W tamtym roku szumnie celebrowaliśmy odzyskanie przez Polskę niepodległości. Mówiło się o Legionach, o Marszałku, o wspaniałych tradycjach II RP. Na szczęście, całkiem nie pominięto tego sukcesu naszego prawodawstwa, jakim było przyznanie polskim kobietom praw wyborczych, w tym byliśmy w czołówce, tym mamy się szczycić, gdy w krajach na które dziś spoglądamy z podziwem kobiety były od rodzenia dzieci, to u nas kobiety mogły głosować. Ba! Działały i zostawały posełkami. Dlatego trochę mi smutno, że obecnie często są ładnymi buziami, krzakami, sposobem na parytet, odmawia się tego, co sto lat temu udało się odzyskać. Gdy widziałam tę książkę już byłam podjarana, strasznie byłam ciekawa, co to były za kobiety.
Wszyscy wokół albo oszuści, albo komedianci, albo ludzie bezdennie słabi. Ja miotam się bezsilnie, bo oczywiście „babie” nie pozwoli przecież nikt z tych mężów stanu polityki prowadzić, a tymczasem wierzcie mi, że my byśmy tę politykę o całe niebo dalej i lepiej prowadziły niż oni! – pisała w 1916 r. do męża Zofia Moraczewska.
100 lat temu Polki wywalczyły sobie prawa wyborcze. Do Sejmu Ustawodawczego, który miał na nowo określić sposób funkcjonowania państwa polskiego po odzyskaniu niepodległości, weszło 442 mężczyzn i 8 kobiet – była wśród nich Moraczewska. Nazywano je posełkami albo posełkiniami, czasem poślicami. Wywodziły się z różnych środowisk, ale – często wbrew swoim partiom – działały wspólnie w sprawach, które uważały za ważne: sprawach kobiet.
Nie mają swoich ulic, nie mają pomników, nie uczy się o nich w szkołach. Kim były posełki, o co walczyły i jaki poniosły koszt tej walki?
Gdy dorastały, na porządku dziennym były gorsety, kobietom odmawiano w pełni sprawnego mózgu, oddawano im honory, ale traktowano jak głupie kurki. Tymczasem osiem wybranych do Sejmu Ustawodawczego kobiet, posełek, z różnych warstw społecznych z różnych zaborów pokazało, że kobiety mają swój rozum, są energiczne i potrafią działać ponad podziałami, dla dobra wspólnego. Były niezłomne, gdybyśmy żyły w innym kraju, powstałby o nich serial, bo ich życie to gotowy scenariusz na film. Wspaniały reportaż nie tylko o aktywności politycznej, ale o codzienności kobiet, które przecierały szlaki polskiego parlamentaryzmu. Lektura na długie wieczory
Nie jest to książka do jakiej jesteśmy przyzwyczajeni, to reportaż w dobrym stylu, kompleksowa opowieść. Autorka przybliża nam swoje bohaterki, jak najlepiej może. Były kobietami, nie powstały o nich rozliczne opasłe księgi, powoli doczekują się uznania, doczekują czasów, gdy zaczyna się o nich mówić. Do tej pory nie wiedziałam kim były, ani ile ich było. Niezbyt to dobrze o mnie świadczy, a przecież interesuję się tym wątkiem.
Czytałam tę książkę powoli, bo trzeba się na lekturze skupić, dużo się dzieje, trzeba uważać, żeby w pełni docenić, kunszt autorki i to jakimi fascynującymi kobietami były pierwsze posłanki. Nie sposób tego streścić, ile kosztowało ich życie, nie do końca w zgodzie z epoką, jak się narażały, jeszcze wcześniej, pod zaborami. Szkoda, że w Polsce nie ma odpowiednika słowa mąż stanu do nich by pasował.
Ciekawa książka, tytuł zapisuję, chociaż mam pełno "trupów" na półce. Pozdrawiam z Ponidzia :)
OdpowiedzUsuńTak naprawdę to ten blog jest bardzo interesujący.To na pewno bardzo dobrze że takie blogi jak te są.To mi się bardzo podoba.
OdpowiedzUsuńNie przepadam za reportażami, ale ten wyjątkowo bym przeczytała ;). W końcu to o kobietach, które miały prawo głosu... Szkoda, że teraz kobiety są postawione w roli ładnej lalki...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Lady Spark
[kreatywna-alternatywa]