Strony

sobota, 28 lutego 2015

"Dobry ojciec" - Diane Chamberlain

Ukochana córka. Rozpaczliwy wybór. Droga, z której nie ma odwrotu…

Nowość w klubie KOBIETY TO CZYTAJĄ!
Przed czterema laty dziewiętnastoletni Travis Brown dokonał wyboru: sam wychowa nowo narodzoną córkę. Kiedy większość jego przyjaciół imprezowała i chodziła na randki, Travis siedział w domu, zmieniał pieluszki i martwił się o pieniądze na życie, nigdy jednak nie żałował tej decyzji. Bella jest światłem jego życia. Kiedy jednak Travis traci pracę i dom, bezpieczeństwo – które z takim trudem stworzył dla Belli – zaczyna się chwiać.
A potem następuje cud. Praca w Raleigh może poprawić ich los. Musi. Ale gdy Travis przyjeżdża do miasta, przekonuje się, że nie chodzi o pracę, a udział w przestępstwie, które zapewni szybkie pieniądze bez żadnych konsekwencji. Czy aby na pewno?
Co sprawia, że stajemy się dobrymi rodzicami? Czy dobro dziecka może usprawiedliwić działania poza prawem? Jak daleko mogłabyś się posunąć, chcąc chronić swoje dziecko?


No i zapeszyłam. Nie chwal dnia przed zachodem słońca, teściowej za życia i autora – za wcześnie. Ostatnia książka lutego okazała się kryzysogenna, a ja przekonałam się, że nawet Chamberlain nie zawsze mnie zachwyci. Pomimo magnetyzującej okładki, autorka która do tej pory przykuwała mnie do swoich powieści, tym razem uśpiła mnie trzy razu(przez pierwsze dwadzieścia stron), a gdy akcja wydawała się porządnie rozwijać… zawiodła mnie stokrotnie.

piątek, 27 lutego 2015

"Nad Jeziorem Białym" - John Borrell



John Borrell był jednym z pierwszych cudzoziemców, którzy na stałe osiedlili się w Polsce po upadku komunizmu.
Rzucił pracę korespondenta zagranicznego „Time’a”, by założyć rodzinę (i przedsiębiorstwo) na brzegu krystalicznie czystego polskiego jeziora. Budując dom i pensjonat w ubogim regonie potrzebującym inwestycji i miejsc pracy, musiał stawić czoła urzędnikom w czasie, gdy w kraju szerzyła się korupcja, a żeby uzyskać kolejne pozwolenia, trzeba było wręczyć łapówkę.








Zapewne większość z Was słyszała o serialu Ranczo, opowiadającym losy Amerykanki, która przyjeżdża na wieś na krańcu świata i próbuje sobie ułożyć życie. Przybywająca z Zachodu jest dla mieszkańców ucieleśnieniem Imperialistycznego wroga, z którym przez lata socjalizmu nakazywano walczyć. Na dodatek, przybywając z innej kultury kobieta nie rozumie wielu, powszechnie obowiązujących nałogów, złych zasad i próbuje je zwalczać. Ponieważ Ranczo jest komedią, to jednak Lucy odnosi sukcesy, jest mimo wszystko lubiana i prędko staje się dawną dziedziczką, rozsądza spory, pomaga. Ranczo to tylko serial, komedia, fikcja, życie jest jednak inne. I  to, życie opisuje John Borrel w swojej książce „Nad Jeziorem Białym”.

"Dziewiętnaście minut" - Jodi Picoult



Być sobą i narazić się na wykluczenie ze społeczności? Czy udawać, że jest się kimś innym? Poruszająca opowieść o tym, jak trudno poznać kogoś do końca i jak bolesna bywa utrata niewinności. 
Siedemnastoletni Peter Houghton, od lat poniżany psychicznie i fizycznie przez szkolnych kolegów, zostaje doprowadzony do ostateczności. Feralnego ranka wyrusza do szkoły z plecakiem wypchanym bronią. Dziewiętnaście minut – tyle wystarczy, żeby dopełnić zemsty i na zawsze zmienić życie mieszkańców Sterling. 
Alexandra Cormier, sędzia przypisana do sprawy Petera, a prywatnie matka Josie, jego najlepszej przyjaciółki i świadka dramatycznych zdarzeń, znajduje się w dość trudnej sytuacji – czy biorąc udział w tej najpoważniejszej sprawie w swojej karierze, zburzy i tak kruche relacje z córką? Tymczasem Josie zeznaje, że nie pamięta, co się tak naprawdę stało, a rodzice Petera bezustannie badają przeszłość, by dociec, czy w jakikolwiek sposób natchnęli syna do zbrodni.



Powoli odzyskuję książki, które poszły do ludzi. Niedawno wróciła do mnie powieść „Dziewiętnaście minut”, już jakiś czas temu miałam ochotę zrobić sobie powtórkę, chociaż wydawało mi się, że Jodi nie pisze książek wielokrotnego czytania, wszak ogromnym atutem jej powieści jest zaskakujące zakończenie… Gdy spojrzałam na datę wydania, uświadomiłam sobie, że mija właśnie 6!! Lat od chwili gdy ją czytałam. Pamiętam moment premiery, jechałam na zlot do Warszawy, wszystkie półki Empiku były nią zastawione a gazety prześcigały się w reklamach. Pamiętam też jak ją czytałam, złożona chorobą… pamiętam też że wywarła na mnie ogromny efekt, okazało się jednak, że sporo szczegółów jednak uleciało. Usiadłam i zaczęłam czytać, bo nic tak dobrze nie robi na kryzys czytelniczy jak dobra książka.

czwartek, 26 lutego 2015

Uwikłanie - 2011

Jakiś czas temu oglądnęłam… no właśnie,  na potrzeby tego wstępu uznajmy, że była to ekranizacja powieści Zygmunta Miłoszewskiego – „Uwikłanie”. Pierwszy tom serii o prokuratorze Szackim został przeniesiony na ekran, w tak specyficzny sposób że naprawdę wszystko we mnie buntuje się gdy próbuję go nazwać ekranizacją.

Pierwsze co się rzuca w oczy – akcja została przeniesiona do Krakowa, czytałam że dlatego iż Królewski Gród zapłacił sporo za promocję, ponieważ Warszawa nie grała w akcji takiej roli, jak już chociażby Sandomierz w drugim tomie, aż tak bardzo zmiana lokalizacji nie uwierała. O wiele bardziej gryzł fakt, że twórcy chyba naoglądali się Seksmisji i doszli do wnioski, że Szacki była kobietą. Tak moi Państwo, Teodor Szacki, będący w książce doświadczonym prokuratorem, mizantropem, dostał porcelanową urodę Ostaszewskiej i stał się babeczką, która została przeniesiona z Tarnowa, gdzie pracowała w tak zawalonym dziale, że aż go zamknęli. Tak jak Szacki, tak jego damska wersja ma rodzinę – męża i córkę, mąż nie jest też prawnikiem, ale bodajże lekarzem, a Szacka córka profesora prawa, dostaje sprawę dziwnego morderstwa i musi pracować ze swoim dawnym chłopakiem. Gdyby aktor grający komisarza Smolara został Szackim nie byłoby problemu. Zresztą, producenci filmu popłynęli dalej z przeróbkami i w efekcie z całkiem niezłego kryminału zrobił się dramat, skrzyżowany z romansem i traktatem o problemach z rodzicami.
Nie dano szansy dobrym aktorom, żeby się wykazać, bo cały film jest taką papką, miałką i bezsensowną… oglądałam ten film i nie mogłam uwierzyć jak można zepsuć tak dobrą książkę. I co najważniejsze – dlaczego?

Nawet gdybym chciała nie mogę słowem zachęcić do oglądnięcia… naprawdę – nie mogę!

środa, 25 lutego 2015

"W drodze do domu. Opowieści wigilijne z Norwegii" - Levi Henriksen

Dookoła płoną już świeczki na choinkach, wkrótce Wigilia. Udręczeni codziennością ludzie pragną spokoju. Rozwiedziony ojciec tęskni za dziećmi. Mały chłopiec chce, by jego samotna matka w te święta znalazła partnera. Sprzedawczyni choinek wśród świerków widzi dawnego kochanka. Pani pastor podczas wigilijnego nabożeństwa traci wiarę, a muzyk przebiera się za Mikołaja, by sprawić radość dziecku kobiety, której prawie nie zna.
Wszystkie zawarte w książce opowiadania mają związek z niewielką fikcyjną miejscowością Skogli, a ich akcja rozgrywa się w okresie Bożego Narodzenia, który dla wielu osób jest najtrudniejszy do przetrwania w całym roku, zmusza do refleksji i uświadomienia sobie swojego miejsca w życiu. Bohaterów różni wiek, sytuacja życiowa, charakter, stosunek do świąt. Opowiadania Leviego Henriksena łączy niezwykłe ciepło i otwarcie na ludzi, którzy znaleźli się na marginesie życia. Opisują momenty, w których ludzie przez krótką chwilę czują szczęście, albo nagle zaczynają rozumieć, czego im do szczęścia potrzeba. Tragizm i melancholia mieszają się z humorem i beztroską. Znakomity obraz męskiego sentymentalizmu i zagubienia we współczesnym świecie, tęsknoty za bliskością drugiego człowieka. Nastrojowe opowiadania świąteczne trafiają prosto do serca, to idealna lektura dla wszystkich, którzy chcą przydać świętom prawdziwej treści.
Na podstawie wybranych opowiadań ze zbioru powstał w roku 2010 film w reżyserii Benta Hamera, w Polsce znany pod tytułem W drodze do domu (sam autor zagrał w nim rolę ochroniarza).
Wiem, już długo, długo po Świętach, a ja tutaj wyskakuję z opowieściami Wigilijnymi, powód jest prozaiczny, spodziewałam się czegoś innego, byłam pewna, że przeczytam je prędko, tymczasem okazało się, że ze względu na ładunek emocjonalny, książką się trzeba delektować, czyta się ją bardzo powoli. Na pewno w tym roku zacznę ją czytać z początkiem adwentu, akurat wtedy wyrobię się do Świąt, chociaż ona jest uniwersalna. Pomimo choinki na okładce, świątecznego podtytułu jest uniwersalna, opowiada o tak ponadczasowych problemach i ludzkich bolączkach, że naprawdę nie trzeba czekać na Gwiazdkę.

wtorek, 24 lutego 2015

rzecz o... szkarłatnych tulipanach

Byłam w Lublinie, wąchałam tulipany w świecy i jakoś mnie nie zachwyciły. Ucieszyłam się, że mam tylko małego samplera, a nie całą świecę. Chociaż etykieta taka wiosenna, to jednak zapach taki... no taki se. 
W niedzielę, gdy wracałam do domu, Mama postanowiła zrobić mi pachnącą niespodziankę i odpaliła samplera - dokładnie tak jak pali się świeczki. Wiele nie upaliła, ale jak zobaczyłam - prawie zeszłam na atak serca. W sumie odlanie wosku z palącej się świecy nie jest takim głupim pomysłem. Lepszym i mniej pracochłonnym niż moja wcześniejsza metoda... I tak zaczęła się moja przygoda z tulipanami.

"Biegaczka" - Carrie Snyder

Aganetha Smart, zwana niegdyś Aggie, ma 104 lata i mieszka w domu opieki. Przeżyła wszystkich członków swojej licznej rodziny i przyjaciół.Coraz częściej zawodzi ją pamięć, język wypowiada posłuszeństwo myślom, a nieodłącznym towarzyszem staje się wózek. Pewnego dnia spokojne, przewidywalne życie starszej pani zostaje zakłócone wizytą dwojga młodych ludzi, którzy deklarują chęć wzięcia jej na przejażdżkę. Rzekomy spacer okazuje się zaplanowaną od dawna, dłuższą wycieczką, w której nieznajomi mają swój cel.Podróż przeplata się ze wspomnieniami Aggie o swoim życiu – o licznym rodzeństwie, życiu na farmie, rodzinnych sekretach, zdobywaniu samodzielności, a przede wszystkim o jej wielkiej pasji do biegania, która dawno temu zaowocowała zdobyciem dla Kanady złotego medalu na igrzyskach olimpijskich.

Nadeszła pora cyklicznej wizyty u fryzjera, obowiązek ani krótki, ani przyjemny, ale niestety konieczny. Do fryzjera wzięłam książkę którą zaczęłam jeszcze na weekendzie. Przez kilka dni nie przeczytałam tyle, co podczas metamorfozy. Książka o biegaczce, czyli temat dla mnie bardzo abstrakcyjny, bo ja i bieganie to dwa różne, nomen omen, bieguny. Kroku przyspieszam, gdy autobus ma mi odjechać sprzed nosa. Idea biegania – sama w sobie jest mi obca. Tym chętniej czytam o ludziach, którzy z jakiegoś powodu wybrali pęd na twarzy jako swoją filozofię życiową, zwłaszcza, że książka pisana jest z bardzo ciekawej perspektywy i intryguje od pierwszego akapitu.

poniedziałek, 23 lutego 2015

rzecz o... czasie na herbatę

Doskonale pamiętam kiedy zakochałam się w celebrowaniu chwil z herbatą i książką. Wcześniej było mi wszystko jedno czy piję coś podczas lektury. Byłam w Liceum, było zimno i nieprzyjemnie a ja wróciłam do domu a Mama wręczyła mi, okrutnie modny wtedy "Kod Leonarda da Vici", kupiła też pyszną herbatę Ear Grey. Książka tak mnie wciągnęła, że nie mogłam się oderwać, w ten sposób dwie moje wielkie miłości spotkały się i od tylu już lat mi towarzyszą. Niezmiennie. 






niedziela, 22 lutego 2015

"Bez mojej zgody" - Jodi Picoult

Annie nic nie dolega, a mimo to żyje tak, jakby była obłożnie chora. W wieku trzynastu lat ma już za sobą niejedną operację, wielokrotnie oddawała krew, żeby utrzymać przy życiu swoją starszą siostrę Kate, która we wczesnym dzieciństwie zapadła na białaczkę. Annie została poczęta w sztuczny sposób, tak aby jej tkanki wykazywały pełną zgodność z tkankami siostry. Choć przez całe życie postrzegano ją wyłącznie przez pryzmat siostry i tego, co dla niej robi, aż do tej pory Annie akceptowała tę swoją życiową rolę. Teraz jednak, wzorem większości nastolatków, zadaje sobie pytania dotyczące tego, kim jest naprawdę. Wreszcie Annie dojrzewa do podjęcia decyzji, która dla wielu osób byłaby nie do pomyślenia, decyzji, która podzieli jej rodzinę, a dla ukochanej siostry będzie wyrokiem śmierci.


Książka „Bez mojej zgody” była moim pierwszym kontaktem z twórczością Jodi Picoult. Wiem, że nie jestem osamotniona w takim podejściu do prozy Picoult. Wiele osób słyszało o filmie i sięgnęło po książkę, ja powieść przeczytałam sporo wcześniej, pamiętam, że tak mnie ruszyła, że od tej chwili zaczął się mój długi romans z Jodi i polowanie na każdą jej książkę. „Bez mojej zgody” zajmowało w moim sercu miejsce szczególne, dostałam je od przyjaciółki i dzieliłam się książką często. W końcu jakaś obraza człowieczeństwa nie oddała mojej książki a ja musiałam załatwić sobie następny egzemplarz… no mam nauczkę i miałam pretekst do powtórki powieści.

sobota, 21 lutego 2015

"Dom na jeziorze" - Sarah Jio

Ada jest zastępcą redaktora naczelnego w popularnym nowojorskim magazynie. Sukcesy w pracy przyćmiewa jednak osobista tragedia. Dwa lata temu kobieta straciła w wypadku ukochanego męża i córeczkę.
Uciekając przed bolesną codziennością, Ada postanawia zamieszkać na barce w Seattle. Tam niespodziewanie znajduje tajemniczą skrzynię i wpada na trop mrocznego sekretu sprzed lat. Pół wieku wcześniej młodziutka Penny właśnie w tym miejscu przeżywała wielką zakazaną miłość. Pewnego dnia jednak dziewczyna nagle zniknęła…
Ada rozwiązuje tajemnicę zaginięcia Penny z pomocą Alexa, przystojnego fotografa zajmującego pobliską barkę. Stopniowo zaczyna spędzać z nim coraz więcej czasu, poznając historię, która zaskakująco splata się z jej losami.
Czy Ada będzie miała odwagę pokochać na nowo?Kim była Penny i dlaczego nikt w okolicy nie chce o niej mówić?

Jio jest obecnie autorką po której każdą książkę sięgam po prostu w ciemno. Wydawnictwo się też stara i książki wychodzą w jednym graficznym stylu i przykuwają wzrok. Wiadomo, że w książce nie liczy się okładka. Sarah Jio do tej pory mnie zachwycała, jedynie „Marcowe fiołki” wspominam jako nieco słabsze, pozostałe książki jakie czytałam – po prostu mnie oczarowały. „Dom na jeziorze” nie nabierał długo mocy urzędowej, właściwie książka natychmiast wskoczyła na tapet. Oczywiście poszło mi błyskawicznie. I chociaż książką jestem oczarowana, jest we mnie uczucie tęsknoty, jakiś taki smutek, który emanuje z książek tej autorki... Do tych książek pasuje słodka kawa i dobra czekolada, najlepiej z precelkami w środku. Jednak z braku laku… Te książki bez niczego też smakują wyśmienicie!!

czwartek, 19 lutego 2015

"Paryż" - Edward Rutherfurd

Epicki portret miasta świateł. Poruszająca powieść o Paryżu, w której zostały przedstawione dzieje czterech rodów. Ich losy splatają się na przestrzeni wieków poprzez zakazane związki, małżeństwa z rozsądku, pragnienie zemsty i śmiertelnie niebezpieczne tajemnice. Historia Paryża ożywa na stronach książki poprzez intrygi, wojny, sztukę i chwałę jego mieszkańców. Edward Rutherfurd ukazuje Paryż tak, jak tylko on to potrafi: opowiadając o dwóch tysiącach lat miłości, codzienności i dramatów ludzi, którzy zmienili niewielką osadę handlową na błotnistym brzegu Sekwany w najbardziej uwielbiane miasto świata.




Ludzie mają bzika na punkcie Paryża. To miasto jest symbolem romantyczności. Ponieważ wcale nie jestem romantyczna Paryż postrzegam tylko przez pryzmat historycznej wartości tego miasta. Oczywiście chciałabym zobaczyć miejsce gdzie stała Bastylia, oglądnąć Luwr, Wersal, zobaczyć panoramę miasta z wieży Eiffla. Jednak nie pociąga mnie romantyczny aspekt Paryża. Za młodu naczytałam się „Nędzników” i miasto to kojarzy mi się głównie z kanałami, a przyznacie, że to średnio romantyczne skojarzenie. Szmaragdowa seria, to obecnie jedna z moich ukochanych serii wydawniczych na rynku, sięgam po każdą książką która się w niej ukazuje. Chociaż oczywiście zdarzają się zawody, to jednak rachunek i tak wychodzi bardzo na plus. Nakład „Paryża” wyczerpał się bardzo szybko, zdobycie tej książki nie było łatwe, ale jednak się udało! Wprawdzie z czytaniem trochę mi zeszło, w końcu to ponad 900 stron, jednak nie żałuję, ani czasu ani energii – niczego.

środa, 18 lutego 2015

rzecz o... fioletowych kwiatach

Nie wiem jak u Was, ale na Podkarpaciu jest po prostu paskudnie. Może i słońce troszkę świeci, ale wieje tak paskudny wiatr, że każda chwila pobytu na polu kończy się czerwonymi, zmarzniętymi policzkami i nosem. Ja postanowiłam przywołać wiosnę, a ponieważ nic tak nie kojarzy się z dłuższym dniem, nadzieją na ciepło i wiosną nić fiołki... rosły w ogródku mojej babci i są bardzo popularne u mnie na wsi. Są dowodem, że wiosna przyszła, że można wyciągać ciepłe ubrania i wystawiać twarz do słońca. Wszyscy, którzy mieli styczność z VC oznajmili, że violet blossoms pachną właśnie świeżymi fiołkami, dlatego ni sekundy się nie namyślałam.

wtorek, 17 lutego 2015

"Generał Bolesław Wieniawa Długoszowski. Polityk czy lew salonowy?" - Romuald Romański

Bolesław Wieniawa Długoszowski - plastyk, literat, aktor, dziennikarz, lekarz, polityk a przede wszystkim żołnierz. Sam mawiał o sobie, że jest pierwszym ułanem Rzeczpospolitej. O nim Warszawiacy mawiali - człowiek o złotym sercu. Postać, o której opowiedziano setki anegdot. To nic, że większość z nich nie pokrywała się z prawdą, ważne było to, że wszystkie były prawdopodobne. Przez wiele lat uważany za dziecko szczęścia. Na pierwszy rzut oka widać było jego szlachetne pochodzenie i tradycje wieków. Przystojny i szarmancki, wspaniały kompan i bożyszcze Polek. Osobisty doradca Józefa Piłsudskiego, uczestnik wielu misji dyplomatycznych. Karta jednak odwróciła się w pewnym momencie jego życia. Pierwszy ułan stał się ostatnim, który jak spadająca gwiazda oświetlił jasno dzieje najbardziej barwnej formacji wojskowej naszego kraju - ułanów.


W sobotę, przed pracą udałam się do Biedronki aby nabyć brakujący kryminał. Stojąc przy stoisku z książkami, wzrok mój spoczął na biografii bardzo ciekawej postaci. Generał Bolesław Wieniawa-Długoszowski, jest barwną postacią międzywojennej Polski. Słyszał o nim każdy, chociaż może nie do końca sobie uświadamia, że go kojarzy. To Wieniawa był tym, którego w pierwszej kolejności wyznaczył prezydent Mościcki gdy po internowaniu w Rumunii musiał zadbać o działanie najwyższych władz RP. Jednak to tylko jeden  z epizodów, który sprawił, że Wieniawa ma stałe miejsce w historii Polski i że zdobył serca wielu osób. Ponieważ od dawna polowałam na książkę o Wieniawie, oczy zapaliły mi się pożądaniem i uznałam, że w sumie jedzenie w pracy jest dla lamerów. Kupiłam książkę i w pracy przeczytałam. Niestety, lepiej byłoby gdybym kupiła paszę…

niedziela, 15 lutego 2015

"Wyprawa w głąb interioru" - Laurens van der Post

Podróż w mroczne, nieprzeniknione serce Afryki. Klasyka literatury podróżniczej.W imieniu brytyjskiej Korporacji Rozwoju Kolonialnego samolotem i pieszo, Van der Post miał dotrzeć w dwa miejsca, które w 1949 r. wciąż stanowiły białą plamę na mapie świata: na płaskowyż Nyika i do masywu górskiego Mlandżi. Celem misji było oszacowanie terenów pod kątem możliwości przekształcenia ich w pastwiska dla bydła. Tymczasem autor pozwala sobie na szyderczą refleksję, że żaden z antropologów, ubolewających nad katastrofalnym wpływem Europejczyków na afrykańską ludność miejscową, nie pokusił się o zbadanie relacji przeciwnej: oddziaływań wielkiej masy pierwotnych czarnoskórych na garstkę białych najeźdźców. Od tej pory czytelnik ma nieodparte wrażenie, że obcuje z odrobinę uwspółcześnioną wersją Jądra ciemności Conrada.


Rzadko niestety sięgam po reportaże. Ku mojemu ogromnemu smutkowi, tak niewiele czasu poświęcam na literackich podróżach, a przecież to są wycieczki najlepsze, bez bukowania biletów, przesiadek, nieczynnych toalet, nieprzyjemnych towarzyszy, a co najważniejsze, można je odbyć nawet w kawowej przerwie. No chociaż jakiś etap podróży. Obiecywałam sobie wycieczkę do Afryki już od dawna, ale jakoś ciągle odkładałam tę książkę z torebki, na biurko i z biurka zaś do torebki. Aż w końcu złapała mnie wena i musiałam sprawdzić jakie reportaże wychodzą pod egidą W.A.B-u

sobota, 14 lutego 2015

"Jesienna miłość" - Nicholas Sparks

Rok 1958. Beztroski siedemnastolatek Landon Carter, rozpoczyna naukę w ostatniej klasie szkoły średniej w Beaufort. Nie ma jeszcze planów na życie. Swoją koleżankę z klasy, Jamie Sullivan, cichą, spokojną dziewczynę opiekującą się owdowiałym ojcem, traktuje jak nieszkodliwą dziwaczkę. Jamie nie rozstaje się z Biblią, nie chodzi na prywatki, z nikim się nie przyjaźni, a dzień bez dobrego uczynku uważa za stracony. Kiedy nadchodzi pora doocznego balu Landon, nie mając z kim pójść, w odruchu desperacji zaprasza ją. Wykpiwany przez kolegów, unika później dziewczyny. Do czasu. Stopniowo ich wzajemne kontakty zacieśniają się i przeradzają w przyjaźń, a potem w głęboką miłość. Nieoczekiwanie dla samego siebie Landon odkrywa prawdziwy sens i urode życia.



Etap czytania książek Sparksa miałam w gimnazjum i liceum. Wypożyczałam wtedy z biblioteki co było, zaczytywałam się i ehhh ulegałam tym wzlotom, dawałam się wzruszyć. Niestety wraz z dorastaniem wytworzyły się u mnie przeciwciała i już na studiach byłam totalnie obojętna na jego prozę, raczej mnie drażnił niż wzruszał. Niemniej jednak film „Szkoła uczuć”, która jest ekranizacją(luźną) książki po Polsku wydanej jako „Jesienna miłość”, a po angielsku oba dzieła mają tytuł „A walk to remember” sprawia, że zalewam się łzami wzruszenia. Przed kilkoma laty próbowałam czytać „Jesienną miłość”, niestety nie przypadła mi do gustu. Promocja w Biedronce zainspirowała mnie do powtórki, a Walentynki sprawiły, że do filiżanki melisy zaczęłam czytać tę książkę… nie nastawiałam się na nic. Bez uprzedzeń i bez oczekiwań…

Najpiękniejsze wyznania.

Kochani Moi - dziś Walentynki, ponieważ ten blog nie jest lajfstajlowy więc nie napiszę gdzie najlepiej spędzić ten dzień, nie jest kulinarny, więc nie podam Wam przepisy na ekstra danie, nie jest filmowe - toteż o filmie też nie będzie.


Zaprezentuję Wam kilka najpiękniejszych cytatów z książek, mówiących o miłości. Właściwie będą to wyznania uczuć... ze swojej strony mam nadzieję, że zainspirujecie mnie i w komentarzach poczytam jeszcze jakieś propozycje. Który cytat wygrywa?


piątek, 13 lutego 2015

"Szukaj mnie wśród lawendy. Zofia. Tom II" - Agnieszka Lingas - Łoniewska

Kontynuacja lawendowej trylogii. W tomie II poznajemy historię trójkąta miłosnego średniej siostry Zuzanny i Gabrieli. Zosia staje twarzą w twarz z własną przeszłością i pierwszą wielką miłością. Maks Krall wraca do jej życia i nie pozwala o sobie zapomnieć. Czy Zosia zrozumie własne pragnienia, czy Adam wyjawi jej prawdę, czy Maks naprawdę ją kocha? Wraz z bohaterami zwiedzamy Frankfurt nad Menem, Wrocław i oczywiście malowniczą Dalmację Południową. Opowieść o miłości, tajemnicy sprzed lat i życiu w zakłamaniu.


Trylogie są modne… w ojczyźnie Sienkiewicza, modne jest wydać jakąś trylogię, mnie to niezmiennie dziwi bo doskoczyć do oryginały, do tego poziomu, stworzenia powieści niby niezależnych, a jednak powiązanych, nie jest proste. Agnieszka Lingas – Łoniewska już napisała trylogię, naprawdę  dobrą, poruszającą… czy sama siebie przeskoczy? Powiem Wam, że zastanawiałam się co wymyśli, wprawdzie były jakieś sygnały w tomie pierwszym, ale wiadomo, że różnie to mogło wyjść… byłam ciekawa, ale mimo wszystko zrobiłam sobie kilka dni przerwy, żeby się oderwać i sprawdzić jak to jest z tym powiązaniem pomimo odrębności.

czwartek, 12 lutego 2015

rzecz o... karnawale w Rio

No i jak Książkocholicy? Pączki zjedzone? Wszak to dziś Wielki Dzień Pączkożarcia. Ja po dniu Pączkorobienia, posiliłam się trzema pączkami do kawy - mojej roboty to wyborne były. Wybaczcie szczerość... ale ja naprawdę robie cudowne pączki, jest spora grupa smakoszy, która potwierdza, a część osób oficjalnie tytułuje mnie następcą Bliklego, twierdząc, że jestem jeszcze lepsza. Nie wiem, bo tych legendarnych pączków nie jadłam... ale kocham robić pączki, ciastka... kocham piec... nie mam siły przebicia by założyć cukierniczy biznes, dlatego tylko bliskich obdarowuję swoim talentem. Chyba jednak jutro zrobię oponki. :P


środa, 11 lutego 2015

rzecz o... wieczności

Kiedy już prawie podjęłam decyzję, że rezygnuję z masowych zapachowych zakupów, bo i miejsca nie mam i już mi się znudziło, wtedy na rynku pojawiła się nowa kolekcja Village Candle, a na Facebooku dziewczyny zaatakowały opisami o tym jak cudownie pachną nowe produkty z VC.

Wybierałam się do Lublina, toteż w Imperium Zapachu złożyłam małe zamówienie, a że mam problemy z samokontrolą, to wyszło jak wyszło. Możecie oczekiwać recenzji nowych zapachów... chyba do końca świata.

To co zamówiłam, to jedno, co dowąchałam na miejscu  - to drugie. 
A teraz weź się człowieku zdecyduj, co palić najpierw!!

"Droga Romo" - Roma Ligocka

Najnowsza autobiograficzna powieść Romy LigockiejKontynuacja bestsellerowego "Dobrego dziecka"
Kraków, lata 50-te XX wieku. Roma ma już 18 lat i samodzielnie wchodzi w dorosłe życie. Pozostawiona przez matkę, bez kontaktu z doświadczoną osobą, która mogłaby w trudnych życiowych sytuacjach służyć radą i pomocą, młoda dziewczyna wpada we wszelkie pułapki swojego wieku. Środowisko artystów, w którym zaczyna się obracać, fascynuje Romę, ale i przynosi wiele niebezpieczeństw. Alkohol, anoreksja, niechciana ciąża…Sytuację dodatkowo komplikuje powrót matki z emigracji. Roma, nauczona już samodzielności, na nowo musi się oswoić i zaakceptować jej obecność.
Droga Romo to do bólu szczera opowieść popularnej pisarki, dzięki której czytelniczki jeszcze bardziej ją pokochają i lepiej zrozumieją jej życiowe wybory.


Romę Ligocką, Jej prozę poznałam całkiem niedawno, z każdą nową przeczytaną książką, żałuję że wzięłam się za nie tak późno i że wciąż tyle jeszcze zostało mi do przeczytania. Z drugiej strony tyle jeszcze czeka na odkrycie. Jeszcze tyle zachwytu przede mną, zachwytu nad subtelnością stylu Ligockiej, smutnego piękna które emanuje z Jej książek. Weltschmerz, melancholia, to znajdujemy w tym książkach. Widzę, że niezależnie czy felietony, czy książki biograficzne, zawsze autorce wychodzą!! Droga Romo ta książka czekała długo, jakoś nie mogłam znaleźć spokojnych chwil, żeby usiąść i czytać i myśleć, teraz wreszcie nadrobiłam… za długo!

wtorek, 10 lutego 2015

"Emancypantki" - Bolesław Prus





Epicka opowieść o kobietach poszukujących swojej tożsamości w czasach narodzin emancypacji. Prus przestawia bardzo zróżnicowaną galerię postaci kobiecych, z których każda inaczej postrzega swoją rolę w świecie.Mamy więc główną bohaterkę – Magdalenę Brzeską, naiwną, zagubioną altruistkę, którą przytłacza świat obłudy. Nie pomogą jej mądre rady profesora Dębickiego, alter ego pisarza.Madzia pracuje na pensji pani Latter – kobiety samodzielnie walczącej o swój byt, a jednocześnie będącej w tyranii własnych dzieci, w tym pięknej Helenki.Poznajemy też damy klasowe, ciężko pracujące na swe utrzymanie, którym jednak świat zabrania wszelkiej swobody. Oraz wielkie i mniej wielkie damy przysyłające na pensję swoje córki.



Tak wiem Prus to polska klasyka, to pozytywizm, Prus to Lalka, czyli nuda. Prus to lektury – o matko – gorsze niż Inkwizycja. Tak wiem, większość osób tak właśnie postrzega Bolesława, raczej nie cieszy się sympatią. Gdy kazano nam go w szkole czytać, moi koledzy raczej nie tryskali entuzjazmem… oczywiście ja się cieszyłam jak głupia. Później, już na studiach wzięłam udział w grupowym czytaniu i komentowaniu właśnie Emancypantek, w końcu stała się jedną z moich ulubionych książek z okresu pozytywizmu. Zresztą ja lubię pozytywizm, polskie powieści z tego okresu są doskonałe. „Emancypantki”, „Lalka”, proza Sienkiewicza, naprawdę musimy zachwycać się prozą obcą, skoro sami mamy fantastyczne powieści?

rzecz o... marokańskim oleju arganowym

Tak jak wczoraj pisałam, ograniczony wybór wosków z YC sprawił, że niestety nie będzie jakiegoś ogromnego testowania. Do nosa przypadły mi dwa, a przetestować dwa woski, to pestka. 

O oleju arganowym ostatnio słyszałam ponieważ rzekomo jest dobry na włosy. Ponieważ akurat jestem szczęśliwą posiadaczką włosów gęstych i mocnych, których jest pierdylion, nie odczuwałam potrzeby stosowania jakiejś kuracji na włosy, skoro w tym czasie mogę no. poczytać. 

Ten wosk mnie zachwycił, gdy powąchałam go w sklepie... kolor ma ładny, a zapach... świetnie mi pasował na te chłodne, śnieżne dni. 



poniedziałek, 9 lutego 2015

rzecz o... masełku shea

Już prawie położyłam kreskę na woskach YC. Na zapachach w ogóle. Jeżeli nie mieszka się samemu, a jest się chomikiem i dodatkowo reszta Rodziny też ma skłonność do chomikowania, niestety trzeba się nieco ograniczać w pasjach. Woski, samplery, świece to wszystko zabiera tyleeee miejsca.

Dodatkowo woski YC w moim mieście są w dosyć niewygodnym miejscu, co tu dużo gadać, pogoda nie jest spacerowa, a ja wolę wrócić godzinę wcześniej do ciepłego domu, niż iść po błocie pośniegowym taki kawał drogi. No i nie będę ukrywała... trochę mi się znudziło...

niedziela, 8 lutego 2015

"Stulecie Winnych. Ci którzy walczyli" - Ałbena Grabowska

1 września 1939 roku. Mania i Ania Winne, pierwsze w rodzinie z podwarszawskiego Brwinowa bliźniaczki są już dorosłe. Mania rodzi kolejne bliźniaczki - Kasię i Basię. Rytm dwóch pierwszych tomów wyznaczają daty znamienne w dwóch wymiarach historii – tej wielkiej, która bezpowrotnie zmieni losy całego pokolenia Polaków i tej małej, ale wcale nie mniej ważnej – historii rodziny, wyznaczanej życiem kolejnych pokoleń. Pojawienie się w niej dwóch dziewczynek otworzy jej kolejny rozdział. Podczas II wojny światowej rodzina Winnych doświadcza tego, co tysiące polskich rodzin. Niektórzy Winni walczą na europejskich frontach, inni zmagają się z okupacyjną codziennością: terrorem, głodem i groźbą wywózki do obozów koncentracyjnych. Mimo wojennej zawieruchy, życie płynie dalej: Winni kochają, nienawidzą, rodzą się im kolejne dzieci. Nadchodzi koniec II wojny światowej. Upragniona wolność niewiele ma jednak wspólnego z tym, o czym marzyli przez lata nazistowskiego terroru. Inwigilacja i represje ze strony komunistycznych rządów to chleb powszedni powojennych lat. Jak Winni poradzą sobie w nowej rzeczywistości?Czytając powieść Ałbeny Grabowskiej przenosimy się w czasie – spoglądamy na życie pokolenia naszych babć i dziadków, a w kolejnym tomie – nas samych i naszych rodziców. Wraz z rodziną Winnych przeżywać będziemy chwile grozy, ale i szczęścia, emocje, wzruszenia i małe radości. Często zadamy sobie pytanie - zmuszony do podejmowania niełatwych wyborów, by przekonać się - ze zgrozą lub zdziwieniem - co tak naprawdę w nas drzemie i do czego jesteśmy zdolni, podobnie jak bohaterowie "Stulecia Winnych"

Z trylogiami jest często tak, że po dobrym pierwszym tomie, przychodzi nieco słabszy tom drugi, a później tom trzeci, tak kiepski, że tylko ludzie, którzy wypili herbatę z zioła szczęścia odnajdują tam jakieś plusy. Wiem o tym, ale zawsze daję się wkręcić w serie. Tak było w przypadku Stulecia Winnych, książki która pomimo nużącego początku, jednak mnie zdobyła. Z niecierpliwością oczekiwałam tomu drugiego i musiałam włożyć wiele wysiłku w jego zdobyciu, dwa razy książka nie przyszła do księgarni, w Lublinie – nigdzie jej nie było. Jakby wszystko się sprzysięgło, żebym jej nie zdobyła. W końcu – po maratonie, wymagającym kondycji himalaisty – Jest!! Zamiast pracować zaczęłam czytać – normalna Kasiuczkowa głupota. Tylko czy można było inaczej, skoro tom pierwszy skończył się w taki sposób? Ałbena Grabowska jest mistrzynią w gradacji napięcia.

czwartek, 5 lutego 2015

"Niech ci się spełnią marzenia" - Barbara O`Neil



Cztery blogerki kulinarne, cztery życiowe historie i międzypokoleniowa przyjaźń, a do tego mnóstwo dobrej energii w kolejnym bestsellerze Barbary O’Neal!Lavender Wills to krzepka staruszka, prowadzi farmę, na której uprawia różne odmiany lawendy i hoduje kurczaki. Ma też pasiekę, od której gospodarstwo przybrało nazwę „Miodowa Farma”… Wiedząc, że nie będzie żyć wiecznie, a jej krewni najchętniej sprzedaliby ziemię okolicznemu potentatowi, chce zabezpieczyć dzieło swojego życia i znaleźć godnego następcę. W tym celu zaprasza do siebie trzy przyjaciółki. Ginny, blogująca o ciastach mistrzyni obiektywu, nigdy nie ruszyła się z rodzinnego Kansas i utknęła w nieszczęśliwym małżeństwie. Ruby - pogodna weganka - jest w ciąży ze swoim byłym chłopakiem, który wkrótce weźmie ślub z inną kobietą. Valerie zamknęła swojego bloga o winach dwa lata wcześniej, po tym jak jej mąż i dwie córki zmarli tragicznie w wypadku. Ginny, Ruby czy Valery – która z nich zamieszka na Miodowej Farmie?




Książki Barbary O`Neal do tej pory kojarzyłam jako ciepłe opowieści, pełne pysznego jedzenia, szukania własnej tożsamości, szczęścia. Bez względu na porę roku czytało mi się je jednakowo wspaniale i zawsze odnajdywałam w nich moc dobrych uczuć. Niestety książki nie zaczęłam czytać od razu po dostaniu, bo porwała mi ją Mama. Książkę zwinęła cichcem z biurka i tyle ją widziałam, ale Mama zdawała mi regularne sprawozdania i ciągle mi mówiła jaka ta książka fajna. Gryzłam palce z niecierpliwości.

środa, 4 lutego 2015

"M jak miłość. Początki" - Marcin Mastalerz

„M jak miłość. Początki” to powieść na podstawie 1. sezonu serialu, który w szczycie popularności gromadzi przed ekranem nawet 12 600 000 widzów.
Kultowy serial po raz pierwszy w formie książki!„M jak miłość. Początki” to powieść na podstawie 1. sezonu serialu, który w szczycie popularności gromadzi przed ekranem nawet 12 600 000 widzów. Opowieść rozpoczyna się we współczesności, by przenieść czytelnika do samych początków historii o rodzinie Mostowiaków.Powieści towarzyszy część Zza kulis, zawierająca wywiady z aktorami i twórcami serialu, zabawne anegdoty planu, ciekawostki oraz wiele miłych niespodzianek. Książkę wzbogaca ponad 50 niezwykłych zdjęć.


M jak miłość to serial, który swego czasu łączył Polaków. Gdy byłam w LO, serial osiągał apogeum popularności, oglądali go chyba wszyscy, a losy Mostowiaków były szeroko komentowane. Na korytarzach, przez całe przerwy dyskutowaliśmy nad możliwymi konsekwencjami decyzji bohaterów. Ach, wspomnienia! Jeszcze na studiach serial był jeszcze jako tako popularny i nawet oglądałam, niestety ograniczając stopniowo oglądanie telewizji wyrzuciłam ten serial dosyć szybko z rozkładku dnia. Zrobiłam wyjątek, jak zresztą pół Polski, na oglądnięcie odcinka ze śmiercią Hanki Mostowiak, a że było to bardzo spektakularne zejście i szeroko w Polsce komentowane to pojawiło się wiele memów, żartów i do dziś kartony, które zabiły Hanką są niemalże przysłowiowe.

wtorek, 3 lutego 2015

# 71 ciekawe jak to się ma do przepisów o użytkowaniu budynku zgodnie z jego przeznaczeniem

Mój Promotor ze studiów magisterskich zajmował się prawem budowlanym, więc zaraził mnie smykałką do tej dziedziny prawa. Swego czasu zaliczyłam sporo godzin poświęconych nad ustawą i komentarzami. Tak zastanawiam się, jak przepisy o użytkowaniu budynku zgodnie z przeznaczeniem mają się do robienia z budynku mieszkalnego biblioteki. Może snu mi to z oczu nie spędza, bo jednak moje postanowienie o nawiązaniu do galicyjskich tradycji bibliotek są trwałe. Ha!!! Może za sprawą Niemców i Sowietów Ossolineum w Galicji już nie ma. Tzn. Oczywiście resztki przecudownej biblioteki wciąż tkwią we Lwowie(serce mi pęka gdy myślę o losie tych zbiorów), ale nie znaczy to, że ja porzucę swoje ambicje. Nie będzie z tego po śmierci fundacji prawa publicznego(pierwej me zwłoki będą hasać po wsi na jednorożcu, nim oddam moje Maleństwa w ręce państwa), ale mania zbieracza trwa.

poniedziałek, 2 lutego 2015

Pierwsze podsumowanie w A.D. 2015


Tradycyjnie i jak z bicza przeleciał styczeń. Dziwny miesiąc, chwilami wlókł się jak kondukt pogrzebowy kulawych weteranów, w innych momentach gnał jak maratończyk. Styczeń to specyficzny miesiąc, uczymy się tego, że zmienił się rok, że wszystko co działo się kilka tygodni, niby, temu, to już  rok temu. Konfrontujemy oczekiwania, marzenia, plany z noworoczną rzeczywistością i narzekamy na blue monday który w styczniu jest prawie codziennie. Nie ma co - fajny miesiąc. Jeśli udało Wam się, nie popełnić samobójstwa, ani nie popaść w żaden z destrukcyjnych nałogów - sursum corda, będzie lepiej!!




niedziela, 1 lutego 2015

Hobbit Bitwa Pięciu Armii - The Hobbit: The Battle of the Five Armies

Od początku byłam przeciwna rozbijaniu Hobbita na trzy filmy, wydawało mi się to sztucznym zabiegiem mającym na celu, li i jedynie wyciągnięcie kasy od widza. Wiadom, wielbiciele Tolkiena tak kochają Mistrza, są również tak odosobnieni, że pójdą na wszystko. Wielbiciele epickich scen pójdą zaś tym bardziej na wszystko. Nie podzielałam zachwytów nad jedynką, moje opinie o dwójce też były pełne rezerwy, zaś trójka… jedni się zachwycali, inni byli oszczędni w pochwałach. W końcu i ja miałam okazję przekonać, jak wygląda sławne kinowe wydarzenie 2014 roku. Bitwa pięciu Armii. Już sam tytuł jest mocny.

Chyba najmocniejszy. Co zapamiętam z tej części, świetnego Ryśka. Richard Armitage pokazuje, że jest genialnym aktorem. Świetna jest piosenka, śpiewana przez Pippina i… no niewiele więcej miłych słów mogę napisać.
Film zaczyna się tam, gdzie skończyła się dwójka. Smok się zeźlił, poleciał niszczyć Miasto na Jeziorze. Krótki jest jego żywot, bo uśmiercony jest w sposób… no niegodny. Podstawka łuku… bida. Tymczasem wieść o zgładzeniu smoka rozchodzi się po Śródziemiu szybciej niż ploty na wsi, pod Samotną Górę ściągają zastępy złych… a Thorin wariuje, jak dziad i ojciec. Bilbo się pląta. Jedyny interesujący wątek to ten z Dol Guldur, zresztą umówmy się, on intrygował od pierwszej części i chociaż takie rozwiązanie nieco kłóci się z logiką Władcy Pierścieni jest naprawdę interesujące.

Jackson próbuje uczynić to czego nie da rady Salomon i Franek Szwajcarski, mianowicie chce nalać z próżnego i dodatkowo przebić bitwę na Polach Pelennoru. Niestety, jakkolwiek bitwy w Powrocie króla były wspaniałe, powodowały dreszcze, wbijały w fotel, tak niestety tutaj mamy puściznę. Abstrahuję już od armii elfów, która jest tak nienaturalna, że przypomina raczej ukradziony kadr z Transofrersów(zresztą tych scen a`la Transformers jest więcej). Jackson gubi się w swojej wizji, sam nie wie czego chce, wątki są pociachane, niespójne, dziwne to wszystko.
Poruszona już w niezliczonej ilości recenzji kwestia praw… coś co jak u Schrodingera, sprawdza się w fizyce kwantowej w normalnej fizyce jest absurdem, najwyraźniej zainspirowało Jacksona i film jest śmieszny i sztuczny jak bollywood, tylko, że tam to jest pastisz, tutaj – śmiertelna powaga.

Film dla miłośników nowoczesnych filmów, ja jestem za konserwatywna. Najlepszy w tym wszystkim jest teledysk promujący film i piosenka Pippina