Żegnaj - to słowo najtrudniejsze ze wszystkich...
Po długim i szczęśliwym małżeństwie, śmierć męża March Cantrell pozostawia w jej życiu ogromną wyrwę.
March ma co prawda rodzinę, na którą może liczyć. Ale upływające miesiące ujawniają konflikt między jej synami, najmłodsze dziecko wylatuje z gniazda rodzinnego, a zbuntowana córka spotyka się ze znacznie starszym od niej mężczyzną.
Żeby załagodzić rozdźwięki w rodzinie, Cantrellowie postanawiają spędzić święta Bożego Narodzenia w górach nad jeziorem Tahoe. W czasie burzy March utknęła w jednym miejscu z obcym mężczyzną, Rio Paxtonem - i dała się zauroczyć charyzmatycznej osobowości.
Wiele tygodni później March wróciła nad Tahoe, gdzie nieoczekiwanie Rio do niej dołączył. To, co zaczęło się jako przypadkowe spotkanie dwojga samotnych ludzi, staje się czymś znacznie więcej.
Dzieci uważają, że straciła rozum - ale March zastanawia się czy nie jest to po prostu nowy początek, na który czekała...
Pełna wzruszeń, krzepiąca na duchu opowieść o miłości i stracie, rodzinie i przeznaczeniu, dla fanów Nory Roberts i Maeve Binchy
Książkę zaczęłam czytać prawie
równo miesiąc temu. Od kiedy zobaczyłam jej okładkę, kusiła mnie. Miała takie
przyjazne, zimowe kolory. Kojarzyła się z zimą, ale i ciepłą herbatą, ciepłem,
bezpieczeństwem i miłością. Spodziewałam się bardzo poruszającej książki.
Tymczasem, książka mnie nie
porwała, dlatego ją odłożyłam. Czytało się, od początku, dobrze, ale bez
porywu. Wróciłam do niej znowu w sobotę, zaczęłam czytać zmęczona i zmarznięta.
Podczas lektury w sobotę i w niedzielę, raz po raz, zasypiałam. Takie
zachowanie można po części tłumaczyć ogromnym zmęczeniem, ale duża zasługa w
tym była, tego iż książka po prostu mnie nie zaczarowała. W książce opisano
historię March i Mickeya, którzy zakochali się w sobie od pierwszego wejrzenia.
Ich znajomość ma początek w burzliwych latach sześćdziesiątych. Wiadomość o
ciąży przyspiesza ich decyzję o ślubie, z niewielkimi pieniędzmi, ogromną
miłością, świetnymi pomysłami, zaczynają wspólne życie. Rodzina im się
stopniowo powiększa, miłość March i Mickeya nie ustaje, a nowatorski pomysł
mężczyzny przyniósł im fortunę. Wbrew stereotypom, duże pieniądze nie zmieniły
ich związku, Mickey pamięta, ze ten sukces, jest również zasługą jego żony,
która w odpowiedni m momencie zmotywowała go do realizacji marzeń i przejścia od snucia fantazji do wprowadzania
ich w życie. Ich życie sprawia wrażenie idealnego, są jeszcze młodzi, piękni,
mają zdrową szczęśliwą rodzinę, oczywiście
mamy drobne problemy, zmartwienia, troski i kryzysy, ale In tenere ich
życie jest spełnieniem marzeń.
Niestety, pewnego dnia ma miejsce
tragedia z rodzaju tych, które wywracają życie do góry nogami. Mickey ginie w
wypadku. Świat March obraca się w perzynę. Czy jeszcze młoda kobieta ma szanse na miłość?
Najpierw musi uporać się z żałobą, która jest emanacją jej bezbrzeżnego smutku i otępienia.
Bez wątpienia fabuła miała ogromny
potencjał, ale według mnie mogła być o wiele lepsza. Nie jest zła, ma
poruszające momenty, wprawdzie ja się nie popłakałam, ale książka zawiera sporo
opisów, takiego rodzinnego ciepła, że człowiekowi robi się lepiej na duszy.
Intuicyjnie czułam, że jest to powieść dobra na okres Świąteczny. Miałam wobec
niej ogromne oczekiwania nie do końca zostały one spełnione. Spodziewałam się,
że książka wywoła u mnie większe emocje. Tymczasem czytało mi się dobrze, ale
monotonnie, nie wczułam się w sytuację bohaterki, nawet nie chciałam, o wiele
bardziej obchodziły mnie losy jej dzieci.
Szkoda, że te watki również potraktowano nieco po macoszemu.
Tak jak wspomniałam ta książka
miała ogromny potencjał, natomiast Autorka przeleciała po wielu tematach, jak
spikerka w zapowiedzi wiadomości. Musnęła, ledwo, powierzchownie wiele tematów.
Szkoda.
Książka jest jednak dobrym
czytadłem, spełni swoje zadanie, jako powieść która ma oderwać myśli od
przykrych wspomnień, na przykład. Tłumacz się przyłożył do pracy, miejscami jest
może zbyt dosłownie przełożone. Bardzo
ładnie opisana historia małżeństwa i rodziny, zbudowanej na miłości, ilustracja
powiedzenia, że zgoda buduje. Lekka, przyjemna książka, z gatunku tych, które
nie zmęczą, a sprawią, że polegiwanie w łóżku będzie beztroskie i miłe.
Jak już wspomniałam, mnie książka
nie porwała, ale nie wyrywałabym się ze stwierdzeniem, że jest to zła
książka. Wydaje mi się, że jest to
czytadło, na leniwe popołudnia i nic więcej.
Czułam się zachęcona tą książką. Wrzuciłam ją nawet na listę na LC, ale im więcej opinii czytam, tym mniejszą mam ochotę. Właśnie wyrzuciłam książkę z listy. Książka dobra, jak ma się ochotę na coś lekkiego, niezbyt wymagającego. Ale i tak są z tej kategorii lepsze lektury. ;)
OdpowiedzUsuńTeż wiele sobie obiecywałam po tej książce, że nie wyszło... zawsze wierzę, że innym spodoba się bardziej
UsuńNic dodać, nic ująć, zgadzam się z Tobą w 100%. Ja wprawdzie przeczytałam tę książkę w tydzień (jak na mnie to i tak długo ;)), ale tylko dlatego, że po trosze się zmuszałam - nie lubię nad jedną książką siedzieć miesiąc ;). Spodziewałam się po tym utworze dużo więcej.
OdpowiedzUsuńW sumie, to czytałam tylko niecałe trzy dni, bo jak zaczęłam czytac i dołożyłam. Na miesiąc, niemalże...
UsuńCoś mnie do tej książki przyciąga, chociaż ostrzegasz, że szału nie ma. Pewnie przeczytam, nie od razu, ale w końcu nie będę mogła się oprzeć i ulegnę :)
OdpowiedzUsuńMa ona właściwości baaaaaardzo przyciągające, a o wrażeniach, sama przetestujesz. Oby Tobie się podobało :)
UsuńBardzo podoba mi się okładka, ale po Twojej recenzji chyba sobie daruję ;)
OdpowiedzUsuńA ja się wstrzymam z lekturą tej książki. Nie ma tego czegoś, co by mówiło mi "przeczytaj mnie!"
OdpowiedzUsuń