Przyszłość. Panowanie na Ziemi przejął niewidzialny wróg. Najeźdźcy opanowali ludzkie ciała umieszczając w nich Dusze, dla których ludzie są jedynie żywicielami. Dusze są z natury dobre, spokojne i łagodne, ale nie potrafią czuć jak my. Melanie - jedna z ostatnich wolnych istot, zostaje schwytana, a w jej ciele umieszczona zostaje Wagabunda. Jest to doświadczona dusza, która zamieszkiwała już na siedmiu planetach. Jej zadaniem jest poznanie wspomnień Melanie i odkrycie, gdzie jeszcze ukrywają się buntownicy czyli wolni ludzie. Zadanie okazuje się jednak o wiele trudniejsze niż można było przypuszczać. Melanie jest wyjątkowo silną osobowością i toczy z Wagabundą walkę o panowanie nad ciałem i umysłem. Co więcej - z czasem - Wagabunda poznaje wspomnienia dziewczyny o ukochanym mężczyźnie i sama zaczyna odczuwać coś dziwnego… Wkrótce Melanie i Wagabudna zawrą swoisty pakt i wyruszą na pustynię w poszukiwaniu mężczyzny bez którego nie potrafią żyć…
Do najnowszej ekranizacji prozy Meyer podchodziłam jak pies do jeża. Jakkolwiek książka, kiedyś tam mi się podobała, jednak obawiałam się, że ten gatunek dobrze wypadnie na ekranie. Pomijając zwykłe problemy z ekranizacjami, jak na ekran przenieść akcję, która w większości dzieje się w cudzej głowie? Trudne zadanie, już na starcie.
Fabułę każdy zna… a co
z tym zrobili twórcy?
Spartolili po całości? Nie do końca, jakieś fajne momenty są,
ale jednak w całości nie zachwyca. Już wybór aktorki, która odgrywa główną
rolę. Saoirse Ronan
nie pasuje mi do Wagabundy, przede wszystkim jest tak drobna i krucha. Patrząc
na nią wydawało mi się, że widzę manekina, od którego zaraz odpadnie noga, albo
ręka. Owszem jest to piękna, filigranowa, zjawiskowa, ale za czorta nie pasuje
mi do grania Melanie, która dużo przeszła, wiele widziała a ma twarz
głupiutkiej słodkiej blondyneczki.
Męskie postacie, ok. nie mam
zastrzeżeń, wprawdzie bardziej podoba mi się Jared, ona ma te cechy książkowego
pierwowzoru(chociaż ma też i krowi wzrok, takiej łagodnej chrupiącej trawę
Mućki), ale może być. Zdecydowanie może być. Ian jest wymoczkowaty, kojarzył mi
się raczej z chłopcem niż z mężczyzną.. ale jako rzekłam – kwestia gustu.
Tropicielka… również do końca mi nie odpowiadała. Miała odpychać na pierwszy
rzut oka, ta tymczasem jest lodową
pięknością i mrozi, ale nie odpycha. Pozostali bohaterowie, pojawiają się
rzadko, na chwilę więc nawet nie ma jak wyrobić sobie o nich miejsca.
Zdjęcia, momentami zapierają dech
w piersiach, ale już scenografia nie powala na kolana. W zamyślie miało być
kosmicznie, super nowocześnie te minimalistyczne wnętrza, te helikoptery jak z
kosmosu. Bez rewelacji.
Cały film tak bym podsumowała. Po
prostu bez rewelacji. Bez przeżywania, bez wczuwania się w losy bohaterów.
Dramat Melanie został obdarty z dramatyzmu, gdyż te przekomarzanki jej i
Wagabundy wyglądają jak schizofreniczne zaburzenia. Już Gollumn w LOTRze lepiej
odgrywał dwie osoby w jednym ciele. Tutaj wszystko jest bezpłciowe.