Życiem Camerona MacDonalda rządzi poczucie obowiązku. Jest szefem policji w małym miasteczku w stanie Massachusetts, zamieszkanym od pokoleń przez członków jednego szkockiego klanu, z którymi wiążą go więzy krwi i honoru. Jednak gdy jego kuzyn, Jamie, zjawia się przed komisariatem z ciałem żony i wyznaje, że własnoręcznie ją zabił, Cam aresztuje go bez chwili wahania, nie bacząc na łączące ich pokrewieństwo.
Dla Allie, żony Cama i miejscowej florystki, sytuacja nie jest tak jednoznaczna. Chociaż jest oddana mężowi nad życie, tym razem występuje przeciwko niemu i bierze stronę Jamiego, uwiedziona wizją mężczyzny, który tak bardzo kocha kobietę, że nie jest w stanie odmówić żadnej jej prośbie… nawet tej, by pozbawił ją życia. W tym samym czasie w miasteczku pojawia się Mia, nowa asystentka Allie, do której Cam czuje natychmiastowy, irracjonalny pociąg. Choć policjant jawnie występuje przeciwko Jamiemu, który zabił śmiertelnie chorą żonę, jednocześnie sam zdradza swoją.
Kolejny raz autorka zaskoczyła mnie swoją ksiązką. Wciąż to robi. Poruszająca opowieść o różnych rodzajach miłości. O małżeństwie, chorobie, namiętności. Temat trudne, skomplikowane pytania i jeszcze bardziej zawiłe odpowiedzi. Od samego początku czyta się doskonale, wciąga błyskawicznie. I nie da się czytać obojętnie, trzeba czytać i przeżywać…bo ja przeżywałam Camerona miałam ochotę zabić i poćwiartować, gdybym miała taką moc chciałabym, żeby Maggie żyła, bo Jamie nie zasługiwał na coś takiego. Oboje nie zasługiwali. Bo oboje bardzo się kochali. Nie po równo… bo jak tłumaczy Jamie w związku nie ma po równo, zawsze jest ten kto kocha bardziej. Mieli idealny związek, który zniszczył los. I jako kontrast jest małżeństwo Allie i Camerona… żal mi było non stop tej dobrej ciepłej kobiety, która z mostu by skoczyła gdyby mąż ją poprosił. Mąż, który łotrem podłym się okazał i wyklęłam go i przeklęłam w myślach nie raz. I miałam nadzieję, że Ona się zmieni, ta zdrada chyba była jej potrzebna, żeby dojrzała, do tego, ze ona ma też prawa a nie tylko obowiązek i niemalże psią kontemplację męża
Tak jak to o Picoult kończy się dobrze… w sumie…bo po drodze wydarzyło się tyle zła, że ciężko mówić o szczęśliwym zakończeniu….
Jak ja lubię Jej książki... wciąż się powstrzymuję przed czytaniem tych co jeszcze stoją na półce, aby odwlec moment kiedy już nie będę miałą nic nowego do przeczytania