Śląską sagę Sabiny Waszut bardzo mi swego czasu polecano. Na kilku błędach nauczyłam się, że nie kupuję już serii z automatu, to znaczy najpierw czytam pierwszy tom i później podejmuję decyzję, czy jadę dalej. Tutaj pierwszy tom, wydał mi się bardzo zachęcający, bardzo byłam zaintrygowana. O Śląsku i Ślązakach wiem naprawdę niewiele, moja wiedza o Śląsku w międzywojniu opierała się jedynie na analizie aktów prawnych dotyczących Autonomii Śląska, więc niewiele tam było o życiu codziennym, bo to tak jakby szukać prawdy o teraźniejszości w ustawie o samorządzie gminnym. Tom drugi, też mi się podobał, zastanawiałam się, gdzie będzie połączenie teraźniejszości z warstwą historyczną i ten punkt styczny, to wyjaśnienie znajdziemy w finale trylogii. Czy było warto?
Zielony byfyj, kuchenny kredens Zosi Zaleskiej, stoi teraz w nowym mieszkaniu rodziny. Wiatr przegnał już wspomnienia o zimnej izbie w ponurej suterynie. Nastają nowe czasy, gdzie łazienki i chleb na stole pozwalają uwierzyć, że można żyć normalnie. Naznaczeni cierpieniem i wojną ludzie pragną wreszcie doświadczyć szczęścia. Dla jednych oznacza ono wychowywanie dzieci, dla innych, budowę nowego, doskonałego systemu, w którym zabraknie miejsca na indywidualizmy.
Tymczasem czas i historia zataczają koło, aby ponownie spleść losy rodziny Trauterów i Zaleskich. Nikt już nie cierpi głodu, ale strach o życie nadal towarzyszy Zosi i Władkowi. Kto z rodziny wytrzyma, kto uzna, że życie jest gdzie indziej? Zalescy są sobie bliscy jak nigdy przedtem, rodzina wspiera się, aby przetrwać kolejny trudny okres, który wielu Polakom wciąż przypomina mroczne czasu okupacji.
A jednak życie toczy się dalej, przychodzą na świat kolejne pokolenia, które chcą żyć i cieszyć się wolnością. Wnuczka Zofii, Oliwia, podejmuje walkę o zachowanie jedynej pamiątki po pradziadkach. Stare domy i kuźnia odradzają się wraz z pewnością, że nie ma na świecie takiej siły, która mogłaby odebrać ludziom nadzieję i wiarę w lepszą przyszłość.
2006 rok i lata pięćdziesiąte, takie ramy czasowe rozpoczynają książkę, później będziemy stopniowo posuwać się do przodu. Oliwia, wnuczka Zofii z którą do tej pory mogliśmy się zżyć spodziewa się dziecka. Często przesiaduje w mieszkaniu babci, myśli o wspólnych chwilach, podziwia swoją babkę Sama będzie miała chwile grozy, bo tuz przed porodem straci mieszkanie i wtedy pomyśli o powrocie do miejsca, gdzie jej babka spędziła pierwsze chwile jako mężatka. Często będziemy wracać do życia Zofii, borykającej się z codziennością stalinizmu, lęku, troski o życie w rodzinie. Życie pełne trosk, ale i wielkiej miłości. Historia wycisnęła silne piętno na tych ludziach, rozłączeni z rodziną, żyjący w strachu przed aresztowaniem, żyją w szarych czasach PRLu.
Powiem Wam, że w moim odczuciu jest to najsłabsza część. O ile wcześniejsze tomy bardzo mnie zainteresowały, tak ten już był chyba pisany na siłę. Autorka sama gna przez czas. Pierwszy rozdział z tego tomu, dotyczący Zosi to rok 1952 a ostatni 1972. A nie dzieje się jakoś wiele. To są takie skrawki, którym brakło tego powiewu świeżości z wcześniejszych tomów, tu jest już sztampa. Nie rekompensuje tego wątek współczesny. Oczywiście, autorka później napisała, że to autentyczna historia, opowiada o prawdziwej historii, ale od roku 1952 jest już mało śląskości, mamy zwykłe obrazki i ciężko szukać mi przesłania, chociaż małżeństwo Zofii i Władka jest bardzo ładnie ukazane, szkoda, że zamiast skupić się na współczesności autorka nie weszła głębiej w tę powojenną rzeczywistość, która była moim zdaniem ciekawsza niż przeprowadzki, dywagacje Oliwii, to mnie nie ruszyło, a naprawdę zmęczyło. Moim zdaniem wystarczyło dopisać dwa rozdziały do poprzedniego tomu i odpuścić sobie tom trzeci. Jednak to tylko moje zdanie.
Zastanowię się nad tą serią jeszcze ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Lady Spark
[kreatywna-alternatywa]