Nie zmierzałam do Itaki, a pojechałam do Bydgoszczy. Spontan, chociaż planowany od dawna. Gwoli ścisłości, planowany był wyjazd na Kujawsko-pomorszczyznę ; ) ale termin wciąż był niedograny, aż Basia zorganizowała wielkie porządki, miała full świetnych książek, na które rzuciłam się jak Nazgul na Pierścień. Pojechałabym od razu z poniedziałku, ale we wtorek miałam jeszcze zawodowe sprawy do odfajkowania, przeto zabukowałam bilet na środę i postanowiłam jechać.
Nie obyło się bez perturbacji, licznych.
Jechałam do Asi, którą poznałam dzięki blogowi. Rok temu z Narzeczonym przyjechali do Sandomierza i w końcu, po długich rozmowach, czy to via FB, czy też telefon mogłam Ją poznać osobiście. Jak się domyślacie jest tak niemiłą osobą, że musiałam jeszcze Ją odwiedzić, aby się samoubiczować. Wyjazd stanął pod znakiem zapytania, gdy w przeddzień wyjazdu, a właściwie jakieś 10 h wcześniej zaczęło lać i wiać i uznałam, że dojście na stację 5 km jest ponad moje siły. Ale kochani Rodzice mnie zawieźli i znalazłam się oto w strugach deszczu na stacji Pilchów i cała byłam oczekiwaniem na przyjazd pociągu TLK Inter City relacji Przemyśl Główny - Bydgoszcz Główna.
Po 25 minutach radosnego oczekiwania wykonałam telefon na Informację PKP Intercity. Zanim przeszłam do wciśnięcia nr 1, oznaczającego informację krajową, wysłuchałam takiej masy informacji, że naprawdę infolinia zasłużyła na nazwę Informacji. Dowiedziałam się, dlaczego wciąż jestem na stacji początkowej dlatego iż z powodu remontu trakcji kursuje autobusowa komunikacja zastępcza. Dowiedziałam się, że mam czekać cierpliwie, bo autobus dojedzie. Kolejne pół godziny później, ponownie wysłuchałam miliona informacji, aby zadać jedno pytanie, gdzież może być ten mityczny autokar, bo nie wiem czy gdziekolwiek pojadę. Do Lublina jedzie się 2 godziny, więc nie miałam prawa zdążyć na planowany czas odjazdu ze stacji, dla odmiany Lublin Główny, Uzyskałam obietnicę, że pociąg tam będzie czekał, a pani nie powie mi gdzie jest autokar, bo ona nie wie i nie wiem jak ma sprawdzić. Zatrudniliśmy już do kwerendy rodzinę, ale na szczęście podjechał luksusowy autobus, pełny mokrych ludzi, zniechęconych i ogólnie niezbyt zadowolonych z życia. Ja również - kupując bilet(wagon z przedziałami, miejsce przy oknie, klasa druga) nie oczekiwałam toalety wielkości szafy i autobusu.
Z przesiadką na inny autobus w ulewnym Kraśniku, dotarłam do równie zlanego deszczem Lublina i zajęłam, chyba w ramach rekompensaty, miejsce w wagonie klasy pierwszej kursującym jako wagon klasy drugiej - transmutacja na miarę Harrego Pottera. Zajęłam obiecane miejsce przy oknie, wyjęłam kryminał wzięty na drogę i ruszyłam ku destynacji. Trochę pospałam, trochę podsłuchałam jak ochrania się Stadion Narodowy(wiem już prawie wszystko), dostałam zawału wjeżdżając w tunel przed dworcem Warszawa Centralna. Moja Mama na mój atak paranoi:
-Mamooo ja jadę jakimś tunelem, ciemno, strasznie
- W Warszawie jesteś? Może metrem jedziesz?
- No chyba tyle nie piłam.
Zlekceważyła to totalnie. Joanna też. Brrr Ludzie to nie krety, ja w tym tunelu czułam się co najmniej nieswojo. Wyjechawszy z Warszawy zacnych widoków do kontemplacji było jakby mniej... płasko jak na stolnicy, zaczęła się Kujawsko-pomorszczyzna, wiatraki - malownicze, ale reszta, no... bez rewelki - u nas w Galicji ładniej, co będzie chyba hasłem tego wyjazdu.
Po podróży ciągnącej się jak zżuta guma, dotarłam do Bydgoszczy i wysiadłam na dworcu rozkopanym jak nieboskie stworzenie. Ruszyłam za tłumem, dokładnie jak radziła Joanna, weszłam do tunelu, zbudowanego gorzej niż wejście do mojej piwnicy, rozładował mi się telefon i pozostałą mi nadzieja, że Joanna mnie znajdzie, bo inaczej umrę czekając przed wejściem do Hadesu Dworca.
Odnalazła mnie i tłumacząc, że w Bydgoszczy Wisła nie płynie, tylko płynie Brda, zabrała mnie na spacer po mieście. Nazwałabym je eklektycznym, jednakowoż eklektyzm to styl.
Tak się podśmiewuję, trochę przekornie, bo Bydgoszcz, która jest kobietą, ma swoje urokliwe miejsca i będę miała przyjemność Wam je pokazać. Prócz budynków, ma też ludzi z którymi się spotkałam i dla których jechałabym dwa razy dalej, nawet w autobusowej toalecie wielkości szafy(niewielkiej).
Po pierwsze, moja wielka miłość i fascynacja czyli "Przechodzący przez rzekę", figura balansującego na linie linoskoczka, który utrzymuje się na tejże za pomocą magicznych sił fizyki
|
te siaty wypchane są książkami, a i tak część - większa poszła już pocztą |
|
oto mój mąż - zawołał Kasiek wyrzucając prawicę |
|
hmm latarnia - może by dorobić na tego Kerra z empiku? |
|
opera - w stylu Santuarium w Łagiewnikach i niepowtarzalny zachód Słońca |
|
zoom |
Mogłabym pisać i pisać, to wykpić, tamto pochwalić, ale nie zmieni to faktu, że to były wspaniałe dni. Bo Asia i jej Narzeczony są przemiłymi, ciepłymi i pozytywnymi ludźmi, z którymi spędzanie czasu to ogromna radość. Że spotkanie Basi i Agnieszki(w końcu Królowej Matki blogów Książkowych) to po prostu najlepsze godziny w tym roku. Chociaż zabijcie mnie nie wiem o czym gadałyśmy, bo ja paplałam bez sensu jak zwykle, ale to z emocji, naprawdę - czasami gadam z sensem. Jedyne czego żałuję, to że musiałam wraca do pracy, bo chętnie połaziłabym po mieście. Tak Joanna!! dzięki za zabranie mnie do sklepu z herbatami. Ta złośliwa istota najpierw dała mi powąchać pięknie pachnące herbaty, napoiła mnie nimi, a później nie wzięła mnie do sklepu.
Nie rozumiem dlaczego dziewczyny mieszkają tak daleko, bo robiłabym im oborę częściej : D.
Tak, blog zarósł pajęczyną, mało czytałam chociaż z Bydgoszczy przywiozłam kupę książek, dodatkowo kilka nadałam pocztą, a kilka przyszło gdy byłam in absentia, ale czy samą książką żyje człowiek?
Niestety nadszedł piątkowy ranek i o wściekle wczesnej porze Joanna z kiepsko-skrywaną ulgą odstawiła mnie na PKP(nadal rozkopane) i powróciłam do Galicji.
Nie obyło się bez przygód, bo komunikacja zastępcza miała kursować na trasie Lublin-Kraśnik, a okazuje się, że kursuje na trasie Lublin-Rzeszów, a PKP podstawiło jeden autobus, który złośliwie nie pomieścił 100 osób, które wściekłe czekały pod dworcem
Gdy po półgodzinie podstawiono drugi autobus, klapa od bagażnika przygniotła wkładającego tam rower pasażera. Przeżył, z paskudnym siniakiem na łydce(widziałam), ruszyłam w ostatni- jak naiwnie myślałam - odcinek trasy, ale w Kraśniku konduktor kazał mi się przesiąść do drugiego autobusu, ale!! dotarłam do domu, który rozłąkę wynagrodził mi takim widokiem
Galicja - oczywiście jest najpiękniejsza i TAK wiem, że Franz Joseph nie żyje (buu), ale i tak żałuję, że byłam tak krótko. Niestety obawiam się, że nie zaproszą mnie więcej, podobno pościel w której spałam poszła do spalenia - rozumiem już dlaczego była popsuta, to po prostu były starocie. No bo skoro nie dałam się zgubić pod dworcem, ani na mieście... to mniejszy żal... : P
Ehhhh a co jak ja chcę jeszcze raz?!
No tak, przygody się środkami komunikacji zdarzają... Ale dotarłaś, wróciłaś i wspomnienia masz :)
OdpowiedzUsuńniezatarte :D
Usuńprzepiękna relacja :)
OdpowiedzUsuńDziękuję :))
UsuńKasiek, musisz więcej takich tekstów pisać, świetnie Ci to wychodzi;)
OdpowiedzUsuńxD Dzięki :))
Usuń