Mamy do czynienia z
renesansem zainteresowania wsią. Druga chłopomania, ale mam nadzieję, że w
mądrzejszym wydaniu. Nie wpatrujemy się w wieś ślepo kopiując jakieś ludowe
zwyczaje, czy wzory, ale oto pochylamy się nad historią wsi. Kiedy zobaczyłam
zapowiedź książki Ambulans jedzie na wieś byłam bardzo ciekawa, bo po
pierwsze uwielbiam wątki dotyczące historii medycyny, a po drugie jestem
świadoma swojej wiejskiej historii, co ja gadam ja ciągle mieszkam na wsi.
Podtytuł zawęża tematykę, oto pojedziemy śladami objazdowych stomatologów.
Tym razem wylosowałam
sobie z półki książkę o średniowieczu. To wznowienie, ale wydane tak pięknie,
że wpada w oko. Niby nie ocenia się książki po okładce, ale ta jest naprawdę
piękna. Mam drugą, chyba też w słoiku do losowania. Średniowiecze… swoja drogą
dziś mamy rocznicę wydrukowania pierwszej Biblii Gutenberga a według
niektórych historyków to wydarzenie było końcem średniowiecza, początkiem nowej
epoki. Fascynujące prawda? Wydrukowanie książki, która nadawała rytm światu.
Mam wrażenie, że za mało wiem o średniowieczu, ale to naprawdę solidna epoka,
kilkaset lat, różne regiony Europy żyły inaczej a jednak w rytmie wiary, feudalizmu,
wypraw krzyżowych, ale także śmierci, głodu i cierpienia. Czy ta książka
pozwoli lepiej zrozumieć tę epokę?
Ostatnio gdzieś mi mignął artykuł o
Ninie Andrycz i Józefie Cyrankiewiczu. Nie pamiętam czasów, gdy nie wiedziałam,
kim był Cyrankiewicz, o tym że jego portrety wisiały wszędzie, obok Gomułki,
słyszałam od najmłodszych lat. Artykuł przeczytałam, opowiadał o małżeństwie
Andrycz i Cyrankiewicza i była informacja że więcej mogę przeczytać w książce.
Kupiłam książkę Mamie w grudniu, jeszcze jej nie przeczytała, ale mnie w końcu
skusiła. Wydawnictwo Rebis było dla mnie rękojmią jakości.
Na wszystko przychodzi
czas. Każda książka musi mieć dobry dzień by trafić. Pamiętam, że w domu miałam
biografię Marii Curie. Byłam chyba w gimnazjum, gdy czytałam ją pierwszy raz.
Pamiętam jak płakałam, czytając o Marii zmagającej się ze śmiercią męża. Cóż,
Ewa Curie umiała napisać wyciskacz łez. Później dowiedziałam się, że w czasopiśmie
był kiedyś publikowany Dziennik, który nasza noblistka pisała, gdy jej mąż
zmarł. Niestety nie mogłam się do tego dokopać. Jakiś czas temu, bardzo
kameralne wydawnictwo, zaczęło wydawać książki oscylujące dookoła tematyki
rodziny Skłodowskich. Został też wydany i kupiłam oczywiście Dziennik
żałobny, książka długo leżała na regale, cienka i szara długo nie rzucała
się w oczy. Ponieważ szukałam katharsis zdjęłam w końcu z półki.
Krzysztof Kamil Baczyński jest chyba
najbardziej znanym poetą z okresu II wojny światowej, jestem ciekawa, czy gdyby
nie zginął, byłby tak popularny. Nie zrozumcie mnie źle, lubię jego wiersze,
ale tragicznego wydźwięku, wielkości nadaje im śmierć autora. Nawet wczesne wiersze
mają ten tragiczny dodatek. W liceum oczywiście, jego małżeństwo, tak
pospieszne z Basią i śmierć obojga oddziaływała na wyobraźnię młodzieży, Romeo
i Julia pośród bomb. Pamiętam, że dekadę temu powieść Ty jesteś moje imię
zbierała niesamowicie pozytywne recenzje, a mnie rozczarowała. Z tego powodu
miałam nie czytać Szklanych ptaków, nie chciałam drugiego zawodu, los
jest jednak przewrotny i ta książka, chociaż bardzo marudziłam, została wybrana
na kolejną lekturę Dyskusyjnego Klubu Książki. A spotkanie Klubu – rzecz święta
i trzeba przeczytać. Obiecałam sobie, że nie dam się uprzedzeniom, tym
bardziej, że ostatnio do poezji Baczyńskiego mam bardzo pozytywny stosunek,
czytam, czy słucham w wersji śpiewanej.
Na prozę Joanny Wtulich trafiłam
całkowicie przypadkiem i ten fart z jesieni 2020 owocuje do dziś. Co kilka
miesięcy zamieniam się w jedno wielkie oczekiwanie. Tym razem czekałam na
czwarty – finałowy tom Sagi napoleońskiej. Nie jestem fanką jakąś wielką
epoki napoleońskiej, ale raz na jakiś czas ciągnie mnie w tamte czasy(na
marginesy, jako tło do czytania polecam ścieżkę dźwiękową z Napoleona
tudzież z Wojny i pokoju). Siódmego lutego mieliśmy premierę najnowszej
powieści Joanny Wtulich i zazdroszczę każdemu, który dopiero przygodę z tą
autorką ma przed sobą.
Imperium jedwabiu.
Charlotte to książka o szacie graficznej,
która przywołuje wiosnę i kojarzy się z
Anglią. Czytając opis byłam pewna, że to będzie powieść o angielskiej
prowincji, tymczasem wątki przeplatające się z powieścią niejakiej panny Austen
to Skandynawia. Miałam ochotę właśnie na podróż w czasie a XIX wiek jest zawsze
dobrym kierunkiem podróży. Powieść na leniwą niedzielę, albo popołudnie takie
jak dziś, gdy leje i jest ponuro i potrzebujemy wytchnienia. Nie sugerujcie się
zbytnio opisem z okładki. Ta powieść daje o wiele więcej.
Trzeci trup z półki. Dama
dworu przywędrowała do mnie prawie równo dwa lata temu. Zobaczyłam jej
zapowiedź na IG a miałam wtedy głęboką fazę na książki powiązane z brytyjskim
dworem. Kupiłam trochę w ciemno i odłożyłam do przeczytania kiedyś. Naprawdę –
nawet nie rozważałam lektury w onym czasie. Często tak robię, boję się, że
nakład się wyczerpie, kupuję a później książka leży. Nie kojarzę, żeby był
jakiś wielki szum wokół tej książki, co nieco dziwi, zważywszy że The
Crown w Polsce a książka zaczyna się od trzeciego sezonu i od aktorek,
które dzwonią do Anne Glenconner by zapytać o to jak zagrać. Czytając książkę
mam wrażenie, że ślub autorki został pokazany również w sezonie drugim, w tym
gdy księżniczka Małgorzata spotyka ekscentrycznego fotografa. Jednak na temat
tego epizodu książka milczy. O czym jest Dama dworu?
Epoka wiktoriańska, okres
gdy w Anglii rządziła królowa Wiktoria, stał się synonimem surowych zasad.
Królowa, która napatrzyła się na rozpustę, zdrady, chciała odciąć się od
takiego zachowania, hołdowała tradycyjnemu podziałowi ról, ceniła wierność,
roztropność i umiar. Jednak to ta epoka stała się synonimem hipokryzji, oficjalnie
wszystko było szlachetne i cnotliwe, ale domy publiczne kwitły, mężczyźni
robili co chcieli. Takie potiomkinowskie wsie w dziedzinie życia codziennego.
Właśnie do epoki wiktoriańskiej przenosimy się w nowej książce wydanej przez
Świat Książki.