Strony

środa, 30 czerwca 2010

"Zielone drzwi" - Katarzyna Grochola


"Każde zdarzenie, o którym piszę, miało miejsce. Każda osoba, o której piszę, istniała naprawdę. Każda moja miłość była prawdziwa. To jest moje życie".

(fragment książki)


Ile z osobowości Katarzyny Grocholi mają bohaterki jej powieści? W jakim stopniu życie autorki, jej własne przemyślenia i ukochane miejsca przenikają na karty książek? Które zbiegi okoliczności w realnym życiu były tak nieprawdopodobne, że pisarka dotychczas o nich nie wspominała? Miłośnicy najpoczytniejszej polskiej autorki nareszcie mają okazję dowiedzieć się, jaka naprawdę jest Katarzyna Grochola.

Razem z nią podróżujemy przez magiczną krainę dzieciństwa i przeżywamy najtrudniejsze chwile, wspominamy podróże, poznajemy najbliższe osoby i ukochane zwierzaki.

"Zielone drzwi" to zabawna i wzruszająca książka, pokazująca, że najciekawsze scenariusze pisze życie.

[Wydawnictwo Literackie, 2010]

Tak oto dajesz się ogłupić mediom.
Jestem wierną miłośniczką programu „Kuba Wojewódzki” i jak zwykle zasiadłam z dobrą wiarą do oglądania kolejnego odcinka. Och zgubne w skutkach to było, albowiem gościem była Katarzyna Grochola… i w ten sposób dałam się namówić na „Zielone drzwi”. Które wizualnie są książką piękną, ale tak jak :Kryształowy anioł” na wizualnym wrażeniu dobrym się kończy. Obiecywałam sobie, że więcej tej autorki nic do ręki nie wezmę. Tym razem już na pewno.


Autobiografia ta. Nie powiem początkowo bardzo zabawna, w dalszej części, jest straszna. Jako, że serię o Judycie przeczytałam, czułam się jak idiotka i dziwnie, bo wiele fragmentów jest żywcem „kopiuj wklej” ja rozumiem, że autorka chciała pokazać, że dała swoje perypetie bohaterce, a ze ma niskie mniemanie o zdolnościach dedukcyjnych dla ułatwienia przekopiowała fragmenty…


Książka przeczytana błyskawicznie i z niesmakiem.

Nie warto kupować, lepiej poczekać i pożyczyć, jak ktoś koniecznie chce.

wtorek, 29 czerwca 2010

"Krucha jak lód" - Jodi Picoult


Niezapomniana opowieść o tym, jak kruche jest życie oraz do czego może posunąć się człowiek, kiedy chce je chronić.


Rodzice oczekujący narodzin dziecka mają tylko jedno życzenie: żeby było zdrowe. Nie musi być idealne. Charlotte i Sean O’Keefe – małżeństwo z kilkuletnim stażem – także wybraliby zdrowie dla swojego dziecka. Niestety, kiedy na świat przychodzi ich młodsza córka Willow, okazuje się, że cierpi na rzadką chorobę genetyczną objawiającą się niezwykłą łamliwością kości. Ich życie staje się pasmem bezsennych nocy, rosnących długów, współczujących spojrzeń innych rodziców i, co może najgorsze, nieustannego rozpamiętywania: co by było, gdyby? Gdyby o chorobie Willow było wiadomo odpowiednio wcześnie? Gdyby urodziła się zdrowa?

Ciążę Charlotte prowadziła jej najlepsza przyjaciółka – Piper. Po jednym z niewinnych upadków Willow, który kończy się złamaniem obu kości udowych, Charlotte i Sean szukają pomocy u prawnika. Ten doradza im wytoczenie Piper procesu o błąd w sztuce lekarskiej... Wygranie sprawy gwarantowałoby rodzinie odszkodowanie, a co za tym idzie, lepszą opiekę nad córką. Jest tylko jedno ale – matka musi przyznać, że usunęłaby ciążę, gdyby wiedziała o chorobie córki. Czy zdecyduje się na taki krok? Jak wiele poświęci z miłości do dziecka?


Głęboko poruszająca powieść Jodi Picoult ukazuje rodzinę żyjącą z nieprawdopodobnym ciężarem, walkę o utrzymanie rodzinnych więzi oraz potężną siłę miłości.

[Prószyński i S-ka, 2010]

Książkę zaczęłam czytać, tuż po oglądnięciu filmu „Bez mojej zgody”. Moja pierwsza, oraz pojawiająca się przez całą lekturę refleksja była następująca i niestety smutna. Nigdy w życiu nie urodzę dziecka. Adoptować tak, ale po tego typu lekturach będę się po prostu bała…. Książka ta budzi w człowieku refleksję na temat dopuszczalnych przypadków przerwania ciąży, oraz rzekomych postępów medycyny. Która owszem, do przodu idzie i to naprawdę bardzo namacalnie, ale jednak nie potrafi zaradzić jeszcze tylu nieszczęściom.

Ale nie o tym, bo to są rozważania czytelnika i zapewne bardzo indywidualne.

Nie jest to książka tak mocna jak „Bez mojej zgody” aczkolwiek schemat jest dosyć podobny. Zresztą nie oszukujmy się Picoult piszę często podług jednego schematu.

Kolejna książka gdzie matka mnie irytuje i żal mi zdrowego dziecka.

Matka, mistrz cukiernik z perspektywami oraz nieślubnym dzieckiem, poznaje miłość swojego życia i oczekują na dziecko, które ma być ósmym cudem świata. Rodzi się chora dziewczynka. I Matka poświęca całe swoje życie dla dziecka. Wytłumaczeniem wszystkiego jest chora córka. Dla której(co oczywiste chyba dla każdej matki) zrobi wszystko, nawet rozwali swoją przyjaźń i zaryzykuje małżeństwo. Jednak mimo wszystko zachowanie jest irytujące.

Mnie żal było Amelii, biednego, zapomnianego dziecka, chowającego się w niby kochającej rodzinie a tak naprawdę zostawionego samej sobie i na pastwę własnych kompleksów wydanego.


Ciekawych zapraszam do lektury. Bez wątpienia warto!

poniedziałek, 28 czerwca 2010

Po-sesyjny stosik



Posesyjny stosik to w dużej mierze zakupy w ramach nagród za pozdawane egzaminy a więc kilka kropli do kielicha radosci i euforii więcej.
W większości, albowiem książka o Żydach to prezent z okazji Dnia Ojca dla mego P.T Tatusia :)

Długo nosiłam się z zamiarem zakupu kolejnej książki o pielgrzymowaniu do Santiago de Compostella.
"Dziewczęta z Szanghaju" to efekt przypadku, akurat byłam "przy piniondzach" a w małej księgarni nie było nic innego wartego uwagi. Wtedy też nabyłam "Zielone drzwi", ale akurat na nie miałam ochotę po tym jak oglądnęłam Kubę Wojewózkiegow którym gościła Pani Grochola.
Wśród zakupów nie mogło braknąć oczywiście "Kruchej jak lód". A na Hołownię kolejnego miałam chęć po Jego dwóch przeczytanych już książkach :) :)

Książek przybywa nieco za szybko. Cała nadzieja w tym, ze na praktyki mam długi dojazd. Będzie kiedy czytać :D

niedziela, 27 czerwca 2010

Allo Allo - 1982 - 1992


Słynna farsa II wojny światowej. Rene, właściciel kawiarni w małym francuskim miasteczku, żyje dobrze z miejscowym niemieckim komendantem Kurtem von Stromem. Jego życie zostaje wywrócone do góry nogami, gdy francuski ruch oporu w osobie Michelle zamierza u niego ukryć dwóch angielskich lotników. Tymczasem von Strom i kapitan Hans zlecają właścicielowi kawiarni przechowanie cennego obrazu van Clompa, który zamierzają sprzedać po wojnie. W wyniku splotu wydarzeń Niemcy fingują rozstrzelanie Rene, a ten musi udawać swojego brata bliźniaka. Galerię postaci uzupełniają żona Edith, zakochane w swoim szefie kelnerki Yvette i Maria (w późniejszych odcinkach Marię zastąpi Mimi), przebrany za francuskiego żandarma Anglik Crapty, starający się o rękę Edith przedsiębiorca pogrzebowy pan Alfonse, kulejący gestapowiec Herr Otto Flick, jego równie kulejący pomocnik von Smallhausen, sekretarka komendanta miasta Helga, porucznik Gruber o skłonnościach homoseksualnych (i zainteresowany Rene), włoski oficer Bartorelli, fałszerz LeClerc, teścowa Renego - Fanny, pod której łóżkiem jest przechowywana tajna radiostacja, oraz bojowniczki komunistycznego ruchu oporu... Świetna komedia, której zagmatwanej akcji nie sposób opisać. Nie tylko dla miłośników angielskiego humoru.

Ostatnio sporadycznie powtarzam sobie ten serial, wielbiąc go miłością nieskończoną i bawiąc się nieraz do łez.

Trudno dziś uwierzyć, że jako dziecko go nienawidziłam i byłam zła gdy rodzice przęłączali akurat na ten kanał. Nie rozumiałam co w nim może bawić. Moją koleżankę bawiła wiecznie wydzierająca się babka. Mnie nie ruszało nic. Aż w czasie wakacji przypadkowo oglądnęłam jeden odcinek i wsiąknęłam, następnie zawsze wracałam na godzinę rozpoczęcia emisji. I tak było przez cały rok akademicki. A nawet pamiętam, ze w dzień ogłoszenia wyników z filozofii kolega był zadziwiony, ze nie obchodzi mnie co dostałam, a jęczę, że nie oglądnę odcinka ostatniego Allo Allo.


A ja po prostu nie mogę się oprzeć monologom Rene, który ma okropnie zagmatwane życie(i wiele kochanek) ale moim faworytem był policjant „który mówił biegle po angielsku”. Później do panteonu moich bohaterów dołączył Włoch ze swoim twardy „Heil Mussolini”.
Polacy starali się stworzyć sama nie wiem, czy parodię bo raczej nie naśladowcę Allo Allo, „Halo Hans” które to oglądaliśmy w sobotnie wieczory, ale nie miało to niestety nawet śladu polotu Allo Allo, szkoda, że jednak Polak nie potrafi.


A Allo Allo pokochałam drugą miłością i lubię poprawiać sobie w ten sposób humor :D

sobota, 26 czerwca 2010

Mikołajek - Le Petit Nicolas 2009


Mikołajek to chłopiec, który ma wielu przyjaciół oraz mnóstwo energii do zabawy. I jak to zwykle bywa ze świetnymi pomysłami małych chłopców, dorośli nie wiadomo dlaczego uważają je za zupełnie nieodpowiednie. Dlatego zarówno przyjaciele Mikołajka, jak i on sam, wciąż pakują się w kłopoty, choć bardzo się starają być grzeczni.

Kiedy 50 lat temu René Goscinny i Jean-Jacques Sempé stworzyli postać tego rozbrykanego chłopca, nikt nie traktował ich opowiadań jako przyszłej klasyki. Dzisiaj Mikołajek jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych bohaterów dziecięcego świata. Cała seria książek cieszy się niesłabnącym uwielbieniem wśród czytelników.

W tym roku przygody Mikołajka i jego kolegów będzie można po raz pierwszy zobaczyć w kinie. Czy może być lepszy prezent na Mikołajki niż… Mikołajek?


Chyba większość miała do czynienia z przygodami Mikołajka. Mały urwis z Francji wciąż bawi kolejne pokolenia. Jakiś czas temu na ekrany wszedł film opowiadający na dużym ekranie historyjki o których do tej pory mogliśmy tylko poczytać.


Do wielbicielek Mikołajka zaliczam się i ja. Do dziś pamiętam szereg małych książeczek, które zaczytywałam jako małe dziecko. Poznając nowe słowa, oraz kolorując ilustracje(tak jak przy „Dzieciach z Bullerbyn” pomagała mi siostra pewniej władająca kredką). Przygodny Mikołajka po latach wznowione, są dla mnie pewnym kanonem, świętością mojego małego dziecięcego świata. Przeczytałam jednak dużo pozytywnych recenzji po których uwierzyłam, że można w udany sposób zekranizować tą kultową już książkę.

I tu się zawiodłam. Chociaż do obsady nie mam najmniejszych zastrzeżeń, podobała mi się Pani, rodzice Mikołajka i oczywiście chłopcy(Mikołajek to rozkoszny malec, jest po prostu ślicznym chłopcem). Ale całość historii, toczącej się wokół wyimaginowanej ciąży Mamy Mikołaja, oraz lęku chłopca, że rodzice w związku z tym przestaną Go kochać i porzucą jak Tomcia Palucha nie przemówiła do mnie. Kolacja z szefostwem Ojca Mikołaja i zachowanie Mamy, było tak różne od typowego zachowania, że zbyt mnie raziło. Gdzie jest ta cudowna Bunia? Rosół, perypetie z sąsiadem…


Stanowczo czuję się zawiedziona, chociaż film wizualnie jest przeładny.

piątek, 25 czerwca 2010

Supernatural - finał sezonu nr 5


Piekło zostało uwolnione! Po tym, jak została złamana ostatnia pieczęć, Lucyfer wydostał się na wolność sprowadzając ze sobą apokalipsę. Bracia Winchester muszą poradzić sobie ze skutkami jego powstania, oraz naprawić relacje między sobą, które od pewnego czasu są dość napięte.

Na pomoc braciom przybywają dobrze znane nam postacie: Bobby, anioł Castiel, prorok Chuck, Ellen i Jo Harvelle oraz Rufus.
Jednak jedyną osobą, która może pokonać Lucyfera jest Dean. Będzie on potrzebował pomocy ze wszystkich stron - dlatego właśnie wyrusza z Castielem na poszukiwanie Boga. W międzyczasie Sam stara się w jakiś sposób naprawić to, do czego dopuścił i jakoś wybaczyć prowadzenie na świat apokalipsy.

Czerwiec miesiąc finałów serialowych sezonów
Za mną wprawdzie finały Chirurgów i Kości, ale dopiero finał Supernatural natchnął mnie do tej notki.
Właściwie dosłownie wcisnął mnie w łóżko na którym leżałam z Kotem, który miał mnie bronić przed demonami, Lucyferem, oraz do którego mogłam spokojnie mówić, że się boję ;)


Supernatural jest sezonem bez wątpienia wybitnym wśród swojego gatunku. Primo udało mu się przetrwać pięć sezonów bez spadku formy,- co patrząc po innych serialach doskonałych w pierwszym, drugim sezonie jest fenomenem- Supernatural to świetna historia, świetne postacie, humor, dramatyzm, oczekiwanie. Wszystko czego oczekujemy od produkcji, którą chcemy oglądać. Wada to tematy, która niestety nie wszystkich ciekawi(Moja Mama broni się jak przed święconą wodą). Chociaż niewątpliwie tematyka jest interesująca dla mnie całkowicie to mój debiut fantastyczny.

No więc finał. Piąty sezon zaczął się dokładnie tam gdzie skończył się poprzedni. Lucyfer na wolności. Apokalipsa jest rzeczywistością. I mamy tą Apokalipsę pokazaną. Apokalipsa św. Jana przeniesiona do współczesności. Ot chociażby fenomen, Jeźdźcy Apokalipsy… Pamiętam rycinę w moim podręczniku do j. polskiego cztery kościotrupy galopujące na koniach…. Twórcy SPN przedstawili ich jako mężczyzn w wieku od 55 w górę w eleganckich autach, garniturkach pierwsza klasa. Z oznakami mocy w postaci pierścieni.


Nie mogę zarzucić nic całemu sezonowi. Każdy odcinek to okazja do dyskusji niespotykanych przy innych serialach, gdybanie, odgadywanie symboliki, motywów. Zagłębianie się w drobiazgi.

A sam finał… to także finał Apokalipsy. W bożym planie Archanioł Michał w ciele Deana miał zmierzyć się z Lucyferem w ciele Sama. Ta walka miała usmażyć planetę toteż Bracia postanawiają do tego nie dopuścić, oraz nie pozwolić, żeby ciało jednego zabiło ciało drugiego. Szukają Boga oraz każdego innego możliwego sposobu ucieczki przed przeznaczeniem, po drodze starając się walczyć z piekłem.

Rozwiązanie się znajduje… jednak mimo wszystko dochodzi do bratobójczej walki. Tyle, ze nie Dean kontra Sam… Ostatnie sceny wyciskają łzy z oczu… mnie ogarniał smutek i fale empatii.
Może nie był to AŻ tak wstrząsający finał, ale na pewno był świetny.
Wisienka na torcie.

czwartek, 24 czerwca 2010

"Bez mojej zgody" - "My Sister's Keeper" 2009


Annie (Abigail Breslin) nic nie dolega, a mimo to żyje tak, jakby była obłożnie chora. W wieku trzynastu lat ma już za sobą niejedną operację, wielokrotnie oddawała krew, aby utrzymać przy życiu swoją starszą siostrę Kate (Sofia Vassilieva), która we wczesnym dzieciństwie zapadła na białaczkę. Anna została poczęta w sztuczny sposób, tak aby jej tkanki wykazywały pełną zgodność z tkankami siostry. Aż do tej pory akceptowała tę życiową rolę. Teraz Anna, wzorem większości nastolatków, zadaje sobie pytania dotyczące tego, kim jest naprawdę. Różnica pomiędzy nią a większością nastolatków polega na tym, że przez całe życie postrzegano ją wyłączne przez pryzmat siostry i tego co dla niej robi. Anna dojrzewa do podjęcia decyzji, która może podzielić jej rodzinę...

Nie ukrywam, że film ten oglądałam przez pryzmat książki o tym samym tytule.
Dlatego długo się zabierałam do niego. Książka wstrząsnęła bowiem mną tak, że bałam się, że film będzie marną namiastką. I moje obawy niestety były słuszne. Jakimś chorym sposobem odcięto się niemalże od oryginału. Owszem postacie te same, ale reszta…

Ostrzegam, tych, którzy nie widzieli i nie czytali. Pewnie zdradzę szczegóły. Jednym słowem pospojleruję!


Ale od początku. Anna jest dzieckiem zaprojektowanym. Jej kod genetyczny nie jest przypadkowy. Została powołano do życia, a właściwie, jej powołaniem jest pomoc siostrze. Ratunek. Kate jest chora na rzadką i złośliwą odmianę białaczki. Najpierw jest jej potrzebna krew pępowinowa i w tym celu rodzice decydują się na kolejne dziecko. Annę. Najpierw krew pępowinowa później Anna służy za sklepik z częściami zamiennymi. Czytając książkę miało się wrażenie, że tylko Kate jest ważna, zauważana, może nawet kochana. Chore dziecko staje się osią wokół której kręci się życie rodzinne. Aż w końcu ma oddać nerkę i wtedy miarka się przebiera. Anna idzie po pomoc do prawnika, chce móc decydować o własnym ciele…

W filmie z grubsza jest podobnie, ale tylko z grubsza. Różni się jak się okazuje motywacją Anny, która tak naprawdę wcale nie robi tego dla siebie. Książka jest opowiadana z różnych punktów widzenia, w filmie niby to zachowano, ale tak naprawdę zamiast historii Anny mamy historię Kate, jej miłości, cierpienie, fascynacje, pragnienia. Anna jest marginalna, jakby pretekst do opowiedzenia historii. Wyrzucono(poza jedną sceną) to co się dzieje w domu gdy Anna mówi „Nie”. Tutaj film miał wycisnąć łzy i zapędzić do kin, psychologiczna głębia, tak ważna u Picoult jest cieniutka….

Owszem końcówka jest wzruszająca, ale jednak to nie to co oryginał. Naprawdę jestem rozczarowana… Zmiana fabuły bardzo zaszkodziła filmowi…

Oj miałam rację, że tak długo zwlekałam.

niedziela, 20 czerwca 2010

"Monopol na zbawienie" - Szymon Hołownia


?Dlaczego Monopol na zbawienie? W największym skrócie, by podekscytować i na chwilę zająć uwagę tych, dla których życie to gra, gdzie trzeba zdobywać punkty, być w stałym pędzie do mety. Aby zbulwersować tych, których bulwersuje wszystko. Wreszcie ? by zagrzać do boju tych, którzy w tytule będą się doszukiwać śladów katolickiego triumfalizmu. Monopol na zbawienie - czy to znaczy, że do nieba mają szansę trafić tylko katolicy? Odpowiedź na jednym z pól gry.

Człowiek jest niby wierzący i praktykujący. Ale jest sporo rzeczy, które wywołują kontrowersje. Zwłaszcza niektóre zdania wypowiedziane na jakiś temat przez Matkę Kościół bywają szeroko omawiane, komentowane i nie ukrywajmy jeszcze częściej krytykowane, przez współczesnego człowieka, który zarzuca Kościołowi, że jest Instytucją Skostniałą, która nie jest przystosowana do współczesnego świata. Otóż krytykujemy, psioczymy, wyzywamy od Ciemnogrodów, a pomijamy jeden ważny krok. Dlaczego. Jakoś nie wnika się w motywy, uzasadnienia. A Kościół to nie dziecko, które na pytanie rodziców „Dlaczego: odpowie „Bo nie” i zatnie się…
Szymon Hołownia w swojej książce w sposób jasny i przystępny tłumaczy rzeczy oczywiście „oczywiste”, które budzą najwięcej kontrowersji spowodowanych(najczęściej, bo przecież jest w Polsce gro osób, które się tym zainteresowały, wiedzą i świadomie odrzucają argumentacje, bo mają inne zdanie ;) ). To już druga książka Autora, którą przeczytałam i wiem, że na tym się nie skończy.
Wiele rzeczy uświadomiłam sobie na nowo. „Odświeżyłam wiedzę”. A kilku dowiedziałam i teraz będę miała dobry argument w dyskusji.
Jako, ze ostatnio miałam naprawdę fatalne dni sposób pisania Pana Hołowni był mi w sumie jedyną rozrywką i wielokrotnie ubawiłam się przednio. Nie tylko zabawą mi była ta książka. Dawcą otuchy.
Oby więcej takich ludzi, księży i książek co to w przyziemny sposób wyłożą podniebne sprawy 
Dlatego zadziwiły mnie niektóre recenzje. Że przewidywalnie, że za słodko, że zastrzeżenia do stylu, bo nie wychodzi pisanie o sprawach poważnych kolokwializmami. Ja jestem absolutnie na tak. Czytało mi się świetnie podobało mi się poważne podejście do tematu. Nie odrobienie pańszczyzny poprzez wysłuchanie kazania kiwnięcie pokorne główką i koniec. Ale widać, ze Autor zgłębił temat, rozważał i roztrząsał wszystkie te problemy nie tylko sumieniem, ale i rozumem.
I za to moje wyrazy uznania i szacunku.

środa, 16 czerwca 2010

Espania siempre en mi corazon



To aby się wprawić w odpowiedni nastrój przed dzisiejszym meczem.
Moi Iberowie za których trzymam kciuki, lat tyle już przecież.....
I serduchem jestem z Nimi przecie....

Niech wygrają i wygrywają cały Mundial....

wtorek, 15 czerwca 2010

"Moje Indie" - Jarosław Kret


Mało kto wie, że popularny "pan od pogody", znany dziennikarz i podróżnik, jest z wykształcenia orientalistą. W ukochanych Indiach spędził kilka lat. Przemierzył kraj, mieszkał w prawdziwej indyjskiej rodzinie, długo pozostawał w romantycznym związku z indyjską aktorką... Kret pasjonująco i z entuzjazmem opisuje tamtejszą codzienność, oryginalne święta, w których uczestniczył, przybliża dawne legendy, snuje anegdoty. Książkę ilustrują fotografie, zrobione przez samego autora.

[Świat Książki, 2009]

Opłaca się mieć Mamę z szerokimi horyzontami. Mama moja otóż jest zauroczona Panem Kretem(zwanym przeze mnie dla draki Borsukiem). Toteż gdy dowiedziałam się, ze pupil Mamimny wydał książkę wiedziałam jedno „Urodzinowy prezent z głowy”. Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Książka została zakupiona, wręczona wśród zachwytów i czytała się, a Mama od czasu do czasu wyrażała swoją radość. Toteż gdy mnie rozłożyła choroba zabrałam się tedy do tej książki. Ja wielbicielka(ostatnio w spoczynku) Bollywoodu i kultury Indyjskiej. I wpadłam po uszy. Dreszcze mnie telepały oczy się zamykały a ja nie mogłam tej książki zamknąć. Pan Jarosław ma bardzo przyjemny sposób opowiadania. Nie gada z wyżlością. Chociaż mniemam, ze ta książka raczej dla laików pisana była więc mógł bez problemu przybrać moralizatorski ton, pełen wyższości. A książkę czyta się po prostu fenomenalnie. Wciągająca opowieść, co tam opowieść, podróż po Indiach wpadanie w skwar, w kulturę, odwiedzanie zabytków, pociągów i… toalet. Kosztowanie potraw.
Gorąco polecam

sobota, 12 czerwca 2010

"Chłopiec w pasiastej piżamie" - John Boyne


Przetłumaczona na czternaście języków. Wydana w renomowanych wydawnictwach. Utrzymywała się przez kilka miesięcy na topach list bestsellerów. Prawo do jej sfilmowania sprzedano Davidowi Heymanowi, producentowi Harry’ego Pottera.

Przypowieść o naturze zła, które rodzi się w umysłach tak zwanych "porządnych ludzi”.

To niebezpieczna podróż na drugą stronę lustra, gdzie wartości zmieniają się w swoje przeciwieństwa. Podróżnikiem jest dziewięcioletni Bruno, syn komendanta obozu koncentracyjnego, który odkrywa i na dziecięcy sposób interpretuje otaczającą go rzeczywistość. Świat przedzielony ogrodzeniem z kolczastego drutu jest obcy i groźny, ale wzbudza ciekawość i wciąga. Jak w okrutnej baśni, bohater zapuszcza się zbyt daleko i spotyka po drugiej stronie ogrodzenia wychudzonego chłopca o ciemnych oczach, ubranego w pasiastą piżamę. Pogawędka z rówieśnikiem przeradza się w potajemny rytuał spotkań. Przekraczanie granic i nieumiejętność rozpoznania prawdy o sytuacji, prowadzi do dziwnego splotu wydarzeń i nieprzewidywalnego finału.

Ojejciu co za przejmująca książka….
Życie obozowe widziane oczyma chłopca…. Ale nie więźnia. Bruno jest synem komendanta obozu. To świat wojny widziany oczami dziewięciolatka, który nie rozumie, nie dostrzega wielu rzeczy, ale, któremu instynkt podpowiada pewne rzeczy.
Pewnego dnia świat chłopca wywraca się do góry nogami, musi opuścić wygodny wspaniały dom w Berlinie i przenieść się na pustkowie. Jest sam. Mama, Tata i Siostra(Beznadziejny Przypadek) są tylko obok a wiadomo, że dla chłopca najważniejsi są koledzy z którymi można spędzać cza. I Bruno poznaje Szmula. I tu się zaczyna chwytająca za serce historia. Kontrast między beztroskim synem oprawcy a doświadczoną przez życie ofiarą reżimu. Bruno, którego jedynymi troskami jest brak kompanii do zabawy i Szmul, który chodzi głodny jest bity i niepewny swej przyszłości.
Chłopcy spotykają się niemal codziennie ale mimo wszystko do Bruna nie dociera za wiele czy można winić dziecko? Mimo, że jest dokładnie w tym samym wieku co Szmul jest chowany w niemalże cieplarnianych warunkach. Nie musiał szybko dorastać…

Aż do ostatniego dnia pobytu w sąsiedztwie obozu gdy postanawia pomóc Szmulowi odszukać ojca…
Koniec…. Porażający. Znowu
Chociaż przyznam się, że myślałam, ze treść będzie inna. Że będą to opowieści chłopca, ale więźnia.... Ale fakt, że jest inaczej wcale nie pogarsza książki. Kto wie może przeciwnie.

piątek, 11 czerwca 2010

"Alicja w krainie rzeczywistości" - Melanie Benjamin


Lewis Carroll, a wcześniej profesor matematyki w Oksfordzie i zapalony fotograf, rzucił urok na całe pokolenia czytelników, tworząc postać Alicji: dziewczynki wędrującej po Krainie Czarów. Kim była tajemnicza dziewczynka, która zainspirowała Lewisa Carrolla?

Była Alicją - ale w krainie bardzo rzeczywistej: dystyngowanego wiktoriańskiego uporządkowanego świata oksfordzkich wykładowców. Jej ojciec był dziekanem, a matka najważniejszą osobą w towarzystwie - królową, która czasem łaskawie ustępowała miejsca innym królowym, jak wtedy, gdy odwiedziła ich Jej Wysokość Wiktoria. Ona i jej siostry miały być małymi damami. Alicja nie była. Zbyt często miała potargane włosy i podrapane kolana. I był dziwny, jąkający się pan Dodgson, "ten uprzykrzony nauczyciel matematyki". Później on został Lewisem Carrollem, a ona jego Alicją... Ale najpierw pan Dodgson zabierał dziewczynki do Krainy Czarów: opowiadał - i fotografował.

Alicja nie rozumiała, dlaczego pewnego dnia nagle ich dom na zawsze zatrzasnął przed nim drzwi i oboje opuścili Krainę Czarów...


Niemalże tuż po oglądnięciu najnowszej „Alicji” sięgnęłam po tą książkę kupioną jeszcze w marcu bodajże i utonęłam. Dopiero zakończenie i kilka słów od autorki uświadomiły mi, że to fikcja. Ale przecież tak mogło być. Wiele faktów jest prawdziwych. To nie wymyślone frazesy. Samo życie.
Historia dziewczynki, której całe życie upłynie w cieniu marzeń z dzieciństwa. Opowieść przenosi nas w środek czasów wiktoriańskich do świata eleganckich dam i wytwornych dżentelmenów. Do świata gdzie dziewczynki maja być śliczne i wykrochmalone, oraz nie mogą mieć marzeń. Alicja mała niesforna dziewczynka ma marzenia. Jest zresztą wyjątkowym dzieckiem, dojrzalsza nad swój wiek, mimo, że strasznie sprawia kłopoty, je sukieneczka krótko po założeniu jest tylko nieskazitelna. Nie-Do-Końca-Idealna-Córka-Idealnej-Matki. Pewnie typowej Brytyjki z czasów wiktoriańskich, dostojnej matrony, idealnej w każdym calu rodzącej co rusz nowe dziecko.
Alicja się zakochuje… i może byłaby szansa na książkę a`la Lolita, ale w zwitku z wieloma zbiegami okoliczności, Zycie Alicji się komplikuje. Praktycznie w jednej chwili jej życie zmienia się, wydarzenia wyciskają piętno odczuwalne do końca życia. Mała Alicja zapłaci ogromną cenę za swój „bajkowy” świat. I za nieśmiertelność

Gorąco polecam książkę. Czyta się fenomenalnie. Historia na kanwie rzeczywistości. Bardzo obrazowa niekiedy. Aż słyszysz szum halek wiktoriańskich sukien. Łatwo się wczuć. Bardzo polecam!

czwartek, 10 czerwca 2010

Preludium czytelnicze


Wreszcie znalazłąm ciut czasu i wrzucam moje ostatnie książkowe nabytki....
Aż się ręce wyciągają do czytania :)

"Moje rzymskie wakacje" - Kristin Harmel


Aromat prawdziwego cappuccino, smak lekkiego wina, dotyk słońca na twarzy? To wszystko czuje rozsądna Cat, kiedy w porywie serca wraca do Włoch, by odnaleźć młodzieńczą miłość. Jednak sprawy przybierają niespodziewany obrót. Przystojny nieznajomy powiedzie ją przez Wieczne Miasto śladami księżniczki Anny, bohaterki "Rzymskich wakacji", filmowego romansu z Audrey Hepburn.

Zabawna i wzruszająca opowieść o tym, że warto zaryzykować, by spełnić marzenia i odnaleźć prawdziwą miłość. Romantyczna historia, malownicze zakątki Rzymu oraz przepisy na pachnące bazylią i rozmarynem włoskie przysmaki.

[Wydawnictwo Otwarte, 2010]

Kolejna książka zaczęta w trakcie egzaminów(dokładnie kupiona za zdanie prawa pracy-w nagrodę). Czytać zaczęłam bardzo szybko, ale przywiozłam ją do domu po czym zostawiłam na stoliku nocnym. I tak czekała, czekała aż wreszcie się doczekała…. Skończyłam ją i mam mieszane uczucia…
Po pierwsze chyba prześladują mnie Włochy w literackiej formie. Najpierw „Julia” teraz „Moje rzymskie wakacje”. Nie ukrywam spodziewałam się czegoś innego. Myślałam, że to książkowa wersja „Rzymskich wakacji”, filmu, którego nigdy w całości nie widziałam, a który chociażby moja mam uwielbia. No, ale nie, zdecydowanie nie jest to wersja książkowa tego filmu. Chociaż sam film przewija się tam dosyć często. Zapewne jest też wiele analogii, ale jako rzekłam filmu nie widziałam nie będę się na ten temat wypowiadać…
Sam początek zapowiada gatunek książki. To czytadło, nic wielkiego nie ma co się spodziewać, chociaż nie powiem początek jest urokliwy. Mamy ślub i publiczno-rodzinną kompromitację… Sam ślub siostry głównej bohaterki jest początkiem wszystkiego. Jak pstrykniecie w kostkę domino, które pociąga całą lawinę.
Jeśli miałabym podać coś jako wadę tego czytadła na letnie upalne dni, to bez wątpienia podałabym zbiegi okoliczności. Tak bohaterka ma same szczęścia w nieszczęściu, poza jednym panem, spotyka samych wspaniałych ludzi, Same pozytywne zbiegi okoliczności. Wszystko momentami nieprawdopodobne.
Ale czego oczekiwać taki gatunek. Nie mamy za dużo myśleć, po prostu się rozerwać w cieniu Koloseum i Zamku Świętego Anioła…

Dla niektórych pewnie plusem będzie dodatek z przepisami(sama mam zamiar kilka wypróbować) mnie osobiście przyciągnęła klimatyczna okładka do tej książki 

środa, 9 czerwca 2010

"Gildia Magów" - Trudi Canavan


Co roku magowie z Imardin gromadzą się, by oczyścić ulice z włóczęgów, uliczników i żebraków. Mistrzowie magicznych dyscyplin są przekonani, że nikt nie zdoła im się przeciwstawić, ich tarcza ochronna nie jest jednak tak nieprzenikniona, jak im się wydaje. Kiedy bowiem tłum bezdomnych opuszcza miasto, młoda dziewczyna, wściekła na traktowanie jej rodziny i przyjaciół, ciska w tarczę kamieniem – wkładając w cios całą swoją złość. Ku zaskoczeniu wszystkich świadków kamień przenika przez barierę i ogłusza jednego z magów. Coś takiego jest nie do pomyślenia. Oto spełnił się najgorszy sen Gildii: w mieście przebywa nieszkolona magiczka. Trzeba ją znaleźć – i to szybko, zanim jej moc wyrwie się spod kontroli, niszcząc zarówno ją, jak i miasto.

Kolejna książka mi przeznaczona. Chodziła za mną szmat czasu aż wreszcie wpadła mi w łapki. Przeszkód nie koniec bo sesja etc. I ciągle brakowało mi czasu, ale przysiadłam dziś i ją skończyłam.
Powoli zaczyna mnie wciągać fantastyczny świat. Mimo wszystko jestem nadal nowicjuszem i nie będę się może skupiała na konstrukcji magicznego świata bo nie mam takowych kompetencji. Wystarczy jednak, że napiszę iż historia bardzo mnie wciągnęła. Za każdym razem z żalem odkładałam na stolik książkę, żałując, ze nie mogę doczytać do końca i widzieć na pewno jak się skończy. Do gustu przypadli mi bohaterowie. Zwłaszcza Mistrz Rother budzi moje ciepłe uczucia, jest bardzo przyjazny i troskliwie opiekuje się zagubioną dziewczyną, która chce uciec od swego przeznaczenia.
Strona za stroną, akcja robi się coraz ciekawsza a zakończenie pierwszego tomu to już szczyt sadyzmu. I jak mam nie iść do księgarni po kolejny tom? Ale będę się ćwiczyć w cierpliwości ;)

piątek, 4 czerwca 2010

"Don Camillo i don Chichi" - Giovannino Guareschi


Ta wspaniała ksiązka ma trzech głównych bohaterów.Don Camillo to wiejski proboszcz z Niziny Padeńskiej,człowiek o wielkim sercu i trochę przyciężkiej pięści,stosujący dość oryginalne metody ewangelizacji swoich owieczek,z których znaczna część to komuniści.Prowadzi on nieustanna wojnę z wójtem Peppone,lokalnym przywódcą "czerwonych",równie jak ksiądz nieustępliwym i porywczym.Nad sporami tych wrogów,którzy są jednocześnie na swój sposób przyjaciółmi,czuwa-z łagodnym uśmiechem-Chrystus Ukrzyżowany z głownego ołtarza miejscowego kościoła.Pierwotnie tytuł tego zbioru opowiadań brzmiał"Don Camillo i dzisiejsza młodzież."opowiada bowiem o problemach,jakie w parafii Don Camilla wywołało pojawienie się długowłosej młodzieży na motocyklach.Po dodaniu przez włoskiego wydawcę opowiadania "Don Chichi idzie jak czołg"zmianie uległ tytuł całego zbioru.Don Chichi to młody wikary,który próbuje uczyć swojego proboszcza don Camillo nowego,postępowego stylu duszpasterzowania.

Jeśli jesteście w trakcie sesji i potrzebujecie odstresowacza polecam bez mrugnięcia okiem. Al. E uważajcie. Śmiech i wzruszenie sąsiadują ze sobą bardzo często. Absolutnie zabroniona lektura w środkach masowej komunikacji, chyba, ze chcecie wybuchami śmiechu sprowadzić na siebie miano wariata
Ale od początku dorwałam kolejną książkę o „Don Kamillo” tym razem dzielny ksiądz będzie się mierzył nie tylko z systemem komunistycznym uosabianym przez Peppona, ale także nowoczesnością reprezentowaną przez postępowego wroga starego porządku Don Chchiego, oraz sprytniejszą od Diabła siostrzeniczkę Don Kamillo, która narobi niemałego zamieszania.
Jedyna wada tej książki to jej objętość, stanowczo za szybko się kończy.
Obowiązkowa pozycja dla tych, którzy zaczęli już przygodę z Don Kamillo w książce przypomnimy sobie bohaterów znanych z wcześniejszych pozycji, oraz pojawią się całkiem nowi.
A wszystko spina klamrą Chrystus, którego pozycja w tym tomie będzie zagrożona

czwartek, 3 czerwca 2010

Trędowata


Stefania Rudecka (Elżbieta Starostecka), będąca guwernantką w domu Michorowskich, ale także i nauczycielką Luci (Lucyna Brusikiewicz) pewnego dnia poznaje młodego i zarazem przystojnego ordynata Waldiego (Leszek Teleszyński), w którym się zakochuje ze wzajemnością. Rozumie jednak, że podział klasowy nie pozwala im na związek. Mimo wszystko Waldemar walczy o Stefcię, nie chce jej stracić. Gdy w dworku wyprawiany jest bal, panna Rudecka przychodzi na niego, jednak nieakceptowana przez wyższe sfery zostaje nazwana "trędowatą", co przyczynia się do tragedii głównej bohaterki... Historia się powtarza, gdyż jak się okazuje babcia Stefci, zakochana w dziadku Waldiego, również musiała zrezygnować z wielkiej miłości...

Symbol kiczu i badziewia. Zarówno książka jak i film przez wielu zaliczane są do chłamu nad chłamami.
Ja jednak gdy tylko mam okazji zasiadam przed ekranem aby oglądać kostiumowe love story. A i książkę na wakacjach powtórzę(np. jak będę dojeżdżała na praktyki).
Parę lat temu gdy oglądnęłam film po raz pierwszy zachwyciła mnie muzyka i aktorka od głównej roli. Uważam, ze Starostecka jest prześliczną kobietą…. Im więcej razy oglądam, tym bardziej drażni mnie teatralność jej gestów, ale uroda i muzyka nadal zniewalają. Pięknie pokazany jest bliski mi pałac w Łańcucie.
Zapewne gdyby autorka zapewniła nam happy end nie oglądałoby się tak miło tego filmu, byłby wówczas zbyt przesłodzony a tak… w miarę wszystko jest i wzruszenie i miłość, piękno i wredota. Zarówno w książce jak i w filmie(chociaż w tej wersji okrojono) lubię parę Rity i hrabiego Trestki. Oboje są wspaniali. Zwłaszcza Piotr Fronczewski, który już lata temu był wspaniałym aktorem, tak jak i Gabriela Kownacka zresztą.
Może i historia stara jak świat. Książe i kopciuszek, ale akurat ta historia podobno oparta jest na faktach. Że Mniszkówna opisała romans o którym słyszała i o którym opowiadano sobie „gdzieś we wsi”.
Być może symbol kiczu, ale ogląda się przewybornie, plejadę aktorów przez duże A, a nie samouków wyrosłych w cieniu serialowych lamp.
Dlatego nie wzdycham ze znudzeniem gdy w TV leci zapowiedź Trędowatej a wręcz przeciwnie

wtorek, 1 czerwca 2010

Alicja w Krainie Czarów


Kiedy Alicja była małą dziewczynką, pobiegła za Białym Królikiem, wpadła do jego nory i niespodziewanie znalazła się fantastycznym i nieco dziwacznym świecie, gdzie żyją bajkowe stwory, mówiące zwierzęta i śpiewające kwiaty, a mieszkańcy obchodzą nie-urodziny. Teraz Alicja ma już 19 lat i powraca do tej niezwykłej krainy, by ponownie spotkać dawnych znajomych. Tim Burton ("Edward nożycoręki", "Batman") podjął się zaczarowania świata doskonale znanego z dwóch książek Lewisa Carrolla – „Alicja w Krainie Czarów” oraz „Alicja po drugiej stronie lustra”. Scenariusz do tej fantastycznej produkcji stworzyła Linda Woolverton, która stoi za sukcesem „Króla lwa”. W tytułowej roli wystąpi młoda australijska aktorka polskiego pochodzenia – Mia Wasikowska, Natomiast w postać Zwariowanego Kapelusznika wcieli się Johnny Depp.

Czy można sobie wyobrazić lepszy początek dnia Dziecka niż seans Alicji w krainie Czarów, zagryzanej pysznymi pistacjowymi lodami? Nie, nie można. Alicja w krainie Czarów to prawdziwa uczta dla oka i ucha. Różnobarwność kolorów, świetnie połączonych na ekranie zachwycają. W 3D musiało być to jeszcze lepsze przeżycie. Ale nie samym kolorem się żyje, ale całą gamą fenomenalnych postaci, opisanie każdej zajęłoby mi osobną stronę. Królowa Kier, Kapelusznik, Kot, Krolik i Pies z uwięzioną rodziną, który wzruszał mnie bardzo.
Widowiskowe sceny.
Naprawdę Polecam. Nie dajcie się zwieść krytyce. Odkryjcie w sobie Dziecko 