Rok 1861. Czas wojny secesyjnej - Ameryka przechodzi głębokie wewnętrzne przemiany, które na zawsze zmienią jej obraz. Świat Południa, wielkich plantacji, możnych panów i czarnoskórych niewolników odchodzi w zapomnienie, pochłaniany przez industrialną, nastawioną na przemysł rzeczywistość. Scarlett O’Hara, córka zamożnego plantatora bawełny z Georgii, ma zaledwie szesnaście lat, jednak jej duma, upór i energia wydają się nie znać granic. Kiedy jej ukochany Ashley Wilkes zaręcza się z inną kobietą, Melanią, dziewczyna na złość jemu i sobie wychodzi za mąż za jej brata. Jej małżeństwo nie trwa jednak długo, małżonek rychło umiera, zaś Scarlett sama musi dać sobie radę z przytłaczającą rzeczywistością. Życie południowców staje się nieustającą walką o byt. Dziewczyny nie interesuje wojna, nie interesuje jej polityka, ale to właśnie one wywrą niezatarte piętno na jej życiu... Małżeństwo dla pieniędzy, upadek dawnych wartości, wreszcie czająca się tuż obok miłość, którą tak trudno dostrzec w ciężkiej codzienności sprawiają, że Scarlett jest w gruncie rzeczy osobą nieszczęśliwą. Mądrość i wiedza o tym, co najcenniejsze, przychodzą jednak wraz z doświadczeniem.
Poczułam potrzebę powrotu do książek kochanych przeze mnie, czytam, czytam, książek coraz więcej, czasu mało, a przecież chce się wracać do miłych miejsc, tak ja chciałam wrócić do Tary, Atlanty znów zapalić cygaro z Rettem, haftować z Melanią i zastanawiać się nad wyborem pantofelków ze Scarlett.
Fabuły tej książki przytaczać nie będę, jest chyba wszystkim znana doskonale, jeśli nie z książki to z filmu(zaraz oglądnę).
Niech moim komentarzem będzie to co swego czasu wrzuciłam do biblionetki.
Chociaż ja wciąż na nowo odkrywam coś nowego… I jestem nieustannie zafascynowana
Ta książka to przestroga. Ostrzeżenie. Pokazuje, jak można zmarnować szczęście w imię... no właśnie, w imię czego? W imię naszych mylnych wyobrażeń. Czytając ją, za każdym razem analizuję swoje postępowanie, czy ja nie postępuję tak samo, czy nie wkładam na kogoś ubrania, które krzywo leży. Czy ja nie płaczę za księżycem, z którym nie będę miała co robić, nawet jak go dostanę.
Chcę być jak Mela. Bo to jest wielki pozytyw tej książki. Niezłomne kobiety. Kobiety, które są silne; tej siły nie jest w stanie zniszczyć nic.
Wykorzystałam "Przeminęło z wiatrem" do napisania pracy maturalnej. Bo to w rzeczywistości świetnie nakreślony obraz wojny. Wojny kontrowersyjnej, bo wystarczy sięgnąć po książkę pisarza z Północy i już mamy nieco inny obraz niewolnictwa. Jednak i Mitchell ukazuje bezsens tej wojny. Bezsens, który widzą bohaterowie książki. Wojna jest siłą niszczącą.
Książka ta uzmysławia mi kruchość życia. Pokazuje, że to, czego dziś jesteśmy pewni, pewni aż do bólu, jutro może przeminąć, zniknąć bez śladu. Tak jak cała cywilizacja znikła po wojnie secesyjnej, przeminęła z wiatrem, przepadła w zawierusze wojennej. Ale jednak są wartości ponadczasowe, których należy trzymać się zawsze. Nie zawsze trzeba patrzeć na to, co się opłaca, bo wtedy - paradoksalnie - można stracić wszystko, co ważne.
Według mnie do książki tej należy wracać. Nie - przeczytać ją i odstawić na półkę. Trzeba się w nią wczytywać, aby odkryć jej przesłanie i nauczyć się żyć dobrze.
Masz rację, to jest jedna z tych książek, które warto zgłębiać i poznawać za każdym razem na nowo. Sam może niebawem znów przeczytam, warto :)
OdpowiedzUsuńBardzo chciałabym przeczytać. Ostatnio oglądałam film ;)
OdpowiedzUsuńMuszę przyznać, że ani nie czytałam ani nie oglądałam ;) od dawna na liście do nadrobienia :)
OdpowiedzUsuńNa pewno kiedyś przeczytam, zwłaszcza, że mam taką lekką listę książek, które wręcz trzeba znać:p
OdpowiedzUsuńAż mi głupio, że nie czytałam. Nawet kupiłam mamie na Dzień Matki. Z pewnością nadrobię już niedługo :)
OdpowiedzUsuń