Eshkol Nevo - obiecujący izraelski pisarz młodego pokolenia.
Piłka, piwko i... prawdziwa przyjaźń.
To była prawdziwa przyjaźń. Wszyscy czterej chodzili razem do szkoły w Hajfie, wszyscy przeprowadzili się do Tel Awiwu. Nie wyobrażali sobie życia bez siebie. A najbardziej ze wszystkiego kochali wspólnie oglądać mecze piłki nożnej. Podczas finału Pucharu Świata w 1998 roku każdy zapisał swoje marzenia na karteczkach, które przeleżały w ukryciu cztery lata, do następnych mistrzostw.
Przez ten czas zmieniło się właściwie wszystko. Marzenia się spełniły, ale w najprzewrotniejszy z możliwych sposobów. Kumple oglądający mecz i popijający piwko na kanapie? Już nigdy nie będzie to dla was banalny stereotyp.
Nie Miała Baba
kłopotu sprawiła sobie znajomych.
Powiem Wam
jestem zła, zaplanowałam sobie miłą, leniwą niedzielę i znowu nic z tego nie
wyszło. Owszem od początku wiedziałam, że będę chciała spędzić ją we fragmencie
z bratem, który przyjechał z moją bratową(jeszcze wciąż In spe), ale później
oczyma wyobraźni widziałam siebie z kawą, książką i łóżkiem. Niestety. Kolejna
niedziela, która nie pomogła mi nadgonić zaległości recenzyjnych.
Naprawdę ustalę
dni i godziny kiedy przyjmuję na widzenia, bo po prostu mam cholera jasna swoje
zajęcia, mam obowiązki, a nie umiem nikogo wyprosić z domu. A po głowie mi się
kołacze żydowskie powiedzenie. Gość w dom, Bóg wie po co…
Ale nie chcę Wam
wylewać frustracji…. Skądże. Wręcz przeciwnie, chcę się podzielić z Wami refleksją
z lektury książki, która była mi lekturą podróżną w drodze z pracy do domu. Aż
wreszcie w piątek, późnym wieczorem – czekając na brata i w sobotę w wolnych
chwilach doczytałam. O przyjaciołach, niekoniecznie z boiska, ale w ten deseń.
Okładka kojarzy mi
się z ogórkami kiszonymi, nic na to nie poradzę, całkiem prawdopodobne, że
chrupałam małosolnego, gdy pierwszy raz ją zobaczyłam. Czterech facetów w
słoiku. Bardzo urodziwi są… Nie pasują do tej historii, pasują do słitaśnego
serialu o pięknych i bogatych. Tymczasem…
Książka jest
bardzo, bardzo tematyczna, właśnie zakończyliśmy Mistrzostwa, wprawdzie Europy,
nie świata, ale zawsze Mistrzostwa, być może ktoś się zastanawia gdzie będzie
za cztery lata, lub nawet za dwa, gdy zacznie się Mundial. Ja osobiście
przestałam snuć takie wizje, gdyż rodzony mój Tatuś onegdaj, podczas ceremonii
otwarcia Zimowych IO gdy byłam w LO usilnie namawiał mnie do oglądania, bo może
podczas następnego otwarcia będę mężatką… zniechęciło mnie to do snucia planów,
układania listy do odfajkowania.
Ale na pomysł
spisania planów, celów do osiągnięcia wpadają czterej przyjaciele z Hajfy, których
los rzucił do Tel Awiwu. Cztery osoby, zupełnie różne – podkreśłmy to, być
może będziecie się zastanawiać co ich
trzyma w kupie, wciąż i mimo wszystko. Wtedy spójrzcie po swoich przyjaciołach
i na trzeźwo rozważcie, czy Wasza przyjaźń nie ma elementów „wbrew zdrowemu
rozsądkowi”.
To książka o
takiej właśnie przyjaźni, wbrew przeciwnościom losu, czasami wbrew sobie.
Dziwiłam się poszczególnym bohaterom, dlaczego nie wzięli nie spakowali walizek
i nie wynieśli się z tej piaskownicy, gdy przyjaciele, nie zawsze zachowywali
się jak przyjaciele, gdy zamiast pomagać, kopali poniżej pasa, rujnowali, lub
psuli. Dlaczego?
Dla mnie ta
książka to poruszająca opowieść o przyjaźni, takie przypomnienie co trzyma nas
przy zdrowych zmysłach.
Wbrew pozorom
nie jest to książka poświęcona piłce nożnej, autor wykorzystuje motyw spotkania
przy meczach, jako element będący punktem wyjścia opowieści. To pretekst do
opowiedzenia historii z dosyć zawiłą fabułą, bo tu dygresja, tam retrospekcja,
nie zdążamy po fragmencie prostej, od punktu A do punktu B, zdążamy tam drogą z
licznymi odgałęzieniami, zakrętami, czasami mkniemy jak po górskiej serpentynie.
Pewnie nie każdemu
taki styl będzie odpowiadał. Mi odpowiadał bardzo, powroty mijały mi
błyskawicznie… i ucieszyłam się, że nadszedł weekend i mogłam poświęcić tej
książce cały swój czas. Niestety jest też minus. Już ją skończyłam. A szkoda….
Ruszyła mnie. Naprawdę mnie ruszyła…