Akcja "Wimbledon", rozgrywa się podczas jednego z najbardziej prestiżowych turniejów tenisowych na świecie. Peter Colt przekroczył już trzydziestkę i jest sklasyfikowany na 119 miejscu w rankingu ATP. Kiedyś nieźle zapowiadający się tenisista, stracił w pewnym momencie chęć walki i od tego czasu rzadko dochodzi do drugiej rundy. Dzika karta na Wimbledonie jest dla Petera szansą zakończenia z godnością kariery sportowej. Kiedy Peter spotyka młodziutką Lizzie Bradbury, ambitną Amerykankę, która w przerwach między meczami lubi się zabawić, zupełnie nieoczekiwanie zaczyna wygrywać. Romans uskrzydla go i przywraca wiarę w siebie. Nie jest to jednak na rękę ojcu Lizzie, który zamierza dopilnować, aby córka w czasie turnieju koncentrowała się wyłącznie na grze.
Nawet się nie spodziewałam wczoraj, że będę oglądała jakikolwiek film. Poszłam jednak do Mamy, które oglądała TV i zaczął się film. Ładnie się zaczynał, chmurki, błękit nieba… a później tytuł „Wimbledon” jakoś się nie napalałam, gaworzyłam z Mamą, podczytywałam książkę i dopiero w ostatniej kolejności zerkałam na ekran. W raz z rozwijaniem się akcji coraz uważniej śledziłam akcję, ksiązka poszła w kąt. Film był świetny na piątkowy wieczór, akcja może i przewidywalna, ale ja jednak pod koniec filmu zagryzałam palce, obserwując lot piłeczki.
Film opowiada o końcówce kariery Petera Colta(w tej roli świetny jak zawsze Paul Bettany ). Mężczyzna jest aktualnie 119 w rankingu tenisistów i żyje wspomnieniami, swoich lepszych dni, gdy był na miejscu 11. Występem na kortach Wimbledonu, chce zakończyć karierę, znaleźć pracę i jakoś się ustabilizować. Zaś Lizzy jest jego totalnym przeciwieństwem, jest młoda, śliczna, jej kariera w tenisie dopiero się zaczyna, świetnie się zapowiada. I tak los sprawił, że spotykają się… i to odmienia wszystko.
Jasne, że nie jest to jakiś super ambitny film, że nie jest to dokładne studium tenisa. Że są niedociągnięcia i znawcy, praz wielbiciele tenisa, będą się krzywili.
Ale nie z takim zamiarem nakręcono ten film. Ja się na nim dobrze bawiłam, bawiły mnie niektóre sceny(ot chociażby scena rodem z Romea i Julii, czy tez wszystkie sceny w których pojawiał się brat Petera), bawiły mnie wewnętrzne monologi Petera.
Ogólnie na zimne wieczory jesienne polecam bardzo
Jako nastolatka byłam wielką fanką Kirsten, toteż chętnie sięgnęłam po ten film. Ale nie zachwycił mnie wtedy w ogóle. Kto wie, może teraz wypadłby lepiej? :)
OdpowiedzUsuńLubię ten film, już kilka razy go widziałam ;)
OdpowiedzUsuń