Jestem
wielką fanką powieści Przeminęło z wiatrem to jedna z
moich ukochanych powieści i już dawno przestałam się łapać na zachęty, że to jakieś tam Przeminęło z wiatrem, ale
opis tej powieści mnie zaintrygowała. A że postanowiłam trochę odpocząć od
nowości, bestsellerów i tych wszystkich jednakowych książek w blogosferze
chwyciłam właśnie za Róże i kapryfolium
dziwiąc się, dlaczego książka nosząca tytuł(dosłowne tłumaczenie) Janice
Meredith. Historia Amerykańskiej Rewolucji, została przełożona tak, a nie
inaczej. Czyżby wydawcy uważali, że pensjonarki nie sięgną po książkę, której
tytuł sugeruje, że będzie tam historia? A tytuł z kwiatuszkami, może skłoni
jakąś matronę do sprezentowania takiej książki? Niezbadane są wyroki losu i
rynku wydawniczego, bo ja skusiłam się pomimo kiczowatego, niewieściego
konterfektu. Oj nie było lekko. Chociaż na portalach literackich książka
zbierała, albo zachwyty, albo miażdżącą krytykę(tertium non datur), obawiałam się, że mnie jednak nie porwie.
Amerykańskie początki
Dopiero „Przeminęło z wiatrem” usunęło nieco w cień – a niesłusznie! – tę wspaniałą opowieść o miłości, rozgrywającą się w czasach amerykańskiej wojny o niepodległość 1774–1782.
Do posiadłości Greenwood przybywa Karol, młody najemny robotnik z Anglii. Chłopak udaje prostaczka, a gdy się zapomina, widać po nim wielkopańskie maniery. Kim jest naprawdę? Karolowi wpada w oko nastoletnia Janice, lecz dworska panienka nie może się zadawać z parobkiem! Tymczasem wybucha wojna. Karol znika, a Janice z rodziną, zwolennicy angielskiego króla, muszą uciekać. Młodzi spotkają się w zgoła odmiennych okolicznościach...rozmach, błyskotliwe dialogi, subtelny humor.
Powieść
zaczyna się w przededniu Amerykańskiej Wojny o Niepodległość. Bohaterka – nastoletnia
Janice, jest trzpiotką, rozpieszczoną przez ojca, chociaż jej matka(która ongi
popełniła mezalians), po stracie czwórki dzieci, stała się religijną radykalistką
i próbuje córce wbić do głowy powagę, bojaźń bożą. Do posiadłości jej ojca,
wiernego rojalisty, którego z tego tytułu spotykają afronty, bo sąsiedzi
chętnie zrzuciliby angielskie jarzmo, przybywa kontraktowy sługa,
przedstawiający się jako Karol i dokładający wszelkiego trudu by zachowywać się
jak typowy parobek. Jednak niekiedy słowa, które mu się wymykają zdradzają, że
obracał się w wyrafinowanym towarzystwie. Karol prędko zakochuje się w Janice i
nie jest jedynym, w konkury do panny startują: owdowiały pastor z gromadą
dzieci, zubożały syn sąsiada, a panna pewnego razu postanawia uciec z jeszcze
innym mężczyzną. Wybucha wojna, no i tutaj powiem Wam, że każdy się by pogubił,
bo bohaterowie w większości tak często zmieniają strony, zmieniają poglądy w
zależności od potrzeby, że przypomina to polski serial. Janice sprzyja, w
odróżnieniu od ojca, rebeliantom i zawraca w głowie każdemu facetowi który ją
ujrzy, łącznie z ojcem USA Georgem Waszyngtonem, który nie raz ją ocali. Jak
dobry anioł stróż będzie czuwał nad nią Karol, który zostanie adiutantem
Waszyngtona i pomimo, że panna wiele razy wystawiła go do wiatru będzie
prezentował godną podziwu wierność. Tak naprawdę powieść rozkręca się po Okołu 100
– 150 stronach i wtedy nie da się odłożyć. Bo wcześniej bywało siermiężnie.
Gdy
już się dałam wciągnąć w tę powieść, dosłownie nie mogłam jej odłożyć. Chociaż
dostrzegam, że jest bardzo, bardzo specyficzna. To takie powieścidło z XIX
wieku dla panienek. Trudno tam szukać okropieństw wojny, mężczyźni są
szarmanccy i nawet jeżeli są to czarne charaktery, to posuwają się najwyżej do
paskudnych szantaży by wymóc ślub na kobiecie, która im się spodobała. Jak ją
porywa, to nie żeby ją zniewolić i oszukać, ale żeby się z nią ożenić.
Prawdziwa miłość szlachetnego mężczyzny, również przetrwa wszystko, łącznie z
ciągłymi zmianami zdania ukochanej. Oj długo by wyliczać bo Janice ma wielu
adoratorów i żaden nie zmienia o niej zdania, chociaż ona jest strasznie
głupiutka. Wiem, że nieładnie tak oceniać nastolatkę, ale pomimo całej swojej
szlachetności, jest tak głupią cizią, że ręce opadają. Typowe zobrazowanie
powiedzenia: więcej szczęścia niż rozumu. A jednak nie da się jej nie lubić, takie
to poczciwe dziewczątko, chce pomóc rodzinie, nawet za cenę własnego szczęścia.
Chociaż ta rodzinka też jest ciekawa, nie powiem.
Co
do pokazania wojny w tej powieści, na pewno ciekawie się o tym czyta, bo do tej
pory, nie miałam okazji przeczytania powieści o wojnie o niepodległość z
amerykańskiej perspektywy. Do tej pory myślałam, że to był taki wewnętrzny zryw
wolności, zjednoczonego społeczeństwa, a tu okazuje się, że nie wszyscy
Amerykanie wybrali wolność, zamiast lojalności. Naturalnie, powieść ta nie może
być źródłem rzetelnej, historycznej wiedzy, ale powinna zainspirować do
dalszych poszukiwań.
Porównanie
do Przeminęło z wiatrem jest moim
zdaniem wielce chybione, to tak jakby porównywać filozofię Marka Aureliusza z
truizmami Coelho, chociaż z mojej strony to pewnie zbędna złośliwość. Jedynym
podobieństwem jest to, że mamy do czynienia z wojną w Ameryce, wojną która
dzieli kraj, czyni z sąsiadów wrogów i na tym tle mamy prywatne losy bohaterów.
Przy czym Przeminęło z wiatrem to
powieść bardziej kompleksowa, to nie tylko sercowe rozterki, ale groza wojny,
upadek cywilizacji, natomiast w Różach i
kapryfolium mamy to nieco spłycone, może to kwestia tego, że po prostu te
dwie powieści dzieli wiele lat i zmienił się styl pisania? Nie wiem… nie jestem
historykiem literatury. Obie powieści mi się podobały, chociaż Przeminęło to dla mnie arcydzieło do
którego stale wracam, a Róże… no cóż
przyjemne czytadełko. Owszem z motylkowym, subtelnym zakończeniem, ale czytadełko.
Jednak nie żałuję lektury. O nie! Były motylki i były wzruszenia!!!
Aha i ja mam wydanie z serii Hachette i niestety nie mogę pominąć tego, że nie jest to najlepsza robota, widać że zaoszczędzono na korekcie, na redakcji. Tłumaczenie Janiny Sujkowskiej, wydaje mi się, że wymaga odświeżenia, ale ponieważ nie widziałam oryginału, ale toporne zdania wypowiadane przez czarnoskórych niewolników, gryzą w uszy... ale może właśnie w ten sposób oddano realizm? Będę wdzięczna za informację.
"Przeminęło z wiatrem" trudno dorównać, ale czasem nie ma co porównywać tylko "brać" książkę taką jaką jest i dobrze spędzić czas przy jej lekturze :)
OdpowiedzUsuńBo Przeminęło z wiatrem jest po prostu ponad większością książek. Mnie tam rybka te porównania ;) dokłądnie, ważne dobrze spędzić czas na lekturze
UsuńŚwietnie ujęłaś sedno tej książki, dobrze wypunktowałaś plusy i minusy. Ja czytałam wydanie starsze, w przybrudzonej twardej oprawie, widać, że książka cieszyła się powodzeniem. Tytuł jak dla mnie mega romantyczny, rumieniec na twarzy, ale bardzo mi się podobał, to chyba właśnie on skusił mnie do wybrania tej książki z bibliotecznej półki.
OdpowiedzUsuńpewnie i u mnie w biblio jest, ale ja przestałam z niej korzystać, zanim doszłam do niej.
Usuń