Strony

czwartek, 31 lipca 2014

i już po miesiącu kolejnym

Zachód słońca na lotnisku u mnie na wsi
Jak zwykle przy okazji podsumowań dochodzę do wniosku, że nie wiem kiedy zleciał ten miesiąc. Bo na początku miesiąca wydaje się, że oooo tyle dni, ile się zrobi, a później budzimy się ostatniego dnia miesiąca i łapiemy się za głowę ze zgrozą.
Lublin - upalne południe

Lipiec oczywiście zleciał pod znakiem końcówki Mundialu, przynajmniej pierwsza połowa miesiąca, bo kto teraz o tym dyskutuje. Ale na zdjęciach w podsumowaniu zobaczycie resztki piłkarskiej gorączki.
zachód słońca - mój ogród

W lipcu miałam niezwykłą przyjemność i spotkałam Joasię, która z bardzo sympatyczną Drugą Połówką bawiła w moich stronach. Niech inni sobie psioczą na internety, bez Sieci nie znałabym Asi. Dziękuję :*

W Lublinie byłam tylko dwa razy, ale za to wypadłyśmy z Siostrą na koncert Czerwonych Gitar, bawiłyśmy się świetny, wyskakałyśmy się, wyśpiewałyśmy i było po prostu szuper. Zdjęcie też znajdziecie w podsumowaniu.

Przejdźmy do książek. W lipcu było ich 19. Dziewiętnaście książek, a więc o jedną więcej niż w ubiegłym miesiącu. Wymieńmy je ;-)


Zwykle mam problem z pisaniem o słabych książkach. Lipiec był w nie, niestety, bogaty. Zawiodły mnie:

Ostatnia chyba jednak wygrywa, tytuł książkowej ciemności miesiąca.


Na szczęście były też ogromne książkowe wOOOw. I tutaj też mam kilka faworytek
- no i bezkonkurencyjna "Duma i uprzedzenie" - Jane Austen

Powiedzcie... znacie którąś z tych czytanych przeze mnie? Którą polecacie? Nasze wrażenia się zgadzają? A po które macie zamiar sięgnąć?


Kilka książek mi przybyło jeszcze(prócz tych), nowy stos też się więc szykuje.

Niedługo będę obchodziła jubileusz roku na Instagramie - tutaj jest mój profil

A teraz zapraszam Was na miksa zdjęć z ubiegłego miesiąca. Te z Instagramu, Dzięki Klaudynie



Zdjęć nie z Instagramu niestety nie będzie tym razem, bo na wszystkich, których nie wrzucałam na stronę, są inne osoby i są to zdjęcia z różnych spotkań, imprez i tym podobnych i nie chcę się narażać ;-) [i dzielić sławą : P ;] )




"Ranczo" - Jerzy Niemczuk, Andrzej Grembowicz

Uwaga! Będzie jeszcze zabawniej niż w serialu! Oto powieść o przygodach mieszkańców Wilkowyj!
Co może wyjść ze zderzenia amerykańskiego optymizmu z mentalnością mieszkańców typowej polskiej wsi? Mnóstwo nieporozumień, salwy śmiechu, a przy odrobinie szczęścia także romantyczne uczucie! Ranczo to zabawna historia Amerykanki Lucy, która zamieszkała w odziedziczonym po babci zrujnowanym dworku i próbuje przystosować się do życia na polskiej wsi, a raczej… dostosowuje wieś do swojej filozofii życiowej.
Powieść Ranczo to niezwykle zabawna, wnikliwa, a zarazem ciepła satyra na współczesną polską wieś i jej mieszkańców. Kultowe dialogi, duża dawka humoru i nowe wątki, które nie pojawiły się w telewizji.
Ranczo to jeden z najpopularniejszych seriali wszech czasów. Milionów widzów śledziły perypetie mieszkańców Wilkowyj. O wielkiej popularności serialu świadczy choćby to, że w marcu 2014 roku odbędzie się premiera 8 serii.
 

Jestem wielką fanką serialu, przynajmniej raz w roku robię maraton powtórkowy. Ostatni zapoczątkowałam z Przyjaciółką w zimie i niestety zbiegło się to z premierą powieści. Ponieważ już po pierwszym rzucie okiem widać było, że książka to przeniesiony na karty pierwszy sezon, stwierdziłam, że wstrzymam się, aż serialowe kadry wywietrzeją mi z głowy, aby cieszyć się lekturą, a nie tylko porównywać. 

Minęło trochę czasu, ze śnieżnej zimy, zrobiło się upalne lato, a książka jakoś wlazła mi w ręce, czytałam ją do posiłków i przypominałam sobie sezon pierwszy. Bo wbrew zapowiedzi z blurba, nie jest śmieszniej niż w serialu, jest po prostu tak samo. 

Do Wilkowyj, wsi na końcu świata, a przynajmniej na rubieżach RP przybywa z dalekiej, niemalże mitycznej, a na pewno mlekiem i miodem płynącej Ameryki Lucy - młoda, bardzo atrakcyjna kobieta, która wkrótce po tym jak rozpadło się jej małżeństwo i w pracy przestało się powodzić, postanawia odwiedzić rodzinne strony. W Wilkowyjach była jako mała dziewczynka, jeszcze za życia babci. Od tego czasu sporo wody w Bugu upłynęło, babcia nie żyje, dworek popadł w ruinę i nie przypomina już sielskiej krainy z lat dziecięcych. 

Sielskie nie są Wilkowyje, typowo małomiasteczkowe, przeżarte korupcją, pijaństwem, przemocą domową i zabobonami. Świat idzie do przodu, a WIlkowyje tkwią gdzieś w okolicach średniowiecza. Lucy stanie się elementem barwnym i postępowym, a jej czyny sprowadzą jej wrogów w osobie wójta(władcy absolutnego) i jego bliźniaka konkurującego z nim - miejscowego proboszcza.

Fabuła jest barwna, małomiasteczkowe perypetie, z racji tego że znam je już prawie na pamięć z ekranu, nie bawiły, po prostu płynęłam przez książkę. Nurtem spokojnym i niczym niezmąconym. 

Kołacze mi się pytanie, w jakim celu powstała ta książka. Rozumiem, że serial cieszy się ogromną popularnością, więc producenci po wcześniejszych stanowczych zapowiedziach, że to koniec, jednak wznowili i mamy już ósmą serię(miało być ile? 4-5?).  Ci którzy widzieli serial, nie dowiedzą się raczej niczego nowego, Ci którzy serialu nie tolerują, raczej nie zainteresują się książką. 

Nie zrozumcie mnie źle, czytało mi się książkę bardzo lekko, ale gdyby nie to, że wydałam na nią pieniądze już jakiś czas temu, nie wiem czy bym nie żałowała. Po prostu nihil novi

środa, 30 lipca 2014

rzecz o... spacerze plażą

Gdy zaczynałam swoją przygodę z woskami beach walk był niestety niedostępny w regularnej sprzedaży. Chciałam go mieć, ze względy na kolor, romantyczną etykietkę i mojego plażowego bzika.
Mogłam go kupić na allegro, za cenę z kosmosu, co mnie wstrzymywało. Przeto ogromnie się ucieszyłam, że jest na rynku, nawet w postaci wosku "słoiczkowego", gdy go dorwałam, kupiłam od razu dwa, bo zapach na sucho... o mamusiu i san Ikerze.

Gdyby ktoś miał na oku perfumy pachnące jak ten wosk - czekam na sygnał. Uwielbiam takie delikatne, świeże nuty(regularnie używam perfum pachnących w ten deseń, moja Mama ma inne - też podobne) kwintesencja świeżości. Idealna na upały.


Jakimi nutami zapachowymi kusi nas producent? Ano ma to być bryza morska, piżmo morskie, z ciepłymi nutami mandarynki i  kwiatu pomarańczy. Wszystko razem ma być kwintesencją tego za co kochamy plażę, a wiec szum fal, lekko słone, świeże powietrze, piasek pod stopami, słonce i wiatr mierzwiący nam włosy. 

Wciąż jeszcze nie jestem nad morzem, a to dokładnie czuję. Uwielbiałam spacery po plaży, beztroskę, radość życia, krzyk mew i wszędobylską świeżość. 
Na początku przestraszyłam się, bo dałam tego wosku sporo, a gdy po 5 minutach wróciłam do pokoju, nie czułam nic. Dopiero gdy nachyliłam się i wsadziłam - niemalże - nos w kominek, czułam zapach i byłam trochę zła, bo przecież nie o to chodzi. Okazuje się, że wosk jest sprytny i chwilę go nie czuć, ale gdy zapach się rozchodzi, to porządnie. Czuć go na całym parterze, bo Mama wracając z ogrodu czuła go przy tylnym wyjściu, czyli na drugim końcu domu. 
Jest mocny, bardzo mocny, nie spodziewałam się, że tak świeży i lekki zapach będzie tak intensywny. Widzę, że dałam go trochę za dużo, bo palę go u siebie w mojej norce i jest po prostu killer.

Summa summarum: naprawdę polecam, super zapach na lato, świeży, cudownie wakacyjny.
Musicie sami spróbować. 
wosk to, czy wywar ze Smerfów? a może z niezapominajek?


Kto ma ochotę może kupić, wosk beach walk i inne produkty w sklepie cozazapach.pl na hasło kasiek kupicie z 15% rabatem.


Do końca lipca!! Więc czas nagli ;)



A paląc ten wosk słuchałam piosenki z filmu Dil Se tam są słowa "chodźmy na spacer w stronę miłości" i tak mi się skojarzyło.
No to chodźmy ;)


rzecz o... paczuli

Moja kolejna przygoda z woskami WoodWick. Z dotychczas testowanych najbardziej uwiódł mnie ten o zapachu tabaki. A może to dlatego, że mam z nim takie dobre wspomnienia? Bo paląc go dowiedziałam się, że Asia będzie w Sandomierzu i się spotkamy?

Niezależnie od powodów... Tabaka bardzo mi się podoba. Trawa cytrynowa jest specyficzna, a paczula?  Hmmm... długo musiała czekać na swoją kolej. Na sucho pachniał bardzo wyraziście, rzekłabym, że dusząco, dlatego trochę się bałam. Na zewnątrz jest gorąco, nie ma czym oddychać. Bałam się, że jak odpalę ten wosk, będę miała duszną amazońską dżunglę.


Nie wiem jak pachnie paczula, ale według producenta w wosku mamy prócz paczuli wanilię i ambrę. Ambra kojarzy mi się z mocnymi, zdecydowanymi zapachami. Waniliowe nuty są dla mnie zbyt słodkie i kulinarne, lubię je tylko w ciastach... W wosku tym, wanilia jest tylko lekko wyczuwalna i jakby łagodzi pozostałe nuty zapachowe.

Odłamałam od razu całą kostkę... nie spodziewałam się, że po zapachu tak silnym w wersji suchej, po roztopieniu zostanie taka delikatna woń, mgiełka. Z czym mi się ten zapach kojarzy? Z zapachem cieni do powiek, które były w domu, gdy byłam mała. To taki słodki pudrowy zapach, połączony z jakimiś indyjskimi kadzidełkami. To woń orientalna, mimo wszystko ciężka, ale nie dusi. 

Ten wosk jest bardzo wydajny i długo utrzymywał się powietrzu, nawet jak już zgasiłam kominek.
Moim zdaniem na gorące, letnie dni nie jest dobry, lepiej poczekać na czas, gdy zapachem będziemy chcieli odczarować chłód za oknem


Kto ma ochotę przetestować, wosk Patchouli i inne produkty w sklepie cozazapach.pl na hasło kasiek kupicie z 15% rabatem.
Dziś ostatni dzień promocji ;)

 

wtorek, 29 lipca 2014

"Dzieci wolności" - Paullina Simons

Powieść o losach rodziców Aleksandra, poprzedzająca uwielbianą przez polskie czytelniczki trylogię „Jeździec miedziany”. U progu XX wieku Gina przybywa z Sycylii do Bostonu w poszukiwaniu nowego, lepszego życia. Poznaje Harry'ego Barringtona, który szuka dla siebie miejsca w starym świecie Nowej Anglii. Ona jest biedną, prostą imigrantką, on pochodzi z jednej z najlepszych rodzin w mieście, jednak łączy ich wzajemna fascynacja. Mija czas. Po trudnych chwilach rozłąki oraz wielu przeciwnościach losu Gina i Harry pragną być razem. Wiedzą jednak, że ich związek odciśnie piętno na losach dwóch rodzin i pozostawi po sobie zgliszcza. Zakochani stają w obliczu najbardziej okrutnego wyboru – między tym, czego nie mogą mieć i tym, bez czego nie mogą żyć. Dalsze losy Giny i Harry’ego opisuje powieść "Bellagrand", która już wkrótce ukaże się nakładem Świata Książki.


Trylogia o losach Tatiany i Aleksandra, którą otwierał „Jeździec miedziany” zawojowała świat literatury kobiecej.  Sama byłam zachwycona pierwszym tomem, drugi też mi się podobał, ale przez trzeci wciąż jeszcze nie przebrnęłam. Byłam ciekawa tej najnowszej powieści. Losy rodziców Aleksandra, są pokrótce omówione w „Jeźdźcu miedzianym”, tutaj autorka zdecydowała się na ryzykowny krok. Zarówno prequel, jak i sequel są niebezpieczne. Czy podołała? Oby tak, bo w kolejce wydawniczej kontynuacja losów rodziców Aleksandra.

Gina wraz z rodziną przybywa z Włoch do Stanów Zjednoczonych. Emigracja była wielkim marzeniem nieboszczyka ojca, który chciał by jego dzieci osiągnęły coś więcej. Tuż przed przyjazdem zmarł i ojciec i jeden z braci. Gina ma tylko matkę i brata. We trójkę przybywają do tego Eldorado w Nowym Świecie i od razu natykają się na dwóch młodzieńców z wyższych sfer. Jeden to Harry syn bardzo prominentnego obywatela Bostonu, a drugi – Ben chociaż jego pochodzenie jest nieco gorsze, to wśród przodków ma bohaterów narodowych. Obaj mężczyźnie wychodzą do statków przybywających do portu, aby oferować imigrantom nocleg, co jest częścią działalności ojca Harrego Tylko, że to spotkanie zaważy na losach wszystkich. Gina zakocha się w Harry, który nie tylko jest od niej starszy i lepiej sytuowany, to jest nieoficjalnie zaręczony z kobietą którą kocha i z którą się rozumie, a mariaż ten popierają rodziny młodych. Ben zakocha się w Ginie, która na niego nie zwraca uwagi. Brat Giny znienawidzi mężczyzn, bo nie podoba mu się, że jest zdany na czyjąś łaskę. To jest główny wątek, miłosny. Dodatkowo dowiemy się nieco o Bostonie z przełomu wieku XIX i XX o obyczajach, ciężkim losie imigranta i o determinacji Giny.

Szczerze mówiąc nie wiem co się stało z Simons w tej książce, bo pierwszy raz(wyłączywszy „Ogród letni”) książkę męczyłam. Czytałam ją kilka dni, bo nie mogłam się wciągnąć. Jedyne co mnie w powieści ruszało to głupota Giny, która dałaby sobie odciąć wszystko, byle Harry zwrócił na nią uwagę. Intryguje mnie taka postawa, bo dziewczyna AŻ taka głupia nie jest, a gdy widzi swojego księcia to jakby komórki mózgu zapadały w sen. Dziewczyna z przerażającą determinacją dąży do dorównania  Harremu, nie baczy na to, że on jest bogaty bo zapracowały na to pokolenia, nie dba o to, że dzielą ich światy z których pochodzą. Dla niej liczy się tylko to, że ona go kocha. I tyle!

Simons tym razem jakby wątek miłosny zepchnęła na dalszy plan, albo stwierdziła, że już dosyć emocjonujących akapitów o miłości. To za co pokochały ją miliony kobiet zastąpiła wątkami społecznymi, wojnami, walką z imperializmem, budową kanału panamskiego, losem imigrantów, presją wywieraną prze rodziców na dziecko.
Jestem trochę tą książką zmęczona i rozczarowana, jednakże zakończenie jest obiecujące i zapewne po kontynuacje sięgnę. 
Mam problem, że nie wyczuwam w tej książce Pauliny Simons, którą ongi pokochałam. Po rodzicach Aleksandra spodziewałam się więcej. O ile Gina jest charakterna, to ojciec lowelasa z „Jeźdźca miedzianego” na obecną chwilę jest nie tyle ciamajdą co tak wypranym z  charakteru typem, że to aż boli.
Niemniej jednak dla wielbicieli autorki – nie potrzeba wielkiej zachęty i tak przeczytają, a czy się zawiodą? Nie wiem – to się okaże ;-)

poniedziałek, 28 lipca 2014

"Sieroce pociągi" - Christina Baker-Kline

"Sieroce pociągi" to pasjonująca historia o przyjaźni, poszukiwaniu bliskości i swojego miejsca w świecie.Molly Ayer zostaje przyłapana na kradzieży książki z biblioteki. Staje przed wyborem: kilka miesięcy w poprawczaku lub praca społeczna – uporządkowanie strychu leciwej wdowy. Dziewczyna wybiera drugą opcję i trafia do domu Vivian Daly. Nie spodziewa się tego, co przyniesie jej los…Na początku XX wieku, tysiące samotnych dzieci wywożono „sierocymi pociągami” z głodującego Nowego Jorku na farmy Środkowego Zachodu USA. Vivian była jednym z nich. Kobieta próbowała wymazać z pamięci trudne lata, jednak kufry na strychu przechowały świadectwa jej przeszłości.Wizyty Molly przywołują wspomnienia wielu tragicznych wydarzeń, porzucenia, wyobcowania. Pomimo różnicy wieku kobiety zaprzyjaźniają się ze sobą, odkrywając że ich losy i charaktery nie są tak różne, jak mogłoby się wydawać. Obydwie spędziły dzieciństwo samotnie, na wędrówce z jednego domu zastępczego do drugiego, wychowywane przez obcych ludzi. Obie noszą w sobie wiele pytań dotyczących przeszłości, na które nie znają odpowiedzi…


Nie od dziś wiadomo, że na kryzys czytelniczy najlepsza jest dobra książka, taka w której zaczytujemy się już od pierwszej strony. A jak znaleźć taki lek? Ano warto sięgnąć po sprawdzone serie. Tym tropem poszłam i chwyciłam książkę, która ukazała się w „Szmaragdowej serii” wydawanej przez Czarną Owcę. Zarówno „Niewidzialny most”, jak i „KobietyŁazarza” były książkami świetnymi. Obie odebrały mi spokój, porwały i znalazły się wśród najlepszych książek ubiegłego roku. Wciąż wspominam je bardzo dobrze. Gdy zaczęłam czytać „Sieroce pociągi” znajdowałam się na dnie czytelniczego kryzysu. Rzucałam każdą książką którą zaczynałam czytać. Dopiero, impuls, wychodząc na opalanie zabrałam tę książkę. Zaczęłam czytać i… BUM znowu odczuwałam radość lektury, wypieki na twarzy i irytacja, gdy tylko ktoś, lub coś przerywało mi czytanie. Prawie zaspałam na pociąg. Tylko, że kurczę… było warto!!

Temat sieroctwa jest tematem, na pewno niezbyt oryginalnym. Sieroctwo, z koszmarem opieki „społecznej” mamy w okrutny sposób opisane u Dickensa. Mając na myśli „okrutnie” chodzi mi o realizm z jakim autor do tematu podchodzi. W inny sposób motyw ten wykorzystała Montgomery pisząc o Ani Shirley, a Baker-Kline spina te dwa sposoby opisywania sieroctwa klamrą, sprowadza do wspólnego mianownika. Bo już Montgomery sugeruje, że życie Ani nie było sielanką, że system adopcji bardzo kulał, ale jako ze powieść jest adresowana do młodych panienek, to temat nie jest rozwijany, może później delikatnie sygnalizowany(np. „Ania ze Złotego Brzegu”, gdy Ania wspomina, że zanim trafiła na Zielone Wzgórze, wielokrotnie była głodna). „Ania z Zielonego Wzgórza”, jest powieścią radosną, wzruszającą, ale daje ciepło, optymizm i przypomina o radości życia. Nie doszukujemy się koszmarów, demonów z przeszłości Ani.  „Sieroce pociągi” to inny kaliber.

Zacznę od tego, że nie słyszałam nigdy o tym epizodzie z historii Stanów Zjednoczonych. O ile o losie imigrantów napisano sporo, o tyle z pojęciem sieroce pociągi spotkałam się po raz pierwszy.  Nie wiedziałam, że przez 76 lat trwania akcji, około ćwierć miliona dzieci, osieroconych, bezdomnych, żyjących dziko na ulicach Nowego Jorku zostało wywiezionych na Zachód, w rolnicze regiony, gdzie czekało ich nieznane. Mogły to być szczęśliwe, kochające rodziny, mogło to jednak być bicie, głód i wyzysk. Nie chcę się skupiać na całej tej akcji, można o niej przeczytać na końcu książki i w internecie. Polecam – ciekawa sprawa.
 
obecnie- chyba moja ulubiona seria
Autorka zainspirowana historią sierocych pociągów opowiada nam historię. Robi coś, co ja osobiście uwielbiam  - prawie tak jak lody bananowe ostatnio – tworzy historię dwutorowe, a co najlepsze(i rzadkie) oba wątki się zazębiają, intrygują i są tak samo interesujące. Majstersztyk.
Zaczyna się od Molly, sieroty indiańskiego pochodzenia, której ojciec zginął w wypadku, a matka nie umiała poradzić sobie  rzeczywistością i z dzieckiem. Molly jest przerzucana z jednej rodziny zastępczej do drugiej w końcu trafia do Maine i nadal pakuje się w kłopoty. Pozuje na gotkę, pyskuje, życie nauczyło ją nieufności. Kroplą która przepełnić może czarę jest kradzież książki z biblioteki. Siedemnastoletnia Molly ma wybór, albo poprawczak, albo praca społeczna. Dzięki swojemu chłopakowi Molly może odpracować godziny u sędziwej pani po dziewięćdziesiątce, która potrzebuje pomocy w posprzątaniu strychu. Na początku Molly traktuje jako dopust boży, jednak z upływem czasu poznaje fascynującą historię kobiety, która całe życie trzyma na strychu i korzystając z porządków, porządkuje wspomnienia.

Niamh(wymawia się Niw), wraz z rodziną przybywa do Stanów z Irlandii w poszukiwaniu lepszego życia. Takich jak oni są tysiące, Ameryka miała być Ziemią Obiecaną, ale ludzi oderwanych od rodziny, słabych pożerała, jak Saturn swoje dzieci. Rodzice Niamh do takich należeli, ojciec się rozpił, matka wpadła w depresję. Później wybuchł pożar. Dziewczynka dowiaduje się, że została sama w tym Nowym Świecie, a nie ma jeszcze dziesięciu lat. Trafia do instytucji, która zajmuje się takimi jak ona. Zostaje zapakowana do pociągu i rusza w nieznane, z innymi dziećmi niepewnymi i przestraszonymi jak ona. U kresu podróży czeka ich występ rodem z cyrku przed ludźmi, którzy może będą chcieli dać im dach nad głową. Różnie potoczą się ich losy. A losy Niamh będą burzliwe i są świetnym przykładem tego co spotkać mogło dziecko z sierocego pociągu – wszystko!

Nie chciałam Wam zbyt wiele zdradzać tym streszczeniem, mam nadzieję że Was namówię, bo książka była po prostu świetna. Czytałam ją z wypiekami i z emocjami przelewającymi się jak fale Bałtyku. Nie sposób czytać tej książki na zimno. Wystarczy sobie wyobrazić, że zostaliśmy sami a ktoś wysyła nas do ludzi, którzy najpierw oglądają nas jak bydło na targu, a później zamiast dać dom, wyzyskują. Straszne!!

„Sieroce pociągi” to jedna z lepszych książek jakie czytałam w tym roku. Realistyczna i bardzo emocjonująca. Uwielbiam takie książki, prawdziwe i poruszające!!
Polecam!!

sobota, 26 lipca 2014

"Madeleine" - Consilia Maria Lakotta

Czy niezwykłe sploty ludzkich losów są przeznaczeniem? Na ile sami możemy na nie wpływać? Odpowiedzi na te i inne pytania Czytelnik może znaleźć w kolejnej, intrygującej powieści Marii Consilii Lakotty.
Autorka przedstawia historię niezwykłej miłości Héliera oraz tytułowej Madeleine, której uczucie zostajewystawione na próbę wraz z pojawieniem się urodziwej, lekkomyślnej Yvonne… .Jak potoczą się dalsze losy trojga bohaterów? Czy odnajdą upragnione szczęście?
Ta niezwykle barwna i pasjonująca książka spełni oczekiwania najbardziej wymagających Czytelników.


 Po przeczytaniu „Mariszki z węgierskiej puszty” byłam zachwycona, styl pisania Consilii Marii Lakotty ujął mnie. Polubiłam jej bohaterów, styl, tło i masę emocji. Nie spodziewałam się, że następną książkę będę tak męczyła. Czytałam ją kilka dni i nie mogłam się w nią wczuć. Ta książka znajdzie swoich wielbicieli, czy i ja w końcu dałam się przekonać?

Madeleine i jej ukochany Helier wracają na wakacje. Oboje są prawi i kochają się miłością czystą i wielką. Wydaje się, że nic takiego uczucia nie zakłóci. Niestety rodzinne uprzedzenia a zwłaszcza osoba kuzynki Madeleine – Yvonne, od samego początku staje się plamą na słońcu ich uczucia. Yvonne  musi podobać się wszystkim, chce zawrócić w głowie każdemu mężczyźnie. Helier jest tak zakochany w swojej narzeczonej, że na nikogo innego nie zwraca uwagi, to rozsierdza Yvonne i ta potraja wysiłki. Tymczasem z Madeleine pracuje Denis, młody farmaceuta przekonany o tym, że jest przeklęty, dość szybko zakochuje się w Madeleine i prosi ją o siostrzaną miłość do końca życia. Zadraśnięta kobieca próżność i oddany, jak wierny pies mężczyzna versus dwójka zakochanych. W skutek przewrotności i determinacji Yvonne dochodzi do zerwania. Denis zdobywa swoją Madeleine a Helier ląduje przy ołtarzu z kobietą, której nawet nie lubi. Czy to koniec historii?

Jakkolwiek jestem wielbicielką powieści klimatycznych i niespiesznych, tak niestety muszę powiedzieć, że ta mnie nie kupiła Jest napisana naprawdę świetnym językiem, z dbałością o klimat i nastrój. Ma morał i przesłanie, bardzo zakorzenione w filozofii życia Autorki. Moim zdaniem naprawdę znajdą się jej wielbiciele, ja do nich nie należę z kilku prostych powodów. Akcja jest niespieszna, wręcz żółwia, ciężko się w nią zaangażować. Bohaterowie są jednowymiarowi, zawsze przeszkadza mi to w książce. Ludzie nie są idealni, albo zdeprawowani, jesteśmy mieszanką dobra i zła i jeżeli ktoś pisząc powieść aspiruje do pisania realistycznie, musi to uwzględnić. Powieść jest przewidywalna, od razu wiadomo jak się skończy, nie ma niespodzianki, a brak zaskoczenia może być zrekompensowana tylko idealną, spójną i zajmującą fabułą – której tutaj nie mogę do zalet policzyć.

Reasumując, chociaż nie skreślam Lakotty po tej książce, to jednak pomimo sympatii do autorki, nie mogę polecać tej powieści. Mnie nie uwiodła, nie zaczarowała. Przeczytałam, bo staram się kończyć to co zaczynam. Chcąc być obiektywną muszę wspomnieć o tym, że były fragmenty, które czytałam płynnie i dobrze mi się czytało, to jednak w gruncie rzeczy, nieco się wynudziłam. Szkoda… Brakło mi jakiegoś przytupu, wyraźnego akcentu.
Ale może kogoś zainteresuje i będzie bardziej kontent

piątek, 25 lipca 2014

fiszki do angielskiego - znowu

Wspomniałam Wam kiedyś, że muszę się zabrać do nauki angielskiego. Pisałam też, że ciężko mi się zmusić do regularnej nauki języka, którego nie używam codziennie. Nie mam już kartkówek, sprawdzianów, kolosów, ani zaliczenia - w bliskiej perspektywie. 

Czy to znaczy, że mogę spocząć na laurach? Nie - po pierwsze, wymaga się ode mnie znajomości języka mieszkańców Albionu, po drugie - wciąż lubię brytyjskie i amerykańskie seriale, które szybciej obejrzę w oryginale, niż czekając na przekład. 

No dobrze, ale kiedy się uczyć? Ja wiem, że jako nauczyciel nie mogę powiedzieć, że nie mam czasu na naukę. Czas może mam, ale nie mam ochoty, nie chce mi się - po prostu. Najłatwiej byłoby się zapisać na kurs, ale czas, pieniądze, które trzeba w kurs zainwestować studzą zapas. 

A fiszki... fiszki są sporo tańsze i sięgamy po nie, wtedy - gdy mamy czas. Wystarczy pudełeczko z fiszkami wrzucić do torebki i już: na przystanku, w pociągu, w mpk, czekając na spotkanie - możemy sobie fiszkować. 

Testowałam zestaw fiszek, składający się z czterech pudełeczek:
-konstrukcje egzaminacyjne
-amerykański kontra brytyjski
-najczęstsze błędy
-wyrazy zdradliwe

Każdy pakiecik jest zapakowany w poręczne pudełeczko z dwiema przekładkami: umiem i do nauki, co pozwala zgrabnie posegregować karteczki i zorganizować sobie pracę. 

W pudełeczku mamy 100 wyrazów/zwrotów. Do tego zawsze mamy zbudowane przykładowe zdania, co
pozwala nam uczyć się budować poprawne zdania, a nie jest tylko wkuwaniem słownika. De facto uczymy się więc większej ilości słów.

W środku opakowania mamy kod do poprania słówek w wersji mp3, aby pracować nad prawidłową wymową.


























Co mogę Wam powiedzieć o tych fiszkach. Jestem zachwycona wykonaniem i doborem słówek, nie są sztampowe. Korzystało mi się z tych fiszek i korzysta nadal z dużą przyjemnością, wynikającą również z tego, że ja naprawdę lubię się uczyć. Te fiszki doskonale korespondują z moim imperatywem sprawdzania własnej wiedzy i udzielania odpowiedzi na pytania. Ponieważ powoli zaczynam znać je na pamięć muszę zabrać się do poszukiwań i znaleźć coś nowego.

Cena jednego opakowania fiszek, to 9.99(często są promocje) na fiszki.pl moim zdaniem cena jest bardzo korzystna. Nie musimy się spłukiwać by mieć fun ; )

Osobiście - polecam :))

środa, 23 lipca 2014

rzecz o... drożdżówkach z żurawiną

Gdy słyszę słowo "drożdżowe", widzę dom. Jedno z moich najwcześniejszych wspomnień to zapach ciasta w sobotę. Stała mojego życia, to Mama, Babcia przy z stolnicy, z makutrą na kolanach. Dom jest domem wtedy, gdy pachnie ciastem, gdy wracasz do domu, gdzie czeka na ciebie coś dobrego do herbaty.

Ciężko odwzorować zapach dobrego, drożdżowego ciasta, tej mieszanki masła, drożdży, ciepłego mleka. Firma Kringle proponuje nam zapach drożdżówek z żurawiną. Nie jestem wielbicielką żurawiny, lubię, ale bez szaleństwa... Niemniej jednak żurawiny pasują do ciasta drożdżowego i mają szansę stworzyć, bardzo ciepłą, aromatyczną kompozycję. W sam raz na słotny dzień


Wczoraj miałam ochotę na wypieki. Zaczęło się od bułki z kruszonką, przepis na którą ongi podawałam na blogu, stwierdziłam, że do tego ciasta świetnie będzie pasował ten wosk. To nie było pierwsze palenie tego wosku. Powiem Wam, że mam obawy co do wosków o zapachach spożywczych. Nie mogę się do nich przekonać, najchętniej kupuję je gdy mogę osobiście obwąchać. Drożdżówki z żurawiną były  moim pierwszym zakupem Kringlowym i  gdy otworzyłam pojemniczek, nie byłam oczarowana. Woń mi się podobała, ale to nie było WOW. 


Ponieważ ciasto drożdżowe to zapach domu, azylu, wosk powędrował do pudełeczka "woski wieczorne" i "chłodniejsze dni". Jak wspomniałam, nie jestem fanką ani żurawiny, ani zapachów spożywczych. Tyle dobrego słyszałam, jednak o tym wosku. 

Gdy odpaliłam i wróciłam do pokoju - oszalałam. Wosk pachnie żurawiną, nie wiem jak Amerykanie czują ciasto drożdżowe, ale to na pewno nie to. Nikt, kto wracał do domu pachnącego siedzącą w piekarniku drożdżówką, nie uzna tego zapachu z wosku, za zapach drożdżowego ciasta. Za to żurawina jest żurawiną, z jakąś ciepłą nutą. Żurawina to fajne połączenie smaków, tak realnie oddane, że niemalże szczypie w język.

Wosk jest wydajny, a zapach długo utrzymuje się w powietrzu, gdy wróciłam z imprezy - jakieś sześć godzin po odpaleniu, wciąż cały parter pachniał żurawiną. 

Czy kupię ten wosk jeszcze raz? Tak! Jest ciepły, aromatyczny, lubię odpoczywać w jego towarzystwie


Ten wosk kupowałam w Pachnącej Wannie, wciąż pamiętam radość z otwierania paczuszki, zresztą bardzo dobrze wspominam tamten dzień ;-) 

wtorek, 22 lipca 2014

rzecz o... gorącej czekoladzie

Ludzie dzielą się na tych, którzy kochają czekoladę i na tych, którzy mogą bez niej żyć. Na szczęście, dla moich stawów, należę do tej drugiej grupy, jednak  od czasu do czasu, lubię sobie zjeść coś co ma smak czekolady. Owszem, czekolada sama w sobie jest smaczna i nie rezygnuję jej wcale, ale wolę ciasta, budyń czy gorącą czekoladę. Ostatnio postanowiłam się rozpieścić i rozpaliłam w kominku wosk o zapachu gorącej czekolady i upiekłam muffiny - brownies z białym serem. Miałam w domu czekoladowy odlot.


Nie wierzyłam tym, którzy pisali, że gorąca czekolada od Kringla to faktycznie, wierne odwzorowanie zapachu tego tradycyjnego i przepysznego napoju. Nic nie jest w stanie zastąpić, pysznej, gęstej i gorącej czekolady. Kubek gorącej czekolady, z odrobiną bitej śmietany, nawet bez - to idealna recepta na wieczór po ciężkim dniu. Tego nie da zamknąć się w wosku. 

Dałabym sobie za to rękę obciąć, do czasu aż otworzyłam wieczko wosku. O kurczę, pachnie czekoladą, prawdziwym kakao. Ciężko się powstrzymać, żeby nie odkroić wosku i zamiast włożyć do kominka, nie rozpocząć konsumpcji. 

No, ale przełamawszy się, czekałam na zapach. A ten był - niczym w pijalni gorącej czekolady. Słodycz - ale nie mdląca, ciepło. Dla mnie to kwintesencja dobrego wieczoru, relaksu.  Jestem zachwycona tym woskiem. Wiem, że pewnie - tak jak ja kiedyś - będziecie mieli problem z uwierzeniem, że ten wosk pachnie jak gorąca czekolada, ale tak jest. Pysznie, czekoladowo. Ten wosk jest po prostu niesamowity. 

Kto ma ochotę przetestować, Gorącą Czekoladę i inne produkty w sklepie cozazapach.pl na hasło kasiek kupicie z 15% rabatem.

"Grzeczna dziewczynka" - Alina Białowąs

„Grzeczna dziewczynka”- to opowieść 25 letniej Karoliny, która oglądając na laptopie film z własnego ślubu i przewijając wspomnienia, jak taśmę filmową - klatka po klatce, nawet z czasów dzieciństwa, chce uchronić siebie przed popełnieniem tych samych błędów, gdy znowu spotka miłość, albo gdy miłość spotka ją.


Szkoda, że dziś wydaje się tony książkowego chłamu a porządne książki wychodzą w e-wersji. Chcę Wam opowiedzieć o książce szczególnej, która powinna być przestrogą dla wielu kobiet. Alina Białowąs już raz udowodniła, że potrafi pisać o tym co gra w sercach kobiet, jakie są nasze słabości. Ciekawa byłam kolejnej książki, nie wiedziałam czego się spodziewać. Romansu, dramatu?

Karolina ma dwadzieścia pięć lat, poznajemy ją w chwili, gdy ogląda film ze swojego ślubu. Uczucia towarzyszące jej, sugerują, że związek nie zakończył się happy endem, dlatego cofamy się w czasie i możemy oglądać początki jej znajomości z Filipem, rozwój akcji, wszystkie kamienie milowe i zastanawiamy się, jak dziewczyna, której życie przypomina bajkę, utknęła w takim bagnie?

Czytając tę książkę miałam gęsią skórkę. Powiedzcie z ręką na sercu, która z nas nie ładowała się w związek, który każdy jej odradzał, ale my byłyśmy mądrzejsze? Która, przynajmniej w jakimś okresie znajomości nie zamieniała wad partnera w zalety? Ja to wszystko przeżyłam, wyłączywszy oczywiście skrajności. Gdyby Karolina nie była tak zakompleksiona, poraniona po rozstaniu z miłością swojego życia nie dałaby się złapać na ten lep.
Często się mówi, że jeśli wychowujemy się w fajnej, kochającej rodzinie, mając dobry przykład miłości pomiędzy naszymi rodzicami unikniemy toksycznego związku, bo będziemy mieli odpowiednie wymagania. U Karoliny to się nie sprawdza, miłość pomiędzy jej rodzicami jest ogromna, po ćwierćwieczu małżeństwa, oni nadal piją sobie z dzióbków, co sprawia, że dziewczyna jest zazdrosna, zaczyna wymyślać historie o tym, że jest adoptowana, a w jej rodzinie czai się tajemnica, której ona jest główną bohaterką.

Najłatwiej jest na Karolinę się wkurzyć, bo doprawdy trudno uwierzyć, że dorosła, inteligentna kobieta jest z gościem, który ją tak traktuje, wydaje rozkazy, musztruje i jak bóstwa czci rodziców. Wielokrotnie, podczas lektury miałam ochotę rzucić ebookiem, ale rzucanie tabletem niesie poważniejsze konsekwencje, niż rzucanie książką, więc się opanowałam. Nie mogłam uwierzyć, że Karolina nie słucha przyjaciółki, rodziny. No, ale jak nie słucha ojca, matki – posłucha psiej skóry.

Zdejmuję kapelusz przed Aliną Białowąs, która napisała wnikliwe studium toksycznego związku. Dowodzi w tej książce swojej znajomości ludzkiej psychiki i pewnych mechanizmów, o których istnieniu wiemy, ale je odsuwamy, nie wierzymy że taka historia może nam się trafić. Wydaje mi się, że ku przestrodze ta książka powinna być czytana przez kobiety. Mamy XXI, ale zaskakująco wiele kobiet łapie się w taką pułapkę, czasami na ratunek jest za późno.

Na pewno nie jest to płaskie czytadełko…

Książkę czyta się bardzo szybko. Właściwie to pozycja na jeden wieczór, ale naprawdę polecam.
I znowu będę musiała się oczekać, na kolejną książkę autorki!

poniedziałek, 21 lipca 2014

"Nie tylko o łajdakach" - Magdalena Kulus

„Nie tylko o łajdakach” to powieść o dojrzewaniu, o poszukiwaniach i próbach oswojenia szczęścia.

Z pozoru lekka, zmusza do przemyślenia życiowych decyzji i wartości, którymi się kierujemy. Nastka – główna bohaterka – ucieka od problemów, od niemiłości i opuszcza miasto, by napisać na wsi pracę magisterską oraz rozpocząć dorosłe życie. Na swojej drodze spotyka ludzi, którzy uczą ją, że świat, chociaż pełen łajdaków, daje sporo powodów do radości. Szybko zaczyna rozumieć, że należy z nich korzystać, gdy tylko jest ku temu okazja.



Przegapiłam debiut Magdaleny Kulus, coś mi tam się kojarzy, że książka została bardzo dobrze przyjęta. No, ale fizycznie nie da się być na bieżąco z każdą nowością. Autorka była dla mnie kompletnie obca, nie wiedziałam czego się spodziewać(wyjąwszy profil wydawniczy Wydawnictwa SOL). Dlatego, gdy to słońce dla wszystkich świeciło. Zaległam na podkarpackiej wsi, w samym środku lata i otworzyłam zieloną okładkę. Żebym dała porwać się od pierwszej strony – nie mogę powiedzieć. Może to wina tego, że ostatnio czytałam świetne książki. No i ta wieś. Były Mazury, było Podlasie, Podkarpacie, teraz przyszła kolej na Śląsk. W polskiej literaturze nadal jest zatrzęsienie książek, których motywem przewodnim jest ucieczka na wieś w celu odmiany swego życia. Polska wieś  jako panaceum. Do takich książek podchodzę sceptycznie, bo zwykle autorki nie mają pojęcia o realiach polskiej wsi i lecą takimi schematami stereotypami, że zgrzytam zębami, a tego zabrania mi mój stomatolog.
Później sobie pomyślałam, że nie mogę osądzać książki, tylko dlatego, że znajdę w niej znany motyw. To, iż ktoś spieprzył temat, nie znaczy, że ktoś inny nie da rady. Wyzbyłam się uprzedzeń, (a lato jest piękne tego roku- więc było łatwiej). Zaczęłam czytać, narracja pierwszoosobowa(nie lubię), dosyć specyficzna narracja z rzadko spotykanymi charakterystykami nowych postaci, no nic – najwyżej nie spodoba mi się – nikt od tego nie umrze.

Nastka, czyli Anastazja kończy studia i postanawia wyjechać do domu rodziców na wieś, aby dokończyć magisterkę i odpocząć od Rodzicieli, którzy są dosyć toksyczni. Mają wąty o wszystko. Bywa. Wioska jest typową, małą miejscowością, każdy zna się „od zawsze” i o wszystkim wie „wszystko”. Można być pewnym, że jeśli o północy kichniemy na jednym końcu wsi, to o świcie, na drugim końcu zapytają nas jak tam katar. Znam to z własnego podwórka. Autorka opisuje wieś bardzo prawdziwie, bez uciekania się na „miejskie wyżyny” i komentowania nawyków „wieśniaków” z wyższością. Pisze jak jest. Realizm i takt – rządzi. Więc Anastazja jedzie na wieś, również po to, aby odpocząć od toksycznego związki, jednak toksyczny związek w postaci Olka zjawia się jednak na wsi.  Ogólnie książka jest o tym jak Anastazja walczy z przeciwnościami losu, boryka się z codziennością i oddaje serce wsi. To pogodna, ciepła książka o życiu. Nie zwykłe czytadło, ale fajny pretekst do refleksji, okraszony poezją, muzykę(dzięki Autorce przypomniałam sobie jak ja uwielbiam skrzypce).

Nie chcę opisywać Wam fabuły, bo nie chcę Wam psuć niespodzianek, drobnych zaskoczeń. Jestem bardzo zbudowana tą ksiązką. Ciepłą, pełną dobrej energii, chociaż również nie jest wyzuta ze smutku. Tak jak w życiu wielkie radości zakwitają w cieniu ogromnych smutków, a może odwrotnie. Czy zebra jest biała w czarne paski, czy czarna w białe? Nieważne, wszystko to splata się w naturalny warkocz życia. Barwny, pachnący, smakowity, a że czasami zdarzy się ziarenko gorczycy? Dodaje smaku i podbija słodycz.

Moim zdaniem to jest idealna powieść na lato, do poczytania na plaży, w ogródku, gdy słońce świeci nam w oczy, a twarz muska nam lekki wiaterek. Takie powieści, chociaż nie są novum, nie grzeszą innowacyjnością, nie poruszają nowych, wstrząsających wątków, ale zaspokajają w nas potrzebę happy endów, przywracają wiarę w świat, ogrzewają od środka, że nie potrzebny nam już żaden drink.
Książka jest bardzo dobrze napisana, zabawna, pachnąca ziołami, oślepiająca zielenią, otula nas pysznymi zapachami z kuchni i otacza psim towarzystwem i towarzystwem fajnych ludzi. Bardzo udany to mariaż i chętnie zapoznam się z wcześniejszą powieścią autorki i na pewno sięgnę po kolejne – mam nadzieje, że je napiszę.

Powieść ta wpisuje się w założenia wydawnicze Wydawnictwa SOL, to naprawdę są książki, które pomagają się zresetować, zapomnieć o smuteczkach. Polecam!




Dzięki tej książce odkryłam tę piosenkę i zabiorę się za ten zespół < 3

niedziela, 20 lipca 2014

"Niepokorne. Eliza" - Agnieszka Wojdowicz

"Niepokorne" to trylogia opowiadająca o wyjątkowych kobietach, których zawiłe losy splatają się w scenerii młodopolskiego Krakowa. Eliza Pohorecka, Klara Stojnowska i Judyta Schraiber spełniają swoje marzenia kosztem wyrzeczeń i trudnych kompromisów, nierzadko płacąc wysoką cenę za szczęście.Jest jesień 1895 roku. Eliza Pohorecka dotąd uczyła się zawodu w otwockiej aptece, lecz opuszcza Kongresówkę, gdy jako jedna z pierwszych kobiet zostaje przyjęta na Uniwersytet Jagielloński. W cesarsko-królewskim Krakowie, pełnym uprzedzeń i konwenansów, będzie musiała się zmierzyć z niechęcią wykładowców wydziału farmacji, z tragiczną przeszłością rodziny i z zakazanym uczuciem.Eliza na szczęście nie jest sama. Otuchy podczas dokonywania niełatwych wyborów dodaje jej Klara Stojnowska, idealistka i emancypantka. Ona także prowadzi swoją prywatną wojnę — przeciwko konserwatywnemu ojcu, profesorowi krakowskiej uczelni.Tymczasem Judyta Schraiber, Żydówka z Kazimierza, ucieka z domu — z namiętności do mężczyzny i z miłości do sztuki. Stara się zostać malarką, bierze lekcje u młodego Staszka Wyspiańskiego, na każdym kroku walcząc o swoją niezależność. Nie wie jednak, że już wkrótce będzie musiała bronić czegoś równie cennego: tożsamości. Choć Eliza, Judyta i Klara z pozoru bardzo się różnią, coś je jednak łączy. Każda z nich jest niepokorna…


Mam wrażenie, że książka jest jak wino. Im dłużej poleży i poczeka, tym bardziej uderza do głowy. Im trudniej do niej mi się zabrać, tym większy mam problem, żeby się oderwać, odłożyć ją chociaż na chwilę i posłuchać co ma do powiedzenia, ktoś kto właśnie przyszedł, zadzwonił. No bo przecież na kartkach, które mam na kolanach, toczy się życie, ludzie kochają, tracą i cierpią…

Początek zdezorientował mnie jak legislacyjne działania polskiego ustawodawcy. Mamy lata czterdzieste XIX wieku. Jakieś kobiety, Elżbieta, traci męża i dom wskutek Rabacji Galicyjskiej, a gdy kryje się przed grozą z maleńkim synkiem w ramionach widzi maszerujące wojsko austriackie, będące w zmowie z chłopami. Sara – młoda Żydówka z krakowskiego Kazimierza, która kocha malować i jest jak na swoje czasy trochę niepokorna. Mija pół wieku. Wnuczka Sary, jest zbuntowana, walczy o siebie. Chce malować, chce żyć swoim życiem, a nie chce być żoną mężczyzny, którego wybiorą jej rodzice. Bo Judyta znalazła sobie sama mężczyznę, którego kocha szaleńczą miłością dziewczyny, dziecka, które nie zna życia. Ucieka z domu, aby żyć z mężczyzną, dla którego była tylko igraszką.
Do Krakowa przyjeżdża także wnuczka Elżbiety. Dziewczyna chce studiować farmację, finansowo wspiera ją babka, która nigdy nie otrząsnęła się z tragedii. Nigdy nie wybaczyła Austriakom, że zburzyli szczęście w jej życiu. Pech chce, że pewien Austriacki żołnierz zaczyna kręcić się w pobliżu jej wnuczki. Dodajmy do tego młodą, wyzwoloną Klarę, córkę świetnego profesora o skostniałych poglądach i mamy bohaterki, świetnej powieści, z klimatem i emocjami.

Rzecz dzieje się w Krakowie końca XIX wieku w którym zderza się umiłowanie tradycji przez mieszkańców szacownego grodu Kraka i nowoczesności, dekadencji, młodości i pragnieniem zmian reprezentowanym przez młodzież. Młodzież, która chce żyć sercem a nie konwenansami. Takie powieści, jak ta którą napisała Agnieszka Wojdowicz uwielbiam. Za ten klimat i subtelne emocje, piękne a pomimo swej delikatności uderzające z całą siłą.

Możemy pospacerować po Krakowie końca XIX wieku, mieście klimatycznym z zabytkami, ale i z cesarskim wojskiem pilnującym porządku w imieniu Franciszka Józefa. Na chodnikach spotkamy sławy jak Jacek Malczewski, Stach Wyspiański i całą reszta artystycznego światka, który ukształtował nasze spojrzenie na sztukę.

Agnieszka Wojdowicz stworzyła wspaniałą, klimatyczną powieść, którą czyta się szybko i bardzo prędko wpada się w nią jak śliwka w kompot. Niepostrzeżenie zaczynamy żyć życiem bohaterów, kibicować im i przejmować się ich dramatami. Ja bardzo polubiłam wątek tytułowej Elizy i Antona był motylkowy i uroczy.  Skojarzyła mi się z książką „W cudzym domu” z tym, że uważam, że „Niepokorne.Eliza” to książka bardziej dopracowana, pozwalająca czytelnikowi poczuć jeszcze więcej emocji.

To naprawdę dobra i poruszająca powieść, taka jakie lubię najbardziej. Losy kobiet niepokornych, zbuntowanych przeciwko konwenansom, a gdy pojawia się miłość ten bunt przybiera jeszcze na siłę, jak gdyby samorealizacja nie była jedynym powodem palenia mostów i burzenia skostniałych murów, jak gdyby dopiero miłość dodawała im sił.

Lubię książki pisane przez polonistki, to się wyczuwa, język jest staranny, zdania wyważone, pięknie skonstruowane. Czytanie nie męczy, nie boli, ale jest jak słuchanie klasycznej muzyki.
Bardzo mnie cieszy, że jest przewidziany kolejne tomy i będę niecierpliwie ich wypatrywały. Nie spodziewałam się, że książka aż tak mi się spodoba i chcę jeszcze raz!!
Wspaniała – polecam!!



Książkę mogłam przeczytać dzięki uprzejmości portalu

sobota, 19 lipca 2014

"Hopeless" - Colleen Hoover

Czasem odkrycie prawdy może odebrać nadzieję szybciej niż wiara w kłamstwa.To właśnie uświadamia sobie siedemnastoletnia Sky, kiedy spotyka Deana Holdera. Chłopak dorównuje jej złą reputacją i wzbudza w niej emocje, jakich wcześniej nie znała. W jego obecności Sky odczuwa strach i fascynację, ożywają wspomnienia, o których wolałaby zapomnieć. Dziewczyna próbuje trzymać się na dystans – wie, że Holder oznacza jedno: kłopoty. On natomiast chce dowiedzieć się o niej jak najwięcej. Gdy Sky poznaje Deana bliżej, odkrywa, że nie jest on tym, za kogo go uważała, i że zna ją lepiej, niż ona sama siebie. Od tego momentu życie Sky bezpowrotnie się zmienia.


Pamiętajcie, że na podróż brać należy dwie książki. Bo jedna się kończy i można płynnie przejść do następnej. Chociaż o Hopeless następuje zjawisko pożądane po każdej dobrej książce, czyli kac książkowy. Hopeless czytałam wczoraj wieczorem i nie zważałam na zmęczenie po podróży – więc w nocy, a następnie – ponieważ P.T. Pan M. wyjeżdżał do sanatorium, od 4.30 dziś. Ani mi w głowie był sen. Była historia!
Po kilku entuzjastycznych wspominkach napaliłam się na tę książkę okrutnie. Później bałam się, że skoro takie mam oczekiwania, to z ich wyżyn, zlecę w czeluści Hadesu, a upadek będzie bolesny. No, ale – kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana – jak mawia klasyk.

Sky jest adoptowanym dzieckiem. Od trzynastu lat wychowuje ją nieco szalona Karen. Karen jest weganką, nie uznaje zdobyczy techniki, typu telewizor, komputer i internet i uczy córkę w domu. Jednak jak każda nastolatka Sky chce swobody, pod wpływem przyjaciółki z sąsiedztwa decyduje się na pójście do szkoły. Nie jest to zbyt dobry krok, bo przyjaciółka jedzie na wymianę do Włoch, a Sky, trafia w sam środek dżungli. Przyjaźniąc się z Six, Sky poznała wielu chłopców i ma niezbyt dobrą reputację. A jaka jest amerykańska szkoła – wiemy z filmów. Sky poznaje w szkole chłopaka z którym się zaprzyjaźnia, ale dopiero następne wydarzenia odmieniają jej życie. Otóż na zakupach spotyka obłędnie przystojnego facet, na widok którego nogi jej miękną, co jest dziwne, bo do tej pory nawet „kręcąc” z chłopakami była obojętna. Tak jakby się zakochała. Niestety nic, czego dowiaduje się o chłopaku nie napawa optymizmem, ale serce, mózg ciało są uparte i Sky gna w stronę ognia i w stronę? Starożytni uważali, że samorozpoznanie nigdy nie kończy się dobrze. Dopiero później było, że „prawda Was wyzwoli”. Ja będzie w tym wypadku?

Mam kaca po tej książce… okazała się tak poruszająca, jak obiecywały inne blogerki. Cieszę się, że po nią sięgnęłam. Jest poruszająca, motylkowa. Z drugiej strony sporo  tam seksu i zastanawiam się czy dałabym ją Młodej. Wczoraj łaziłam z kolegą po Plazie i tak idąc na kawę rozmawialiśmy o dzieciach, na co On skwitował, że Młoda ma już zupełnie inne zainteresowania i że pewnie w wielu sprawach mogłaby być dla nas profesorem. Mnie wbiło w ziemię i kazałam mu się wstrzymać, bo to jednak moje Dziecko. Jednak faktycznie nie mam prawa uważać, że dla szesnastolatki ta książka będzie szokująca. Prędzej zgorszy Babcię tejże ; - ) ale wolę Mamie tego nie sugerować, bo zgasi mnie jakąś celną ripostą.  Więc tak(nie zaczynaj zdania od więc powtarzała profesor od Historii): faktycznie w książce jest sporo opisów seksualnych igraszek nastolatków, ale już formalnie pełnoletnich. Nie są wulgarne, nie zbliżają się nawet w stronę pornografii, czy modnego ostatnio gatunku porno-literatury.
Bo ta książka jest o miłości, a czy w naszym mniemaniu młodzi zbyt prędko idą ze sobą do łóżka? Odłóżmy szkiełko i oko, skupmy się na sercu.

Autorka ma dar… bo pisze w taki sposób, że nie sposób uciec od motylków. Uczucia bohaterów, są naszymi. Czujemy ich ból, złość, rozgoryczenie i frustrację. To jest w książkach najważniejsze, to że przeżywamy huragany uczuć i doznajemy słynnego katharsis. Konstrukcja bohaterów, wielowymiarowa, złożona też jest bardzo istotna, ale tutaj autorka trochę uciekła od tematu, bo nie rozwodzi się nad charakterami wykreowanych postaci, a na pierwszy plan wysuwają się ich problemy.

Problemy, jest ich kilka… nie będę Wam spojlerowała, odkryjcie to sami. Byłam zszokowana i do teraz ciągle ta historia we mnie jest. Żeby się wyżyć musiałam coś upiec… ciężko mi po tak emocjonującej powieści wczytać się w coś innego, wszystko jest jakby nijakie…

O co chodzi w tej książce? O miłość, która jest nam niezbędna, żeby przetrwać życiowe huragany i burze, kiedy ostatnie skrawki gruntu wysuwają nam się spod nóg.
Polecam!!