Tak
się złożyło, że moja rodzina nie zdradza inklinacji do dziwnych imion.
Wyłączywszy przypadek cioci-babci, to moi krewni mają imiona normalne, takie
które były normalne za ich czasów i do dziś jakoś się bronią. Obie moje babcie
to Józefy, dziadek Piotr i Mieczysław, Tatko i Matek też w normie, tylko
siostra babci – Teodozja. Pradziadkowie mieli niesamowitą fantazję… Długo myślałam, że ona Teodora zwie się bo
zdrabnia się ją Dozia. Do dziś przeżywam Teodozję… Mnie nazwać chcieli
Zdzisławą, co wpędziłoby mnie do grobu… Tak – mam hopla na punkcie imion, imię
to człowiek, potrafi sprawić, że ktoś już na wstępie ma przegwizdane, np. taki
Mietek, wyobrażacie sobie prezydenta Mietka? Z drugiej strony, zwykle stosunek
do osób je noszących określa stosunek do imienia i tak, imię może być piękne,
może kiedyś nam się bardzo podobało, ale jeśli jakaś Beata odbiła nam chłopaka,
to córki tak nie nazwiemy. W imionach jest siła, w końcu istnieje to co
nazwane… dlatego z taką radością przyjęłam zapowiedź książki Na drugie Stanisław, w której panowie
Bralczyk i Ogórek biorą na tapet imiona… miałam przy tym nadzieję, że mają
podobny do mojego stosunek do tych nowych wydziwionych. Bo… Mamusiu i Tatusiu,
gdybyście mieli mnie nazwać Dżesiką, to chyba wolałabym być Zdzisławą, na pewno
wolałabym nią być. Zresztą, do dziś nią bywam…. I nie!! Nie Zdzicha, jak już to
Dziunia : P