Strony

czwartek, 28 lutego 2013

"Weronika zmienia zdanie" - Małgorzata Maj

Weronika, dziennikarka lokalnej gazety, ma skłonności do tycia, puchatych kapci w kształcie kotów i związków ze zdrajcami bez serca i honoru. Liżąc rany po wyjątkowym draniu, podejmuje decyzję, by raz na zawsze skończyć z facetami. W tym samym dniu spotyka na ulicy niebieskookiego mężczyznę... Jej serce i wola zostaną wystawione na ciężką próbę. Żorż, Feliks, Ewa oraz Marta - grupa wsparcia, złożona z najbliższych członków rodziny i przyjaciół, sekunduje Weronice. Jednak stawianie tarota, odczytywanie aury, dobre rady i jedzenie gołąbków to za mało, kiedy trzeba stanąć oko w oko z chorobą.



 Cierpię na niedobór dobrego lekkiego, ale mądrego babskiego i polskiego czytadła. Wydawnictwo ZYSK i SK-a wyszło naprzeciw takim malkontentom jak ja, którym wiecznie coś nie pasuje. I wreszcie mam książkę  dla mnie! Fajne lekkie czytadło, do pośmiania do utożsamienia się z bohaterką. Do powzruszania się lekkiego. Dla każdej kobiety, a i mężczyźni mogą wielu rzeczy się dowiedzieć i wszystkim będzie się żyło lżej.

Według opisu książka opowiada o polskiej Bridget Jones – Weronice. Nie lubię tych wszystkich polskich odpowiedników zagranicznych książek które zrobiły karierę  I nie nazwałabym Weroniki polską Bridget. Weronika jest fajniejsza, jest zabawna nie wkurza jak Bridget, nie wpędza kobiet świata w kompleksy swoją wagą o której sporo z nas marzy a ona traktuje jak szczyt otyłości. Weronika nosi rozmiar 42, czasami i wyżej, raz – cudem udało jej się zejść do 36. Babka lubi dobrze zjeść. Pracuje w gazecie, pracę lubi, ale pieniądze nie są duże, a szef jest irytujący jak polska polityka.
Weronika jest singielką, ciągle leczy rany po poprzednim facecie, którzy okazał się świnią.  Oprócz szefa idioty, posiada nadopiekuńczą matkę, która wróży i wierną przyjaciółkę, która genialnie odczytuje aurę. A po nocach Weronika śni o prawdziwej miłości o facecie, który będzie inny niż reszta męskiego rodu. Gdy spotyka takowego, okazuje się obiektem zaobrączkowanym. Jak zwykle – wiatr zawsze w oczy.
Tak to czytadło, książka, która nie aspiruje do miana filozoficznego traktatu, ale jest idealna do łóżka i wieczornego polegiwania(jak ja wczoraj czyniłam) uprzyjemniła mi podróż na Wschód(przegapiłam kilka kluczowych stacji ; ] ).
Jak wiecie niewiele książek bawi mnie, tak że zaśmieję się w głos. Ta książka mnie rozbawiła  naprawdę śmiałam się czytając o przemyśleniach Weroniki, gdy niemalże słyszałam wypowiadane przez nią zdania. Bardzo rzadko mi się trafia, że autor tak zadziała na moje poczucie humoru, że się dosłownie ubawię.  Ten fakt już czyni książkę wyjątkową. Ale nie tylko dlatego zasługuje ona na tytuł wyjątkowego czytadła. Rzadko kiedy, mimo opisów z okładki, możemy utożsamić się z bohaterką, uważam, że wiele kobiet może utożsamić się z Weroniką. Ona jest po prostu dziewczyną z sąsiedztwa.
Okładka obiecuje subtelną erotykę i zaiste jest bardzo subtelna,  bez problemu można ją polecić matce i córce.
Dowcipna i ciepła opowieść nie tylko o miłości, ale o różnych aspektach życia, które zabarwiają nasze życie nie tylko na różowo.

Polecam na ten ponury okres przedwiośnia, z taką książką depresja nie grozi nikomu. A jak tylko się ociepli – wyciągamy rowery ; ] 

A jak ktoś ma okazję, to w Kołobrzegu spotkanko z Autorką

"Elżbieta II. Portret monarchini" - Sally Bedell Smith

Elżbieta II Windsor (ur. 1926) - charyzmatyczna monarchini, która z godnym podziwu opanowaniem i wdziękiem przeprowadziła Wielką Brytanię oraz Wspólnotę Narodów przez zawirowania ostatnich sześćdziesięciu lat. W tej niezwykłej biografii poznajemy najpierw dziewczynkę, a następnie towarzyszymy zakochanej w księciu Filipie nastolatce. Spotykamy Lilibet naprawiającą ciężarówki wojskowe podczas drugiej wojny światowej. Widzimy ją stojącą z Winstonem Churchillem na balkonie pałacu Buckingham w dniu zwycięstwa nad hitlerowskimi Niemcami. Jesteśmy świadkami, jak młoda królowa stara się pogodzić swoje obowiązki z wychowywaniem dzieci. Uczestniczymy w trudnych chwilach tuż po tragicznej śmierci księżnej Diany. Sally Bedell Smith wprowadza nas za pałacowe drzwi, pozwalając przyjrzeć się z bliska zawodowemu i prywatnemu życiu królowej. Wciągająca i skrupulatnie przygotowana, oparta na licznych wywiadach i nieujawnionych dotychczas dokumentach biografia Elżbiety II to możliwość wejrzenia w duszę i serce ostatniej wielkiej monarchii. Autorka podkreśla żywą osobowość królowej, jej poczucie humoru i nieprzeciętną inteligencję, z jaką stawia czoło wymagającej pracy i zobowiązaniom rodzinnym.



Leży tak książka na biurku obok laptopa, leży i czyni mi wyrzuty, dlaczego jeszcze jej nie opisałam. No właśnie… dlaczego? Przeczytałam ją 1,5 tygodnia temu, bardzo szybko, oklejona jest zakładkami indeksującymi z ważnymi cytatami, z fragmentami mającymi mi pomóc w spisaniu swoich refleksji, ale książka, dla mnie była tak świetną, że każde słowo wydaje się małe i niewłaściwe. Dlatego tyle siedziałam i czekałam na natchnienie.

Biografie Elżbiety II mnie wołają, postać Królowej mnie fascynuje i chociaż jest to już trzecia książka o tej dostojnej władczyni, wiem, że jeszcze wielu rzeczy o niej nie wiem. Każda biografia, którą czytam, mimo wspólnego mianownika jest książką wyjątkową, chociaż powtarzają się fakty, różni się ich ocena, przez to za każdym razem odkrywamy coś nowego. Najnowsza pozycja poświęcona Elżbiecie II na polskim rynku, jest woluminem pokaźnej wielkości i bardzo słusznej wagi. Od razu zaznaczam, że niewskazana jest do czytania w autobusie, ogólnie w podróży, gdy – i piszę to bez ironii – jest naprawdę ciężka. Solidna, twarda oprawa i szycie, gwarantują żywotność książki i czynią z niej „niepodważalny argument” w domowych sporach ; ]. Pięknie wydana książka. Czarno-białe fotografie w środku, w każdym rozdziale, co najmniej dwie, korespondujące z treścią danego rozdziału. Dodam również, że jest to najbardziej aktualna biografia.
Nie sądzę jednak, że ktoś kupi książkę tylko dla jej wydania, zwłaszcza, że treść jest bardzo ciekawa, podzielona na XXI rozdziałów opisujących różne etapy i dziedziny życia królowej. Każdy rozdział otwiera cytat, czy to z Królowej czy z osób jej najbliższych, stanowiący kwintesencję danego zagadnienia.
Książka nosi podtytuł „Portret monarchini” adekwatnie do tego tytułu książka skupia się na Elżbiecie Windsor oczywiście będą odniesienia do członków jej rodzinny, ale będą to odniesienia, ta książka nie będzie biografią domu Windsorów, nie znajdziemy tutaj dokładnego życiorysu matki, czy dzieci Elżbiety. Na scenę wchodzą aby odegrać rolę w życiu swojej córki, czy matki. Moim zdaniem, słusznie mnogość członków brytyjskiej rodziny królewskiej może sprawić, że gdy biograf Królowej będzie próbował w wyczerpujący sposób opisać jej najbliższych, li i jedynie, albo jego opisy będę baaaaaaardzo dalekie wyczerpującym, albo książka rozrośnie się do kolosalnych rozmiarów w każdym z tych przypadków narazi się na gniew  czytelnika. Ale bez obaw znajdziecie tu sporo nieznanych faktów z cyia królowej Matki, siostry Królowej – Małgorzaty, oczywiście sporo miejsca poświęconego będzie relacji królowej z księżną Dianą.  Ale z założenia jest to biografia Królowej.
Biografia Królowej pisana przez życzliwego biografia, o ile nie nazwałabym tej książki panegirykiem na część Jej Królewskiej Mości, o tyle wygładzoną opowieścią już tak.  Takie silne wygładzanie rzuca się w oczy zaledwie w kilku miejscach, przyznam się szczerze, że nie wiem jak było naprawdę, do tej pory spotkałam się z różnymi ujęciami tego zagadnienia, ale nigdy z tak „słodkim”. Autorka tłumaczy postępki Królowej, jak biografowie w dawnych czasach, żyjący na dworach władców absolutnych, panów życia i śmierci, jeśli  nie mogli już pominąć jakiegoś wydarzenia, to doszukiwali się wytłumaczenia, które świadczyło o mądrości, dobroci, wręcz wspaniałości władcy.  Zdaję sobie sprawę, że taki zarzut powinien dyskwalifikować biografię, ale wydaje mi się, że jak długo nie mamy do czynienia z fałszowaniem FAKTÓW, możemy sobie wyrobić własne zdanie, więc taki zabieg może rozbawić, ale nie zaciemni obrazu.
Pomijając pewną stronniczość autorki nie da się zaprzeczyć, że z kart książki wyłania się portret fascynującej kobiety, nie tylko władczyni, ale żony, córki, matki, babki i po prostu kobiety. O wielu talentach i umiejętnościach. Podobno Matka wpoiła jej, że jeżeli ktoś ją nudzi to nie jest wina tego człowieka, lecz jej. Elżbieta wychowana przez pokolenie wiktoriańskich dam, swoją babkę Marię, która tiarę podobno nosiła jak inni toczek, wiele zawdzięcza osobom które opiekowały się nią we wczesnym dzieciństwie, wychowanie w połączeniu z charakterem spowodowało iż Elżbieta niezależnie od pozycji jest bardzo dystyngowaną niewiastą o doskonałych manierach, bardzo systematyczną i pracowitą(czego miała się nauczyć od Ojca). To prawda, że kocha konie i słynne już psy corgi, z wielkiej miłości do koni żartuje sobie nawet Jej maż książę Filip.
 A tak wygląda moja oklejona książka
Zresztą sama historia jej miłości małżeństwa, jest bajkowa i w swej zwyczajności, niezwykła.  Małżeństwo Elżbiety i Filipa – przeczytajcie sami! Jest świadectwem ogromnej siły miłości. Chociaż z Filipa niezłe ziółko, oj przysparza swojej małżonce wielu problemów, ale według świadków, po tylu latach małżeństwa, ona wciąż rozpromienia się na jego widok. Lubię czytać o takich historiach, przywracają mi nadzieję i wiarę w to, że ten świat nie chyli się ku upadkowi.
Ale znowu! Nie będę Wam streszczała każdego fragmentu.
Jeśli lubicie dobrze napisane biografie, ciekawych ludzi – ta książka jest dla Was!
Jeśli lubicie historię, zwłaszcza Wielkiej Brytanii – koniecznie musicie przeczytać „Portret monarchini”
Jeśli interesuje was życie Królowej, chcecie wiedzieć, jak to było z Diana, gdzie Królowa lubi spędzać wakacje, co położyło się cieniem na dzieciństwie Karola oraz który portret Królowej jest jej ulubionym, a także chcecie dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy polecam gorąco!

W książce znajdziemy wiele zabawnych, ale i poruszających fragmentów. Naprawdę książka jest wciągająca niczym najlepsza powieść!!!

"Sklepik z Niespodzianką. Lidka" - Katarzyna Michalak

Dobra literatura kobieca! Miasteczko Pogodna, które Bogusia pokochała od pierwszego wejrzenia, stało ciche i spokojne w promieniach przedpołudniowego słońca. Zegar na ratuszowej wieży wybijał kolejne kwadranse, kasztanowce w parku szumiały na wietrze od morza, a światło w kroplach fontanny tworzyło tęcze, którymi powinny zachwycać się maluchy. Zwykle o tej porze było ich w parku pełno. Nie dziś jednak. Bo chociaż tutaj, na rynku, panował leniwy letni spokój, parę przecznic dalej rozgrywał się dramat... Sklepik z Niespodzianką to wciąż miejsce spotkań kręgu zaprzyjaźnionych kobiet: uroczej właścicielki Sklepiku - Bogusi, pięknej i humorzastej tap madl - Konstancji, energicznej femme fatale - Adeli, zagubionej pani weterynarz - Lidki, dobrej duszy miasteczka - Stasi. Jednak w małej nadmorskiej miejscowości nastał czas zmian. Lidka była uroczą, kochającą życie kobietą. Była. Niespełnione marzenie o dziecku, własnym, ukochanym maleństwie, zmienia wszystko. Z lekarki weterynarii, którą w Pogodnej lubiano i szanowano, ze wspaniałej przyjaciółki, na którą Bogusia, Adela i Stasia mogły liczyć, Lidka przeistacza się w godną pożałowania istotę, raniącą najbliższych. Co jeszcze poświęci, by zostać matką? Niespodziewane trudności pojawiają się także w życiu Bogusi i Adeli. Czy kobiety odnajdą w końcu szczęście i spokój? Czy los się do nich uśmiechnie? Oprócz barwnych losów mieszkańców Pogodnej autorka gwarantuje wzruszenia, emocje, miłość i nienawiść. Poszukiwanie własnej drogi i własnego miejsca w życiu. Problemy zwyczajne i niezwyczajne. Małe radości i smutki...


„Sklepik z Niespodzianką. Bogusia”, była drugą książka Katarzyny Michalak, która bardzo przypadła mi do gustu. Pamiętam jak czytałam w pracy i łykałam ślinkę myśląc o ptysiach. „Adeli” wypatrywałam niecierpliwie i katowałam telefonicznie pracowników mojej księgarni pytaniem „czy JUŻ jest?!”.  Bardzo się zasmuciłam, gdy dowiedziałam się, że seria z kokardką ma być ograniczona tylko do trzech tomów. No, ale niezbadane są ścieżki autorów i wydawnictw. Pozostało czekać na „Lidkę”.

Dzień premiery minął, a ja wciąż czekałam… wreszcie dostałam do swych łap i wszystkie inne sprawy poszły w kąt. Oczywiście przeczytałam  w jedno popołudnie, z tego co pamiętam odpuściłam sobie nawet „Jednego z dziesięciu”.  Chociaż „Lidka” to powieść cięższa niż pozostałe, o ile wcześniejsze książki miały epizody smutku, o tyle w tej części tego smutku, ciemnej strony życia znajdziemy nieco więcej. Nasze dobre znajome będą się wręcz kłócić, toteż będzie burzliwie.
Po mocnym akcencie, który kończył „Adelę” ciężko utrzymać napięcie i uwagę czytelnika, ale Katarzynie Michalak się to udaje, tworzy powieść pełną dramatu. Snuje opowieść o życiu Lidki. Chyba mało kto spodziewał się, że ta pełna ciepła kobieta miała aż tak dramatyczne przeżycia. Do tej pory jawiła się jako kochająca dzieci żona sukinsyna.
Oprócz historii życia Lidki w powieści poznamy dalsze losy bohaterów znanych z poprzednich części. Bogusi, która czeka na Wiktora i Adeli, która po ślubie próbuje ułożyć sobie życie z Jankiem. Życie nie rozpieszcza kobiet. Bogusi happy end odsuwa się w czasie. Małżeństwo Adeli nie zadawala jej w  oczekiwany sposób. W pewnym momencie mamy wrażenie, że wszystko się sypie, a chwila w której runie w drobny mak jest już bliska.
Nie chcę Wam streszczać fabuły, napisano już o niej sporo. Ja teraz poczęstuję Wam kilkoma luźnymi refleksjami, o czym, poza opowieścią o przyjaciółkach, jest tak książka. Bo autorka porusza wiele problemów. Począwszy od złego macierzyństwa reprezentowanego przez matkę Lidki, przez depresję poporodową po In vitro i obsesyjne, wręcz, pragnienie macierzyństwa. Co ważne autorka nie ocenia, pozostawia miejsce dla przemyśleń czytelnika. Takie rozwiązania lubię, nie przepadam za książkami w których pisarz odmawia nam rozumu i podsuwa gotowe rozwiązania, gotowe oceny. To nie do  końca o to chodzi. Katarzyna Michalak przeniesie nas z przejazdu kolejowego, gdzieś w Polsce do rozpalonej słońcem Somalii i pokaże nam prawdziwe tragedie i dramaty tego świata, toczące się równolegle, do naszych problemów, które karleją w zestawieniu z prawdziwym złem, które zapomniane przysparza nowych, milionowych statystyk.
To nie jest już tak pogodna leciutka książka jak poprzednie. Zresztą już „Adela” miała misję opowiadała o rzeczach bardzo ważnych i niełatwych.
Nie zmienia to faktu, że „Lidkę” po prostu dobrze się czyta, z kubkiem herbaty, jak inne czytelniczki, czy z kieliszkiem białego wina – jak ja. Ta książka dała mi dużo do myślenia, przyprawiła o wiele wzruszeń i wlała do mojego serca dużo ciepła.

Książka  jest bardzo dobra, poruszająca z nagłymi zwrotami akcji, doskonała na wieczór z dołem, pozwala wreszcie się wypłakać. Ale to nie są łzy beznadziejnej rozpaczy, ta nadzieja wciąż nam towarzyszy i autorka nam o tym przypomina, że nawet najczarniejsza chmura ma srebrny brzeg, a więc za każdą z tych chmur świeci słońce nadziei.
Bardzo Wam polecam.

A za książkę dziękuję  Autorce i Wydawnictwu Nasza Księgarnia

środa, 27 lutego 2013

Zapowiedź.

Wydawnictwo poprosiło mnie o zamieszczenie tej informacji o premierze. Rzadko to czynię, ale książka jest moim zdaniem bardzo godna uwagi




Już 20 marca, niemal równolegle ze światową premierą, do księgarń w całej Polsce trafi wyjątkowa książka – dziennik czasu okupacji Helgi Weissovej w tłumaczeniu Aleksandra Kaczorowskiego. Pierwsze słowa autorka zanotowała w 1938 roku, mając niespełna dziewięć lat. Dziś Helga Hoškova-Weissova jest znaną i cenioną czeską malarką. Dziennik Helgi to zapiski z siedmiu lat wojny – dziewczynka opisuje w nich pobyt w getcie w Terezinie oraz w obozie Auschwitz-Birkenau, do którego została przewieziona wraz z matką, a także przeżycia późniejszej tułaczki aż do wyzwolenia, którego doczekała w obozie w Mauthausen. To niezwykła opowieść dziecka, które od chwili wkroczenia wojsk niemieckich coraz mniej rozumie otaczającą ją rzeczywistość; spisuje swoje obserwacje na kartkach szkolnego zeszytu i opatruje rysunkami, tworząc wiarygodne i szczególne świadectwo dziecka o Holokauście. Promocję książki uświetni obecność samej autorki, z którą czytelnicy będą mogli spotkać się 21 marca 2013 roku o godzinie 18.00 w Żydowskim Instytucie Historycznym przy ul. Tłomackie 3/5 w Warszawie. W ŻIH-u będzie można również obejrzeć wystawę prac Helgi Hoškovej-Weissovej – rysunków powstałych w Terezinie oraz grafik o tematyce żydowskiej pochodzących z okresu izraelskiego. Książka Dziennik Helgi oraz pobyt autorki w Polsce zostały objęte patronatem przez Ambasadora Republiki Czeskiej w Polsce, Jana Sechtera, Czeskie Centrum oraz Żydowski Instytut Historyczny.


A tymczasem upojona radością zwycięstwa żegluję na Wschód

wtorek, 26 lutego 2013

"Niemy świadek" - Agata Christie

W sennym, prowincjonalnym miasteczku umiera w pozornie naturalny sposób dziedziczka nadzwyczajnej fortuny. Pogrobowy list od zmarłej zawierający pewne niejasne podejrzenia sprowadza na miejsce Herkulesa Poirota. Okazuje się, że pannę Emilie Arundell otaczało całkiem spore grono ludzi dybiących na jej życie.


 Agatowa obsesja trwa. Wybierając się do Lublina postanowiłam dla odmiany zabrać książkę małą i poręczną(i dobrze bo jednak coś kupiłam i chyba taczki bym musiała wynająć). Z półki zdjęłam kolejną książkę z Herkulesem Poirotem. Kupiłam ją ongiś za namową Cat Rock, która gorąco zachwalała. Kupiłam tą książkę w tym samym czasie co „Zbrodnię na festynie”. Obie musiały kilka miesięcy poczekać.  Miałam obiecane mocne wrażenia. Nieco mnie to martwiło, bo zwykle te wielkie nadzieje są zawodzone. Ale w przypadku Agaty naprawdę ciężko o taki wypadek.

Tym razem przenosimy się do domostwa starej panny. Panna Emilia jest zamożną kobietą, która mieszka w staroświeckim domu tylko ze służbą, panną do towarzystwa i psem Bobem. Emilia ma krewnych, dzieci swojego rodzeństwa, które nieustannie, mniej lub bardziej jawnie dybią na jej pieniądze. Starsza pani jest jednak nieustępliwa. Dostaną pieniądze, ale po jej śmierci. Co więc skłania staruszkę do zmiany testamentu i zapisania całego majątku swojej damie do towarzystwa? Czy kryje się za tym jakaś zbrodnia? Gdy Emilia umiera, jej zgon uznany jest za śmierć naturalną, ale to dopiero początek historii.
Herkules Poirot podczas porannego przeglądu korespondencji trafia na niepozorny list, który jednak wzbudza w nim zainteresowanie, czego zupełnie nie rozumie jego wierny druh Hastings. Okazuje się, że Emilia napisała do detektywa list w którym zwierzyła mu się z niepokojów, ale treść listu to z pozoru majaki bredzącego w gorączce. Ale jajogłowy Belg dostrzega fragmenty, które go zaintrygowały. Pakuje Hastingsa w auto i ruszają na poszukiwanie zbrodni. Okazuje się że trafili kulą w płot, bo na miejscu dowiadują się iż Emilia zmarła śmiercią naturalną. Ale Herkules Poirot tak łatwo się nie poddaje!

Były książki które trzymały mnie w większym napięciu, ostrzegam lojalnie, ale nie mogę rzec iż na „Niemym świadku” się wynudziłam. To jest jedna z tych książek w której nie miałam pojęcia o tożsamości mordercy. Zielonego. Spekulowałam, myślałam, ale żaden scenariusz nie wydawał mi się przekonywujący. Ten kto miał motyw, miał alibi. Dlatego zakończenie okrutnie mnie zaskoczyło.
Książka jest na bardzo równym, dobrym poziomie.  Napięcie jest budowane systematycznie i logicznie. To jest bardzo ciekawa historia z Herkulesem w wielu rolach i sympatycznym psem. Bardzo mile wspominam chwile poświęcone na zapadanie się w powieść. Cieszę się, że uległam namową Cat i ją nabyłam(tzn. książkę, nie Cat Rock of kors).

Bez wahania polecam „Niemego świadka”, chociaż spodziewałam się chyba większego wstrząsu przy końcu, ale to dlatego że nastawiałam się na arcydzieło, a ta powieść nie trafia na tą półkę jednak. Mimo wszystko. Chociaż powtarzam uparcie, że to zacna książka i zagwarantuje Wam  dobrze spędzony czas.

"Julia" - Stanisław Zakościelny

Niniejsza książka opowiada inspirowaną w znacznej mierze prawdziwymi wydarzeniami historię dziewczynki, która w mrocznym czasie stanu wojennego przyszła na świat z ciężką wadą serca. Jedyną dla niej nadzieję stanowiła skomplikowana operacja wykonywana tylko na Zachodzie. Po podróży maleństwa do USA, gdzie okazało się, że wykonanie zabiegu nie rokuje sukcesu, stryj dziecka rozpoczął poszukiwania szansy na ratunek w europejskich klinikach. Gotowość przeprowadzenia operacji wyrazili Anglicy za niebotyczną w komunistycznej Polsce kwotę jedenastu tysięcy funtów. Dzięki staraniom rodziny oraz wielkiej liczby nieznajomych ludzi dobrej woli, poprzez organizację festynów ulicznych i apele w mediach na terenie Zjednoczonego Królestwa, wymaganą sumę udało się zebrać. Na domiar szczęścia, również i Rząd Polski wyraził gotowość przejęcia kosztów zabiegu. W ostateczności operację przeprowadzono z pełnym sukcesem i dziewczynka ta, teraz już piękna kobieta, żyje w Polsce i jest szczęśliwa.



 Pora przełamać zastój recenzyjny, chociaż Eru mi świadkiem, że wybrałam sobie ciężką książkę na to łamanie. „Julia” nie jest powieścią łatwą i przyjemną, może zmęczyć i przygnębić. Ale nie czyta się tylko o rzeczach łatwych i przyjemnych. Rzeczywistość jest i była mało przyjazna.

Rodzice, zazwyczaj oczekując dziecka proszą o to aby było zdrowe. Mimo rozwoju medycyny, członkostwa w UE, wiele chorób wciąż jest śmiertelnych, lub powoduje to iż dziecko praktycznie nie ma szans na normalne egzystowanie w społeczeństwie. Z wieloma chorobami się uporaliśmy, wiemy jak je leczyć, śmiertelność niemowląt jest mniejsza niż jeszcze trzydzieści lat temu. Teraz mamy badania prenatalne, można bardzo wcześnie zacząć leczyć. Kiedyś tak nie było. A zimno się robi jak człowiek sobie pomyśli o tym co było w czasach kwitnącej demokracji ludowej i sojuszu robotniczo- chłopskiego. Żelazna kurtyna. Problemy z wyjazdem, konieczność pytania o wszystko Władzy i dolar w kosmicznej cenie.
W takim czasie na świat przychodzi Julia, dziewczynka rodzi się z wadą serduszka
Ma poprzestawiane naczynia krwionośne, skutkiem tego natleniona krew z płuc, zamiast trafiać na obwód i zasilić tlenem tkani, wraca znowu do płuc. Pamiętacie układ krwionośny? Skutkuje to niedotlenieniem, tym że kończyny będą patykowate, całe ciało niedotlenione a dziewczynka nie ma przed sobą długiego życia.

Ale nadzieja umiera ostatnia, a determinacja Rodziców walczących o życie upragnionego dziecka potrafi góry przenosić. Rodzice załatwiają Julii wyjazd do USA, gdzie mają ją wyleczyć, bo tam wykonują takie operacje, w Polsce się ich nie przeprowadza. Niestety kolejny pech. Okazuje się, że po dokładniejszych badaniach stan Julci według nich nie rokuje sukcesu zabiegu. Wobec tego rozkładają tylko ręce, ale zgadzają się przesłać wyniki badań do Wielkiej Brytanii, gdzie również przeprowadza się takie operacje i gdzie są skłonni pomóc dziewczynce. Niestety, cena leczenia jest kosmiczna, ponad dwadzieścia tysięcy dolarów. Skąd wziąć taką astronomiczną sumę? Rozpoczyna się dramatyczna walka, której stawką jest być, albo nie być dziewczynki. Jak zaznacza autor, historia oparta na autentycznych wydarzeniach. Czy ciężko uwierzyć w autentyczność? Absolutnie nie. Wszystko jest bardzo prawdziwe i realne, jeszcze mocniej ta prawdziwość uderzy, tych którzy pamiętają okres PRL-u.

„Julia” to bardzo poruszająca opowieść, wszystkich zawsze wzruszy los dziecka, skazanego praktycznie na śmierć, tylko dlatego, że urodziło się nie po tej stronie Europy co trzeba, nie w tych czasach, w których należało. Historia nami wstrząśnie  bo mimo przemian ustrojowych, wciąż rządzą układy i układziki, wciąż mamoną załatwi się najwięcej i wciąż nasza służba zdrowia nie stoi na światowym poziomie. Przynajmniej w wielu miejscach.
Autor snuje ciekawą opowieść o czasach, które przeminęły, ale których cienie są z nami do dziś. Czy wciąż jest taka przepaś pomiędzy krajem a zagranicą? Nie wiem, bo nie jestem emigrantką. Autor jest, wiec zna się na rzeczy, jak sądzę. I tworzy ciekawy kontrast szarość PRL-u z nowoczesnymi kolorami Zachodu.

Nie wiem co napisać o tej książce, bo jest ona trudna, nie można jej polecić, osobie chcącej się rozerwać. To nie jest książka, na niedzielne polegiwanie na słonecznym tarasie. Wywołuje ona silne emocje, bo chyba nie ma prawa być inaczej, stresuje – jednak wyścig z czasem.

Dawno nie czytałam TAKIEJ książki polskiego autora. To dobrze, że i my umiemy pisać poważnie o ważnych sprawach  i małych-wielkich historiach.

poniedziałek, 25 lutego 2013

dół

Mam trzy książki z ubiegłego tygodnia do opisania...


... nie mogę się zmusić, chociaż ksiązki świetne



mam doła stulecia.


to wszystko jest bez sensu.

piątek, 22 lutego 2013

"Sekretne życie CeeCee Wilkes" - Diane Chamberlain

Jeśli wyzna prawdę, na zawsze straci córkę. Jeśli prawdę zatai, nigdy nie odzyska siebie. W 1977 roku zaginęła ciężarna Genevieve Russell. Dwadzieścia lat później policja odnajduje jej szczątki, a Timothy Gleason zostaje oskarżony o zabójstwo. Dziecko jednak zniknęło bez śladu. CeeCee Wilkes wie, w jakich okolicznościach umarła Genevieve Russell – widziała wszystko na własne oczy. I wie, co się stało z jej dzieckiem. Teraz Timothy’emu Gleasonowi grozi kara śmierci, a ona stoi w obliczu wyboru. Powiedzieć prawdę i zniszczyć swoją rodzinę. Albo pozwolić niewinnemu człowiekowi umrzeć, by chronić życie zbudowane na kłamstwie. Obwołana „nadzwyczajnie utalentowaną pisarką” przez „Literary Times”, autorka światowych bestsellerów Diane Chamberlain przedstawia pełną wzruszeń, pasjonującą opowieść, w której analizuje konsekwencje matczynej desperacji, zbyt daleko posuniętej miłości i decyzji, która zaciera granicę między dobrem a złem.


Gdy w mejlu znalazłam ebooka „Sekretnego życia” wszystko inne przestało istnieć. Inne książki, dom, telewizja. Nawet kot. Skończyłam czytać po północy, trochę popłakana, wzruszona, z głową pełną przemyśleń. Ale z opisaniem, dokładnym jak ta książkę przeciągnęła mnie niczym przez wyżymaczkę, będzie ciężko. Znowu ten sam problem, książki świetne ciężko opisać.  Spróbuję jednak.
Książka zaczyna się… specyficznie. Dwójka ludzi uprawia seks, jedną jest Cory piękna, ale niesamowicie zalękniona kobieta, świat ją przeraża. Oto próbuje porozmawiać ze swoim partnerem o przyszłości, zaplanować coś, jednak nie jest świadoma, że za chwilę jej świat runie. Jej narzeczony – Ken, jest reporterem telewizyjnym, w tym momencie jest u szczytu kariery, relacjonuje głośną sprawę, wiec jakie jest jego zdziwienie gdy dostaje telefon iż została mu odebrana z oczywistych powodów. Z jakich powodów? I dlaczego Cory ma zapchaną pocztę głosową. Gdy włączają telewizję widzą matkę Cory, która wyznaje iż zna okoliczności śmierci zaginionej przed laty kobiety, którą teraz znaleziono  martwą, bo była przy tym…

Przenosimy się w czasie o 28 lat do tyłu. Poznajemy szesnastoletnią CeeCee, jej matka zmarła, gdy dziewczyna miała lat dwanaście. Od tamtej pory CeeCee błąkała się pod rodzinach zastępczych, teraz pracuje w barze, ale marzy o pójściu na studia, i marzy o Timie. Tim studiuje pracę socjalną, jest zagorzałym przeciwnikiem kary śmierci, wkrada się do serce i życia CeeCee błyskawicznie, przy nim dziewczyna czuje się kobietą. Nie może uwierzyć, że taki mężczyzna ją pokochał, ale za to uczucie CeeCee może wiele zapłacić. Może, bo według słów Tima nie musi. Chodzi o porwanie żony gubernatora, aby wymóc na nim ułaskawienie siostry Tima, która siedzi w więzieniu gdyż zabiła fotografa, który ją zgwałcił i przez upór nie przyznała się do tego na Sali sądowej wstydząc się gwałtu i traumatycznych wspomnień. Skutkiem tego wylądowała w celi śmierci. To bliźniacza siostra Tima, który zrobi dla niej wszystko. Wraz z bratem Marty`m opracowali perfekcyjny plan porwania gubernatorowej, mają ją następnie przewieźć do domku na odludzi, w którym będzie CeeCee, ona zostanie z kobietą, gdy oni pojadą negocjować z gubernatorem. Andy i Marty działają w SCAPE, organizacji podziemnej walczącej z karą śmierci. Ostatnim przystankiem, przed domkiem na odludziu jest domek w leśnej głuszy, gdzie ukrywa się wspólnie małżeństwo, również należące do SCAPE, CeeCee tam nauczy się wszystkiego co może jej się przydać. Następnie z Timem i Martym jedzie do domku, do którego za kilka godzin przywieziona zostanie gubernatorowa. Już od początku idzie źle, okazuje się że żona gubernatora jest w zaawansowanej ciąży, w każdej chwili może urodzić, a wiąże się to z wielkim ryzykiem, bowiem podczas poprzedniej ciąży miała krwotok i grozi jej to również teraz. Kiedy kobieta zaczyna rodzić CeeCee jest bezradna, nie wie jak dojechać do szpitala, nie ma telefonu, więc nie ma jak wezwać  pomocy. Kobieta umiera, wydawszy na świat córkę.  CeeCee zabiera dziecko i jedzie do owej ukrywającej się pary. Tam zacznie nowe życie, nowe życie w którym każdego dnia będzie żyła w strachu i w poczuciu winy.

Przez niemalże trzy dekady, nikomu ani słowem nie piśnie o swojej przeszłości, o duchach przeszłości, przemówi dopiero gdy mężczyźnie którego kiedyś tak bardzo kochała będzie groziła.

Książka przez ani chwilę nie nudzi, wręcz przeciwnie, nie można się od niej oderwać. To poruszająca powieść obyczajowa, która traktuje również o wielu fundamentalnych problemach, od zasadności kary śmierci, po tak zdawałoby się błahy temat, jak to do czego zdolna jest młoda zakochana dziewczyna.  Losy CeeCee są poruszające, być może ją potępicie, ja przez całą powieść  nie uczyniłam tego, było mi żal spragnionej miłości dziewczyny, który dostawszy się w machinę intryg nie była w stanie uciec przed kłamstwem. W której ten strach był tak silny, że przeniosła go na córkę. To co przeżyła CeeCee jest niewyobrażalne, gdy uświadomimy sobie, że przez niespełna trzy dekady żyła w kłamstwie, kłamstwie które powodowało permanentne poczucie zagrożenia, mimo nowego perfekcyjnego życia, mimo miłości wspaniałego człowieka. Ona zdawała sobie sprawę, że jej czyn skrzywdził wiele osób, więc zapewne tym wyznaniem po latach chciała zapobiec kolejnej tragedii, śmierci człowieka, złego który był głównym sprawcą jej nieszczęść, który tak niecnie wykorzystał jej miłość, ale mimo wszystko tego który nie był winny zarzucanego mu czynu. Bezpośrednio. A może wciąż kochała Tima, na przekór wszystkiemu czego się w międzyczasie dowiedziała? Oceńcie sami!

To moja czwarta książka tej autorki, nie waham się powiedzieć, że najlepsza. Nie ma potrzeby porównywać jej do książek Picoult, „Sekretne życie CeeCee Wilkes” to książka niezwykła sama w sobie, po prostu. Chociaż na pewno spodoba się wielbicielką Picoult. Zapewne Jodi więcej scen umieściłaby w sądzie, ale opisuje życie, codzienność, przez co książka nabiera jeszcze mocniejszego wydźwięku.
Powieść absolutnie fenomenalna!!!

środa, 20 lutego 2013

Oponki z serem, czyli smak mojego dzieciństwa

Macie smaki dzieciństwa, coś co ugryzione przenosi Was w świat gdy byliście piękni, młodzi a świat był przygodą, a nie potencjalnym dawcą coraz to nowych problemów?
Ja mam. Obok lodów pistacjowych z Hortexu, którego to smaku nie mogę odnaleźć, należą do tej zacnej kategorii również oponki serowe. oponki, które robiła moja Babunia, a których nigdy nie robiła moja Mama.Dlatego znów musiałam zdać się na siebie i spróbować zrobić.
Babcia oponki robiła z głowy, nie mam nigdzie spisanego przepisu.
Przekopałam internet, zmodyfikowałam przepis i wykorzystując jeszcze raz olej z Tlustego Czwartku usmażyłam ósmy cud świata.
Gwarantuję Wam, że wpadniecie w ekstazę, oponki to mało pracochłonne, ale wyborne jedzonko.
Brak mi słów, aby opowiedzieć jak są pyszne.
Bazowym był przepis z tego bloga



Składniki:
- 1/2 kg sera białego
- 1/2 szkl. cukru
- 3 jajka 
- 3 szkl. mąki
- łyżeczka sody
- olej do smażenia

Jak zrobić

Na stolnicy rozgniotłam widelcem ser z cukrem, dodajemy jajka oraz wymieszaną z sodą mąkę. 
Wyrabiamy ciasto. Przez ser nie będzie zupełnie gładkie, ale będzie miękkie i nie może kleić się do rąk.
Wałkujemy ciasto. Nie może być za cienkie.  na zdjęciu widzicie grubośc mojego ciasta. przecież nikt nie będzie z centymetrem biegał. Wykrawamy dziurkę. Babcia zagniatała w kulę, inni smażą. Ja te dziurki zagniatałam i robiłam nowe oponki. Jednego można przeznaczyć na sprawdzanie czy olej ma dobrą temperaturę ;)
Rozgrzewamy olej. Tak aby opnki, jak pączki pływały.. Smażymy z dwóch stron na zloty kolor.
Odsączamy na ręczniku papierowym. Jak wystygną posypujemy pudrem. i jemy. Ale nie wszystkie!! Zostawmy dla innych ;)


Robiłam z połowy porcji.
Dałam jedno jajko i jedno żółtko, lunęłam nieco weselnej wódki, jeszcze z wesela Brata(taki ze mnie alkoholik, wciąż butelka stoi w lodowce i służy jako składnik do ciast)
dałam również niecałą łyżkę śmietany 12% . Bo to wszystko dawała Babcia
Ser zagniatałam na stolnicy, nie ma potrzeby brudzić miliona naczyń.
A później rozwałkowałam ciasto. Wycinałam szklanką, a dziurki robiłam szerszym końcem rulonika to rurek


Smacznego :)) .

a w planach jutro, albo pojutrze mam kolejny powrót do smaków dzieciństwa, wszystko już kupione, ale dziś mi się nie chce.
Książka czeka.

"Zbrodnia na festynie" - Agata Christie

Słynący z niekonwencjonalnych pomysłów państwo Stubbs postanawiają zadziwić wszystkich niezwykłą rozrywką przygotowaną z okazji wielkiego festynu organizowanego na terenie ich posiadłości. Atrakcją, o przygotowanie której proszą znaną autorkę powieści kryminalnych, Ariadnę Oliver, ma być zabawa w Polowanie na Mordercę. Pani Oliver spełnia kaprys Sir George?a i Lady Stubbsów, lecz gdy do rozpoczęcia festynu pozostają tylko godziny, tknięta złym przeczuciem postanawia zaprosić Herkulesa Poirota. Na wszelki wypadek...




Obiecałam, że w tym miesiącu przeczytam dwie powieści z Herkulesem Poirotem, było to z mej strony przejawem głupoty, albowiem teraz mam już tylko z pięć książek na półce z tym detektywem . No nic, trzeba dokupić, nie wiem jakim cudem zdobędę, bo nakłady wyczerpane, ale nie spocznę nim całej serii nie zbiorę. 

Błędem było również czytanie wieczorem, byłam już za połową, śpiąca jak diabli, ale stwierdziłam „a jeszcze jedna strona” miałam pecha bo akurat na tej stronie akcja zrobiła się okrutnie intrygującą. I tak czytałam dalej, była pierwsza trzydzieści. Przeczytałam ostatnią stronę. Nie sugerujcie się tym akapitem, nie chcę powiedzieć, że akcja rozkręca się dopiero pod koniec. Cała książka trzyma w napięciu. Jakkolwiek nie uznałabym tej powieści za jedną z najlepszych, tych fenomenalnych to jest to po prostu świetny kryminał. Nie genialny, nie fenomenalny, chociaż sposób w jaki Herkules Poirot dochodzi do prawdy, jak zwykle wprawia w zachwyt. 

Ale zacznijmy od początku: 

Herkules Poirot dostaje telefon od swej przyjaciółki, pisarki kryminałów Ariadny Oliver, która prosi go, o natychmiastowe przybycie. Okazuje się, że organizuje ona zabawę na festynie, na wsi i coś, czego nie umie nazwać, sprecyzować ją niepokoi. A wierzy bezgranicznie w kobiecą intuicję. Herkules Poirot, który do tego stopnia nie wierzy w kobiecą intuicję, ale zdaje sobie sprawę, że coś może być na rzeczy, przybywa do Nassecombe. Okazuje się, że jedną z głównych atrakcji na festynie ma być zabawa w tropienie zwłok i rozwikłanie zagadki morderstwa. Z pozoru, wszystko jest w porządku, ale Belg dostrzega sygnały, że może faktycznie, coś wisi w powietrzu. I zaiste, zostają znalezione zwłoki, młodziutkiej dziewczyny, która miała grać trupa. Dziewczyna nie miała wrogów, jej śmierć nie przynosi nikomu korzyści. Oczywistym tropem jest iż musiała coś widzieć, czyżby mordercę? Bo zaginęła żona Pana domu, lady Stubbs. Czy dziewczyna widziała jej mordercę i dlatego musiała zginąć. A ciało Lady Stubbs, diabeł ogonem nakrył, ale na terenie dużej posiadłości, przy rzece, ukrycie zwłok nie jest trudne. Herkules ponosi porażkę, wyjeżdża bez ujęcia sprawcy. Ale sprawa nie daje mu spokoju, a gdy pada trzeci trup… wszystko zaczyna się układać w logiczną całość. Oczywiście szare komórki Herkulesa zatryumfują. A rozwiązanie wprawi nas w osłupienie. 



„Zbrodnia na festynie” jest wciągającą powieścią o świetnej konstrukcji, morderstwo będące odwzorowaniem zabaw w szukanie zwłok, nadaje smaczku. Agata mnie zwiodła, miałam swój typ, miałam uzasadnienie, które było jednocześnie i bliskie i całkowicie odległe od prawdy. Bywa, za takie zabawy kocham te powieści. 

Co mogę więcej napisać? Nie wynudzicie się, zgadywanki będą, będzie spora ilość tropów i trzymające w napięciu zakończenie. Gdyby nie inne zobowiązania zabrałabym się za kolejną powieść. Ale niestety teraz nie mogę.! Naprawdę dobry kryminał, który polecam. Chociaż przeczytałam ich już tyle, wciąż mnie dziwi, jak można napisać coś tak dobrego.

poniedziałek, 18 lutego 2013

"Dom przy Hope Street" - Danielle Steel

Dla Lizy i Jacka Sutherlandów życie było łaskawe. W ciągu 18 lat małżeństwa stworzyli ciepły, szczęśliwy dom z piątką dzieci, ich kancelaria prawnicza świetnie prosperuje. Jest radosny poranek Bożego Narodzenia, dzieci cieszą się z prezentów od Mikołaja, nic nie zapowiada tragedii. I oto Jack, który na chwilę opuszcza dom, ginie w tragicznych okolicznościach. Liz zostaje sama, załamana, z piątką zdruzgotanych nieszczęściem dzieci. Czy znajdzie w sobie dość siły, by podołać wszystkim obowiązkom, jakie na nią spadły? Tym bardziej, że los nie szczędzi jej kolejnych ciosów.


To  druga książka jaką dziś przeczytałam. Ale do opisania pierwszej, skończonej chwilę po północy nie mam teraz weny. Ogólnie układanie wrażeń z biografii Elżbiety II sprawiło, że nie mogłam usnąć do trzeciej, więc ranek przywitałam z lekką powieścią. Dawno nie czytałam niczego Daniel Steel, a przecież ja lubię romanse. Wprawdzie był czas, gdy przybrałam barwy wojenne i wojowałam z Mamą czytającą Steel, ale dojrzałam, przestałam walczyć z ludźmi dlatego, że czytają jakiegoś autora, bądź właśnie nie czytałam. Sama sięgnęłam po jej powieści i doceniłam jej walory. Uważam, że raz na jakiś czas trzeba sięgnąć po jej książki, żeby się odprężyć przy lekkiej lekturze,  uwierzyć w tryumf dobra, powzruszać się. Chociaż jednak odradzałabym Panom, mogą nie docenić ; ]

Zaczyna się słodko. Mamy małżeństwo. Dwójka prawników  Liz i Jack, prowadzą z sukcesem swoją kancelarię, dochowali się pięciorga dzieci, wprawdzie jedno jest trochę opóźnione w rozwoju, ale miłością umieją sobie z tym radzić. Ich życie jest idealne, słodkie jak kartka świąteczna. Możemy im zazdrościć. Mają pieniądze, mają miłość, satysfakcję z pracy, cudowną rodzinę. Niestety… w świąteczny ranek Jack zostaje zastrzelony. Liz musi odzyskać równowagę po stracie ukochanego męża który był jej wsparciem, musi trzymać się jakoś, podtrzymywać rodzinę i kancelarię. A samo utrzymanie w ryzach piątki dzieci wydaje się awykonalnym.

Oczywiście fabuła jest przewidywalna, czytelniczka wie, że kwestią czasu jest pojawienie się jakiegoś Pana, który będzie chciał skraść serce Wdowy. Pytanie kto, kiedy i czy będzie to tak po prostu, czy będą perturbacje.
Owszem prosta fabuła, jak konstrukcja cepa, ale jak mniemam pod pozorem tej prostoty kryje się trudna tematyka. Problem żałoby, prób powrotu do normalności, układania sobie nowego życia, tego jak wiele matka ma poświecić dla swych dzieci, i kiedy nadchodzi moment że dzieci powinny zaakceptować że matka jest również kobietą.
Podoba mi się kandydat do serca Liz, sprawia wrażenie pełnego ciepła, aczkolwiek zranionego faceta. Nie wiem, jak Wy, ale ja im kibicowałam. I oczy mi się pociły pod koniec : )

Muszę częściej sięgać po powieści Daniel Stell, są to poruszające historie, w sam raz dla kobiet  w dołku, czy na gorszy dzień, pozwalają zapomnieć o problemach, skupić się na lekturze i na dylematach bohaterów. Nie wykluczam iż jutro wybiorę się do biblioteki w celu upolowania jakichś jej książek. Aczkolwiek biorąc pod uwagę hałdy domowych… muszę nieźle to przemyśleć.
Warto się przekonać do Danielle Steel, może nie w ilościach hurtowych jedna za drugą, ale raz na miesiąc, raz na jakiś czas jest świetną odskocznią  Ta książka też taka jest. Pełna ciepła, dobrych przeżyć, optymistycznego przesłania. Naprawdę warto ją przeczytać. Nie mogę Wam zagwarantować, że też się wzruszycie, ale istnieje spore prawdopodobieństwo.

Książka ta to dobre czytadło, czyta się szybko i przyjemnie : ) i docenia się bardziej to co się ma.
W pewnym sensie.

niedziela, 17 lutego 2013

Światowy Dzień Kota

Melania i ja chcemy złożyć na ręce czytających tego bloga Kociarzy, najlepsze życzenia dla Ich Futrzanych Przyjaciół z ciekawskimi noskami, chropowatymi języczkami i jedwabistymi wibrysami.



Mela przyszła przed chwilą do łóżka(tak obudziłam się o 12.30 i do chwili gdy będę musiała udać się do kościoła, leżymy z książką)

Wymiziałam, wymiziałam, Kota poszła spać bardzo ukontentowana.


Temu Belzebiuszowi to dobrze!!

Ale zasługuje na to co najlepsze, po tym co przeszła, moja Malutka....

sobota, 16 lutego 2013

"Nie mów nikomu" - Kuch Naa Kaho 2003

Film opowiada historię Raja (Abhishek Bachchan), młodego mężczyzny, który chce żyć po swojemu oraz Namraty (Aishwarya Rai), upartej kobiety, która ma znaleźć dla niego żonę. dzięki swej pomysłowości, a także przy pomocy swojego małego przyjaciela Adiego, Raj torpeduje wszystkie plany Namraty, by ostatecznie zorientować się, że to we własnej swatce się zakochał. Jednakże przeszłość Namraty daje o sobie znać i komplikuje sytuację...



Chwilowo mam okres zniechęcenia serialowego, żaden film z „Zachodu” nie może mnie natchnąć, obejrzałam chyba wszystkie dobre kostiumowe filmy, te które mam już po kilka razy, a „Władcę Pierścieni” dyżurny film używany jako tło do układania puzzli i robótek ręcznych, leciał w całości już z pięć razy(a dopiero połowa lutego). Postanowiłam przeto wrócić do Bollywoodu. Dzięki uprzejmości wdawców prasy, swego czasu weszłam w posiadanie zacnego zbioru filmów z lektorem, które wybornie nadają się do oglądania przy haftowaniu.
Dodatkowo na forum KsiążkowychManiaków wypłynął temat Bolly. Więc zdjęłam z półki film, którego dawno nie oglądałam. Tamborek w dłoń i oglądamy.

Historia jest banalna. Oto Hindus na emigracji, cudowny błękitny ptak, który nie hańbi się domową pracą, jest mu dobrze przy Mamusi, która ugotuje, pocieszy i zapewni byt. Ale kuzynka wychodzi za mąż, wypadałoby odwiedzić Indie. Tylko Raj(w tej roli Abhishek  Bachchan) nie chce jechac bo wuj zacznie go swatać. Ale kuzynka podstępem ściąga młodziana do Indii.  Aby zdobyć bilet Raj bajeruje na lotnisku piękną nieznajomą i już gna do Azji, aby pomóc siostrze, nieświadomy, że ta go oszukała.
Piękna nieznajoma okazuje się być przyjaciółką Panny Młodej. Namrata( odgrywa ją Miss Świata z 1994 roku Aishwarya Rai, obecnie żona Abhisheka) początkowo boczy się na Raja który tak niecnie ją oszukał, ale zostaje jego swatką, bo wuj Raja uparł się aby go ożenić.  Jednak Raj wciąż nie jest przekonany do tego pomysłu, więc odstrasza kobiety jak tylko może. Najpierw z powodu niechęci do ożenku, później – dlatego, że zakochał się Namracie. Niestety okazuje się, że Namrata ma synka, a jej mąż opuścił ją siedem lat temu. Dla nas europejczyków to żaden problem. Jednak widać, że dla hindusów to problem. Namrata nie nosi wdowich szat, nie ma męża, nie jest panną, ale jest wyjęta z obiegu. Dobra żona ma czekać na swojego męża. Czekać i tłumaczyć małemu synkowi, gdzie jest jego tatuś i dlaczego nie broni go przed dokuczającymi kolegami ze szkoły. Tą lukę próbuje zapełnić Raj.
Jego zapędy matrymonialne zostają przygaszone, gdy dowiaduje się, że Namrata formalnie jest mężatką, postanawia po prostu być przyjacielem i kumplem jej synka. Jednak miał pecha i naisał do Namraty list w którym wyznaje bolączki swego serca. Namrata znajduje ten list i co oczywiste uważa, że Raj wykorzystał jej synka by się do niej zbliżyć. A to wkurzy każdą kobietę.

Mamy więc komplikacji. Ale to pikuś w porównaniu z tym co nadejdzie. Oczywiście każdy się domyśla, ale będę udawała, że jednak nie i pozostawię Was w niewiedzy.

To dosyć przeciętny film. Na pewno daleko mu do najlepszych produkcji Indyjskich, które miałam okazję widzieć. Niestety uważam, że to nie tyle wina fabuły co drewnianej do bólu Aishwarya`i, która bezdyskusyjnie jest piękną kobietą, ale niestety aktorko stoi na bardzo niskim poziomie. Widziałam ją w kilku filmach, gra wciąż tym samym zestawem min, które często są jakby przerysowane.

Sama fabuła jest nieskomplikowana, ale interesująca, porusza ciekawy problem, mianowicie traktowania kobiet w pewnych kręgach kulturowych, co zostaje głośno wypowiedziane przez Namratę. Nie ma co się łudzić, że ten film zmieni sytuację kobiet, ale pewne problemy nakreśli(tak jak film Baabul, poruszał problematykę wdów w Indiach) .

Piosenek nie ma za wiele, ale i żadna jakoś bardzo w ucho nie wpada, soundrack nie zagości w moim Winampie.

Jak dla mnie film bardzo przeciętny, historia z potencjałem, nieco zmarnowanym. Ale na leniwą sobotę z tamborkiem. Może być. Na wieczór mam w planach kolejny film bolly, mam nadzieję że lepszy : )

piątek, 15 lutego 2013

Robótkowy post po przerwie

Po dłuższej przerwie w haftowaniu prezentuję postępy...
Jakoś tak wciągnęłam się w książki, w pieczenie i w pracę, że haft leżał gdzieś siepnięty i zapomniany, ale przypomniałam sobie, ze przecież Zima Kalendarzowa powoli się kończy. A ja przed wiosną muszę zdążyć bo kolejna Madame czeka.

Więc ścibolę sobie chyba trzeci wieczór po kilka kolorków do serialu jakowegoś lub filmu.

Mam nadzieję, że bieżącą stronę skończę do końca tego tygodnia.
Zostaną mi wtedy dwie pełne strony, przy czym jedna nie aż tak gęsta do zahaftowania.
Kto wie, może zdążę. Chociaż ja nie chorąży.

Stan pracy na wczoraj i w sumie dzisiaj(bowiem nic jeszcze nie robiłam dziś)


To pierwsza Madame do której nie narysowałam krateczek na kanwie(tak mi się spieszyło do rozpoczęcia haftu) i widzę, że to był błąd.  Te krateczki ułatwiają pracę, nawet nie chodzi o pomyłki, bo ten krzyżyk w tę czy we wte to nic. gorzej jak się człek pomyli przy rysowaniu krateczek. Chodzi o orientację. Czasami muszę dłuuugo się zastanawiać gdzie jestem z haftem no i liczyć trzeba nieustannie, nie ma, że "lecę z krzyżykami do końca kratki :/


Na wolnej chwili muszę sobie nanieść siateczkę na kanwę pod Madame Wiosenną, która będzie miała(z tego co pamiętam) jeszcze więcej kolorów.


Ale teraz jestem zajęta pieczeniem(aktualnie ciasto mi się chłodzi) i czytaniem o innej Madame.

czwartek, 14 lutego 2013

"Morderstwo na polu golfowym" - Agata Christie

Tajemniczy list z wezwaniem o pomoc, owszem, zrobił wrażenie na Herkulesie Poirocie. Jednak o wiele większe wywarł na nim skreślony niewprawną ręką dramatyczny dopisek o treści: "Na litość boską, niech pan przyjedzie". Detektyw wyrusza w podróż, jednak gdy dociera na miejsce, nadawca listu, pan Renauld, już nie żyje. Podejrzanych w tej sprawie nie brakuje - żona, syn, kochanka - jednak Poirot wątpi, by rozwiązanie było tak proste. Kolejna zbrodnia potwierdza jego obawy...



 Luty sprzyja czytaniu kryminałów Agaty Christie, niebawem minie rok, gdy rozpoczęłam masowe czytanie jej powieści.  Ostatnio miałam sporą przerwę w czytaniu kryminałów z genialnym Herkulesem. „Morderstwo na polu golfowym” to pierwszy kryminał Christie w tym roku, stwierdziłam że złamie idealnie mdlącą słodycz walentynek, chociaż oczywiście skończył się za szybko. W spisie książek z Herkulesem Piorotem jest drugą z kolei, ale myli się ten kto pomyśli, że jako książka wczesna, jest słabą. Mimo, że to „Zabójstwo Rogera Acroyd`a” przyniosło sławę belgijskiemu detektywowi, jednak „Morderstwo na polu golfowym” Was nie znudzi, wręcz przeciwnie!
Hastings przyjaciel Herkulesa Poirota podróżując pociągiem spotyka ponadprzeciętnej urody niewiastę, która nie chce wyjawić swego imienia, ale wielce fascynuje Hastingsa. Zapewne intensywnie zacząłby jej szukać, gdyby nie to, że Poirot dostaje wielce intrygujący list, który sprawia iż obaj dżentelmeni ruszają do Francji. Niestety przybywają za późno, nadawca tajemniczego listu został znaleziony martwy. W całej sprawie jest wiele poszlak, a  nie ma faktów, są tajemnice. Czy to prawdziwe sekrety, czy tylko fałszywe tropy podrzucone przez mordercę. A dodatkowo! Herkulesa Piorota dreczy wrażenie, że jedna osoba zamieszkująca w sąsiedztwie była ongiś zamieszana w morderstwo. A zbrodnia ta była łudząco podobna do tej, którą stara się teraz rozwikłać. Ale jaka to była sprawa? Pamięć bywa zdradliwa, a nie istniał wtedy Wujek Google.
Gdy Herkules ułożył sobie już wszystko, ma miejsce kolejne morderstwo, które wprawia w osłupienie Belga.
Smaczku całej powieści dodaje rywalizacja z Herkulesem Poirotem, detektywa Girauda, który jest zwolennikiem tradycyjnych metod, lupy, odcisków, niedopałków i popiołów. Wydaje się oczywistym, że wygrają szare komórki Piorota, a nie  lupa Girauda, ale cóż to będzie za rywalizacja!

Zawsze mam problem z spisaniem  opinii po lekturze kryminału Christie, z nielicznymi bowiem wyjątkami są to powieści najwyższej próby, może  zaiste nie są to książki dynamiczne, z spektakularnymi ucieczkami, pościgami i masą efektów specjalnych, ale po prostu klasyczne, angielskie powieści w specyficznym stylu. W przeciwieństwie do kryminałów współczesnych, Christie nie musi nas nęcić rozmachem, ona używając skromnych środków, przykuwa nas do książki i zmusza do zaangażowania się w powieść wszystkimi szarymi komórkami.
Nie wiem jak Wy, ja wolę aby to treść górowała nad formą, a nie odwrotnie, a z wymieszaniem proporcji mamy najczęściej do czynienia współcześnie.
Ciężko mi sobie wyobrazić, aby wielbiciel powieści kryminalnych nie docenił talentu, kunsztu Agaty Christie i dla wszystkich prawdziwych miłośników kryminałów książki Christie są pewnym kanonem, który trzeba znać. Dlatego tak mi ciężko pisać o tych powieściach, bo ciężko znaleźć złoty środek, tak aby nie rozpisać się przesadnie, ale i aby napisać coś więcej niż „jak zwykle(no prawie) genialne”.

Ale polecam ten kryminał, udało mi się odgadnąć mordercę, ale nie zmniejszyło to radości z czytania, wręcz przeciwnie, gdy okazało się, że moje domysły były słuszne czułam dziką euforię. No i do końca nie byłam jednak na sto procent pewna czy myślę słusznie. Bo zwykle bywało inaczej.

Wynotowałam sobie cytat:

Człowiek nie jest zbyt oryginalnym stworzeniem. Nie jest oryginalny w uczciwym życiu codziennym, i jest równie mało oryginalny w czynach niezgodnych z prawem. Jeśli człowiek raz popełni zbrodnię, każda następna będzie do niej podobna.

środa, 13 lutego 2013

"Projekt Matka. Niepowieść" - Małgorzata Łukowiak

Para trzydziestolatków prowadzi życie zapracowanych żołnierzy korporacji. Dzielą czas między pracę a przyjemności, do pewnej lipcowej nocy, której kobiecie śni się dziecko. Trzyletnia dziewczynka z fazy REM niespodziewanie się staje nie cierpiącą zwłoki potrzebą. Konieczność dziecka, niemożność poczęcia dziecka, ciąża, która się dzieje w zgoła niespodziewanych kierunkach, wczesne macierzyństwo, podwójne macierzyństwo, potrójne macierzyństwo - „Zmierzch (i poranek) Supermatki" jest zapisem (r)ewolucji od bezdzietności do wielodzietności, rejestracją stanów ducha i ciała kobiety, z której wykluwa się matka. Ze wzrostem liczby dzieci w gospodarstwie rośnie nie tylko zmęczenie narratorki, ale i jej samoświadomość, ewoluuje postrzeganie świata. Monolog bywa oniryczną opowieścią o śródnocnych epifaniach i mięsistą gawędą o opętańczym biegu między pracą, szkołą, przedszkolem, niemowlęciem, praniem a zakupami. Nie ma supermatek. Książka jest sfabularyzowaną wersją bloga zimno.blog.pl, wyróżnionego tytułem „Bloga roku 2009".


 Na zimno o byciu Matką, nie tylko dla Matek, ale także dla – o zgrozo- singielek. Czy ja zadeklarowana przeciwniczka macierzyństwa w moim wydaniu mogłam się nad taką książką nie pochylić? No nie było takiej opcji!! Gdy książkę zobaczyła moja Mama, prawie apopleksji dostała, obawiała się, że oto zaczynam realizować tytułowy projekt. A ja po prostu byłam ciekawa.

Autorka książki, najpierw pisała bloga http://zimno.blog.pl/ później przeniosła się na inną platformę http://zimnoblog.blogspot.com/ . nie słyszałam o żadnym z tych blogów, bo nie interesują mnie raczej blogi macierzyńskie. Wystarczy, że gdy wychodzę do ludzi muszę wysłuchać o cudzych dzieciach, kupkach, ząbkach itp. Gwoli jasności nie uważam dzieci, macierzyństwa za zło wcielone. Po prostu miałam wiele niemiłych epizodów z młodymi matkami, które zalewały mnie biuletynem poświęconym dzieciom, że mam dosyć.  Ale to miała być książka dla wszystkich. No to może i dla mnie też. Wprawdzie nie jestem po trzydziestce, ale jak dożyję to kiedyś będę. Nie słyszę zegara biologicznego(ale możliwe, że zapomniałam go nakręcić), ale może kiedyś usłyszę. Dlaczego nie mam oświecić się wcześniej, skoro mam taką możliwość?
Żałuję, że nie wiedziałam, że jest to blog przeniesiony na papier, nie w całości of kors, ale jak wspomniałam nie przepadam za macierzyńskimi blogami. Jestem w mniejszości bo tego rodzaju dzienniki cieszą się ogromną popularnością, więc moje poczucie zawodu, będzie, jak mniemam, wyjątkiem. Nie poradzę nic na to, że jestem wyrodkiem.

Książka jest opisana jako książka dla każdego. Nie zgadzam się, sam język odstraszy sporą cześć populacji. To nie jest język zwykłego Polaka i zwykłej Polki, mam zamiar dać tą niepowieść do przeczytania mojej Mamie i wszystkim innym którzy twierdzą, że za często używam słów niezrozumiałych przez normalną część populacji. Autorka zaś gromadzi słowa długie, mądre i obce. Dla oczytanego człowieka – żaden problem, natomiast ja mam wątpliwość czy tak napisana powieść o codziennym życiu jest autentyczna. Miałam okazję oglądać autorkę, bodajże w poniedziałek w Dzień Dobry TVN nie sprawiała wrażenie tak elokwentnej budowała raczej proste, normalne zdania, dlatego autentyczność tej książki maleje mi w oczach.
Autorka drażniła mnie niektórymi zwrotami, hasłami, ale to oczywiście kwestia subiektywna. Rzeczywiście, zgodnie z okładkową obietnicą dostajemy opowieść o macierzyństwie, nie nazwałabym tej opowieści realistyczną w 100% wyżej wspomniałam dlaczego, ale moim zdaniem jest zdecydowanie bliższa realiom niż telewizyjne reklamy, które pokazują macierzyństwo jako cud polany lukrem w kolorze odpowiednim dla płci pacholęcia, a matka jest świetlistą istotą, rodem z tolkienowskiego Rivendell. Małgorzata Łukowiak, potrafi na dziecko krzyknąć, pisze o dzieciach które – o zgrozo i gdzie jest Policja – biją się i szturchają i są spuszczana Ne mgnienie powieki, z oka. Opisuje rzeczywistość, bliższą tej którą zna każdy kto miał do czynienia z małym, żywym, realnym dzieckiem. Nie brak w książce obrazów rozczulających, nie tylko matkę, nie tylko kobietę, ale po prostu każdego człowieka.
Mimo wszystko, to ciekawy zapis bycia Matką. Zresztą nie tylko, trzeba pamiętać, że autorka pisze również o podjęciu decyzji o macierzyństwie, jak również o próbach zajścia w ciąże. Można więc stwierdzić, że to kompleksowe podejście do tematu. Osobiście perypetie ciążowe czytało mi się najciekawiej.

Z tą książką nie umiem napisać, że polecam, ale nie mogę napisać odradzam, według mnie sięgniecie po „Projekt matka” to bardzo indywidualna decyzja, wynikająca z potrzeby serca, ciekawości. Mną kierowała ciekawość i wbrew pozorom nie żałuję, że po nią sięgnęłam. Mój instynkt macierzyński został skutecznie zdławiony!!  A cisza w domu i możliwość wylegiwania się w spokoju na łóżku stały się jeszcze piękniejsze.


wtorek, 12 lutego 2013

"Moje życie we Francji" - Julia Child

Pełna humoru i werwy autobiografia pierwszej w Stanach Zjednoczonych profesjonalnej szefowej kuchni, na kanwie której nakręcono niedawny przebój kinowy Julia i Julia z Meryl Streep w roli głównej. Julia Child - „matka chrzestna” Nagelli Lawson i Jamiego Olivera – sprawiła, że Amerykanie pokochali jedzenie i gotowanie. Swoje pięć minut w telewizji dostała po tym, jak na rozmowę o napisanej przez siebie książce kucharskiej przyniosła do studia jajka oraz wszystkie niezbędne narzędzia włącznie z przenośną kuchenką i przyrządziła na wizji omlet. Widzowie chcieli więcej! Książka opowiada o początkach jej kulinarnej fascynacji, kiedy wraz z mężem zamieszkała we Francji. Nie znała wówczas ani słowa po francusku i nie miała pojęcia o gotowaniu. "To książka o rzeczach, które w życiu kochałam najbardziej: moim mężu, Paulu Child; la belle France; i wielu przyjemnościach płynących z gotowania i jedzenia (…). Te wczesne lata we Francji należą do najszczęśliwszych w moim życiu" – pisze Julia Child.


 Po kolejnym seansie uroczego filmu Julia&Julie zapaliłam się na książkę o Julii Child, niestety nigdzie nie mogłam jej dostać. Na szczęście upolowałam ją za zawrotną cenę dziesięciu złotych. I szybko zaczęłam czytać. Bardzo fascynowała mnie Julia i jej małżeństwo, w wieku hm. No nie najmłodszym(chociaż jeszcze nie grobowym) nie mam obsesji na punkcie Francji, jakoś nie czuję potrzeby poznania tego kraju, więc się trochę obawiałam książki o życiu we Francji.

Julia ze swoim mężem, pracownikiem korpusu dyplomatycznego USA przyjeżdża do Francji, bez znajomości języka, ale od początku ten kraj wzbudza jej ekscytację i od pierwszej chwili zostaje oczarowana kuchnia francuską. Miłość od pierwszego wejrzenia. Postanawia się nauczyć i francuskiego i francuskiej kuchni. Nie przypuszcza, że miłość do jedzenia i gotowania zdominuje jej życie. Idzie do szkoły gdzie z mężczyznami uczy się gotować, później poznaje kobiety z którymi rozpocznie opus magnum, czyli pisanie książki dla Amerykanek pragnących nauczyć się gotować potrawy kuchni francuskiej. Jako żona pracownika dyplomacji wielokrotnie zmieni miejsce zamieszkania, ale wszędzie towarzyszyć będzie jej gotowanie.

Powiem Wam, że książka mnie nieco rozczarowała, znudziły mnie długie opisy eksperymentów kulinarnych. To ciekawe kwestie, ale mam wrażenie że za dużo tego było. Chyba o to chodzi, książka jest troszkę za długa, rozwleczona. Julia pisze o swoich pasjach, mniej o sobie i o swoim mężu, a przyznam się szczerze, że ten związek bardzo mnie interesował, bo poznali się i pokochali gdy ona była po trzydziestce, on po czterdziestce i jakoś się znaleźli, niektóre fragmenty, czy to cytaty z wypowiedzi Paula, czy Juli niesamowicie mnie rozczulały, emanowały ciepłem i miłością.
Film przyciągał i bawił dzięki Meryl Streep, dlatego czytając o Juli miałam przed oczami Meryl i to co ona wniosła w mój sposób postrzegania tej postaci. Nie wiem czy zainteresowałaby mnie ta książka bez filmu.  Ta książka to bardzo osobista opowieść, pełna kuchni, zapachu czosnku, na pewno podczas lektury będziecie bardzo głodni! To nie tylko opowieść o gotowaniu, to książka o tym jak miłość i pasja nadają życiu smaku oraz o tym jak ważne, żeby mieć z kim tę pasję dzielić, Julia ma  męża, który przecież też nie jest wolny od trosk dnia codziennego a mimo to wspiera żonę i pomaga realizować jej szalone, niekiedy, pomysły.

Mimo, że nie wspominam tej książki jako najbardziej emocjonującej, czy wstrząsającej, ale będę wspominała ją ciepło, rozrzewniła mnie. Napełniła, prócz ciepła, pewną nostalgią i melancholią. Wydaje mi się, że nie da się jej „połknąć” chyba trzeba czytać ją spokojnie, leniwie. Dawkować sobie. Może wtedy będzie lepsza w odbiorze.
Ale mam ochotę bliżej poznać Julię Child, chociaż nie przewiduję gotowania francuskiej kuchni, ale poeksperymentować z wypiekami, już prędzej. 

poniedziałek, 11 lutego 2013

„Chamstwu w życiu należy się przeciwstawiać z siłom i godnościom osobistom”


Znowu marudzę. A dlaczego? Już odpowiadam.
Pracuje ze mną Pan w bardzo średnim wieku, bardziej starszy niż młodszy. Jest bardzo szarmancki, Gdy któraś z nauczycielek wchodzi do pokoju, On wstaje, witając się z kobietą całuje w rękę i pomaga zdjąć okrycie, odwieszając do szafy. Wróciłam do domu i opowiadałam o tym Mamie i złapałam się na tym że mówię o tym jakby to było coś niezwykłego. Bo jest, jest to zjawisko niezwykle rzadkie. Mówi się, że człowiek szybko przyzwyczaja się do dobrego, okazało się że do złego też się przyzwyczajamy, również szybko i coś co kiedyś było objawem złego wychowania dziś jest normalne.

Powiecie – świat idzie do przodu, nie sposób kultywować wszystkich zwyczajów. Inni powiedzą, feministki same tego chciały.
Wkurza mnie definicja feministki, w wydaniu niektórych ludzi. Wiele kobiet deklaruje że są feministkami do momentu gdy poznają faceta, wtedy wprost przyznają – już nie jestem. Czy feministka to kobieta samotna? Która „feminizmem” maskuje gorycz samotności? Przecież to paranoja. Wbrew Opinom niektórych moich znajomych nie jestem feministką. Uważam, że równouprawnienie kobiet i mężczyzn, takie doskonale i stuprocentowe jest utopią. Ja chcę aby uznawano mnie, mimo mojej płci, za pełnoprawnego człowieka, nie za idiotkę. Owszem rzucam anty-męskimi tekstami, ale jest to mój sposób bycia i często forma żartu.
Natomiast irytuje mnie, zwłaszcza jedna koleżanka, która chyba nie zna definicji feminizmu i zawzięcie deklarowała że jest feministką. Oczywiście – do czasu. Dlatego ja nie krzyczę, gdy mężczyzna przepuści mnie w drzwiach, ustąpi miejsca, czy ośmieli się pocałować mnie w rękę. Doceniam mężczyzn, którzy są dobrze wychowani, wiedzą kiedy kobietę puścić przodem, a kiedy to mężczyzna powinien iść pierwszy. U których te zachowania wynikają z wychowania a nie ślepego stosowania reguły „panie przodem”. Niestety na palcach jednej ręki mogę policzyć mężczyzn, którzy schodząc po schodach idą pierwsi.
Dla pokolenia moich rodziców pewne zachowania były oczywiste, mój Tata chyba nigdy nie zaklął w obecności Mamy, ani innej kobiety(inna sprawa, że On prawie nigdy nie przeklina), podobno są społeczeństwa, w których nie do pojęcia jest użycie wulgaryzmu w obecności kobiety. Szanujący się mężczyzna nie będzie rozmawiał z kobietą siedząc, gdy ona stoi, nie usiądzie, nim ona nie zajmie miejsca. A pozdrawiając kogoś na ulicy wyjmie ręce z kieszeni i uniesie czapkę, lub przy obecnej pogodzie, chociaż wykona gest markujący unoszenie nakrycia głowy.
A tymczasem chamstwo się szerzy,  sama nie jestem idealna, ale zapowiadam poprawę. Nie wiem czy nie walczę po przegranej stronie, bo ciężko  mi uwierzyć że wrócimy jeszcze do czasów kultury, zamiast gnać ku całkowitej degrengoladzie. Czy moja Siostrzenica młodsza ode mnie zaledwie o jedenaście lat, będzie rozumiała zachowanie swoich Dziadków a moich Rodziców, skoro już tak afirmowane przeze mnie postawy, przez moją Siostrę są uważane za przejaw sztuczności.

Dla mnie te zachowania nie są sztuczne, są przejawem szacunku dla drugiego człowieka, a okazywanie szacunku drugiemu człowiekowi, chyba wciąż jest zaletą. Nikt mi nie wmówi że pisanie smsów czy uporczywe wpatrywanie się w ekranik telefonu podczas rozmowy z drugą osobą są przejawem tego szacunku. Są objawem lekceważenia, takim samym jak trzymanie rąk w kieszeni, czy dmuchanie balonów z gumy do żucia. Czy takie zachowanie przystoi osobom kulturalnym? Nie…

A to jest normalne. Urodziłam się w dwudziestym wieku, moje dzieciństwo upłynęło wśród ludzi którzy kultywowali zasady, dziś uznawane za anachroniczne, a ja nie mogę się z tym pogodzić. Dlatego tak zareagowałam na sobotni incydent. Zdziwiło mnie coś co nie powinno mnie dziwić, a coś co powinno oburzać, jest dla mnie normalne.

Dlatego postanawiam, biorąc za motto słowa ze skeczu o Jasiu i Majstrze „Chamstwu w życiu należy się przeciwstawiać z siłom i godnościom osobistom”

niedziela, 10 lutego 2013

"W cudzym domu" - Hanna Cygler

Lata osiemdziesiąte XIX wieku. Los rzuca Joachima Hallmana (von Eistetten), Luizę Sokołowską (Roisier) i Dmitrija Szuszkina do Warszawy. Każdy z nich chce tu rozpocząć nowe życie. Tymczasem Joachim na skutek donosu zostaje osadzony w Cytadeli. Grozi mu szubienica, a w najlepszym razie wywóz na Sybir, gdyż śledztwo prowadzi specjalny wysłannik carski, radca Szuszkin. Nienawidzi on wszystkiego co polskie. Do czasu... Wartka akcja przenosi się z Paryża, Gdańska i Warszawy na daleką Syberię. Spiski, konspiracja, namiętności - wszystko to ukazane na bardzo dobrze udokumentowanym tle historycznym. Bohaterowie ze swoimi problemami z tożsamością nabierają współczesnego wymiaru, a ich fascynujące przeżycia i perypetie miłosne trzymają w napięciu. W cudzym domu to doskonała kombinacja romansu z powieścią historyczną sensacyjną i obyczajową.


Wbrew pozorom, chociaż jestem człowiekiem niewychowanym, nie jestem tak absolutnie pazerna i zdaje mi się czytać kupione przez siebie książki!! Ba w związku z tym możecie wysnuć wniosek, że kupuję książki, a nie jestem tylko jemiołą żyjącą na wydawnictwach itp. Chodziła za mną baaaaaardzo powieść „W cudzym domu”, akurat nie miałam zupełnie pieniędzy, ale stwierdziłam, że nie będę jadła i będę piła wodę z topionego śniegu, ale kupię. I kupiłam. Poprawiło mi to humor i zaczęłam czytać od razu. Recenzje,  zapowiedzi, zwiastuny obiecywały wyborną powieść historyczną, miłość, spiski, to wszystko znaleźć miałam w tej książce o letniej, pogodnej okładce.

Nie czytałam żadnej książki Hanny Cygler, nie wiem dlaczego, jeśli pozostałe są tak dobre jak „W cudzym domu”, moja lista książek „must have” się znacząco wydłużyła!!
Na samym początku poznajemy Joachima,  mężczyznę o chłopięcym wyglądzie i będącego na rozdrożu. Przypadkiem podsłuchał rozmowę matki, która planuje jego małżeństwo, a Joachim nie chce stabilizacji, pragnie poznać świat. Więc ucieka z domu i rozpoczyna to wspaniałe, nowe życie.
Luiza,  pół-krwi Polka. Jej matka – Francuzka, opiekowała się kiedyś powstańcem, po którym została jej pamiątka w postaci córki. Kobieta jest zamożna, ale wciąż jej mało, postanawia wydać Luizę za mąż, dziewczyna nie chce być marionetką, lęka się przyszłego męża i Ojczyzna  Ojca ją w tajemniczy sposób wzywa. Dodatkowo Luiza dowiaduje się, że jej Ojciec żyje. Luzia postanawia uciec od matki, uciec od narzeczonego i wyjechać do siostry przyjaciela o Lozanny, złośliwy los prowadzi ją jednak do pociągu udającego się w stronę Berlina, a później dalej na Wschód – do Polski.
Radca Szuszkin, uosabia wszystkie podłe cechy zaborcy, na pewno uczyliście się o takich  szkole, czytaliście w książkach z epoki pozytywizmu. Nienawidzi tego c o Polskie, wszędzie wietrzy spisek. Niestety jest też bardzo inteligentny – to dobrze, z punktu widzenia Cara, fatalnie – z punktu widzenia Polaków.
Mija kilka lat od chwili gdy poznaliśmy Joachima, jego życie się zmieniło, życie Luizy również. Życie Szuszkina jak było żałosne, tak nadal jest. Los krzyżuje drogi tej trójki, i nie tylko, a sposób w jaki to uczyni wywrze niezatarte piętno na ich życiu.

Bardzo spodobała mi się ta książka, przyrównałabym uczucia towarzyszące mi podczas lektury, do tych, które targały mną podczas czytania „Monsunowych dni”. To naprawdę świetna książka, poruszająca i po prostu fascynująca. Doskonała na przerwanie czytelniczego marazmu.
Nie wierzyłam w te wszystkie pochlebne recenzje, brałam na nie poprawę, bałam się wręcz tej książki, że znowu naobiecuję sobie kosmiczne doznania a będzie marnie. Zaskoczyłam się bardzo pozytywnie, rzadko zdarza się że książka po której spodziewam się tak wiele spełnia te oczekiwania. I chyba pchnęła mnie w stronę poezji Puszkina!!
Autorka skacze po miejscach, przenosi nas w czasie, co – gdy czytamy mniej uważnie – może mylić i prowadzić do lekkiego zagubienia, ale idzie się do tego przyzwyczaić, wystarczy się skupić i śledzić daty : )
Teraz będę nawijać o treści, więc osoby przewrażliwione na punkcie spojlerów mogą być złe.

Bardzo, bardzo podoba mi się miłość Joachima i Luizy, jest taka idealna i wzniosła, z drugiej strony Joachim jest kretynem pisząc list z więzienia. Oboje i Luiza i On są tak nieśmiali i niepewni, że  byle słowo, byle gest mogą zburzyć szansę na tryumf wielkiej miłości. Dlatego tak denerwował mnie list Joachima, rozumiałam jego motywy, ale jako kobieta nie mogę ich pochwalać. Dlaczego kolejny raz mężczyzna, lepiej wie co dla kobiety jest lepsze??
Było mi ich bardzo żal, Luizy, Joachima i Szuszkina, niestety polubiłam go od początku i miałam nadzieję, że jakoś mu się fajnie życie ułoży. Ostatnie strony – to popis wirtuozerii Autorki, różnorodność uczuć zalewających mnie porażała, od motylków, przez niepokój, łzy, po nadzieję.
Świetna opowieść o tym jak konwenanse krępowały człowieka. Bardzo mnie wzruszyła i zaangażowała ta książka.
Piszę i piszę i ciągle brakuje mi słów, żeby napisać jaka to cudowna powieść, zaczarowana – wciąga jak ruchome piaski!!Rzadko się zdarza tak doskonała powieść historyczna, zakończenie pozostawia niedosyt, ciekawość, daje nadzieję, że to nie koniec losów bohaterów, że spotkamy ich jeszcze kiedyś.
Ogólnie autorka pisze bardzo subtelnie, nie wywala kawy na ławę, używa niedomówień, w najciekawszych momentach potrafi przerwać akcję, aby rozpalić ciekawość czytelnika do czerwoności.

Moje wyrazy uznania, mam nadzieję, że wkrótce doczekamy się kolejnej części!!

Polecam z całego serca : ) Świętna historyczna powieść z GENIALNYM romansem!!

Uważajcie!! to jedna z tych książek, które powodują to rozdwojenie emocji, chcesz i poznać zakończenie i jednocześnie czytać bez końca. Szkoda, że już przeczytałam.


Ha!! Niedowiarki, mówiłam, że mam intuicję, od kiedy mignęła mi pierwszy raz okładka, wiedziałam, że książka mi się spodoba.