Jakiś
czas temu oglądnęłam… no właśnie, na
potrzeby tego wstępu uznajmy, że była to ekranizacja powieści Zygmunta
Miłoszewskiego – „Uwikłanie”. Pierwszy tom serii o prokuratorze Szackim został przeniesiony
na ekran, w tak specyficzny sposób że naprawdę wszystko we mnie buntuje się gdy
próbuję go nazwać ekranizacją.
Pierwsze
co się rzuca w oczy – akcja została przeniesiona do Krakowa, czytałam że
dlatego iż Królewski Gród zapłacił sporo za promocję, ponieważ Warszawa nie
grała w akcji takiej roli, jak już chociażby Sandomierz w drugim tomie, aż tak
bardzo zmiana lokalizacji nie uwierała. O wiele bardziej gryzł fakt, że twórcy
chyba naoglądali się Seksmisji i doszli do wnioski, że Szacki była kobietą. Tak
moi Państwo, Teodor Szacki, będący w książce doświadczonym prokuratorem,
mizantropem, dostał porcelanową urodę Ostaszewskiej i stał się babeczką, która
została przeniesiona z Tarnowa, gdzie pracowała w tak zawalonym dziale, że aż
go zamknęli. Tak jak Szacki, tak jego damska wersja ma rodzinę – męża i córkę,
mąż nie jest też prawnikiem, ale bodajże lekarzem, a Szacka córka profesora
prawa, dostaje sprawę dziwnego morderstwa i musi pracować ze swoim dawnym
chłopakiem. Gdyby aktor grający komisarza Smolara został Szackim nie byłoby
problemu. Zresztą, producenci filmu popłynęli dalej z przeróbkami i w efekcie z
całkiem niezłego kryminału zrobił się dramat, skrzyżowany z romansem i
traktatem o problemach z rodzicami.
Nie
dano szansy dobrym aktorom, żeby się wykazać, bo cały film jest taką papką,
miałką i bezsensowną… oglądałam ten film i nie mogłam uwierzyć jak można zepsuć
tak dobrą książkę. I co najważniejsze – dlaczego?
Nawet
gdybym chciała nie mogę słowem zachęcić do oglądnięcia… naprawdę – nie mogę!