Dobiega końca powoli akcja wyczytywania trupów z mojej
półki. Długie lata na półce, zakopana pod wieloma woluminami dogorywała
biografia Broniewskiego. Kiedyś kupiłam hurtem biografie Tuwima, Brzechwy i właśnie
Broniewskiego – polecała koleżanka z pracy – sądzę że z osiem lat temu… Trzy
pierwsze przeczytałam prędko, a Broniewski był wyrzutem sumienia. Z czym się
kojarzy Broniewski, o dziwo mniej z bagnetem, bardziej z wierszem o Stalinie.
Czy powinno się pisać o poecie komuniście?
Przeglądałam
nowości księgarni TaniaKsiążka.pl i w oko wpadł mi tytuł. Życie to za mało. Reportaże o stracie i poszukiwaniu nadziei, te słowa mnie
wołały, chociaż nie wiedziałam czego się spodziewać. Zaczęłam czytać tę książkę
w niedzielę i towarzyszyła mi tydzień. To zbiór felietonów Izy Michalewicz.
Autorka wybrała najważniejsze, według siebie, artykuły i podaje nam je w
zbiorczej formie. Dla mnie to świetna opcja bo nie praktykuję prenumerowania
papierowych gazet. Przypadkiem wybrałam najlepszy patent na czytanie tej książki,
absolutnie nie jednym tchem, bo wszystko nam się pomiesza, a każda z tych
historii zasługuje na uwagę.
Wydawnictwo Marginesy, doskonale wpisało się w czas.
Nowa książka o rodzinie Windsorów, niedługo po tym jak zmarła królowa, dodatkowo
wtedy gdy wychodzi nowy sezon, bardzo popularnego serialu, czyli The Crown. Nie
można lepiej planować. Nie zarzucam, że ktokolwiek przewidział śmierć
monarchini, absolutnie nie – książka była napisana dwa lata wcześniej, a jej
premiera miała się zbiec z serialem. Byłam bardzo napalona na ten tytuł, jak
tylko dowiedziałam się, że książka do mnie dotarła, od razu wskoczyła na listę
najwyższych priorytetów czytelniczych. Warto zaznaczyć, że autorem jest Morton,
czyli ten który pisał ową znaną na całym świecie (auto)biografię Diany.
Koniec
długiego weekendu postawił mnie przed dylematem, co teraz czytać. Wylosowałam
sobie nowego trupa z półki. Swoją drogą, okazało się że lwia część tych moich
truposzy to literatura non-fiction, reportaże, biografie, może w przyszłym roku
bardziej to wyważyć? Jeśli chodzi o tę książkę ona trafiła do mnie na fali
zainteresowania serialem Downton Abbey, gdzie hrabina jest właśnie Amerykanką z
pochodzenia, którą swoją fortuną ratuje stary angielski ród. I chyba na coś w
tym stylu miałam ochotę, a dostaję opowieść o kobiecie, która miała pięciu mężów
i jest chrzestną poprzedniej królowej Holandii(Niderlandów).
Listopad
jest dla mnie miesiącem o bardzo historycznym charakterze, sądzę że w tym
miesiącu – bardziej niż w innych myśli nasze biegną ku historii. Oglądałam
książki biografie w księgarni TaniaKsiążka.pl właśnie pod tym kątem. W oko
wpadła mi pozycja Dzieci wojny. Mali Polacy, którzy ocaleli. Jest
to książka z serii Prawdziwe historie, którą bardzo cenię. Trochę się bałam tej
tematyki, bo dotyka niezwykle trudnych spraw. Dzieci wojny to jakby oksymoron,
zestawienie skrajnie sprzecznych pojęć. A przecież naziści je zetknęli.
Wyczytuję
dalej te moje trupy z półki i już niewiele mi zostało z tego roku, chociaż
wiadomo – na półkach leży tych zwłok mnóstwo. Zostało mi cztery tytuły, bo
dzisiejsza książka jest jeszcze z października, ale męczyłam ją okropelnie.
Kupiłam tę książkę z drugiej ręki, gdzieś w środku pandemii, będzie dwa lata temu.
Miałam ochotę na tę serię z Albatrosa, była ona ongi popularna, a ja
potrzebowałam wówczas książek właśnie takich przyjemnych w odbiorze. Tym razem
cieszę się, że z nią zwlekałam. Nie powinnam jej kupować i niniejszym ślubuję,
że dziś nie kupię tych czterech książek co do koszyka wrzuciłam.
Nieodwołalnie
zbliża się kolejne spotkanie Dyskusyjnego Klubu Książki w moim mieście, a co za
tym idzie musiałam przysiąść do czegoś nowego. Książka o Elżbiecie Dzikowskiej
budziła mój sceptycyzm. Jej programy to nie mój czas, wprawdzie przy okazji lektury
tej książki wyguglowałam jej filmiki i coś mi jakby świta, bo ten klimat nie
jest mi obcy. Pewnie jako dziecko musiałam mieć styczność, ale ja byłam zawsze
mniej geograficzna, chyba od dziecka nie miałam ciągot do podróży i wolałam
programy o zwierzętach(Gucwińscy – też są archiwalne filmy), lub programy językowe(profesor
Miodek – moja miłość). W sumie książkę mieliśmy czytać na spotkanie miesiąc
temu, ale akurat przełożyliśmy. Jednak, co ma być to będzie i musiałam czytać.
Podchodziłam jak pies do jeża… książki nie wyjmowałam z auta tygodniami, no ale
w końcu przyszła kryska…
Minął
długi weekend – sama nie wiem kiedy, przeczytałam pięćdziesiąt książek mniej
niż zakładałam. Kończyło się wolne a ja chciałam poczytać coś co mnie wciągnie
i to konkretnie. Oczywiście pobieżne spojrzenie na półki doprowadziło mnie do
jednoznacznej konstatacji, że nie mam co czytać. Jednak pogrzebałam trochę w
stosach i padło na książkę autorki, którą bardzo lubię, bo sprawdza mi się
idealnie właśnie w takich chwilach, gdy jestem pewna, że mam kryzys, że już
żadna książka nigdy nie przypadnie mi do gustu i że to dramat.
Miałam
wielkie plany jeśli chodzi o czytanie książek na od piątku do dzisiaj. Obok
łózka piętrzył się stos pokaźny i chociaż nie łudziłam się że przeczytam z
kilkanaście powieści, to chociaż na kilka liczyłam. Jednak wyszedł nowy
Cormoran Strike i od piątku cieszyłam się na długie chwile z książką. Serce
jak smoła jest ponad tysiącstronicową cegłą o stronach cieniutkich jak w
Biblii i wymaga maksymalnego skupienia. Nie czyta się szybko(inna sprawa, że
też miałam pracy w domu sporo, więc nie czytałam tyle ile chciałam), ale w moim
odczuciu jest jedną z lepszych części.