reżyserii Stephena Frearse’a. W rolach głównych zobaczymy Judi Dench i Steve’a Coogana.





Wykończona przygotowywaniem pączków miałam zrobić sobie przerwę od czytania, ale tak w łapki wpadł mi tablet, a na nim ebook „Tajemnicy Filomeny”. Uwielbiam Judi Dench która gra w ekranizacji? Tej książki, a na film ostrzę sobie pazury, toteż zabrałam się za książkę. Poszło mi piorunem, chociaż – przyznam szczerze- po tytule i blurbie spodziewałam się zupełnie czegoś innego.

Od kilku lat w polskiej kinematografii obserwuję fascynujące zjawisko – tłumaczenie tytułów. Może być zupełnie od czapy, byle nieźle brzmiało. A że nie będzie oddawało treści, ani nie będzie miało nic wspólnego z oryginalnym tytułem? Pal licho. Oryginalny tytuł brzmi: „The Lost Child of Philomena Lee” i o tym jest ta książka. Jeśli film nakręcono na podstawie, to o tym również jest film. Nie ma tu żadnej tajemnicy, no dobra – jest. Ale to nie jest tajemnica Filomeny, która jest postacią, raczej marginalną. Pojawia się na początku i na końcu. Treścią książki jest życie jej syna. A książka nie jest nawet o relacji marki z synem. To o czym. Posłuchajcie.

Lata pięćdziesiąte, nastoletnia Filomena, wpadła w pułapkę swoich czasów, wychowana przez zakonnice i cnotliwą ciotkę, wiedziała że nie wolno jej się całować z chłopcami. Nikt dziewczyny nie wtajemniczył to skąd się biorą dzieci. Filomena zachodzi w ciąże, lata pięćdziesiąte, nie jest łatwo. Trafia do placówki prowadzonej przez zakonnice, które z zakony urządziły obóz pracy, dla zhańbionych matek bękartów, a zamiast dorabiać haftem czy sprzedażą opłatków, sprzedają dzieci rodzinom, które nie mogą mieć własnych. Z niezwinionych powodów nie mogą. Tego wymaga zwierzchność. Proceder odbierania matkom dzieci i wysyłania ich, najcześciej za ocean trwa w najlepsze. Nim rozpęta się dookoła tego burza, rodzina ze Stanów zdąży zaadoptować syna Filomeny i córkę jej przyjaciółki. Dzieci są już spore trzy i dwa lata. Nagle odbiera się im to co znały, zabiera się je od matek. Zaczyna się ich życie w Ameryce. Książka skupia się na życiu chłopca, który  dostaje nowe imię – Michael i próbuje się odnaleźć. Jest ślicznym, mądrym i wrażliwym dzieckiem. Z tego powodu ma wieczny konflikt z wymagającym ojcem. Mike stara się zrealizować swoje plany i marzenia. Boryka się z demonami przeszłości i teraźniejszości, jego historia pokazuje Stany Zjednoczone na przestrzeni, prawie półwiecza. Zmiany społeczne, ewolucje moralne a gdzieś w tym wszystkim jest mężczyzna, we wnętrzu którego tkwi chłopiec, którego trauma z dzieciństwa nauczyła, że nie zasługuje na miłość.

Ciekawa jestem bardzo filmu. Musze zobaczyć kiedy na prowincji grają, bo bym się wybrała. Chociaż
trochę się boję, to trudna do sfilmowania książka, którą można spartaczyć. Filmy lubią akcje, spektakularne katastrofy, a ta książka jest o wewnętrznym zagubieniu. O odkrywaniu swojej tożsamości w czasach gdy ta była skazana na napiętnowanie. Tymczasem Mike robi karierę, szuka miłości i jeszcze zmaga się z demonami przeszłości. Nie mogę sobie wyobrazić tego co ten chłopiec, później mężczyzna, przeżywał. Strach, brak wiary we własną wartość, oschły ojczym i wmawianie sobie, że biologiczna matka go porzuciła bo był zły.

Ta książka jest ciekawym przeżyciem czytelniczym. Ja spodziewałam się akcentu na relacji matka-syn, czekałam tej tytułowej tajemnicy, ale nie jestem rozczarowana, bo historia którą dostałam jest warta uwagi. Jakiś czas temu wybuchła afera o lewych adopcjach w Hiszpanii za czasów Franco, teraz mamy coś w ten deseń, tylko w Irlandii, sama próba wyobrażenia sobie dramatu tych kobiet, którym odbierano dzieci i zmuszano do „odpracowania grzechów” jest niewyobrażalny. Jak żyć z takim ciężarem, ze świadomością, że gdzieś – tam jest moje dziecko. Niewyobrażalnie poruszające.
Jeszcze mocniej porusza historia Mike`a ale nie chce zbyt wiele pisac, żeby nie nasadzić spojlerów. Chociaż już blurb sporo zdradza. A uwierzcie, że to kropelka w morzu emocji
Sięgnijcie po książkę nim pójdziecie do kina!
 

Trochę mnie niepokoi ta inskrypcja na okładce o niezwykłej kobiecie... fabuła filmu też specyficznie opisana. No nic - obaczym

"Wszystko jest po coś" - Mira Suchodolska, Krzysztof Ziemiec



„Wszystko jest po coś” to książka znanego i lubianego dziennikarza telewizyjnego Krzysztofa Ziemca, który uległ bardzo poważnemu wypadkowi, został poparzony ratując swoją rodzinę. To przejmująca opowieść o wygrywaniu życia, walce o zdrowie, ale też zmaganiu się ze swoimi słabościami i poszukiwaniu sensu życia. Ziemiec daje w tej książce nadzieje i siłę wszystkim tym, którzy stają oko w oko, z wydawałoby się niemożliwymi do przezwyciężenia problemami.













Po miałkiej i nijakiej książce sięgnęłam po książkę o której sporo słyszałam, jeszcze więcej oczekiwałam. Krzysztof Ziemiec, człowiek którego zna cała Polska, o którego wypadku wiedział cały kraj(ba! Kojarzę, że nawet mi coś o czaszkę się obiło). Ziemiec stał się symbolem, czy to tylko poza?

Mira Suchodolska przeprowadza wywiad ze znanym dziennikarzem, rozmawiają o tematach fundamentalnych o życiu, śmierci, cierpieniu. Padają mocne zdania, wstydliwe wyznania. Choroba nie jest przyjemna, nie jest tematem modnym. Ludzie z telewizji mają być piękni i zdrowi. Czy cierpienie ma sens?

"Nic w życiu nie dzieje się bez sensu, nic nie dzieje się bezcelowo."

Niby banał, ale tak naprawdę wiara w to zdanie, przekonanie, że naprawdę tak jest może stać się fundamentem życia. Krzysztof Ziemiec na każdym kroku wierzy, że tak miało być. Porywa się na coś, co według wielu, będzie świadczyło o szaleństwie Ziemca. Bo jak można wysnuć wniosek, że dzięki pożarowi, w którym prawie stracił życie, nie pojechali na wakacje i tam nie wydarzyła się tragedia. Szaleństwo. Ponieważ podzielam Jego wiarę, tak nie uważam. Sama gdy spóźniłam się w piątek na pociąg uznałam, że to ma sens. Może nie taki dosłowny, zresztą Ziemiec też używa tego przykładu, nie chodzi o to, że gdybym pojechała, pociąg by się wykoleił. Na życie składa się ciąg drobnych wydarzeń, nigdy nie wiemy kiedy maleńka roszada zmieni nasz świat.
Czy kogoś przekona banał, że oto dzięki wypadkowi Ziemiec zaczął chwytać dzień, chyba głupiec nie doceniłby życia, nie pokłonił głowy przed jego kruchością.  Krzysztof Ziemiec bez pożaru miał specyficzne podejście do życie, też nieco niemodne.
"Ja jako już dojrzały mężczyzna, jestem zdania, że życie to zmagania, ból, cierpienie."
 Patrzy na życie raczej jak na transakcję, za szczęście płacimy cierpieniem, musimy wyrównywać rachunki. To takie grecko-tragiczne, ale i prawdziwe, brzmi sensownie.

Niewiele jest ludzi z czubka piramidy cele brytów, którzy są tak poukładani, rozsądni. Którzy nie uważają, że praca w telewizji to wieczne imprezy z innymi znanymi, którzy nie uważają, że sukces mierzy się wypitymi kieliszkami. To nie jest obszerna książka, ale chwyta za serce, sprawia że dławi nas w gardle, a myśli same mkną ku odnalezieniu odpowiedzi na pytanie co jest ważne.
Cieszę się, że ktoś wydaje takie książki, cieszę się, że ludzie je czytają, dzięki temu nabierają siły, nadziei. Takie świadectwa dodają otuchy. Książka niewielka, ale jej siła jest ogromna!


"Może problem leży w tym, że za wiele myślimy o sobie, swoich uczuciach, o tym, jak nas postrzegają inni. Za mało o ludziach, którzy naszej uwagi potrzebują."

"Chłopaki nie płaczą, ale mężczyźni chyba już mogą, bo udowodnili, że potrafią, jeśli trzeba, być też twardzielami."


środa, 26 lutego 2014

"Malownicze. Wymarzony dom" - Magdalena Kordel



Każdy ma swój Wymarzony Dom. Miejsce, w którym może znaleźć ukojenie, szczęście i miłość. Kiedy Magda podejmuje szaloną decyzję i kupuje stary dom w Malowniczem, miasteczku u podnóża Sudetów, nie wie jeszcze, jak bardzo zmieni się jej życie. W pierwszym odruchu chce się go pozbyć, ale dom nie chce wcale pozbyć się jej. Siła kryjąca się w jego wnętrzu pozwala Magdzie odnaleźć swoje miejsce i pomóc innym:

Małej Marcysi, która potrzebuje mamy.

Krysi, która leczy złamane serca kawą migdałową, a wieczorami piecze „kłopotki”, by zapomnieć o przeszłości.

Michałowi, który uczy się walczyć o miłość Magdy.

"Malownicze. Wymarzony dom" to wzruszająca i pełna humoru opowieść o spełnianiu marzeń, a przede wszystkim o miłości, która zmienia życie i nadaje mu sens. Jeśli wyciągniesz rękę do innych i nauczysz się marzyć, los uśmiechnie się do ciebie.




Kasiek zrobił sobie krzywdę, wprawdzie nikt jej nie przykleił do tej książki, ale jednak chciał dokończyć to co zaczął. Pisze do Was w trzeciej osobie, bo boli go głowa, odczuwa silny ból i stanowczo obiecuje, nigdy już nie przeczyta polskiej książce o ucieczce na wieś. Zanim przeczytacie moje refleksje z lektury tej konkretnej książki Kasiek wygłosi Wam referat, nadający się na ustną maturę z polskiego „różne? Oblicza wsi w polskiej literaturze współczesnej”. Jeśli ciekawi Was jakie kompetencje ma do płodzenia takich elaboratów, już wyjaśniam: Kasiek od ponad dwudziestu pięciu lat mieszka na wsi, dosyć specyficznej(pokażcie mi inną wieś gdzie stado circa dwudziestu krów spaceruje luzem i tamuje ruch na drodze krajowej, numer ileś-tam.

Kasiek, najwyraźniej jest masochistką i czytuje, modne ostatnio opowiastki o ucieczce na wieś. Według autorek tych wiekopomnych dzieł, godnych następczyć Reymonta, pretendentek do Nobla etc. Polska wieś tożsama jest z zaściankiem, totalnym końcem świata, na którym dopiero co zagościła elektryczność a wraz z nią, niczym ongiś biały w Nowym Świecie pojawia się Człowiek z Miasta, który niesie cywilizację i postęp. Gdy pojawia się CzM musowo cała wieś zlatuje się do jej chudoby i zawiera przyjaźń. Oczywiście wśród życzliwego pospólstwa znajdują się następujące elementy, większość wsi – ciemna jak tabaka w rogu, nadużywająca etanolu – także własnej produkcji, jakiś menelik z romantyczną przeszłością, będący komikiem i rozbawiający czytelnika, jedyną jasną stroną  jest oświecona jednostka, wykształcona i/lub z miasta. Ta jednostka razem z przybyłą bohaterką postanawiają nieść kaganek oświaty i bawić się w Siłaczki, wieś oddycha z ulgą, wszyscy są zachwyceni i doceniają trudy oraz nie wyobrażają sobie życia bez bohaterki i zastanawiają się jak żyli wcześniej.
Mogę argument, po argumencie obalać ten sielski wiejski obrazek, ale lektura książki mnie wypłukała. Napiszę Wam – ludzie na wsi nie dostają zawału z ekscytacji na widok nowego przybysza, nie chleją na umór całą wsią, potrafią mówić tak samo gramatycznie jak ludzie z miasta. Prawda w sklepach się plotkuje, ale podczas moich wizyt w Lublinie odkryłam, że tak samo dzieje się w miejskich sklepach, no chyba, że Lublin uznamy za wieś – to ok.

Jak wiecie z tytułu notki czytałam „Wymarzony dom”, jakiżby inny miałby dom na wsi. Tu jeszcze wtrącę, ludzie nie wyobrażam sobie mieszkania w innym miejscu niż moja wieś, ale brnięcie do sklepu w błocie po kolana, albo w śniegu po uda, który sprawia, że auto z napędem na cztery koła się zakopuje to nie jest sielanka. Dodatkowo nawet najmniejszy dom trzeba ogrzać, naprawdę wrzucanie kilku ton węgla do piwnicy to zarąbiście odprężające zajęcie, ale morduje krzyż.  Tylko o tym się nie pisze, wieś to ptaszki, pieski, zachody słońca i trawa. Koniec z wywodem oświeconego Kaśka. Więc! Mamy Madeleine, której matka w zależności od narodowej pasji chrzci dzieci, lekceważąc wytyczne w sprawie nadawania imion, ale to drobiazg. Otóż ta Magda, bo tak też można do niej mówić, po pijaku kupuje od matki swej przyjaciółki dom, gdzieś w Sudetach, traf chce, że tego samego dnia rzuca pracę i faceta(jej faceta zresztą). Magda kasy ma jak lodu, bo tajemniczy wuj robi jej regularne prezenty, więc jedzie do nowego domu obejrzeć nabytek. Oczywiście umowa zawarta po pijaku, na formularzu, bez notariusza, bez podatku jest ważna… nie – nie czepiam się, wiem że o takich prozaicznych bzdurach się nie piszę. Po przyjeździe do Malowniczego  Magda prędko nawiązuje wiele przyjaźni.  Przyczepia się do niej Marcysia, osierocone dziecko pozbawione rodziców, które jak każde niekochane dziecko szuka sobie zastępczej matki. Magda ma w nosie psychikę dziecka, jest tak poruszona jej historią, że z miejsca organizuje jej pokój u siebie, zasypuje ją prezentami i niemalże usynawia.  Zresztą, dom Magdy staje się czymś na kształt schroniska, pod jej dach trafia Julia, która wcześnie straciła matkę, ojciec jest wagabundą i gdy którymś razem rusza w trasę Julia postanawia odnaleźć wspomnianą w matczynym liście panią Krysię i dowiedzieć się prawdy. Na miejscu okazuje się, że jej ojciec jest lokalną sława, po latach wciąż pamiętają go wszyscy a w Julii każdy rozpoznaje jego córkę bo ta ma… jego oczy. Gdy Julia nawiązuje znajomość z niejakim Tymoteuszem, cała wieś jakby gromem porażona została… na ustach gości ta mityczna tajemnica, którą poznamy pod koniec a co do której cała para jak zwykle poszła w gwizdek.  Jeśli czytelniku spodziewasz się Sodomy  i Gomory gdzieś w Sudetach – nie nastawiaj się.  Jest jeszcze ta Krysia, nieszczęśliwa i wykorzystywana, ale poczciwa niewiasta. Są zwierzęta, różne patologie i miłość życia bohaterki która pojawia się jakieś sto stron przed końcem.

W recenzjach które do tej pory czytałam powieść tę określano jako: ciepła, sympatyczna itp. I taka jest, ja dodałabym jeden przymiotnik – nijaka. Serio, nie wymęczyłam się na tym gatunku od czasów „Młynu nad Czarnym Potokiem”. „Wymarzony dom” to właściwie zbiór historii ludzi, które mają stworzyć jakąś historię. Ja tego nie widzę, nie czuję. To kolejna powieść pozytywistyczna. A Magda wkurzyła mnie tylko swoją hipokryzją, nie popieram zachowania dziadków Marcysi, ale skoro Magda jest taka praworządna powinna na policję zapodać też siostrę i jej znajomków od wesołej imprezki.

Wiem, że ta książka dla wielbicieli gatunków będzie gratką i świetnym pomysłem na kilka wieczorów, ja zaś szukam odpowiedzi na pytanie „o czym jest ta książka”. Co nowego wnosi. Ja nie mam zielonego pojęcia. I idę odpocząć przy czymś wyrazistym. I przygotować się do smażenia pączków… i naprawdę, koniec książek o wyprowadzce na wieś. To ponad moje siły.
 

"Amon. Mój dziadek by mnie zastrzelił" - Nikola Sellmair, Jennifer Teege

Prawdziwa historia wnuczki jednego z największych zbrodniarzy hitlerowskich.

To jedno zdarzenie zachwiało całym jej życiem: Jennifer Teege, mając 38 lat, dowiedziała się, kim jest naprawdę. Przez przypadek znalazła w bibliotece książkę o swojej matce i dziadku Amonie Göcie. Miliony ludzi znają historię Götha. W „Liście Schindlera” Stevena Spielberga jest brutalnym komendantem obozu koncentracyjnego oraz kompanem „od kieliszka” i rywalem wybawcy Żydów Oskara Schindlera. Göth był odpowiedzialny za śmierć tysięcy osób i został powieszony w 1946 roku. Jego życiowa towarzyszka i ukochana babcia Jennifer Teege, Ruth Irene, w 1983 roku popełniła samobójstwo. Jennifer jest córką Niemki i Nigeryjczyka. Wychowywała się w rodzinie zastępczej, studiowała w Izraelu. Po swoim odkryciu musiała stawić czoło historii rodzinnej, od której już nigdy nie zdoła uciec. Jak jeszcze kiedyś ma spojrzeć w oczy swoim żydowskim przyjaciołom? Co powinna powiedzieć własnym dzieciom? Jennifer Teege postanawia zmierzyć się z przeszłością. Spotyka się z matką, której nie widziała od wielu lat, razem z dziennikarką Nikolą Sellmair bada historię swojej rodziny, odwiedza miejsca związane z tą przeszłością: wyjeżdża do Polski i raz jeszcze do Izraela. Krok po kroku, z przerażenia mrocznymi losami rodziny, tworzy historię własnego wyzwolenia.




Film „Lista Schindlera” to klasyka, oglądał to każdy. Mi wystarczył jeden seans i jedna lektura książki o tym samym tytule. Wystarczyło, nie planuję kolejnej powtórki. Perfekcyjnie zagrany przez Ralpha zbrodniarz, psychopata. Dwa lata temu przeczytałam biografię Gotha. Rok temu oglądałam film „Dzieci Hitlera” o zstępnych nazistowskich zbrodniarzy. Dodając do tego najnowszą książkę o tej tematyce, mam zagwarantowaną, kolejną bezsenną noc.

Gdy zobaczyłam wyznania Jennifer Teege pomyślałam, że od braku snu mieni mi się w oczach. Wnuczka nazisty jest afro amerykanką? Czyżby jej matka aż tak chciała się odciąć od ideologii tak wytrwale wyznawanej przez Amona? Gdy przeczytałam tytuł przypomniała mi się biografia Martina Bromana, którą czytałam w gimnazjum. Syn prawej ręki Hitlera został księdzem, wypowiedział te same słowa. Chrześniak Adolfa Hitlera, katolickim księdzem.  Dzieci i wnuki czołowych nazistów mogły wprost negować swoje dziedzictwo, mogły się buntować, podejmować jakieś akcje kompensacyjne. Jennifer nie wiedziała. Jej matka oddała ją do sierocińca o tym z jakiej rodziny pochodzi dowiedziała się w bibliotece, przeznaczenie, ślepy los kazało jej zdjąć z półki książkę w której kobieta, która na pewno jest jej biologiczną matką zwierza się z walki ze świadomością o tym kim był jej dziadek.

Nie zliczę ile razy obiecywałam sobie, że dam spokój z książkami oscylującymi nawet o tematy holocaustu. Nie mogłam jednak przepuścić książki o wnuczce Amona Gotha, człowieku którego biografia ongiś tak mną wstrząsnęła. Dała mi do myślenia, czy naiwnie chciałam się dowiedzieć jak z normalnego człowieka stał się bestią? Chociaż jego wnuczkę też dręczy to pytanie próżno szukać odpowiedzi, czy ktokolwiek jest w stanie jej udzielić.

Przy odrobinie dobrych chęci ta książka Wami wstrząśnie. Spróbujcie sobie wyobrazić, że jedna chwila zmienia Wasze życie, że nie jesteście pewni samego siebie, bo przecież geny. Można operacyjnie zmienić brzydki nos po dziadku, odstające uszy po stryjku, ale co zrobić z potencjalnym genem okrucieństwa, co z bestialstwem, które może krążyć w Waszych żyłach. Gdy świat powoli zapomina o okropieństwie wojny, dziewczyna która przez całe życie borykała się z tym, że jej rodzona matka ją porzuciła musi się zmierzyć z ciężarem historii.

Jennifer rusza w podróż, szuka świadków, odwiedza miejsca zbrodni, w akcie samoudręczenia
? Poszukiwania prawdy? O kim? O dziadku zbrodniarzu, który do końca wypierał się zbrodni i zginął z hitlerowskim pozdrowieniem na ustach? A może o sobie i o swojej rodzinie. Jej zadanie jest trudne, babcia popełniła samobójstwo, matka ją porzuciła. A Jennifer MUSI wiedzieć.
Snuje poruszające, niezwykle osobiste świadectwo swoich poszukiwań, przytacza fakty, to wszystko sprawia, że książkę czyta się błyskawicznie i zaciśniętym gardłem.