„Żar Sahelu” Agnieszki Podoleckiej to druga po „Za głosem sangomy” powieść autorki zafascynowanej Afryką. To doskonale osadzona w egzotycznych realiach historia kilku miesięcy życia żony i córki polskiego dyplomaty w niebezpiecznym Mali. W Zachodniej Afryce panuje susza, która zabija ludzi, zwierzęta i wszelką nadzieję. Krajem wstrząsa seria rytualnych morderstw. W atmosferze strachu i niepewności, Anna i Bella przyjeżdżają do Mali, by przeżyć nieoczekiwaną przygodę. W ich życie wkroczą szamani, tajemnice i wielkie namiętności. Co je łączy z tajemniczym ludem Dogonów, czy w wirze dramatycznych wydarzeń odnajdą siebie i prawdziwą miłość?
„Żar Sahelu” to świetnie napisana, trzymająca w napięciu książka z pogranicza przygody, romansu i New Age. Elementy ezoteryczne idealnie łączą się z afrykańską kulturą, z którą muszą skonfrontować się biali bohaterowie. Takiej książki jeszcze w Polsce nie było.
Na samym początku serdecznie dziękuję prowincjonalnej nauczycielce za książkę. Dzięki niej mogłam się przenieść w piaski Afryki, poczuć żar pustyni w samym środku zimy.
„Żar Sahelu” to historia silnych kobiet. Dwóch, matki i córki. Los rzucił je obie do Afryki, gdyż maż jednej a ojciec drugiej jest najpierw konsulem a później ambasadorem, wciąż na walizkach, bez swojego miejsca na Ziemi, spętane konwenansami i sztywną dyplomatyczna etykietą. Książka rozpoczyna się w momencie gdy Marek, mąż Anny – ojciec Belli dostaje awans na ambasadora Mali, a tam dzieją się straszne dla białego człowieka rzeczy. Nic więc dziwnego, że Anna i Bella nie są zachwycone kolejnym wyjazdem.
I tu przerwę opisywanie fabuły, bo niespodzianka to dla wielu istotny element książki.
Przejdę może do kwestii technicznej.
Książka jest przepięknie wydania. Naprawdę okładka hipnotyzuje swoim kolorem, intryguje maską umieszczoną na okładce. W środku znajdziemy dosłownie kilka zdjęć, moim zdaniem zdecydowanie za mało, niby jest informacja, ze więcej na stronie autorki się znajduje, ale nawet w dobie wszechobecnego Internetu nie każdy ma do niego dostęp, z drugiej strony nie jest to książka stricte podróżnicza, więc nie pretenduje do roli przewodnika z dziesiątkami zdjęć. A strona autorki, jest jak najbardziej dostępna i można się wybrać w wirtualną podróż po Afryce. Co jest dla mnie najlepszym wyjściem, bo aczkolwiek Afryka mnie intryguje, lubię ciepło, ale nie lubię robactwa i czarny Kontynent niekoniecznie jest miejscem dla mnie.
Byłam oczarowana wycieczką do Afryki, ale przeszkadzał mi styl autorki, oraz jednobarwna konstrukcja bohaterów, na Boga, świat nie dzieli się na czarne i białe, ludzie dobrzy mają swoje rysy, źli swoje zalety. Tutaj jeśli postać jest dobra to do końca… wręcz do idealności. Poza jedną postacią.
Druga sprawa, co do zasady stąpam twardo po ziemi, przekazywanie energii, telepatia i rozmowy z drzewami In tenere do mnie nie trafiają, zdaję sobie sprawę, ze są ludzie, którzy w to wierzą, ich prawo, mnie nic do tego. Ba! Nawet to szanuję i na swój sposób podziwiam
Jeśli pominąć te dwa drobiazgi, to historia, mimo przewidywalności jest interesująca i daje okazję do dowiedzenia się nowych rzeczy, co bardzo sobie chwale i zaliczam na plus.
I jeszcze raz dziękuję za książkę :)
Okładka faktycznie przyciąga
OdpowiedzUsuńChcę tą pozycję przeczytać już od jakiegoś czasu, tylko jak na razie wciąż nie jest mi to dane :(
OdpowiedzUsuńPolecam zdobycie, popytanie w bibliotece, w sumie jest to nowa autorka, więc niewiadomo czy jej styl pisania Cie przekona :)
OdpowiedzUsuńOkładka faktycznie ma coś magnetycznego w sobie, jednak mam póki co sporo książek na liście do przeczytania, więc raczej nie sięgnę po coś nowego:)
OdpowiedzUsuńMasz dużo samozaparcia, ja dziś ze Stańczyka z pustymi rękami nie umiałam wyjść :(
OdpowiedzUsuńHeheh, a ja muszę trochę przystopować z zakupami, chociaż pewnie jak dostanę jakąś kasę na urodziny to pewnie nie będę umiała sobie odmówić kupienia chociażby jednej książki;0
OdpowiedzUsuń