Może porzucić szarą codzienność, przeprowadzić się do malowniczej wioski w słonecznej Andaluzji i tam znaleźć swój raj na ziemi? Victoria namawia męża ma przeprowadzkę z deszczowej Anglii do południowej Hiszpanii.
Odtąd kierują się tylko sercem. Kupują ruinę w maleńkiej wiosce, poznają nowych przyjaciół, biesiadują przy winie, stają się częścią tego gościnnego świata o fascynującej kulturze. Zaprzyjaźnią się z osiemdziesięciopięcioletnią, popalającą trawkę seksbombą. Zostaną hodowcami kur, a ich jajka będą "najgorętszym towarem" w rodzimej wiosce. Nie spodziewają się jednak, że to miejsce potrafi nieźle zażartować z przyjezdnych.
Daj się uwieść czarowi małego, hiszpańskiego miasteczka, gdzie życie staje się sielanką... z odrobiną chilli.
Dawno, dawno temu – wspominałam,
że skompletowałam sobie słoneczną biblioteczkę na zimne dni. Wczoraj był bardzo
zimowy dzień. Zamieć, okropny wiatr i zimno. Po powrocie z pracy postanowiłam
chociaż sercem i duchem przenieść się tam gdzie zawsze świeci Słońce, do
Andaluzji. Sięgnęłam po książkę „U mnie zawsze świeci słońce”, chociaż uważam,
że tytuł oryginału, nawet bez obecnego w angielskim tytule rymu „kurczaki, muły
i dwóch starych głupków” , brzmi zabawniej, ale faktycznie książka mogłaby się
nie sprzedać. Za to polska okładka jest ładniejsza od angielskiej!
Zazdroszczę ludziom, którzy mają
tyle odwagi, żeby porzucić całe swoje życie i zmienić kraj zamieszkania, chociaż często się śmieję,
że jak mnie wszystko wkurzy, rzucę wszystko, zostanę bezdomną śpiewaczką pod
budynkiem Kortezów Generalnych, ale ciężko byłoby mi przy całej mojej
hiszpanofilii na porzucenie Podkarpacia, mojej wsi i taki krok w nieznane. A
przecież młoda jeszcze jestem, życie przede mną, wyzwania itp.
Tymczasem Vicki i jej mąż
postanawiają wyprowadzić się do słonecznej Hiszpanii i realizować plan pięcioletni.
Ten plan to pomysł męża Vicki, który
jest wojskowym, tuż przed emeryturą i nie jest entuzjastycznie nastawiony do
tego pomysłu, stawia warunek, pojadą, ale na pięć lat. Później zdecydują co
robić dalej. Mają wielkie nadzieje, ogromne plany, czy angielskie myślenie da
sobie radę w starciu ze słynną hiszpańską mananą?
Wiecie, że nie zaśmiewam się na
książkach. Z reguły. Na tej pękałam ze śmiechu. Perypetie angielskiego
małżeństwa na hiszpańskiej prowincji zarażają ciepłem i humorem. Wiedziałam, że
to dobry wybór na zimową lekturę, czułam zapachy tam opisywane, widziałam
słońce, czułam lepkość soku z winogron. Dodatkowo w książce znajdziemy przepisy
na smakołyki kuchni hiszpańskiej, bez wyszukanych składników, po które trzeba się
udać na Półwysep Iberyjski. Potrawy, z opisów sądząc, są aromatyczne, wyraziste
i bardzo śródziemnomorskie. Mam ochotę wypróbować wiele z nich.
Najprawdopodobniej będę się dzieliła efektami.
Co mogę Wam napisać, rozbawiła
mnie ta ksiażka, śmiałam się w głos czytając o Kurcie, o Mafii i panienkach, o
małym walecznym kogucie o Mamie. Pokochałam wiernego fana Realu Madryt, który
jest pesymistą, zafiksowanym na punkcie swojego klubu.
Odbiega ta powieśc od większości,
które zalewają nasz rynek. Po pierwsze rzecz nie dzieje się w Toskanii.
Bohaterką nie jest śliczna młoda dziewczyna, która ucieka i osiedla się w Hiszpanii
i tam odnajduje miłość. Ble ble, ble.
To jest taka zwykła opowieść,
Czujemy się, jakbyśmy wpadli na wino do znajomych i usiedli posłuchać ich
historii. Nie są cele brytami, nie mają nieograniczonych funduszów, a jednak
krok po kroku realizują swój plan, na przekór zabobonom, małej polityce,
kłopotliwym budowlańcom(pokochacie Jesusa – serio – nie uprawiam propagandy
religijnej, co w tej książce wyprawia jeden Jesus, można ze śmiechu się
popłakać).
Zaraz chwytam drugi tom, który
przezornie kupiłam. Obie książki były kupione w środku upalnego lata, oby druga
zapewniła mi tak dobre wrażenia jak pierwsza.
Gorąco polecam, wszystkim
przemokniętym, zmarzniętym, zniechęconych szeroko pojętymi okolicznościami.
Tej książki nie da się nie
polubić.
A jako, że ta książka jest na faktach autentycznych, niech wypełni 2/3 wyzwania styczniowej t
rójki e-pik
Dodatkowo jest pierwszą z serii dwóch, więc w sumie 2w1 :P
Kiedy czytałam drugą część, w której pojawia się wspomniany przez Ciebie fan Realu, od razu pomyślałam o Tobie. Warto przeczytać dalsze losy tego rozbrajającego małżeństwa, bądź pewna!
OdpowiedzUsuńZazdroszczę, że masz tę powieść za sobą. Ja nie mogę sobie na razie pozwolić na zakup, a chętnie rozgrzałabym się w tym zimowym dniu jakąś zabawną, ciepłą historią.
Pamiętam Twoją recenzję Andaluzji :) już zaczęłam czytać. Fan Realu jest świetny, aczkolwiek mulica robi mu konkurencję :D
UsuńNo masz, kolejna książka, którą muszę przeczytać. No bo mam już tak z Twoimi recenzjami, że gdy TY napiszesz, że się na czym uśmiałaś lub spłakałaś, to ja Ci wierzę. I wierzę też, że miałabym podobnie.
OdpowiedzUsuńDlatego książkę wpisuję na swoją wielką listę. Życia mi nie starczy na książki z tej listy, ale co tam. :)
Jest mi bardzo miło :))
UsuńTutaj też można się wzruszyć, jak to w opowieściach o życiu bywa :D
Polecam druga część "Andaluzja, Ole!" Jest jeszcze zabawniejsza od pierwszej części :)
OdpowiedzUsuń