Drugi tom z serii dzieł Melchiora Wańkowicza (po słynnej "Bitwie pod Monte Cassino") zawiera „rodzinną” beletrystykę pisarza oraz unikatowy zbiór listów, jakie Wańkowicz wymieniał z obiema córkami – Krystyną i Martą.
"Szczenięce lata" opisują nieistniejący już świat dworów na Kresach. Ta prawdziwa gawęda, pisana piękną polszczyzną, jest kopalnią wiadomości na temat ówczesnych zwyczajów i tradycji.
"Ziele na kraterze" zajmuje szczególne miejsce wśród książek Wańkowicza, nie tylko ze względu na zawarty w niej zapis osobistej tragedii pisarza, który stracił w Powstaniu Warszawskim ukochaną córkę Krystynę. Ta książka ma dużo głębsze przesłanie – jest afirmacją życia, rodziny i miłości.
"Ojciec i Córki – korespondencja" to zbiór listów, jakie Melchior Wańkowicz wymieniał z córkami (Martą i Krystyną) w latach 1921-1941. Z ich treści wyłania się obraz skomplikowanych relacji rodzinnych Wańkowiczów. Korespondencja ta jest też bezcennym i fascynującym uzupełnieniem zarówno "Ziela na kraterze" jak i "Szczenięcych lat", które należą do najpopularniejszych i wielokrotnie wznawianych utworów pisarza.
W prezencie na urodziny dostałam
drugi tom dzieł zebranych Melchiora Wańkowicza.
Wańkowicz zajmuje w moim domu szczególne miejsce. Moja Mama wspomina jak
Jej Tata, a mój Dziadziuś zachwycał się tym pisarzem. Dziadziuś był pod wrażeniem „Bitwy o Monte Cassino”
o której opowiadał mojej Mamie i to dzięki Niemu i Radiu Wolna Europa moja Mama
mogła dowiedzieć się o sprawach o których raczej nikt inny nie powiedziałby
dziecku na podkarpackiej wsi w złotej erze PRL-u. „Bitwę o Monte Cassino”
dostanie najprawdopodobniej Mama, na imieniny lub Gwiazdkę. Ja dostałam tom
drugi i zaczęłam czytać polecane mi „Ziele na kraterze”. Nie przeczytałam w
jeden wieczór, jak redaktor piszący przedmowę. Zeszło mi z tą książką kilka
dni, z powodu obowiązków zawodowych i również dlatego, że tak mi ta książka do
serca przypadła, że nie chciałam się z nią rozstać. Skończyłam wczoraj
wieczorem, upłakana, zasmucona z poczuciem pustki. Ciągle mam tę książkę w głowie…
Melchior Wańkowicz wychodzi od
poczęcia swojej córki Krystyny, poprzez narodziny drugiej córki Marty(zwanej
Tili) opisuje losy swojej rodziny, siebie nazywając Kingiem(od słonia z „W
pustyni i w puszczy”, żony Królika, Krysi zwanej Pytonem i tejże Tili. Nie
trzyma się chronologii, często uprawia dygresję, cofa się do swojego
dzieciństwa, młodości. Pisze perspektywy
czasu, znając konsekwencje pewnych wydarzeń, mając szerszą perspektywę. Toteż
nad sielską atmosferą czy to Domeczku, czy rodzinnych włości na Kresach, snuje
się cień przyszłej tragedii. Nie wiem czy to, nie jest właśnie to, co czyni tę książkę
tak wyjątkową i przejmującą.
Wańkowicz pisze z niesamowitym
humorem, ironicznie, celnie puentuje sytuacje, które spotykają jego rodzinę. Z
dystansem podchodzi do siebie i córek. Tworzy barwny obraz życia w
dwudziestoleciu międzywojennym, ale jednym zdaniem potrafi z wyżyn genialnego
humoru strącić czytelnika w dół, ku refleksji, smutkowi, rozważaniom. Wiele razy,
śmiałam się w duchu, po to, aby za chwilę pogrążyć się w smutku. Skoro autor
tak ironiczny pisze w ten sposób o bólu, czy możemy mieć jakiekolwiek pojęcie o
rozmiarze tego cierpienia? Rzadko trafia się tak mocne świadectwo, które uderza
tym mocniej, gdyż jest takie prawdziwe. Bez patosu, oszczędnie.
Ale to nie jest książka
obezwładniająco smutna, przez większość czasu możemy śmiać się i bawić. Grzać
się w cieple rodziny Wańkowiczów. Na ile ta historia, to o czym pisze Wańkowicz
jest prawdziwe, to inna sprawa. Czytałam teksty krytykujące „Ziele na kraterze”
za naginanie faktów czy wręcz pisanie nieprawdy. Podobno gdy w latach
dwudziestych córki Wańkowiczów przebywały u rodziny na Kresach, żona Melchiora,
ów ukochany Królik, przedstawiany jako idealna żona, wspaniała matka, odeszła
od męża do innego mężczyzny. Jak było naprawdę? Nie wiem. Ale wiem, że czytając
chciałam należeć do „znających Józefa” i
mieć prawo wstępu do Domeczku, do grzania się w atmosferze tam panującej. Wśród
dziewcząt o „kozaczym duchu”, wśród Rodziców mądrych, kochających, acz nieco
niekonwencjonalnych. Wśród zwierząt niezwykłych, nad których losami również
płakałam. Dlatego, fotografie pokazujące Domeczek w ruinie tak bolały.
Ta książka, jak mało która
pokazuje dosadnie dramat świata, który przeminął. Czy to za sprawą ogromnego
talentu Wańkowicza, czy dlatego że opisuje to niby z dystansem, ale jednak
bardzo osobiście, bo to sprawy, które dotyczą najbardziej jego, osób które
kocha, to mamy wrażenie jakby wszystkie dramaty dotyczyły bezpośrednio nas.
Mam problem z tą książką. Wiem,
że będzie siedziała we mnie jeszcze długo. Wiem, że mam też z głowy prezenty na
najbliższe lata, bo chyba wszyscy domownicy będą dostawali ode nie któryś tom
Wańkowicza, tak to bardzo egoistyczne i wredne :P Z drugiej jednak strony
Rodzina i Znajomi mają problem z głowy Prószyński wydał szesnaście tomów
Wańkowicza, to niewyczerpane źródło darów. Prawie jak Saga o Ludziach
Lodu(której nie czytałam).
Jestem rozbita, zdruzgotana tą
książką. Pomimo ironicznego humoru, jest to rozdzierająca historia o świecie,
który przeminął. Świecie, który dziś stawiamy na półce w skansenie, a przecież
żyją jeszcze ludzie, którzy jego upadek przeżyli. Zmierzch bogów. Koniec
świata, pełnego klasy, wesołości, konwenansów. Dzięki temu, że Wańkowicz uwiecznił
ten świat na kartach swojej książki możemy go poznać i pokochać.
A we mnie pozostał smutek… ale
taki dobry smutek, który jeszcze długo będę odczuwać. Połączony z zadumą i zachwytem
nad pięknym stylem. Polecam wszystkim.
Mam kilka Wankowiczów w tym dwie " Bitwy pod Monte Cassino" może Kasiu jedną chcesz w prezencie Mikołajowym.
OdpowiedzUsuńnaprawdę masz na zbyciu? Pewnie, że chcę :) Pokochałam Jego pisaninę. Gdyby nie stos książek do czytania juz bym połykała te które są w tym tomie. Listy i szczenięce lata :)
UsuńKasiu podaj tylko adres na gut.anna1gmail.com i wysyłam.
UsuńJeżeli Ci nie przeszkadza, że okładka jest troszkę podniszczona to podaj adres.
Ja zacząłem "Karafkę La Fontaine'a" (tom pierwszy), tak obszerna jak Twój zbiorek ze zdjęcia w recenzji :) Nawet miałem taki pomysł, by sobie "Szczenięce lata" zabrać w podróż do Lublina (w wakacje wpadły mi w oczy gdzieś w domu, muszę książeczki poszukać :)). Nie byłem do Wańkowicza przekonany, bo po prostu go nie znałem (tylko kojarzyłem z lekcji języka polskiego w szkole średniej). Ale to podobno świetny reportażysta (muszę sam sprawdzić), warto poznać polskie początki tego gatunku (choć podobno Gall Anonim też reportażystą był). Ale jedno wiem po fragmencie "Karafki...": Wańkowicz wielkim gawędziarzem był :D
OdpowiedzUsuńZ pozdrowieniami
Darek
Tę książkę czytałam lata temu i bardzo mi się podobała. Uwielbiam takie klimaty.
OdpowiedzUsuńPiękne słowa o pięknej książce.
OdpowiedzUsuń