Silmarillion został opublikowany w 1977 roku, w cztery lata po śmierci autora, w opracowaniu jego syna Christophera. W 1956 roku sam pisarz tak mówił o swojej nieistniejącej jeszcze książce: „Nie sądzę, aby zyskała popularność Władcy Pierścieni – ani śladu hobbitów! Masa mitologii, wszędzie elfy i podniosła stylistyka...” A jednak Silmarillion stał się najsłynniejszym obok Władcy Pierścieni dziełem Tolkiena.
Silmarillion to zbiór opowieści o Dawnych Dniach, czyli o Pierwszej Erze Świata, poprzedzającej epokę, w której rozgrywa się akcja Władcy Pierścieni. Legendy i mity sięgają zamierzchłych czasów, gdy pierwszy Władca Ciemności, Morgoth, przebywał w Śródziemiu, a Elfy Wysokiego Rodu toczyły z nim wojnę, by odzyskać Silmarile, trzy świetliste klejnoty, w których przetrwało światło Dwóch Drzew Valinoru.
Oprócz właściwej historii Silmarilów książkę wypełniają legendy o Ainurach, Valarach, upadku Numenoru i Pierścieniu Władzy. Razem składają się na niepowtarzalny obraz dziejów – od Muzyki Ainurów, z której zrodził się świat, aż do końca Trzeciej Ery, gdy powiernicy Pierścienia odpłynęli z Szarej Przystani...
Tolkien jest dla mnie Mistrzem. Autorem, którego nie trzeba zachwalać. O Tolkienie nie trzeba dużo mówić, wystarczy czytać. I oglądać, bo ekranizacje Władcy Pierścieni SA ważną częścią mojej egzystencji. Gdy skończyłam oglądać wzięłam się za czytanie dodatków do „Władcy” ale było mi mało. Pobiegłam więc do księgarni i nabyłam swój własny. Mój Sskarb. Czyli pięknie wydanie, w twardych oprawach, szyte ilustrowane wydanie Silmarillion.
Zaczęłam czytać.
Silmarillion nie jest książką, którą się czyta, tak o. To tak jak Mitologii nie czyta się jak leci, maratonem. Tolkiena się smakuje, dlatego przed snem miałam swoje wycieczki do Valinoru(a później bajkowe sny).
Czytałam pierwszy raz, więc wszystko było dla mnie zaskoczeniem, znałam tylko fakty podane później czy to w Hobbicie, czy we „Władcy Pierścieni”.
Tak głupio mi pisać recenzję książki, pisarza, którego umiejętność operowania słowem cenię tak wysoko. Może powiem tylko tyle, że czytając przenosiłam się do zupełnie innego świata, realnego niemalże tak jak ten w którym żyję, Tolkien niczego nie przeoczył, stworzył coś tak monumentalnego, pobudzającego wyobraźnie, że zastanawiam się jak mogłam tego nie czytać wcześniej.
Dla każdego kto lubi dobre słowo, bo niekoniecznie musi być przesiąknięty fantastyką.
Bardzo, Bardzo polecam.
Władca mi się podobał, to może i to bym przeczytała... Też nie jestem za fantastyka jakoś bardzo, bardzo. Ale Tolkien, to Tolkien.
OdpowiedzUsuń