Mam
wielki sentyment do szkolnych lektur, lubię korzystać z okazji i do nich
wracać. Oczywiście nie do każdej lektury wracam. Tak naprawdę chyba koło 13ego
roku życia odkryłam, że szkolne lekturki, to nie tylko dołujące opowieści, nie
tylko za krótkie nowelki, które konczą się, chociaż dobrze się nie zaczęły.
Pamiętam z jakimi wypiekami na twarzy czytałam przygody Robinsona. Kurczę
kilkanaście lat temu. Miałam i to wydanie w którym Robinson opowiada wszystko w
pierwszej osobie, jak i gdy cała powieść jest w trzeciej. Obie uwielbiam, no i
swego czasu marzyłam o ucieczce na bezludną wyspę. Dobra, czasami nadal marzę,
no dobra, czasami nie marzę. Tylko nie może być na tej wyspie pająków. I muszą
być książki.
Książka opisuje dzieje Robinsona Crusoe, syna zamożnego kupca. Robinson nie chce wieść nudnego żywota jak jego ojciec, jako 17-latek ucieka z domu i zaciąga się na kolejne statki. Podczas jednej z wypraw jego statek rozbija się, a Robinson jest jedynym ocalałym. Trafia na bezludną wyspę, gdzie ‒ jak się okaże ‒ spędzi następne dwadzieścia osiem lat. Powoli zagospodarowuje się tam, buduje dom, uprawia zboże, oswaja kozy i papugę, wytwarza naczynia. W przetrwaniu pomagają mu znalezione przedmioty z innego rozbitego statku. Po latach na jego wyspę trafiają ludożercy, a Robinsonowi udaje się ocalić z ich rąk jedną z ofiar. Ocalałego krajowca nazywa Piętaszkiem. Po pewnym czasie do wyspy przybija statek z piracką banderą, którym kierują zbuntowani marynarze. Robinson pomaga kapitanowi odzyskać panowanie nad statkiem i może wrócić do rodzinnej Anglii.
Przypadki Robinsona Crusoe tłumaczone są na wszystkie możliwe języki. Wszędzie jednak oryginał uległ znacznym zmianom, stosownie do ducha miejscowego. Podobnie postąpił tłumacz tego wydania, Władysław Ludwik Anczyc.
Robinson
jest zbuntowanym nastolatkiem, który ma głowę pełną marzeń. Niestety marzy o
żegludze, a jego starsi rodzice, na morzu stracili już dwóch synów, nie chcą
pogrzebać kolejnego. Z tego powodu Robinson nie może nawet marzyć o morzu. Ma
się uczyć, przejąć sklepik ojca i wieść nudne życie. Ponieważ ciężko wybić
dziecku z głowy marzenia, Robinson ucieka z domu i wbrew woli rodziców zaczyna
wieść życie żeglarza. Wiele wskazuje, że Bóg daje mu znaki by zawrócił z drogi,
którą kroczy nie tylko bez, ale wręcz wbrew błogosławieństwu rodziców. Morskie
katastrofy, problemy w tropikach, nie dają Robinsonowi do myślenia. Aż w końcu
przychodzi kara. Chłopak ląduje na bezludnej, niewielkiej wyspie, z daleka od
morskich szlaków. Musi sobie radzić sam, w starciu z florą, fauną i grasującymi
na Karaibach ludożercami. Książka opowiada o poczynaniach Robinsona na dzikiej,
nieskażonej cywilizacją ziemi. Czasami wzruszająca, czasami mrożąca krew w
żyłach, powieść dla młodych ludzi, mająca nauczyć, że rodziców się słucha, a
Bóg jest opoką, na której należy się wesprzeć.
Gdy
czytam to jako dorosła kobieta, rzuca mi się w oczy końska dawka dydaktyki,
moralizowania. Jako nastolatka, aż tak tego nie czułam. Bardzo mocno odcinają
się też te religijne nawiązania i pochwała chrześcijaństwa, pewnie lewicowcy
wywalą, o ile już nie wywalili tej książki ze spisu lektur. Mnie to nie
przeszkadzało, inna sprawa, że byłam posłusznym rodzicom i wierzącym dzieckiem.
Nadal mi nie przeszkadza, chociaż zrujnowała mi życie, bo pokazała co czeka
dzieci, które chcą walczyć o swoje marzenia. Bo jak się tak zastanowić,
Robinson nie był przygotowany do życia, bo ojciec wybrał mu zawód, wybrał mu
przyszłość, miał w nosie to czego chciał syn. Karę poniósł Robinson, owszem, to
źle w wieku osiemnastu lat olać zdanie rodziców, ale czy naprawdę, dziś
zgodzilibyśmy się z przesłaniem tej książki? Dziś raczej dostałoby się ojcu, że
tłamsił syna. Zobaczcie jak ta literatura żyje. Niby zastygła jak komar w
bursztynie, a jednak można ciągle dostrzegać coś nowego.
Miałam
porównać to wydanie z moim starym, ale nie zrobiłam tego, z lenistwa na pewno,
a po drugie nie mam pojęcia gdzie mam swoje wcześniejsze wydania. Możliwe, że
Siostrzenica zgarnęła do szkoły, ale nie jestem pewna na bank. Szybko mi się
czytało, bo kocham tę historię. Słodycz ananasów, pobekiwanie kóz, krzyki papug
i kwaskowość melona, że nie wspomnę o igłach opuncji i szumie morza. Dla mnie
ta powieść, to absolutna klasyka. Piękna, warta uwagi, jasne, że raczej dla
młodego nastolatka, ale taka stara marudna jędza jak ja, z wielką
przyjemnością, udała się w sentymentalną podróż.
Książka recenzowana dla portalu Duże Ka
Sprawiłaś tą książką, że powróciły do mnie naprawdę miłe wspomnienia :) Jak ja dawno nie czytałam "Robinsona Crusoe"! Jedna z niewielu książek mojego "dzieciństwa", które mi się spodobały :)
OdpowiedzUsuńFajne bywały te lektury w szkołach :D
UsuńKsiążki czytane kiedyś, do których wracamy teraz często mają całkiem inną wymowę lub odkrywamy w nich nieznane detale :)
OdpowiedzUsuńA zwłaszcza, że w czytaniu tej, sporą przerwę miałam.
UsuńAle prześliczna okładka :) Książki nie czytałam, nie miałam jej jako lektury... ale może to zmienię.
OdpowiedzUsuńOkładka od razu w oko mi wpadła!
Usuń