Ona: Beata, psycholog z Chicago, uciekinierka sprzed ołtarza. Wyjeżdża, by rozstać się nie tylko z niedoszłym mężem, ale i z chorą psychicznie matką, która właśnie trafiła do zamkniętego ośrodka.
On: Robert, polski matematyk i haker. Rozwodzi się z transseksualną żoną, porzuca stare przyjaźnie i naciska przycisk „reset” w swoim życiu. Kolejny raz.
Spotykają się w Seattle, w pełnej oryginałów firmie CounterVision, zajmującej się zabezpieczaniem innych firm i instytucji przed atakami hakerów. Wyścig limuzyn z udziałem weterana z Iraku, rumuńskiego hakera, genialnego programisty i napalonego audytora kończy się o krok przed metą. Szybko następujące po sobie zdarzenia, podróże, relacje i wybory wystawiają na próbę nie tylko uczucia bohaterów, ale i bezpieczeństwo internetu.
Przypadkowe odkrycie Roberta oraz śledztwo przeprowadzone przez wścibskiego dziennikarza stawiają pod znakiem zapytania uczciwość metod, jakimi posługuje się CounterVision, by zdobyć klientów. Ale to nic w porównaniu z tym, czego doświadczają bohaterowie podczas spotkania z matką Beaty i podróży do Waszyngtonu.
Czy nowa miłość wystarczy, by znikły stare koszmary?
No właśnie czy ta miłośc w świecie problemów ma jakąś szansę. Powiem Wam, że nie byłam stuprocentiwo pewna. I dobrze bo jak wiele razy pisałam elementa zaskoczenia bardzo wazny jest dla mnie!
Czytając opis książki obawiałam się, że będzie to opowieść na granicy plagiatu „S@motności w sieci” jakże się myliłam.
Książka to coś więcej niż romans. Dużo więcej. Autorzy poruszają ważne problemy panoszące się współcześnie. Bo to współcześnie coraz głośniej rozmawia się o tożsamości seksualnej i wtedy skupiamy się na cierpieniu osoby, która odkryła ten problem. Nie wnikamy już co czują bliscy mąż/żona. Pokiwamy z współczuciem nad osobą z problemem tożsamości i nie będziemy o tym myśleli, żeby „nie zapeszyć”. Jako, że bezpośrednio problem ten nie dotknął mnie wiec nie miałam okazji do refleksji. Ta książka obudziła moje myśli. Nie doszłam jeszcze do ostatecznych wniosków, ale wciąż myślę. To jeden z problemów poruszanych.
My blogowicze rzadko zdajemy sobie sprawę z niebezpieczeństw, które czekają na nas w sieci. Poznajemy świetnych ludzi(tych mniej również, ale o tym szaa) dyskutujemy o książkach, robimy zakupy, płacimy rachunki i nie wiemy, że ludzie zdolni ot między kawą a ciachem mogą ukraść naszą tożsamość i narobić niewyobrażalnych szkód. To jest w sumie jeden z główniejszych wątków powieści, bo akcja dzieje się w firmie dobrych hakerów, czyli mądrych ludzi, którzy włamują się do sieci jakiejś firmy, aby dowiedzieć się czy można i w którym miejscu są braki. Środowisko to jest specyficzne.. dobrzy gangsterzy. Kowboje w białych kapeluszach.
W środowisko informatykow, dziwnych, pokręconych i tajemniczych trafia Beata Polka-nie-Polka z problemami i z chorą psychicznie matką. Beata właśnie prawie uciekła sprzed ołtarza, lekarz zaradził jej drastyczną zmianę otoczenia i jej pomysłem jest wyjazd na Hawaje. Ale tam chwilowo nikt nie chce psychologa. Bo Beata jest psychologiem, ale szewc bez butów chodzi… podobno. Tutaj to się sprawdza.
Czytało mi się świetnie! Tematyka odpowiadała mi w 100% chociaż ani ze mnie informatyk, ani psycholog. Język, akcja dla mnie idealne, ale już moja Mama uznała, że za dużo jest technicznych zwrotów i ona nie wszystko załapała. Być w myśl autorów grupą docelową byli Ci którzy w komputerach orientują się, na tyle, żeby pojąć hakerski żargon. Nie zrozumiałam wszystkiego, ale jeśli było za bardzo hackersko przelatywałam wzrokiem.
Jako, że spodziewałam się lekkiego romansidła miło się zaskoczyłam dostałam dobrą książkę o budowaniu relacji, wychodzenia ze skorup. Pokonywania słabości. Był jeden fragment który mną wstrząsnął a mianowicie scena gdy jeden z podłych bohaterów dla zabawy kopie szopa pracza. Zapewne w USA działalność tych stworzonek jest iście szkodnikowata,, ale ja uważam je za przemiłe zwierzątka i przez kilkanaście stron myślałam o losie biednego zwierzaka(uspokajam od razu zwierzątko przeżyło). Świadczy to dodatkowo o tym, że autorzy Pisza językiem który do mnie trafił nie byłam obserwatorem, który patrzy, ale tak naprawdę nic go akcja nie rusza, ja się przejmowałam autentycznie tymi wydarzeniami.
Co dziwne obie z Mama wydajemy osąd pozytywny – zgodnym głosem. Ostatnio rzadko nam się to zdarza. ;)
Za książke dziękuję i to bardzo wydawnictwu
Prószyński i S-kaA! wczoraj zakończyłam pisanie pracy magisterskiej, jeszcze tylko skończę(zacząwszy wpierwej ;) ) artykuł na konferencję i będę tylko czytać i pisać ;)
Bójcie się.
Później czeka Was bojowe zadania trzymania kciuków ;]