Czy są takie babcie i takie domy, jak w tej powieści? Są. Każdy może taki dom zbudować i nadać mu taką aurę. Naturalnie to rola nas, kobiet: babć, mam, córek i wnuczek - budowanie atmosfery domu - Rodziny. Tak już jest i już! Naśladownictwo - jak najbardziej polecam.
W czasach, gdy wszystko idzie Wam ciężko, "pod górkę", kiedy czujecie się niedokołysani, zmęczeni i nostalgiczni - zajrzyjcie nad Rozlewisko. Poczujecie zapach herbaty z cytryną parzonej dla Was przez Gosię, może dostaniecie miskę rosołu i klucz do morelowego pokoju, w którym odpoczniecie... Opowiecie Waszą historię, albo posłuchacie o tym, co się dzieje nad Rozlewiskiem.
Małgorzata ucieka w z Warszawy i układa swoje życie od nowa, na mazurskiej wsi. Odnajduje powoli sens życia i spokój, poznaje... tak, poznaje swoją matkę, z którą rozstała się w dzieciństwie.
Jest więc rodzinna przeszłość i teraźniejszość, jest też przyszłość - trzeba myśleć o sobie, o córce, o nowo budowanym pensjonacie. O naniesieniu drewna na jutro, o zrobieniu przetworów na zimę. O miłości.
Wspaniała, pełna ciepła i życiowej mądrości opowieść o drodze, którą trzeba przebyć, by odnaleźć swoje miejsce na ziemi.
Wzbraniałam się przed tą książką długo. Wszędzie było o niej głośno. A ja nie lubiuę medialnych książek. Zwykle są sukcesem marketingowym a nie wartościową lekturą. Ale tak jakoś wakacyjnie chciałam sobie odpocząć. Spontanicznie cos przeczytać. I ta książka wołała do mnie. Jeszcze się troszkę pobuntowałam, aż wreszcie dopadłam ją. Byłam pewna, że to taka bajka, dla księżniczek, które jakiś czas temu skończyły naście lat. Bajka, gdzie wszystko ładnie pięknie, ludzie dobrzy.
I po części nie pomyliłam się.
Swoją drogą w polskiej literaturze(nie wiem jak na szerszą światową skalę) jest modne uciekanie na wieś, na prowincje, do korzeni i tak dalej. Jako, ze od lat nast. Jestem szczęśliwą mieszkanką wsi, wiem jak to jest. Owszem cicho, pięknie spokojnie. Raj, ale oczywiście w takich bajkach nie pisze się o tym jak trzeba się ubabrać żeby rozpalić w piecu. Dziwne, że bohaterki nie mają problemu ze zwalaniem węgla do piwnicy i łapaniem cugu. Dojazdy, marzenie każdego mieszczucha. Mieszczuch burzy się gdy czeka w ciepłym aucie w korku, a niech taki mieszczuch poczeka sobie z pół godziny na mrozie na przystanku w oczekiwaniu na autobus, który będzie, albo nie będzie. Wtedy możemy porozmawiać. Gotowanie, pieczenie jasne fajna sprawa, zapach ciasta, satysfakcja, a ja chcę zobaczyć paniusie oporządzające kurę, albo chociażby macające takową…. Nie nie widzę….. tak właśnie dziękuję.
Oczywiście o tym literatura nie wspomina. Nie zauważyłam czegoś takiego w powieści pani Kalicińskiej. Owszem są pewne perypetie, żeby było co opisywać i żeby móc podkreślić jaki to świat jest piękny a ludzie na wsi życzliwi. Są też charaktery podłe, ale to raczej wina ich zaściankowatości i zamknięcia na świat. Jednowymiarowość rządzi. Realizmu jak na lekarstwo. Owszem wulgaryzmy sypią się bogato, może troszkę za bogato. Luźne obyczaje…
Moja Mami nie jest uosobieniem konserwatyzmu, ale jednak ludzie odrobina jakichkolwiek reguł. A i picie na umór, Boże ja nie wiem jak bohaterowie pijąc tyle jeszcze żyją i to bez przeszczepu wątroby. Autorka chyba starała się , żeby to wszystko wypadło współcześnie, realnie, naturalnie. Ale kurczę, wbrew pozorom ludzie na wsi, nie chlają wódki hektolitrami i nie klną w co drugim zdaniu do dzieci.
Nie chcę spolerować, ale perypetie bohaterów są dla mnie nierzeczywiste, sposób ich wykreowania razi po oczach sztucznością. Sztucznością i perfekcjonizmem. Wszystko się udaje. Niemalże od ręki. Bohater pije piwo niemalże co wieczór a dalej wygląda jak młody bóg grecki rzeźbiony w marmurze…
A jednak mimo wszystko polecam ta książkę, jako świetną ucieczkę od codzienności. Książkę nad którą można popłakać rzewnymi Łazami, uwierzyć w lepsze jutro, wręcz w magię. Przenieść się do bajkowego otoczenia, lasy, pola, łąki, dużo wody. Świetna lektura dla kogoś kto obecnie ma zakwasy od kichania i ledwo zipie. Fajnie było poczytać o zwyczajach z innego regionu.
W sumie to jest bajka, odskocznia od szarej codzienności. I wmuszę książkę w Mamę…. I kolejne dwa tomy jak się dorobię też. Niech poczyta coś pogodnego i radosnego, skoro ostatnio nafaszerowałam Ją „Kośćmi” a obecnie wmuszam biografię „Sisi” wiara w dobre jutro, solidna szkoła szalonego optymizmu posypane pięknymi widokami to jest kwintesencja tej książki.
dla mnie za cukierkowo, mojej mamie sie podobalo i to wlasnie ksiazka dla ludzi chcacych ucieczki od szarosci dnia codziennego, ja wytrwale szukam glebszych doznan
OdpowiedzUsuńMoja Mama też jest oczarowana. U mnie bez jakichś specjalnych zachwytów... zgadzam się po prostu zbyt cukierkowo
OdpowiedzUsuńByłam na spotkaniu z autorką i odnoszę wrażenie, że to wszystko miało być cukierkowe, aby zapomnieć o zyciu, oderwać sie od problemów - bankructwa, utraty pracy. Nie czytałam i raczej nie zamierzam, ale moja mama jest po. Obyło sie bez fanfarów.
OdpowiedzUsuńZgadzam się całkowicie, ja się przejechałam po tej pozycji chyba jeszcze bardziej ;) Dziwią mnie zachwyty koleżanek i znajomych, ja widzę tak mnóstwo ułomności w tej książce, że nie wchodzę w ten nurt- o nie , dziękuje :)
OdpowiedzUsuń