Dziesięcioletni Sebastian, syn mieszkających w Kalifornii imigrantów z Portoryko, jak wielu jego rówieśników marzy o tym, by zostać piłkarskim królem strzelców. Niestety, ma wrodzoną wadę serca i nie może biegać ani grać w piłkę. Jedynym ratunkiem dla chłopca może być kolejna ryzykowna operacja.
Wiedzą o tym nie tylko lekarze, ale i jego rodzice, którzy odkąd się urodził, drżą o życie syna. Rozdarty pomiędzy tym, czego pragnie, a troską najbliższych, często wyśmiewany przez kolegów z klasy, Sebastian znajduje schronienie w domku babci Loli, która po niedawnym wylewie przeszła swoistą przemianę. Babcia, kochająca wnuka i akceptująca go takim, jaki jest, wprowadza chłopca w tajniki portorykańskiej kuchni, okraszając każde danie ciekawymi rodzinnymi historiami. Sebastian z czasem odkrywa przyjemności, jakich dostarcza wspólne przygotowywanie i spożywanie posiłków, zdobywa nowych przyjaciół i przybiera na wadze, a co najważniejsze: zaczyna wierzyć, że wszystko jest możliwe. Spotkania przy babcinym stole stają się też swoistą terapią nie tylko dla dziecka, ale i dla jego skłóconych rodziców.
Ulegając namowom, silnym i nie do
odparcia, zamówiłam „Mofongo” gdy już wiedziałam, że moja pielgrzymka jest
praktycznie arealna. Przedwczoraj przed wyjazdem do Lublina zadałam na
facebookowym profilu tego bloga pytanie co zabrać na podróż, czy „Jane Eyre.
Autobiografię”, czy „Mofongo”, pierwszą odpowiedzią była wskazówka, abym
przeczytała tą drugą książkę. Abym przeczytała i napisała, że można się
wstrzymać z zakupem, aż do bibliotek trafi… hmmm nie skończyłam jej czytać
wczoraj tylko dlatego, że w drodze powrotnej wybrałam miłą konwersację z współpasażerami.
Dobrze się stało, bo gdybym wybuchła płaczem siedząc w pociągu załadowanym po
sufit, byłoby to dziwne. Nie lubię płakać publicznie.
Kolejny raz sprawdza się reguła,
że o książce tak przejmującej pisze się trudno… wpatruję się w ten migający
kursor i myslę, jak uczucia ubrać w słowa. Jak przekazać, że książka ubogaca,
jednocześnie pustosząc duszę, gra na najdelikatniejszych strunach serca, tak,
że ostatnie strony czytamy z trudem, bo łzy przesłaniają widok, nawet jeśli
jest tak gorąco, że każda drobina H2O paruje w mgnieniu oka. Ale takich łez
nawet słońce nie wypali.
Sebastian ma dziesięć lat,
urodził się z poważną wadą serca, tuz po urodzeniu musiał przejść poważną
operację, wtedy umarł jego dziadek. I życie jego rodziny zmieniło się. Wkrótce
po śmierci ukochanego męża, Babcia Sebastiana pogrążyła się w katatonii, gdy
przez nieuwagę w jej domu wybuchł pożar nie uczyniła nic by go ugasić, chciała
połączyć się ze swym mężem. Ale ją odratowano. Minęło dziesięć lat. Sebastian
boryka się z problemami zdrowotnymi, jest zbyt mały, a amerykańska szkoła nie
toleruje osób odstających od reszty. Chłopiec pada ofiarą szkolnej przemocy,
silniejsi chłopcy znęcają się nad nim, upokarzają. Częste wizyty u lekarza
utrudniają mu życie, zwłaszcza, że lekarz nalega na kolejny zabieg, który ma
ostatecznie naprawić jego serce i sprawić, że będzie mógł żyć prawie normalnie.
Z każdą operacją wiąże się jednak ryzyko. Dla matki chłopca – Glorii, to ryzyko
jest zbyt duże. Jedynymi przyjemnymi chwilami w życiu chłopca są odwiedziny u
babci Loli, która mieszka na spokojnym osiedlu, zawsze go wysłucha, a jej domek
jest oazą spokoju. Do czasu, gdy chłopiec tradycyjnie po szkole odwiedzający
babcię, znajduje ją w na podłodze, ledwo żywą. Wzywa pogotowie, Lola trafia do
szpitala, a każda doba gdy pozostaje w śpiączce zmniejsza szanse na powrót do pełnej
sprawności. Tylko Sebastian nie traci nadziei, dzięki rozmowie ze staruszką,
która lezy w tej samej sali co babcia Lola. Faktycznie Lola odzyskuje przytomność
i zaskakuje wszystkich swoim zachowaniem. A to dopiero początek zmian.
|
A tak mi się W Lublinie milo czytało |
Nakreśliłam Wam zarys fabuły
ledwie, mam nadzieję, że udało mi się Was zainteresować. Akcja książki koncentruje się wokół kuchni,
ale nie bójcie się, to nie będzie kolejna mdła powieść, ta jest pikantna,
pachnąca, soczysta, nawet jeśli nigdy nie jedliście kuchni karaibskiej, nawet
jeśli tak jak ja nie jadacie mięsa, lub macie inne dziwactwa jedzeniowe, ta
książka tak podziała na zmysły, że będziecie chodzić głodni. Bowiem Lola po wyjściu ze szpitala wraca do
swoich korzeni do wyspy, do Portoryko, skąd pochodzi a w jej żyłach płynie krew
wielu narodów. Powraca do gotowania i
czyni z niego sztukę, wykorzystuje
potrawy, które pamięta z dzieciństwa aby snuć opowieści, które mają być
wskazówką, drogowskazem dla jej najbliższych. Pomaga jej wiernie Sebastian,
który do nowej babci, początkowo podchodził sceptycznie, ale teraz nie wyobraża
sobie powrotu do tego co było. Popołudnia spędzone z babcią w kuchni są dla
niego bardzo ważne, tym bardziej, że jego świat rozsypuje się. Rodzice się
kłócą, w szkole – problemy, dodatkowo pojawia się w jego życiu pierwsza
dziewczyna, która jest wyjątkowa. Jak w tym całym galimatiasie ma odnaleźć się
mały, chory chłopiec? Skoro nawet dorośli mają problemy z codziennością? W tym
pomoże mu babcia, która spowita w obłoki aromatycznych zapachów, snuje
opowieści o swoim życiu, opowiada o miłości, rozczarowaniu i o tym czym dla
niej jest niebo…
Nie chcę Wam zdradzać
zakończenia, ale obiecuję Wam, że będziecie płakać, łkać i szlochać.
Przeczytałam w tym roku dobrze ponad sto książek, ale chyba na żadnej nie
płakałam tak jak na tej. Tylko niewiele książek w tym roku tak mnie wypaliło od środka. Miałam wrażenie
że się spalam, po to by po lekturze tej książki powstać – jak feniks z
popiołów. „Mofongo”, napisane jest w taki sposób, że nie da się tej książki
czytać na zimno, każdy obraz wywołuje żywe uczucia. Bunt, wzruszenie,
rozbawienie, radość, ogrom współczucia. Każdy akapit jest po coś…
To niezwykła, magiczna, po prostu
dobra książka. Jestem pod jej ogromnym wrażeniem. I tym sposobem zawiodę osoby,
które myślały, że ostudzę ich zapał do tej książki, bo moim zdaniem nie ma słów,
których należałoby szczędzić, by zachęcić. Książka jest tak dobra, że mi brakuje
pomysłów, jak to wyrazić. Dlatego z serca piszę, że książka jest po prostu
rewelacyjna!
Izek! Dziękuję :*
Pfff właśnie nie o taką recenzję mi chodziło :) I teraz nie tylko żałuję, że nie kupiłam tej książki w promocji, gdy miałam możliwość, ale gdy tylko będzie okazja, pewnie ją sobie kupię. Na szczęście mam jeszcze urodzinowy bon do empiku. Miał iść na książkę kucharską Nigelli, ale trudno. Obie z Izą dopięłyście swego ;)
OdpowiedzUsuńJoanna P.
Wspaniała recenzja, koniecznie muszę przeczytać, chociaż bardzo przeżywam choroby u dzieci.
OdpowiedzUsuńZaciekawiłaś mnie bardzo, tematyka mnie chyba skłoni po sięgnięcie po "Mofongo".
OdpowiedzUsuńWidzę, że trzeba się przygotować psychicznie, ale sądząc po Twoich emocjach to i tak warto! :) Poczekam, aż się trochę ochłodzi i poszukam. Pozdrowienia :)
OdpowiedzUsuńKilka razy przyglądałam się jej w księgarni i chyba następnym razem zabiorę ją ze sobą do domu. Ostatnio czytałam same gnioty, które absolutnie nic nie wniosły do mojego życia i mam ogromne pragnienie w końcu przeczytać coś wartościowego. ;)
OdpowiedzUsuńWiedziałam, że Ci się spodoba :))
OdpowiedzUsuńTak, spokojnie możesz rzecz "a nie mówiłam" ;)
UsuńDziękuję :))