Kiedy kilka tygodni temu czytałam pierwszy tom serii Dwór w Zaleszycach budziła ta książka we mnie dużo emocji. Większość spowodowana była tym, że autorka naprawdę mogła dopracować pewne szczegóły, w książce brakowała pewnych cech, które sprawiają, że płynie się przez akcję, jak zjeżdżając z górki super kolarzówką, zamiast brnąć przez polną drogę zdezelowanym składakiem. Już byłam pewna, że nie sięgnę po kontynuację, bo w sumie znudziło mnie i zmęczyło krytykowanie i chociaż dalej to robię, to staram się unikać. Jednak autorka zaintrygowała mnie wątkiem historycznym, czytało mi się go najlepiej i byłam ciekawa co się wydarzy, jak to się wszystko rozwiąże, czy będzie jakiś happy end, dlatego walczyłam ze sobą i poległam, bo po drugi tom sięgnęłam. Czy było warto?
Lato w Zaleszycach nieubłaganie dobiega końca... Julianna jest szczęśliwa – już nie musi ukrywać swoich uczuć. Kocha i jest kochana. Każdą wolną chwilę spędza z Danielem, korzystając z ostatnich dni beztroski. Wydaje się, że nic nie jest w stanie zmącić ich szczęścia.
Tymczasem nad starym dworem zbierają się czarne
Julianna, którą poznaliśmy w pierwszym tomie, jak rzuca studia, chłopaka i dotychczasowe życie i ucieka na rubieże cywilizacji, dalej jest w Bieluniu mieszka u sympatycznej babci Niusi, romansuje z tajemniczym Henrykiem, pracuje w miejscowym muzeum. Nadal czyta pamiętnik tajemniczej kobiety z chatki w środku lasu i zaprzyjaźnia się ze wszystkimi. W tym tomie dowiemy się dużo o historii babci Niusi, z czasów gdy była młodą pełną nadziei dziewczyną, poznamy dalsze losy Emilii, przeżyjemy chwile grozy, a nad muzeum zawisną ciemne chmury, gdy zstępni niegdysiejszych właścicieli dworu będą chcieli odzyskać swoją własność. Niby nic nowego, pomysł na fabułę znany, ale wiadomo - dużo zależy od wykonania.
Przede wszystkim kwerenda!! Ojciec na wsi w latach sześćdziesiątych nie dałby córce szlabanu. No właśnie, zacznijmy od tego, że autorka pisze bardzo jednostajnym językiem, bohaterowie tuż po wojnie, kilkanaście lat po wojnie i ci współcześni mówią tak samo. Gdyby nie inne imiona i daty na początku rozdziału nie byłoby szans by to wychwycić. Realia są bardzo słabo oddane, myśli bohaterów są raczej myślami młodej dziewczyny która wyobraża sobie co mogliby czuć ci ludzie. O tym, że bohaterowie są bardzo płascy, bez charakteru a raczej opisać możemy ich jednym przymiotnikiem to pisałam wcześniej. Jednak tutaj, w tym tomie autorka, w moim odczuciu przeholowała z ilością zbiegów okoliczności. Chyba, że ja się czepiam przeczytajcie proszę i powiedzcie jakie mieliście odczucia kończąc ten tom.
A jednak do Zaleszyc i Bielunia wróciłam, dlaczego? Otóż zaciekawił mnie bardzo wątek historyczny i chociaż moim zdaniem tutaj trochę to upadło, skutkiem czego trochę wszystko jest chaotycznie, szybko. Zresztą takie dzienniki, pisane z perspektywy narratora wszechwiedzące są takie nie do końca autentyczne. Teoretycznie mamy wszystkie karty na stole, ja nawet byłam pewna, że autorka kończy serię, a tu jednak w epilogu dostajemy obietnicę powrotu do znanych miejsc. No ja jestem ciekawa, jaki będzie pomysł na ciąg dalszy.
Ciekawa? Czyli po kolejną część też sięgniesz mimo wszystko? ;)
OdpowiedzUsuń