Strony

niedziela, 30 grudnia 2012

Ale to już było...


Póki mam na to czas, spokojnie podsumuję sobie rok 2012. Chciałam zrobić zdjęcie książek dla mnie najważniejszych, ale niestety nie mogę się doprosić o zwrot kilu. Będzie to nauczka jaką wyniosę z tego roku. Nie pożyczać książek! Albo czynić to roztropnie.



Kiedy oglądam się za siebie widzę, że to był dobry rok… odbyłam staż, podczas którego wiele się nauczyłam, zaczęłam nową pracę, nowe studia, nowy kurs. Przeżyłam przepiękne emocje podczas Euro(Espana Dużo się śmiałam, nie płakałam nad sobą. Przeżyłam smutne chwile, ale tych radosnych było więcej. Chyba definitywnie się odkochałam.

I co najważniejsze w tym miejscu, przeczytałam wiele świetnych książek. Na swoim prywatnym profilu na FB utworzyłam album z najważniejszymi książkami dla mnie W albumie jest 42 pozycje. To trochę za dużo. Przydałoby się okroić…
W sumie zaś przeczytałam ponad 175 książek(wg danych z LC), więc założenie 1 książki na tydzień zrealizowałam z nawiązką. Nie jestem statystycznym Polakiem :P Na Good Reads miałam założone, aby przeczytać 150 książek. Tez udało mi się zrealizować. Wiem, że nie chodzi o ilość, ale cieszę się że udaje mi się znaleźć czas i siłę i oddać się czytaniu bez reszty.
Gdy myślę o książkach najważniejszych na myśl przychodzą:






Nadzieja
Motyl
Tetralogia „Północna droga” [1] [2] [3] [4]
‘”Żony i córki

 











Jak widzicie jest to niezły kolaż, książki doniosłe, wielkie, ale są też lekkie, klasyfikowane jako czytadła, ale je również zapamiętam, bo przeżywałam „Sprawiedliwość w Dachau”, ale płakałam ze wzruszania na „Sekretach La Roja”. Nie można czytać tylko książek głębokich, bo czytanie męczy, zwłaszcza gdy angażujemy się w nie całym sercu, po książce ciężkiej trzeba sięgnąć po coś przyjemnego. Przyjemnego, nie znaczy płytkiego i chłamowatego. Staram się uciekać przed wartościowaniem książek.  Czytam i poważną literaturę faktu i lekkie romanse. Nie mam rozdwojenia jaźni, moim zdaniem to można łączyć. Pewnie odbieracie to  o czym teraz piszę, jako prawienie truizmów, ale wciąż dobiegają mnie zdziwione głosy, gdy ktoś widzi mnie z powieścią Daniel Steel.
A ja się chcę wytłumaczyć z listy książek, które wysuwają się na I plan w kończącym się 2012 roku. Najprawdopodobniej skończę  jeszcze w tym roku czytać „Szopkę”. I raczej tyle.

A noc Sylwestrową spędze tradycyjnie z książką( o czym powiedziałam, gdy na rynku zaczepiła Nas telewizja, ale może mnie wytną) i z filmowym Władcą Pierścieni i winem. Dokładnie tak jak lubię : )

Jakie plany na Nowy Rok… nie chcę czytać więcej, no bez przesady :P Chcę znaleźć jeszcze dodatkową pracę jakąś… ruszyć z pisaniem i po prostu ułożyć sobie stabilnie życie. Tylko tyle i aż tyle.


Nie wspominam książek, które mnie zawiodły, ich też było sporo, ale po co pamiętać gorsze chwile. Oj to był dobry rok pod względem czytelniczym i nie tylko.


Oby Nam wszystkim było jeszcze lepiej w 2013 :)


Edit. Przepraszam Was za ten burdel w obrazkach, układam schludnie i ciągle się tak rozjeżdża nie mam juz na to siły. 

sobota, 29 grudnia 2012

"Krew królów. Dramatyczne dzieje hemofilii w europejskich rodach książęcych" - Jürgen Thorwald

Jürgen Thorwald, autor Stulecia chirurgów oraz Stulecia detektywów, bada jedną z najbardziej tajemniczych i podstępnych chorób w dziejach: hemofilię. Według powszechnie panującej opinii choroba ta charakteryzuje się szczególnym przebiegiem procesu dziedziczenia. Zapadają na nią jedynie męscy członkowie rodziny. Kobiety natomiast są nosicielkami choroby, same jednak nie ujawniają jej symptomów. Najsłynniejszą nosicielką tej rzadkiej przypadłości była królowa Anglii Wiktoria. To ona nieświadomie poprzez mariaże swych dzieci przyczyniła się do rozpowszechnienia jej na europejskich dworach. Bohaterami Krwi królów są trzej książęta, a zarazem trzy najbardziej znane przypadki hemofilii w Europie. Losy wydziedziczonego następcy tronu hiszpańskiego Alfonsa, księcia pruskiego Waldemara, walczącego o życie podczas ostatnich dni II wojny światowej, oraz carewicza Aleksego, leczonego przez demonicznego Rasputina, układają się we wstrząsającą kronikę wydarzeń, które w dużym stopniu zaważyły na losach Europy przełomu XIX i XX wieku.


 Hemofilia jest jedną z najrzadszych chorób. Mnie jednak fascynowała. Nie pamiętam czasów gdy nie wiedziałam co to jest hemofilia. Nie wiem czy tak wcześnie Rodzice zaszczepili we mnie historycznego bakcyla, a może to wiedza z poprzednich wcieleń? Wiedziałam, że najbardziej znanym hemofilikiem był carewicz Aleksy, syn ostatniego cara Rosji Mikołaja II. Hemofilia nazywana była chorobą królów, objawiała się brakiem właściwego krzepnięcia krwi, choremu na każdym kroku groziło wykrwawienie się. Chorowali na nią przedstawiciele wielkich dynastii Europy, tylko mężczyźni.

Jurgen Thorwald opisuje trzech hemofilików – Alfonsa, syna króla Hiszpanii Alfonsa XIII, który był zmuszony uciekać z Madrytu owładniętego rewolucją, Waldemara właściciela majątku Żabkowice Śląskie, będący bratankiem cesarza Wilhelma II i siostrzeńcem carycy Aleksandry. Trzecim – ostatnim bohaterem powieści jest nieszczęsny carewicz Aleksy.

Autor przyjmuje bardzo ciekawą konwencję, opisuje życie chorych mężczyzn. Przy Alfonsie to on sam opowiada o historii swojej rodziny, obawie matki co do wyboru żony przez syna. Opowiada o zdiagnozowaniu u niego hemofilii, ciągłym lęku o jego życie.  Życie w złotej klatce, choroba która uniemożliwiła mu normalne życie, która przyczyniła się do pogorszenia nastrojowo społecznych i w oczach bliskich a także ludu uczyniła z niego nieodpowiedniego następcę tronu. Ten opis, życia młodego człowieka jest bardzo poruszający, może dlatego iż Autor uczynił go bardzo osobistym, nie dowiadujemy się o tym wszystkim od świadków, osób które coś słyszały, coś widziały, poznajemy relację bezpośrednią. Niemalże przysłuchujemy się rozmowie. Dzięki temu rozdziałowi poznajemy, dosyć pobieżnie, schyłek monarchii przed wojną domową i dramat jej poszczególnych członków. Alfons umarł mając 31 lat. Akurat wszedł w wiek w którym śmiertelność hemofilików w związku ze procesami biologicznymi była bardzo mała, tylko około 8%(co w porównaniu z 58% śmiertelności w wieku od narodzin do dwudziestego roku życia, wydaje się znikomym odsetkiem).

Waldemar Hohenzollern nie musiał umrzeć, gdyby nie wojenna zawierucha, paniczna niechęć w stosunku do Niemców, którzy rozpoczęli II wojnę światową, przeprowadzony by transfuzję i stary książę przeżyłby. Waldemar dobiegał sześćdziesiątki, nie zabił go okres dzieciństwa, nie pokonały go upadki,  skaleczenia, jako jeden z nielicznych hemofilików dożył tak sędziwego wieku, wiązało się to z tym, że tak jak Alfons, dożył czasów gdy odkryto zbawienną moc transfuzji krwi od zdrowych osób, posiadających właściwą grupę krwi. Takie transfuzje często ratowały mu życie. Niewiele brakło, a tym razem również by je uratowały. Waldemar jest przedstawicielem dynastii Hohenzollerów, o której niewiele się mówi w kontekście hemofilii. Jest więc Waldemar ciekawostką, nie tylko ze względu na dynastię z jakiej się wywodzi, ale również ze względu na wiek którego dożył.  Jego brat zmarł również, w młodym wieku z powodu hemofilii.

Wreszcie ostatni bohater książki, syn Mikołaja II i Alicji Heskiej – Aleksy. Długo wyczekiwany następca tronu, wymodlony cud, chłopiec który miał ocalić Rosję. Prawda o jego przypadłości wyszła na jaw, najwcześniej(z wszystkich bohaterów), wkrótce po narodzinach dał o sobie znać krwotok z pępka, wtedy cienie podejrzenia zawitały na dwór, razem z nimi rozpacz i strach na dobre rozgościły się przy kołysce małego. Rozpoczęła się szalona walka o życie carewicza, toczona w tajemnicy. To z powodu chorego carewicza na dworze pojawił się Rasputin, będący ostatnim szarlatanem, który starał się dochrapać synekury za pomocą swoich szemranych umiejętności. Jednak w jakiś sposób pomagał chłopcu, tamował jego krwotoki i uśmierzał ból. Autor używając logicznych argumentów, próbuje wyjaśnić fenomen cudów Rasputina. Czytając opis zmagań Aleksego z chorobą, niejednokrotnie się wzruszymy. Jak pełne udręk było jego życie, jak doskwierać musiała ta złota klatka mająca chronić jego zdrowie i życie, przy całej dojrzałości, był przecież zwykłym chłopcem, który chciał się bawić, dokazywać, czy wreszcie jeździć na rowerku. Jego koniec jest najokrutniejszy… ale o tym przecież wiecie.


Wreszcie na sam koniec mamy rozdział poświęcony hemofilii od pierwszych wzmianek na temat choroby  jej przebiegu, objawów, dywagacji na temat tego skąd u Wiktorii gen odpowiadający za hemofilię. Pewnie wielu z Was obawia się iż książka będzie niestrawialna ze względu na terminologię medyczną. Nic bardziej błędnego Autor w bardzo przystępny sposób tłumaczy, zarówno rzeczy tak oczywiste jak krzyżówki Mendla w kontekście hemofilii(czy możliwe jest aby kobieta zachorowała na hemofilię), jak również opis procesu krzepnięcia krwi i zaburzeń wywołanych hemofilią będzie zrozumiały.
Nie objawiam jakichś szalonych fascynacji medycyną, jednak bardzo mnie ujęła ta książka, każda czynność przerywająca lekturę była bardzo niemile widziana. Czyta się bardzo szybko, porusza, dostarcza wielu nowych informacji o tym jak ciężkie było życie człowieka z hemofilią kiedyś, rzeczy błahe, potknięcie, przeciągniecie się przez sen, wypadanie mleczaków, stanowiły zagrożenie życia, jakby człowiek był z kruchej porcelany. 

"Profesor" - Charlotte Brontë

Pierwsza powieść Charlotte Brontë, wydana w Anglii dopiero po śmierci autorki. Głównym bohaterem i narratorem jest ambitny młody mężczyzna, który wszystko, do czego doszedł, zawdzięcza jedynie własnej pracy. William Cromsworth odrzuca swe arystokratyczne dziedzictwo i wyrusza do Brukseli, by tam znaleźć szczęście. Zostaje nauczycielem języka angielskiego w szkole z internatem dla młodych panien. W książce tej znajdziemy wątki autobiograficzne. Charlotte Brontë, podobnie jak jej bohater William, uczyła angielskiego w szkole w Brukseli. I podobnie jak on doświadczała miłości. Jednak jej obiektem był żonaty właściciel szkoły, co nie mogło zakończyć się happy endem. Niezwykła opowieść o miłości a zarazem krytyka relacji damsko-męskich, które w epoce wiktoriańskiej niejednokrotnie sprowadzały się do walki o dominację. Pytanie tylko, czy tak wiele do dziś się zmieniło?


 Lubię klasykę, zwłaszcza klasykę angielską… Siostry Bronte, niedocenione, niewydawane przez długi czas w Polsce, mają markę. Niektóre książki tych trzech kobiet, są lepsze, inne słabsze, jedne są bardziej sławne, inne niemalże nieznane. Cała panorama, chociaż tych książek nie ma znowu niewiadomi ile. Niektórzy zachwycają się „Wichrowymi wzgórzami”, ja osobiście, nie jestem jakąś wielką fanką. Owszem czytałam, ale mnie nie zachwyciło. Natomiast „Dziwne losy Jane Eyre” mnie podbiły, uwielbiam tą książkę, to jedna z lepszych powieści jakie czytałam, masa emocji, motylki – książka idealna. Burzliwa, emocjonująca, po tej powieści moje oczekiwania wobec powieści Autora noszącego nazwisko Bronte wzrosły. I zabrałam się za „Villett”. Kupiłam za bajońską sumę na allegro, tylko po to, aby porzucić ją po kilkudziesięciu stronach. Mało książek mnie tak znudziło….

Miałam obawy co do „Profesora”, opis fabuły niebezpiecznie przypomniał to co zapamiętałam  z „Vilette”, czy Autorka zrobiła kopię swojej powieści? Czy napisała tak samo, o tym samym tylko z męskiej perspektywy? Bałam się, na początku – ale zaczęły się pojawiać pozytywne recenzje, więc oczekiwania się wyzerowały.
William Cromsworth kończy szkołę, jest bez grosza przy duszy, zależny całkowicie od swoich zamożnych krewnych staje przed wyborem tragicznym. Albo poślubi jedną ze swych kuzynek(ma pełną swobodę wyboru) i dostanie dochodową prebendę, albo wujowie odetną mu dotacje a on będzie mógł parać się kupiectwem, na łasce swego starszego brata, który również wyrzekł się wujostwa. William wybiera pracę u brata. Brat nienawidzi wujów, ale myli się czytelnik który pomyśli że wspólne antypatie zbliżą braci. Nic bardziej mylnego, starszy brat pogardza Williamem i daje mu to odczuć, upokarza chłopaka przy każdej okazji, traktuje jak zawadzający grat. Dlatego skoro tylko nadarzy się okazja William wyjeżdża za granicę, aby tam znaleźć pracę, która pozwoli mu się utrzymać. Trafia do Brukseli i przypadkiem dostaje pracę nauczyciela angielskiego w szkole dla paniczów, tam musi zdobyć respekt chłopców. Późnie znajduje dodatkowe zajęcie, wykładanie w szkole dla panien, po sąsiedzku, tylko że panienki trudniejsze w obyciu są niż panicze.

Wiemy, za Charlotta Bronte lubiła wplatać w swoje powieści wątki autobiograficzne, czy więc Williama czeka nieszczęśliwa, niemożliwa do spełnienia miłość? Przekonajcie się sami.
Słyszałam opinię, że „Profesor” jest o wiele lepszą powieścią niż „Agnes Grey” nie chciałabym umniejszać wartości „Agnes” ale faktyczne „Profesora” czyta się lepiej, przyjemniej. Ja bardziej się angażowałam, czytało mi się bardzo szybko i płynnie. Może nie przeżywałam takiego sztormu emocji jak przy losach Jane Eyre, „Dziwnym losom” ciężko dorównać.
Jedyne co mnie denerwowało podczas czytania „Profesora” to dużo wstawek z francuszczyzny, rozumiem, że Autorka chciała zaznaczyć kiedy bohater mówi w ojczystym języku, a kiedy posługuje się francuskim, ale nie wiem czemu miało to służyć. Sama nie znam francuskiego, nie mam pojęcia jak się go czyta, więc musiałam co chwilę zerkać na dół strony, aby zrozumieć o czym mowa.  Powtórzę, nie wiem czemu mają służyć wstawki z obcego języka…
To jedyna wada jaką znalazłam w tej książce, jedyne co mi przeszkadzało! Całą książkę oceniam bardzo pozytywnie, lektura utwierdziła mnie w przekonaniu, że klasyka wcale nie jest przebrzmiała, jest jak Lenin – wiecznie żywa ;] Polecam ją wszystkim którzy lubią niespiesznie dobre książki.



piątek, 28 grudnia 2012

"Aktorki. Spotkania" - Łukasz Maciejewski

Portrety wybitnych aktorek polskiego kina i teatru. w rozmowach ze znakomitym recenzentem i krytykiem teatralnym, o życiu, zawodzie i rzeczywistości tak jak ja postrzegają dziś, w czasach gdy ich zawód tak bardzo sie komercjalizuje, gdy wybory są często krańcowe - pomiędzy "p" i "p" czyli pasją i pieniędzmi. m.in. Irena Kwiatkowska, Nina Andrycz, Danuta Szaflarska, Maja Komorowska, Teresa Budzisz-Krzyzanowska, Anna Polony, Krystyna Feldman, Anna Dymna, Barbara Brylska, Ewa Wiśniewska, Anna Nehrebecka, Anna Romantowska, Stanisława Celińska, Danuta Stenka... Publikacja to bardzo osobiste portrety największych, najpopularniejszych gwiazd polskiego kina i teatru. Najwybitniejsze polskie aktorki w rozmowach ze znakomitym recenzentem i krytykiem teatralnym, o życiu, zawodzie i rzeczywistości tak jak ja postrzegają dziś, w czasach gdy ich zawód tak bardzo sie komercjalizuje, gdy wybory są często krańcowe - pomiędzy "p" i "p" czyli pasją i pieniędzmi. Irena Kwiatkowska, Nina Andrycz, Danuta Szaflarska, Maja Komorowska, Teresa Budzisz- Krzyżanowska, Anna Polony, Krystyna Feldman, Anna Dymna, Barbara Brylska, Ewa Wiśniewska, Stanisława Celińska, Danuta Stenka... Forma przedstawienia bohaterek będzie bliska esejowi literackiemu: "portret słowem malowany". W odrębnych rozdziałach znajdą się fragmenty wywiadów przeprowadzonych z aktorkami, wypowiedzi ich przyjaciół oraz adwersarzy, a także autorska prezentacja dorobku bohaterek.


Na samym wstępie pragnę zaznaczyć, że książka była prezentem dla Mamy. Ona kocha takie książki, lubi wspomnienia, lubi poczytać o ludziach których zna, lub znała z ekranu. A skoro książka była już w domu, zaczęłam ją przeglądać. Zainteresowała mnie, ponieważ znałam większość tych kobiet, o wszystkich słyszałam. Zdziwiło mnie, że jest tak mało zdjęć, zaledwie po jednym na każdą aktorkę, wydawało mi się to wadą. Książka jest pysznie wydana,  twarda, miła w dotyku oprawa i solidne szycie. Klimatyczny papier. Ale tych zdjęć było Maławo. Wydawało mi się to dziwne.  Ale z ciekawości zaczęłam czytać, wieczorem, w łóżku z kotem przy boku(koty też pokochają tą książkę, mój uwielbia się Mizia o okładkę).


Pierwszą rozmówczynią jest Nina Andrycz, caryca polskiego teatru, gwiazda pierwszej wielkości, która swoim małżeństwem z Cyrankiewiczem sprawiła iż wiele o niej mówiono, niekoniecznie życzliwie. Jako, że Autor solidnie przygotował się do każdej rozmowie, nie brak dywagacji o poszczególnych rolach. Przyznaje się szczerze, że o większości filmów, czy sztukach teatralnych nie miałam pojęcia, nie znam się na tym, ale czuć pasję Łukasza Maciejewskiego, czuć że kocha to czym się zajmuje i jak wielkim przeżyciem były te spotkania z gwiazdami polskiej sztuki aktorskiej. Natomiast ja z wielkim zainteresowaniem, słuchałam tych kobiet, co mają do powiedzenia o swoim życiu, pracy, rodzinie, filozofii. Wszyscy znają Annę Dymnę, Danutę Stenkę. Irena Kwiatkowska czy Krystyna Feldman za swego życia były już legendami. W tej książce możemy poczytać o ich poglądach, poznać lepiej te wielkie kobiety, które często poświęciły się swojej pracy, na czym ucierpiała ich rodzina. W przeciwieństwie do dzisiejszych aktoreczek mają prawdziwą klasę, nie opływają we zbytki, ale są bogate wewnętrznie. Ich słów słucha się z zainteresowaniem.

Nie da się opowiedzieć tej książki. Trzeba przeczytać. Gwarantuję Wam, że lektura dostarczy Wam samych pozytywnych wrażeń, będzie rozbawienie i wzruszenie! Zrozumiałam również dlaczego  w tej książce nie ma zdjęć, nie ma potrzeby rozpraszać uwagi fotografiami, słowa wystarczą, przez lata te kobiety oglądaliśmy na ekranach, teraz przyszła pora, aby zrobić dobrej herbaty i posłuchać. 

czwartek, 27 grudnia 2012

"Nigdy i na zawsze" - Ann Brashares

Żyję od ponad tysiąca lat. Umierałem niezliczoną ilość razy. Zapomniałem, ile dokładnie. Zakochałem się i moja miłość trwa nadal. Ciągle szukam swojej ukochanej. Ciągle ją pamiętam. Noszę w sobie nadzieję, że pewnego dnia ona też mnie sobie przypomni. Magiczna opowieść o szansach, jakie otrzymujemy od losu, i o tym, że nie można odkładać życia na później. Historia miłości przekraczającej granice czasu. Książka, która przywraca wiarę w przeznaczenie, w to, że na każdego z nas gdzieś ktoś czeka.




 Był czas gdy książka „Nigdy i na zawsze” była głośna w blogsferze. Wyłudziłam Ją od Mamy, ale zaczęłam pracę, czasu było mało i przeleżała na półce, w zapomnieniu, zasłonięta Murdochiem. Tuż przed Świętami, zbierałam sobie stosik świąteczny i wzrok mój padł na jej niezwykle klimatyczną okładkę. Później zestawienie Izy pchnęło mnie właśnie do niej. Impuls i zaczęłam czytać. Początek nie był łatwy, szykowałam się na zawód, aż strona, po stronie i wsiąkłam. Skończyłam czytać po pierwszej w nocy. Spać nie mogłam do trzeciej, bo ciągle o niej myślałam.

Książka opowiada historię Daniela, człowieka z Pamięcią, co oznacza iż zachowuje wspomnienie wszystkich żyć, jakie przeżył. Umiera, wraca na ziemie w nowym ciele, ale pamięta co przeżywał podczas poprzednich żyć. Umierał wiele razy, zmieniał kraje, kontynenty, zawód, status społeczny, ale we wszystkich jego życia jest jedna stała. Kobieta którą ukochał Sophie. Gdy pierwszy raz los styka ich ze sobą Daniel jest agresorem, który podpala jej dom. Dziewczyna na jego oczach ginie w płomieniach. Później ona jest zamożną żoną sędziego pokoju, a on biednym chłopcem. Gdy spotykają się na dłużej, Sophie jest żoną jego podłego brata, który bije ją, poniża i wyzywa… Ich miłość jest niemożliwa, ale Daniel nie traci nadziei, przez wszystkie swoje życia będzie szukał ukochanej, wierząc, że w którymś życiu im się uda. Tylko, że Sophie nie ma Pamięci, dla niej wszystko jest nowe. Jak ją w sobie rozkochać, jak wyjaśnić, ze bez względu na imię jakie aktualnie nosi, dla niego zawsze będzie Sophią?
Daniel popełnia błąd, rozmawia z nią jakby wszystko pamiętała w efekcie wywołuje u niej lęk. Rozstają się, wszystko wskazuje na to, że przynajmniej w tym życiu nie będą mieli szansy. Ale uczucie Daniela nie pozwala mu trzymać się od niej z daleka, tylko czy nie ściągnie na dziewczynę zguby?

Historia, jest przejmująca i bardzo romantyczna. Ten motyw z wieloma życiami, nabywaniem doświadczenia – interesujący. Wiadomo jednak, że kobiecie trafi do serca fakt, że dla Daniela wszystko jest zmienne, tylko miłość pozostaje konstansem. Zresztą sama Sophie, mimo iż nie posiada Pamięci to i tak zakochuje się w Danielu. Bardzo fajnie to spleciono – wątek reinkarnacji i przeznaczenia. Oczywiście obie te kwestie dla wielu będą, mogą być kontrowersyjne, jednak książka nie roztrząsa argumentów za i przeciw reinkarnacji. To fikcyjna historia, którą stworzyła autorka, nie ma tu miejsca na spory religijne, czy dysputy filozoficzne, jest poruszająca historia.
Poruszająca historia z okropnym zakończeniem!! Nie wiem czy istnieje jakieś stowarzyszenie protestujące przeciwko takiemu zakończeniu książki? Jeśli jest chętnie dołączę, jeśli nie, czym prędzej założę. To hańba! Skandal!! Żeby tak to skończyć… chociaż zawsze jest wyobraźnia czytelników… może to ona podpowie najlepsze rozwiązanie?


Reasumując – polecam, ale nie zaczynajcie czytać wieczorem, zarwane noce skracają życie… chociaż jeśli prawdą jest że mamy ich wiele… co nam szkodzi, a dla takiej książki warto!!

środa, 26 grudnia 2012

"Morderstwo w Boże Narodzenie" - Agata Christie

Zbliża się Boże Narodzenie. Senior rodu Simeon Lee do swej rezydencji zaprasza rodzinę. Spotkanie jest nietypowe, gdyż Lee niemal nie utrzymywał z dziećmi kontaktów. Mało przyjemnej atmosfery nie poprawia pojawienie się uchodzącego za czarną owcę syna, a tym bardziej wnuczki, którą rodzina widzi po raz pierwszy. W ponurych nastrojach podsycanych pragnieniem odziedziczenia jak największego spadku zebrani dowiadują się o zabójstwie złośliwego milionera. Do akcji wkracza niezastąpiony Herkules Poirot. Przed detektywem trudna zagadka - okazuje się bowiem, że z sypialni Simeona zniknęły diamenty, nie wszyscy goście ujawnili prawdziwą tożsamość, a zamordowany miał niejednego wroga…


 Pewnie niewiele jest osób, które uznają książkę „Morderstwo w Boże Narodzenie” za świąteczną, mimo wyraźnej nazwy święta w tytule. Bo morderstwo w Święta? Chociaż, zapewne w wielu z was budzą się różne niższe instynkty ;)

Właśnie o tym Królowa Kryminału napisała powieść.  Stary, wredny, bogaty senior rodziny zaprasza wszystkich swoich krewnych na święta. Zaprasza synów z żonami, swoją nigdy niewidzianą wnuczkę do rodzinnej posiadłości. Niektórzy mają nadzieję na wielkie pojednanie przy choince, łudzą się, że starca ruszyło sumienie. Nic bardziej mylnego! Staruszek chce się zabawić, spłatać figla rodzinie i ich skłócić. Nawet mu się to udaje, ale jest jeszcze jedna nieprzewidziana atrakcja – zostaje on zamordowany. Zbrodnia nie budzi wątpliwości! Jest masa krwi, ślady walk i zamknięte drzwi. Jeśli Staruszka nie zabił duch, to kto? Tylko Herkules Poirot może rozwiązać tą zagadkę!

To jedna z najlepszych książek Agaty Christie, bardzo w jej stylu. W tej książce jest wszystko za co kochamy Autorkę, zamknięte pomieszczenie, ograniczona liczba podejrzanych, niuanse, mylne tropy i zaskakujące zakończenie.  Ostatnio, przy okazji recenzji „Morderstwa w Orient Expressie” Gloger zastanawiał się, czy faktycznie prawdziwym jest twierdzenie, że autorka podaje wszystkie wskazówki i czy przeciętny czytelnik ma prawo odgadnąć rozwiązanie. Uznał, że na przykładzie „orient Expressu” jest to awykonalne, ja zaś twierdzę, że jest wykonalne. Bo Agata pisała w dla czytelników swoich czasów, którzy dysponowali informacjami dla nas nieznanymi. Chociaż są książki w których polemizowałabym z tezą „wszystkich informacji”, w tej książce wiemy wszystko, a jednak dajemy się zwieść. Ja się dałam, miałam wątpliwości, stawiałam właściwe pytania, dochodziłam do właściwych wniosków cząstkowych, ale całościowo zbłądziłam. Nie miałam pojęcia kto zabił, więc rozwiązanie było dla mnie niespodzianką. Za to uwielbiam powieści Agaty Christie, co jest dziwne, bo robi ze mnie idiotkę, daję się prowadzić na manowce, a jednak kupuję te książki i zaczytuję się w nich do później nocy.
Tak było i z „Morderstwem w Boże Narodzenie”, zaczęłam czytać już w Boże Narodzenie i chociaż książka ocieka krwią, nie ma w sobie cienia atmosfery świąt, ale była mi doskonałą rozrywką, nie chciałam się oderwać od lektury. Tradycyjnie musiałam doczytać do końca, aby poznać sprawcę. Bo przecież nie miałam szans, aby zgadnąć.
Według mnie ta książka to świetny pomysł, na leniwe polegiwanie z talerzem sernika, makowca, dobrej kawy w zasięgu ręki. Czas będzie płynął niepostrzeżenie, a Wy ani się obejrzycie a dacie się porwać intrydze! 

środowo znów


Kolejna środa, tym razem świąteczna. Święta to słodki czas, wszystko powinno być pogodne, w tym roku mamy deszcz i lód. Nie jest za ciekawie… oddając się świątecznemu lenistwu(z książką w łapce – a jakże) moje myśli natrafiły na parę będącą kwintesencją słodyczy, ale też smutku, bo Święta, mimo tej słodkiej, ciepłej otoczki są również przepełnione skowytem duszy, smutkiem, tęsknotą za tymi, których w tych Dniach nie ma obok Nas.

Ja dziś przedstawiam Wam, parę stworzoną przez królową kiczu, ale parę, którą uwielbiają i znają chyba wszyscy.

Panie i Panowie:
Stefania Rudecka i Waldemar Ordynat Michorowski

Nasza polska wersja bajki o Kopciuszku. Piękna, niewinna nauczycielka, trafia do domu arystokracji, żeby uczyć Lucię Elzonowską. Kobieta nie wybiera zawodu z przymusu, chce zapomnieć o zawodzie miłosnym. Miała wyjść za mąż, za sąsiada, ten jednak udawał uczucie, a interesował go jedynie posag Stefci. Niestety dziewczyna zapałała ku niemu szczerym afektem i mocno przeżyła zawód. Aby wyrwać się z okolicy, w której wszystko przypominało jej o upokorzeniu, postanawia  podjąć pracę. Trafia do domu baronowej Elzonowskiej i jej ojca Macieja byłego ordynata Głębowicz – dziadka Waldemara. Zamiast w spokoju pracować i zapominać o mężczyznach Stefania musi użerać się z Waldemarem, który wprawdzie mieszka w Głębowiczach, ale często zagląda do Słkodkowic, czyżby chciał zbałamucić młodą nauczycielkę? Okazuje się, że to jest to jeden z mniejszych problemów, bowiem w majątku pojawia się nowy praktykant. Los chciał, aby był to bałamutny eks-narzeczony Stefci. Tutaj po raz pierwszy wyraźnie widać, jak pozytywne wrażenie zrobiła Stefcia, ma po swojej stronie ordynata seniora i Waldemara, którzy biorą jej stronę. Koniec, końców praktykant zostaje odprawiony. A Ordynat coraz wyraźniej zabiega o względy Stefci. Ale czy dziewczyna ma szansę na coś więcej, niż na bycie metresą? W końcu On ma błękitną krew, spowinowacony jest z królami. Jego bogactwo jest ogromne. Należy do arystokracji, która ponad wszystko ceni podziały klasowe. Liczą się parantele i pieniądze, no i tytuły. A Stefcia, chociaż jest szlachcianką, dla nich jest nikim. Stare powiedzenie, że szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie, nie obowiązuje. Wydaje się, że jedyne na co może liczyć Stefcia, to na krótki romans. Tylko, że dziewczyna ma zasady.
A co na to ordynat? Wiemy, że na widok Stefanii zmysły na usta mu wypełzają, bo i to pyszna dziewczyna jest. A Ordynat, nie jest jakiś szczególnie moralny, do tej pory nie miał skrupułów, aby uwodzić, zakochane w nim dziewczyny, zaciągał je do łóżka, krótkie romanse i adios. I na pożytku, tak planowa postąpić ze Stefcią. Ale to się zmienia, pożądanie, instynkt zdobywcy ustępują przed czymś większym, ważniejszym.

Stefcia również zaczyna pałać afektem ku przystojnemu, jak również wrażliwemu i mądremu Waldemarowi, jednak Ona zdaje sobie sprawę z tego, jak wielką potęgą są żądania krewnych. Oliwy do ognia, jej sceptycyzmu dolewa śmierć babci, jej imienniczki, która wnuczce zostawia swój dziennik z lat młodości, gdy była zakochana… w dziadku Ordynata. Byli zaręczeni, ale rodzina Macieja zmusiła go do złamania słowa, dziewczyna była załamana.
Stefcia nie chce powtórzyć losu babki, postanawia porzucić pracę i wrócić do domu. Woli dmuchać na zimne, przerażają ją dodatkowo własne uczucia. Tak więc ucieka.
Ale Waldemar podjął decyzję, zrozumiał jak wielką miłością darzy nauczycielkę kuzynki, chce, aby była jego żoną, co zadośćuczyni krzywdzie wyrządzonej przez dziadka, ale także będzie w stu procentach zgodne z jego pragnieniami. Oświadcza się, wyznaje swe uczucia i chociaż nie jest łatwo w końcu otrzymuje zapewnienie o wzajemności, chociaż Stefcia upiera się, że nie chce zostać jego żoną. Ma w pamięci los Babki, spodziewa się, że w każdej chwili Rodzina Ordynata zmieni jego zamiar.
Tymczasem Waldemar zdradza swe pragnienia Rodzinie, główny głos należy do babki ze strony matki i dziadka ze strony Ojca. Oni zaś się sprzeciwiają, zwłaszcza babka, wielka, dumna księżna stawia stanowcze veto. Nawet gdy Maciej zmienia front, księżna Podhorecka trwa przy swoim zdaniu.
Swoje zdanie Babka zmienia w ostatniej chwili. Nic już nie stoi na przeszkodzie, aby ordynat mógł poślubić narzeczoną. Ale… zawsze jest jakieś ale. Ludzie, zawistni, podli, im bogatsi, tym ulegający niższym instynktom. Bardzo im nie w smak, że zwykła ziemianka, bez milionów, bez koligacji zostanie jedną z nich, na dodatek że będzie na świeczniku. Robią wszystko, aby zatruć jej życie. Ataki przybierają na sile, gdy rodzina Ordynata przestaje protestować. Niezmącone szczęście zwykłej Rudeckiej jest solą w oku wielu. Zaczynają słać anonimy. Według naszych, dzisiejszych standardów, trollują na całego. W końcu dopinają swego Stefcia pod wpływem anonimów, ciężko zapada na zdrowiu. Umiera w dzień ślubu doprowadzając Ordynata na skraj wyczerpania, tak iż zdesperowany mężczyzna usiłuje popełnić samobójstwo. Również dla Niego życie się skończyło.


Tak jak na początku wspomniałam, „Trędowata” to bajka o Kopciuszku, tylko że bajka z nietypowym zakończeniem. Nie mamy słynnego „żyli długo i szczęśliwie”, podziały klasowe zabijają czystą, niewinną dziewczynę, której jedyną wadą jest pochodzenie, jej jedynym brakiem – brak umiejętności knucia.

A co tyle pokoleń kobiet widzi w tej historii? Przecież krytycy wmawiają nam, że to kwintesencja kiczu, że sławojka, dla tej książki to za dobre miejsce. Możliwe. Ja jednak gdy pierwszy raz czytałam „Trędowatą”, a byłam już roztropną, aczkolwiek naiwną panienką z Liceum, płakałam rzewnymi łzami nad losem Stefci, nad dziejami miłości Ordynata. Wprawdzie pojawiła się kontynuacja w której Stefcia cudownie doznaje ozdrowienia, ale nie czytałam. Teraz wzięłam się za serial, tam tez podobno jest happy end. Ale ja wolę płakać nad smutnym zakończeniu, mam przed oczami Teleszyńskiego złamanego żałobą i wyobrażam sobie raczej zakończenie, które umyśliła Mniszkówna. Piękny marmurowy pomnik na grobie Stefci, naturalnej wielkości portret, jako namiastki Stefci, którąż to Ordynat będzie  kochał do śmierci.

Właśnie takich mężczyzn kochają takie sentymentalne idiotki jak ja :P Tzn. między innymi takich.


A powiedzcie mi moje Drogie, bo jednak ciężko mi wyobrazić sobie, że jakiś facet przebrnął przez „Trędowatą”. Jesteście w gronie miłośników, czy raczej przeciwników tej powieści? Co myślicie o Ordynacie? A może wkurza Was mimozowata Stefcia. Czy mieli szansę na szczęśliwą przyszłość, czy gdyby Waldemar zdobył Stefcię straciłby zainteresowanie jej osobą?

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Najlepsze Życzenia.

Moi Drodzy, wierni Czytelnicy, tacy którzy wpadają sporadycznie i Ty Czytelniku, który znalazłeś się tutaj zupełnie przypadkiem.

Chciałabym Wam, życzyć zdrowych, ciepłych Świąt. Radości z przyjścia Mesjasza na Świat, żeby w Waszych sercach na nowo rozkwitła Nadzieja!
Bo taki sens jest przecież w tych Świętach, to dni Nadziei i Miłości a prezenty to tylko dodatek.

Abyście nie stracili ducha Świąt

Wszystkiego Najlepszego!!

życzy Kasiek : )
 



Ta Święta Noc, gdy gwiazdy tak się skrzyły,To narodzenia Pańskiego jest noc.
Świat w grzechu grzązł i powstać nie miał siły,
Aż przyszedł Pan i okazał swą moc.
Nadzieja nowa światu z nieba dana,
Przez mroki nowa jutrznia blaski śle.

Schyl czoło swe i padnij na kolana,
Bo nocy tej Zbawiciel zrodził się.
Ta Święta Noc, ta noc,
Ta Święta Noc

niedziela, 23 grudnia 2012

"Stokrotki w śniegu" - Richard Paul Evans

Czy można dostać drugą szansę i rozpocząć wszystko od nowa? James Kier zginął w wypadku. Tak przynajmniej wszystkim się wydawało. On sam dowiedział się o własnej śmierci z gazet. Pomyłkę szybko wyjaśniono, ale błąd popełniony przez dziennikarza ucieszył wszystkich znajomych Jamesa. Nic dziwnego. Nie był kandydatem na najlepszego przyjaciela. Bezwzględny szef. Rekin biznesu wyznający zasadę - po trupach do celu. Mąż, który zostawia umierającą żonę. Ojciec znienawidzony przez syna. Czy można zacząć wszystko od nowa? Wynagrodzić popełnione krzywdy? Przebaczyć innym i sobie? „Stokrotki w śniegu” to piękna, wzruszająca opowieść o sile miłości i nadziei. O tym, że najważniejsza w życiu jest rodzina. Że tylko kochając i będąc kochanym, można odnaleźć własną drogę w życiu.


 Był okres, że recenzje ‘Stokrotek w śniegu” pojawiały się niemalże na każdym blogu. Coś mnie ciągnęło do tej książki, ciekawy tytuł?  Intrygująca okładka? Nie uległam modzie, ale gdy rozpoczęłam pierwsza po studiach pracę za pierwszą wypłatę kupiłam miedzy innymi „Stokrotki w śniegu”. Półtora roku przeleżały na półce. I nadszedł ich czas. Dobry czas, bo to książka do czytania w Święta, rozgrzewa, daje nadzieję i wyciska oczyszczające łzy.

James jest zimnym draniem, sukinsynem, który bez mrugnięcia okiem pozbawia ludzi dorobku życia.  Bo jego kiedyś też pozbawiono marzeń.  Niedługo przed świętami przeżywa ciekawe wydarzenie, otóż w eter idzie wieść, że zginął. W Internecie pojawiają się niesympatyczne komentarze, broni go tylko jedna osoba. James uświadamia sobie jak jałowe było jego życie. Nikt po nim nie płacze, narzeczona świętuje z jego kartą kredytową, „przyjaciele” i wrogowie jednoczą się w tańcu radości, że ten drań poniósł karę. Pod wpływem tego zdarzenia coś w Jamesie pęka. Uświadamia sobie, że Ci którzy wypisywali paskudne zdania na jego temat, mają rację, faktycznie odbierał ludziom wszystko, bez mrugnięcia okiem, porzucił żonę a w dzień gdy wracała z pierwszej chemii(rak trzustki) przysłał jej papiery rozwodowe. Syn nie chce z nim mieć nic wspólnego, nie chce go nawet na swoim ślubie. Jedyną osobą, która wierzy, że w Jamesie wciąż drzemie dobro, jest jego już prawie była żona – Sara. Sara wciąż pamięta mężczyznę, którego kochała. Dobrego, troskliwego, który chciał pracować z trudną młodzieżą. Sara wie, że James po prostu gdzieś się pogubił i go nie skreśla.

Ta książka to współczesna „Opowieść wigilijna  historia poprawy, odnajdywania swego człowieczeństwa. Opowieść o tym jak łatwo jest kogoś skrzywdzić, ale jak niewspółmiernie trudniej jest zadośćuczynić, czasami to naprawienie krzywdy jest już niemożliwe, czy jednak w związku z tym niemożliwe jest oczyszczenie i spokój sumienia? Czy nie można przerwać spirali zła?

Pracownica Jamesa przygotowuje mu listę osób które skrzywdził, te pięć osób to pięć historii dramatu jednostki, straconych marzeń, łez i cierpienia. To wzruszający obraz tego jak może wyglądać naprawienie szkody. Ja możemy się przeliczyć w oczekiwaniach, jak ciężko będzie zaleczyć rany które zadaliśmy. Ale czy „trudno” jest tożsame z „niemożliwe”?
Każdy z Nas w tym mijającym roku upadł. Zapewne zrobiliśmy coś z czego nie jesteśmy dumni. Może skrzywdziliśmy osobę, która Nas kochała, może nie wykorzystaliśmy szansy na czynienie dobra. Ta książka przypomina o tym, że „póki życia, póty nadziei” wykorzystajmy czas który nam dano. No i pamiętajmy, że miłość jest cierpliwa i że wybacza!!

Osobiście się przy tej książce okropnie popłakałam, łzy kapały kiej grochy. Ale to dobre łzy były!

"Pierwsze Damy II Rzeczypospolitej" - Kamil Janicki

Czy prezydentowa może kochać i być kochaną bez szkody dla ojczyzny? Adiutant pomylił drzwi. Wraz z generałem Wieniawą-Długoszowskim wkroczył do gabinetu prezydentowej Wojciechowskiej. Oboje się nie znosili. Rozmowa trwała tylko kilka minut. Wściekły generał po chwili wybiegł z gabinetu. Kilka godzin później padły pierwsze strzały. Rozpoczął się zamach stanu. Wszyscy wiedzieli, że Piłsudskiemu się nie odmawia. Ale nie Ignacy Mościcki. Ten jak na złość nie chciał się dać przekonać do prezydentury. Marszałek miał jednak tajną broń. Telefon do Michaliny wystarczył. Mościcki zgodził się po paru minutach rozmowy z żoną. Ślub prezydenta Józef Piłsudski komentował grubiańsko: „Jeśli chcesz się napić piwa, to czy od razu musisz kupować cały browar?”. A za plecami Marii prowadzono dziesiątki rozmów: Czy prezydent zdradził żonę? A może to żona zdradza prezydenta i wraz ze swoim kochankiem rządzi państwem? Czy młodej żonie przystoi przyjmować króla Rumunii w prywatnych pokojach? Żadna z pierwszych dam drugiej Rzeczpospolitej nie miała łatwego życia. Świat między wojnami nie był przyjaznym miejscem dla kobiet. Skomplikowane i tajemnicze losy polskich prezydentowych po raz pierwszy zebrane w jednej książce oddają klimat tych czasów. Rauty, bale, uroczystości, ale i ludzka zawiść i wielka polityka. Czy w takim miejscu znajdzie się miejsce na autentyczną namiętność i prawdziwe uczucia?



 Rozpasałam się biograficznie. Jeszcze w głowie wciąż mam w głowie „Niezwykłe kobiety Romanowów”, a już zabrałam się za „Pierwsze Damy II Rzeczypospolitej”. Zarwałam nockę, aby z mieszanymi uczuciami przebrnąć przez opowieść o trzech Pierwszych Damach dwudziestolecia międzywojennego. Zastanawiałam się czy mężczyzna może stworzyć prawdziwy portret kobiety, odmalować jej przeżycia, świat wewnętrzny, przecież  znamy tyle przykładów autorów, którzy dowiedli znajomości kobiecego świata. Tu jednak tego nie ma. Jeśli spodziewacie się hurra zachwytu… zawiedziecie się. Ja też się zawiodłam. Nastawiałam się na bardzo dobrą książkę. Dostałam – najwyżej przeciętną.

Czuję się troszkę oszukana, po pierwsze – okładka. Na okładce piękna… dama kojarząca się z Grace Kelly, czytelnik ma prawo oczekiwać, że poczyta o historiach glamour, o pięknych i bogatych.  Naszym I damom do pięknych i bogatych było nieco daleko. Ale dobra! Macham ręką, to że okładka ma tyle wspólnego z treścią, co ja z baletem Bolszoj. W końcu książka ma się sprzedać. No i świetnie wpisuje się w serię wydawniczą.

Kiedy czytałam o kobietach Romanowów „czułam” postacie, miały wady i zalety, czytałam jakimi były matkami, co ich martwiło, co bawiło, jakie intrygi snuły. Mogłam je polubić, lub nie. To jest moim zdania cecha dobrej biografii, to że czytelnik poznaje postać o której czyta, że zmniejsza się dystans. Nad dobrą biografią zdarza się zapłakać, czy zaśmiać się.  Warto wspomnieć „Dziewczyny wojenne” płakałam na tej książce jak bóbr, pożyczyłam później książkę koleżance z pracy. Ona i Jej Mama również płakały. A „Pierwsze Damy”. To typowo męska książka, sucha i miałka. Bardziej polityczna, społeczna, mniej prywatna. Ja wciąż nie wiem jakimi kobietami były żony kolejnych prezydentów. Wiem co robiły, wiem co myślało o nich społeczeństwo.

Moim zdaniem Autor nie bardzo wie jakim językiem chce pisać, więc książka jest nierówna. Fragmentami częstuje nas akademickim wywodem, żeby zdanie później „walić” kolokwializmami rodem z rozmowy przy piwie. Niekoniecznie mi odpowiada taka koncepcja. Zdecydujmy się na coś.

Nie jestem znawcą  Dwudziestolecia międzywojennego, więc nie jestem w stanie ocenić wiarygodności historycznej, ale interesuję się prawem kanonicznym i wyłapałam pewną niejasność i pewną nieprawdę. To mnie niepokoi, książka napisana przez historyka, może wywoływać wątpliwości co do OCENY jakiegoś wydarzenia, nie jeśli chodzi o FAKTY. A wszystko rozbija się o moje ulubione stwierdzenie nieważności małżeństwa(pierwszego małżeństwa Marii Mościckiej). Na pewno dożyję czasów gdy w poważnej publikacji, nie znajdę kwiatków w rodzaju „rozwodu kościelnego”, na pewno kiedyś taki dzień nastąpi. To jest kolokwializm, który jeszcze jestem  stanie przełknąć. Ale… Autor po macoszemu podchodzi do tematu, co jest kwintesencją całej książki, tematy są muśnięte, nie drążone. Autora interesuje bardziej Wielka Historia… a sam temat pierwszego małżeństwa Marii Mościckiej… bieda… Dlaczego stwierdzono nieważność? Procedurę regulował PIERWSZY!! Nowożytny kodeks prawa kanonicznego! Z jakiego kanonu toczyło się postępowanie?  Stwierdził faktycznie Papież, czy po prostu Jemu się dostało? Dla mnie to duże niedopatrzenie. Duża wyrwa. I jedna nieprawdziwa informacja. Nie wiem skąd Autor wziął informację, że stwierdzenie nieważności było luksusem sfer wyższych. Przebywając swego czasu na praktykach w sądzie biskupim, widziałam wiele akt spraw jeszcze z dwudziestolecia międzywojennego, a moja diecezja nie była diecezją arystokracji. Prośby zwykłych ludzi, procesy zwykłych ludzi.

Jestem bardzo zawiedziona tą książką, na mojej chciećliście pojawiła się w tej samej chwili, gdy zapowiedziano jej wydanie. Później zwlekałam z jej kupnem, intuicja mówiła mi że się zawiodę. I gdy ją kupiłam i przeczytałam, faktycznie się zawiodłam.  Dla mnie będzie jednym z zawodów roku. Miałka, pobieżna. Książka która nie wzbudziła we mnie żadnych emocji(no – może irytację),  książka która pozostawiła niedosyt.

Szkoda, wielka szkoda, szkoda zmarnowanego potencjału. Być może nie umiemy pisać o naszych rodzimych postaciach? Według mnie książka miała zadatki na fenomen roku. Może inaczej by to wyglądało gdyby pisała to kobieta? Może książka nie byłaby tak sucha? Wyprana z emocji. Historia, historią, ale na litość boską to przecież historia kobiet, które żyły w bardzo ciekawych czasach, pełniły najważniejszą funkcję w państwie, a książka przypomina rozbudowany artykuł do encyklopedii a to miało być coś więcej. Ta książka, te opisy są na wskroś męski. I nie jest to komplement. Niestety.

Żeby nie było, że się czepiam, a idą Święta i miłym trzeba być… Jeżeli się przymknie oko, wyrzuci oczekiwania, to książkę po prostu dobrze się czyta. Bezpłciowo, ale dobrze, raczej nie nudzi(chociaż są fragmenty, o których nie mogę tego powiedzieć). Mamy jakiś wgląd w sytuację rodzinną Prezydentów, to ciekawe – w miarę. Nie mogę powiedzieć, że ta książka jest porażką roku, nie zaliczę jej do chłamu roku, co w świetle argumentów „anty” jest już sporym plusem. Wiem też, że wiele osób tą  książką się zachwyciło. Ja do nich nie należę, ale nie jestem też miarą wszechrzeczy



Życzeń Wam jeszcze nie składam, bo jesteśmy "in tacz" ;) 

sobota, 22 grudnia 2012

Ratujmy Świat Książki


Koniec Świata został odwołany, więc może zmieni się coś w sprawie końca Świata Książki? W końcu końcem świata w 2012 żyliśmy kilka lat, ten koniec książkowego potentata zatruwa nam umysł zaledwie od kilku dni.
Swoją drogą piękny prezent na święta…  Ja tego  świata zupełnie nie rozumiem. Mój mały, kobiecy umysł nie może ogarnąć jak wydawnictwo, które istniało tyle lat, tak też jestem z tego pokolenia, które niczem relikwie oglądało katalog i marzyło, bo  byłam nienormalna i zakręcona na punkcie książek od maleńkości, jak taki kolos może runąć. Rozumiem, że mógł upaść taki Związek Radziecki, jego mało kto lubił, ale Świat Książki znamy i lubimy wszyscy.


Większość najlepszych książek jakie czytałam w 2012 roku wydał Świat Książki, w większości zapłaciłam za nie z własnych, ciężko zarobionych pieniędzy. I nie żałowałam ani złotówki. Dlatego czuję autentyczny smutek, bo te książki to nie tylko papier. To naprawdę wartościowe tytuły, które Świat Książki dostrzegł! To wspomnienia, które mam nierozerwalnie związane z tymi książkami.

To „Żony i córki” książka na którą ja i rzesz fanek Gaskell czekały latami. Pamiętam jak w mroźną zimę czytałam ją w drodze do Lublina, jak pozwalała mi zapomnieć o stresie, o zimnie, jak mogłam uciec do wiktoriańskiej Anglii.

Z upałem kojarzy mi się „Altana” książka, którą kupiłam w upalny dzień w Lublinie, po spotkaniu z Edith, posiadówce przy fontannie przy placu Unii Lubelskiej, w dniu który zapowiadał się koszmarnie a okazał się znamiennym.

Kolejne miłe wspomnienie wiąże się z „Zapachem drzewa sandałowego”, książkę czytałam w dniu finału Euro, spiekłam sobie plecy i nie mogłam spać, nie chciałam spać, bo musiałam doczytać tą książkę, wsiąkłam w ten świat, gdzie było tak upalnie jak u mnie”

Tej samej Autorki „Monsunowe dni”, dawno żadna tak książka mnie nie przyciągała, gdy uległam i zaczęłam czytać, wsiąkłam tak bardzo ją przeżywałam.

Genialna, bardzo poruszająca lektura to „Dzienniknorymberski” kupiła mi ją Mama, przyjechała kiedyś do mnie do pracy, a ja wymogłam na Niej ten zakup. Nie mogłam się oderwać, czytałam w autobusie i na każdej przerwie w pracy. Najchętniej bym jej nie odkładała.

Później była niemniej wstrząsająca „Sprawiedliwość w Dachau’ która wciąż jest oblepiona kolorowymi karteczkami z fragmentami, które były dla mnie ważne”.

To tylko kilka tytułów, książek które były dla mnie ważne, nie wszystkie i tylko z tego roku,  do tego dochodzą książki z przepisami, „Aktorki” które właśnie skończyłam, „Prezenterki” którymi zaczytuje się moja Mama. 


Dla mnie rynek wydawniczy bez Świata Książki będzie uboższy, nie będzie taki sam. Jest we mnie silna potrzeba protestowania i jeszcze silniejsza nadzieja, że ktoś się obudzi, ja wiem tu nie chodzi o sentymenty, Świat Książki to marka, to pewien certyfikat jakości,  ogromny kapitał.

Mam nadzieję, że ktoś szybko to doceni!!


Profil Akcji Ratujmy Świat Książki na FB  Plubcie!!


Zdjęcie to pamiątka zaczytania w "Dzienniku" teraz książka stoi na półce z moimi świętościami książkowymi. łapy niewiernych tknąć jej nie mogą. Być może każę ją włożyć do trumny... tzn. Cała półka, która wisi nad drzwiami(w razie ewakuacji są w pierwszej kolejności) pójdzie ze mną. Wszędzie :D

"Potęga miłości" - Francine Rivers

Rzecz dzieje się w krainie złota, w Kalifornii, w roku 1850. To czasy, w których mężczyźni gotowi byli sprzedać swoją duszę za torbę złota, a kobiety sprzedawały swoje ciała, żeby znaleźć dach nad głową. Według Angel, od mężczyzn nie można było oczekiwać niczego innego, jak tylko oszustwa i zdrady. Sprzedana w dzieciństwie do domu publicznego, teraz żyła podsycaną ciągle nienawiścią. Najgorętszą nienawiść żywiła do mężczyzn, bo to oni wykorzystywali ją i porzucali, zostawiając w jej wnętrzu przerażające poczucie pustki. Wtedy spotkała Michała Ozeasza... Michał we wszystkim pragnął postępować zgodnie z Bożym sercem, dlatego posłuszny Jego wezwaniu, ożenił się z Angel i obdarzył ją bezwarunkową miłością. Powoli, dzień po dniu, udowadniał swoim życiem, że nie spełni gorzkich oczekiwań żony. W końcu serce Angel zaczęło topnieć, bez względu na to, jak bardzo pragnęła się temu przeciwstawić. Niestety, wraz z tą nieoczekiwaną przemianą serca, Angel zaczęła odczuwać miażdżące poczucie winy i braku własnej wartości. Rozpoczęła się jej ucieczka...


 Chociaż atmosfera Świąt na dobre zagościła w domach, bo w świecie komerchy i wielkich sieci handlowych, Święta ogłaszają się już ponad miesiąc… Więcej czasu spędzam przy garach, ucierając, zagniatając i uwijając się niczem elfie z pracowni Świętego Mikołaja, ale nie porzuciłam czytania. Gdy ciasto w piekarniku siedzi, cudownie zapaść się w wygodny, kuchenny fotel(który wtedy jest cały dla mnie, bo  gdy ja piekę, nie ma prawa nikogo być w kuchni, uwielbiam w samotności celebrować odmierzanie mąki,  ucieranie i wyrabianie) i uciekam w świat książek. „Potęga miłości” to książka, którą przeczytałam na początku grudnia, w formie ebooka. Kiedyś została ona do mnie wysłana pocztą, ale zaginęła w akcji i do dziś jej nie dostałam : ( a szkoda… Lepiej, jednak, późno niż wcale.  

To bardzo specyficzna opowieść, bardzo w stylu powieści „Miłość przychodzi powoli”, przesiąknięta bardzo religią. U nas w Polsce  nie pisze się takich książek,  również za bardzo się nie czyta, chyba, bo nie spotkałam się z recenzją tej książki na blogach, nawet na LC są lakoniczne. Nie uważam, że tylko człowiek żarliwie wierzący zainteresuje się tą pozycją, chociaż dla ateisty może to być lektura nie do przebrnięcia. Bo historia jest nierozerwalnie związana z Biblią, chociaż brak znajomości księgi Ozeasza,  nie przeszkadza w odbiorze, moim zdaniem, każdy może poczuć  siłę tej opowieści, która zaiste, jest wielka. Bardzo motylkowa. Na pewno, bajkowa,  ale ładna, taka świąteczna historia przebaczenia i miłości, która dodaje siły.

Rzecz się dzieje w Kalifornii, w czasie gorączki złota. Angel została sprzedana do domu publicznego, jako mała dziewczyna, od samego początku nauczono ją „najstarszego zawodu świata”, podejmowała kilka prób walki, ucieczki, niestety każda skończyła się popadnięciem w jeszcze większą kabałę. W chwili rozpoczęcia akcji powieści dziewczyna jest pogodzona z własnym losem, ma w  owym przybytku pewną renomę, jest „towarem luksusowym”. Jej życie, zdaje się być proste. Ścieżka życia jest wytyczona, jak długo będzie atrakcyjna, jak długo będą się ustawiały kolejki do niej, jest bezpieczna… później… może skończyć jako burdel-mama. I to jest najlepsza opcja.
Angel nie przeczuwa, że podczas jednego, z tradycyjnych spacerów jej los się odmienia. Michał Ozeasz, bardzo wierzący rolnik widzi ją i słyszy głos Boga, że oto jest jego przyszła żona. Mężczyzna wydaje fortunę na spotkania z Angel, podczas których namawia ją do ucieczki, do tego aby wyszła za niego i zmieniła swoje życie. Dziewczyna jest oporna, nie wierzy że jej życie może ot tak, zmienić się na lepsze.  Jednak słowa Michała zasiewają w niej ziarno wątpliwości. Postanawia odejść z burdelu. Gdy występuje z taką propozycją zostaje dotkliwie pobita, wtedy Michał niczem biblijny Mojżesz wyzwala ją z niewoli i zabiera do Ziemi Obiecanej. Jest ślub, podczas którego Angel jest  połprzytomna. Od tej chwili jest żoną Michała, który odmawia nazywania ją jej „pseudonimem zawodowym”, nadaje jej różne imiona, a ona nie chce mu podać tego prawdziwego. Wydawać się może, że to koniec  historii, ale w rzeczywistości to dopiero początek. Michał kocha swoją żonę niesamowitą miłością bezwarunkową, cierpliwą, gotów jest akceptować całą jej przeszłość, pomóc wyleczyć rany, które zadało jej życie, ale Angel nie chce. Może nie tyle nie chce, co żyjąc przez tyle lat w strachu nie może uwierzyć, że  ktoś może być po prostu dobry.  Całej sytuacji nie ułatwia szwagier Michała, który zna doskonale przeszłość Angel i uważa że kala ona dom jego przyjaciela.  Dla Niego Angel jest dziwką i tylko nią pozostanie.

Niby wszyscy wiemy, że Angel i Michał zejdą się w końcu i odnajdą miłość i spokój, bo przecież książka ta ma dydaktyczny charakter, więc nie może być inaczej. Autorka jednak nie idzie na łatwiznę, komplikuje ich losy, co czyni z książki niezły materiał na kostiumowe romansidło. Ale przewidywalna i prosta fabuła byłaby tanim romansidłem, gdyby nie styl autorki, która w bardzo emocjonalny sposób  opisuje związek Michała i Angel.
Nie umiem słowami oddać burzy uczuć, jaki mną targały podczas lektury. Przepięknie napisana historia trudnej miłości, bez erotyki, z niedomówieniami ze słowami, które poruszają wrażliwe struny serca.
Może bardzo amerykańska, ckliwa z takim hollywoodzkim bajkowym zakończeniem. Ale mimo wszystko bardzo ładna historia.

czwartek, 20 grudnia 2012

"Wypieki. Chleby, pizze, ciasta, pączki, słodkie zawijańce" - Anneka Manning

Chleby, placki i różnorodne ciasta z dodatkami, słowem wypieki ze wszystkich stron świata - ponad 100 znakomitych przepisów! We wprowadzeniu encyklopedyczny opis przygotowania różnego rodzaju wypieków, czyli vademecum dobrego piekarza. Dokładne wskazówki dotyczące przygotowywania ciasta francuskiego, drożdżowego, parzonego, kruchego, instrukcje postępowania z ciastem filo czy ciastem parzonym, a dalej - mnóstwo receptur - aż chce się piec i próbować! Bułeczki i bajgle, chałki i tarty, babki, strudle i precle, indyjski chlebek naan, francuski croquembouche, podawany na wyjątkowe okazje, placuszki, pizze, paszteciki i pierożki. Na słodko, słono i na ostro. Na końcu książki - tabele przeliczeń.




Zadręczałam Was ostatnio przepisami na ciasta. Pytaliście, tu i ówdzie, czy nie zmieniam profilu bloga. Absolutnie nie! Dostałam do recenzji książkę z przepisami na wypieki różnego rodzaju. Ja do takich książek podchodzę w następujący sposób: owszem mogę poczytać i pooglądać, ale moja opinia wówczas będzie mało wiarygodna. Każda książka z przepisami, którą recenzuję, jest przeze mnie testowana. Chcę się przekonać, na własnym, że tak powiem języku, że z przepisów podanych w książce wychodzą jadalne wypieki.
Że faktycznie proporcje składników, sposób wykonania się sprawdzają.
I sprawdziłam! Zresztą, właśnie teraz wyrasta mi ponownie ciasto na chlebek biały zwykły. Piekłam z tej książki tartę cytrynową, broszki, grissini, które ogromnie zasmakowały mojemu Tacie. I piekłam też bardzo dla mnie magiczne ciasto parzone do eklerek.  Jednak  eklerka mi tak brzydko wyszła na zdjęciu, że przepisu nie zamieściłam. Ale znajdziecie go w książce.


Sama książka jest cudowna!! Zacznijmy od strony wizualnej. Ja jako wypiekacz amator wychowałam się na zeszycie z przepisami mojej Mamy, w który powtykane były zapisane na maszynie receptury, którymi wymieniała się w pracy z koleżankami, kartki z kalendarza i całe strony zapisane pięknym pismem Mamy z przepisami na różne cuda, będące dla mnie szczytem kulinarnego geniuszu. Oczywiście żadnych zdjęć.
Innym źródłem inspiracji były Książki kucharskie zbierane przez Mamę, swego rodzaju biblią była Kuchnia polska nabyta przez Rodziców, bodajże we Lwowie,  nieliczne ryciny dawały znikomy obraz tego jak dane danie ma wyglądać. Dopiero z nadejściem kapitalizmu i upadkiem demokracji ludowej pojawiły się książki kucharskie z coraz to większą liczbą zdjęć. A tutaj dostaję książkę cudo – każdy wypiek opatrzony jest zdjęciem docelowego wyrobu. Zdjęcia są piękne, bardzo apetyczne. Widać, że nie jest to amatorska robota. Papier bardzo dobry. Pod względem wizualnym książkę można ocenić na szóstkę z plusem.

Ale przecież książki kucharskiej nie kupujemy dla obrazków, dla zdjęć w tym celu nabylibyśmy album. Dla mnie najważniejsze jest zawsze to, czy mogę wykorzystać przepisy bez udawania się do delikatesów w dużym mieście. Mieszkam na wsi, najbliżej mam średniej wielkości miasto, gdzie również dostanie fikuśnych składników nie jest takie oczywiste. Aby zastosować te przepisy mogłam użyć składników, które miałam w domu. Oczywiście są też bardziej wyszukane, ale również stosunkowo łatwo osiągalne. Dla mnie to bardzo ważne.

Umiem piec, nie będę się bawiła w fałszywą skromność. Umiem i lubię, dla mnie pieczenie to ceremonia, którą mam opatrzoną, wiele rzeczy robi się intuicyjnie. Wiesz, że tak trzeba robić, wiesz że tak to ma wyglądać, ale czasami nie wiesz dlaczego. Bo dlaczego ciasto drożdżowe nie może wyrosnąć za bardzo? Wiecie? Ja nie wiedziałam! Ale już wiem, tą i inne informacje wyczytałam  w krótkich(takich które nie nudzą, a uczą) notatkach o teorii pieczenia. Jakie wybrać formy, narzędzia, jakie składniki i jaka jest ich rola w poszczególnych etapach pieczenia. Moja chciecilista się rozszerzyła! Tyle rzeczy jest mi niezbędnych!

W książce początkowe strony, dla mnie mistrzostwo świata to poradnik! Jak zrobić najważniejsze rodzaje ciast!! Nie tylko drożdżowe i kruche, ale także kilka rodzajów ciasta francuskiego, ciasta które uwielbiam a które uchodzi za najtrudniejsze do zrobienia. Będzie poradnik robienia ciasta parzonego, czyli na ptysie, lub eklery a także! Tego nie widziałam w polskich książkach opis przyrządzania ciasta filo. Akurat przed świętami będziemy mogli zrobić słynną, ekskluzywną bak lawę!
Te poradniki to nie tylko suchy tekst, ale zdjęcia krok po kroku z precyzyjnymi opisami od A do Z. Przydadzą się również zaprawionym w bojach cukierników, a bezcenne będą dla amatorów zaczynających dopiero swoją przygodę z wypiekami!

Zachęcam Was do zakupu tej książki, dla siebie czy na prezent. Zachęci Was ona do wypieków!! Mam nadzieję, że tak jak ja dzięki Niej odkryjecie piękno miksowanego ciasta, zapach  unoszący się z piekarnika i to cudowne uczucie, gdy bezkształtna breja zamienia się w ciasto!
Dzięki tej książce porównacie wypieki kupne i własne, zobaczycie ile smaku traciliście piekąc ciasta z papierka, przesycone chemią. Ile przepłacaliście i ile satysfakcji Was omijało.

Tarta cytrynowa - eksperymentuję nadal

Wciąż eksperymentuję :) Tym razem wybór padł na tartę cytrynową. Jakiś czas temu do pewnej gazety dodawano silikonową formę do tart. Szukałam w dwóch województwach, gdy już nabyłam od razu po powrocie do domu wypróbowałam przepis z gazety. Na tartę wytrawną. Pomyślałam, że to fajny pomysł na urozmaicenie obiadów. Jest przecież tyle tart do wyboru. Niestety coś miałam pecha. Bo już na I roku studiów kupiłam metalową formę i upiekłam w niej raptem dwa razy. Raz popularnego jabcoka, drugi raz tartę z czereśniami. Wytrawna tarta mi nie podeszła, nadzienie czuć było za bardzo jajkami. A to miała być jednak tarta z pomidorami i mozzarellą. 
Teraz pomyślałam  jak nie wyjdzie, jak mi nie posmakuje, koniec z tartami. mam gdzieś, że to najbanalniejsze ciasto świata, robi się szybko i przyjemnie.

Z tym ciastem też byłam bliziutko wpadki. W przepisie każą spód do podpieczenia czymś obciążyć, ja zastosowałam swój patent, czyli nakłułam widelcem, ale najprawdopodobniej brzegi były za grube i opadły na ciastu, ale w odpowiednim czasie się zorientowałam i parząc paluchy oblepiłam brzeg, jeszcze raz.

Wyszła wyborna, mocno cytrynowa tarta o prawdziwym smaku cytryny, nie takim sztucznym, w którym spożywający czuje całą tablicę Mendelejewa. Doskonała na przegryzkę świąteczną, gdy mamy po dziurki w nosie słodkości. Ta tarta, przez zawartość cytryny jest kwaskowata, co doskonale sprawdza się, w sytuacji gdy najedliśmy się czegoś słodkiego i mamy ochotę na jakąś odmianę a podgryzanie kiszonego ogórka, wzbudziłoby niepotrzebne pytania ze strony krewnych ;)



Tarta naprawdę jest ciastem bardzo prostym. To kruche ciasto(lub francuskie, wtedy poziom trudności pewien jest) i nadzienie.


W tej tarcie mamy kruche ciasto słodkie, na które przepis mamy na początku książki, tak więc:

Potrzebujemy:
225 g mąki
30 g cukru pudru
1/2 łyżeczki soli
125 g schłodzonego masła pokrojonego w kostkę
1 roztrzepane jajko
zimna woda
Jak przygotować? Ja nie cierpię wyrabiać kruchego. Wiec po prostu wrzucam do malaksera i ten odwala za mnie robotę :P
Gdy chcemy tradycyjnie, zakładamy manufakturę i wczytujemy się w przepis:
przesiewamy do miski mąkę, cukier puder i sól. Palcami skierowanymi wnętrzem do góry, wcieramy masło unosząc przy tym mąkę by ją napowietrzyć. Czynimy tak do czasu, gdy ciasto będzie miało konsystencję bułki tartej.
W środku suchych składników robimy wgłębienie i dodajemy jajko. Płaskim nożem mieszamy do uzyskania bryły ciasta. Można dodać nieco wody, gdy ciasto jest za twarde.
Zagniatamy ciasto. Ma być miękkie, ale nie klejące.
Owiń ciasto folią spożywczą i włóż na pól godziny do lodówki. Aby odpoczęło.



Mamy już bazę. teraz przystępujemy do nadzienia

Składniki:
4 jajka lekko roztrzepane
165 g drobnego cukru
80 ml gęstej śmietanki kremówki
2/3 szklanki soku z cytryny
1 łyżka drobno otartej skórki z cytryny
cukier puder do posypania

Rozgrzewamy piekarnik do temperatury 200 stopni. Lekko oprószonym mąką wałkiem rozwałkuj ciasto na placek o średnicy 30 cm. Nawijając na wałek przenieś do formy. Palcami dociśnij do dna i ścianek. pozbądź się nadmiaru ciasta!

Obciąż ciasto. Specjalnymi obciążnikami, lub fasolą. Piecz 20 minut, zdejmij obciążenia i piecz kolejne 10 minut lub do chwili gdy spód ciasta będzie suchy. przenieś do ostudzenia.

Kiedy ciasto jest w piekarniku ubij jajka cukier i śmietankę. Dodaj do masy sok, potem skórkę i wymieszaj.
Zmniejsz temperaturę piekarnika do 150 stopni. Wylej masę cytrynową na upieczony spód i piecz jeszcze 40-50 minut aż masa zastygnie a ciasto będzie w pełni upieczone.
Studź na metalowej kratce.
Podawaj posypane cukrem pudrem.




Już sobie wyobrażam, jak orzeźwiające będzie to ciasto, w upalne dni.


Przepis oczywiście z książki: 'Wypieki. Chleby, pizze, ciasta, pączki, słodkie zawijańce"


środa, 19 grudnia 2012

Znowu środa ;]


Dziś będzie nietypowo. Bo współcześnie. Siedziałam i myślałam o jakiej parze napisać. I zaczęłam się zastanawiać jaką książkę z romansem przeżywałam. I olśnienie „S@motność w sieci”. Książka która zbiera tyleż inwektyw co zachwytów.  Nie wiem jak Was. Mnie ta historia, pierwsza chyba w Polsce, miłości w Internecie uwiodła. Chociaż jest specyficzna. Heroina nie ma imienia. Może dlatego tak nam łatwo identyfikować się z kobietą, którą w filmie(fatalnym) nazwano Ewą? Więc!

Jakub i Jane Doe

To Ona zjaduje Go w sieci. Przypadkowo, chce z kimś pogadać, z kimś obcym, bo to zawsze prościej. Sama nie wie czego chce. Ma męża, udany związek, niezłą pracę. A jednak towarzyszy jej jakiś skowyt duszy. Zaczyna rozmowę z Jakubem, który od lat jest na emigracji w Niemczech, ale śmiało można powiedzieć, że  jest obywatelem świata. Jeździ z wykładami po wielu, wielu krajach. Talent do przedmiotów ścisłych łączy z niezwykłą wrażliwością, ze znajomością poezji, muzyki i natury kobiecej.  Ona zawierza mu najintymniejsze sekrety swojej duszy, a On… on nie zachowuje się jak facet. Słucha, podnosi na duchu. Rozmawia. Jakub jest mężczyzną idealnym. Nieosiągalnym w realnym życiu. Życie Jakuba jednak dalekie jest i było od ideałów. Książka składa się z ciągu retrospekcji, które pokazują nam jak wyglądało życie Jakuba. I każda taka scena uświadamia nam na nowo, że oto facet idealny. Zachowujący się w każdej sytuacji tak, jak oczekiwałaby tego jego partnerka. Ale Jakub nie jest zniewieściały. O nie! Nienazwana Kobieta zaś może działać na nerwy. Bo jest taka jak my. A podobno nasze wady, widziane w drugim człowieku denerwują nas najbardziej. A Nienazwana jest irytująca. Sama nie wie czego chce.

Dzięki Bogu na horyzoncie świta nadzieja spotkania naszych bohaterów. I wszystko ładnie i pięknie jest nadzieja na happy end i nagle Nienazwana milknie. Przestaje się odzywać. Czytelnik wie, że oto zaszła w ciąże. Sama nie jest pewna z kim, czy z Mężem, czy z Jakubem i postanawia zostać w związku który zna, który daje jej nudę, ale zapewnia bezpieczeństwo. I porzuca Jakuba.

I przeciętną czytelniczkę trafia szlag. Bo Nienazwana odrzuca najwspanialszego faceta świata. I co z tego, że ona też cierpi, że płacze. Mimo wszystko jak zimna suka przekreśla związek z Jakubem. Odbiera mu szansę, na szczęście, podejmuje arbitralną decyzję. Jakby nie liczyła się z tym co czuje Jakub.
Tutaj zdecydowanie wolę filmowe zakończenie, gdy filmowa Ewa, jednak wraca do Jakuba. Nie powinna go zostawiać.  Tej decyzji nie jestem w stanie pojąć.

Może Wy mi pomożecie. A może jest jakieś nienapisane zakończenie. Nienazwana się obudzi i jednak wróci do Jakuba, chociaż ja na jego  miejscu zastanowiłabym się nad wybaczeniem takiej krzywdy, ale ja nie jestem idealnym facetem ; )

Dzisiaj krótko… bo musiałam tylko zrzucić ciężar goryczy z serca. Goryczy spowodowanej jakimś bólem istnienia. Chyba z opóźnieniem łapie mnie jesienna depresja, i ta urodzinowa i zaczyna się świąteczno-noworoczna.

wtorek, 18 grudnia 2012

To już ostatni moment

Tak Moim Mili! to ostatnia chwila, żeby zagnieść ciasto na pierniki i upiec te kojarzone z Bożym Narodzeniem ciastka. Dobre na choinkę, ale i do konsumowania z herbatką.


Ja piekłam z tego przepisu, który znalazłam na forum.  A oryginalny przepis znajdziemy chociażby TU


PIERNICZKI 
Składniki na około 100 sztuk: 
- 55 dag (550 g) mąki tortowej lub poznańskiej (+ więcej do podsypywania) - 30 dag (300g) miodu (z miodem sztucznym pierniczki szybciej będą miękkie, niż z prawdziwym) - 10 dag (100g)cukru pudru - 12 dag (120 g) masła - 1 jajko - 2 łyżeczki sody oczyszczonej - przyprawa do piernika - około 40g do50g - kakao (opcjonalnie, tym razem dałam 2 łyżeczki) 


Miód podgrzać (wg autorki przepisu) i wymieszać z pozostałymi składnikami, wyrobić, aż ciasto będzie jednolite w przekroju (ja miodu nie podgrzewałam, rozpuściłam za to masło = świetnie się wałkowało). Wałkować podsypując mąką (ja na grubość około 2-3 mm, ale można grubsze - grubsze są bardziej miękkie po upieczeniu). Wykrawać pierniczki. Jeśli chcemy pierniczki z otworkiem do przewlekania, otworek robimy przed pieczeniem (słomką, lub lepszy - pomysł - wykałaczką, kręcąc nią). Jeśli chcemy witrażyki, również przed upieczeniem, w dużym pierniczku wykrawamy mniejszy otworek, nasypujemy do niego pokrusznych landrynek (z górką) i pieczemy na papierze do pieczenia, ściągając po ostygnięciu. Jeśli chcemy pierniczki dekoracyjne - smarujemy przed pieczeniem powierzchnię pierniczka roztrzepanym jajkiem, naklejamy cukrowe perełki, orzechy itp. Piec około 8 - 10 minut (piekłam 7 minut) w temperaturze 180ºC, jeśli z witrażykami 11 - 12 minut w temperaturze 150º. Lukrujemy lub polewamy czekoladą po upieczeniu. 
Pierniczki po upieczeniu są twarde, później zmiękną (należy je przechowywać w szczelnie zamkniętym pojemniku). Bardzo długo i dobrze się przechowują (nawet kilka miesięcy). Można upiec je kilka tygodni przed świętami. 
Uwaga: Lukrowanie pierniczków najlepiej pozostawić na kilka dni przed świętami ! 



Upiekłam dziś. Są pyszne. Na razie chrupią.... ale mają zmięknąć.


Na pewno będą lukrowane i polewane czekuladą.

A w domu od razu zapachniało świętami.
Jeśli szukacie sprawdzonego przepisu, ten polecam z czystym sercem.

Smacznego!!


A gdy ja uwijałam się jak w ukropie, moje Kocie dziecko zażywało relaksu wśród ksiąg