Co
roku z okazji Święta Zmarłych mam problem, bo szukam książki refleksyjnej,
takiej która będzie pasowała do dni pełnych zadumy. Tosia oczywiście się
nawinęła i podsunęła Moje córki krowy,
u mnie ta książka leżała od głębokiej zimy, ale nie chciałam wtedy jej czytać,
bo okładka była wszędzie. Kupiłam ją bo była za pół darmo. A później czytałam sprzeczne opinie, bardzo
sprzeczne. Dopiero Tosia, która chłamu nie chwali potwierdziła me przypuszczenia,
że to idealna książka na początek listopada. Zaczęłam czytać i… przepadłam.
Dawno nie czułam się tak źle.
Film w reżyserii Kingi Dębskiej Moje córki krowy już w kinach 15 stycznia 2016 roku!
Film zdobył Nagrodę Publiczności i Nagrodę Dziennikarzy na tegorocznym Festiwalu Filmowym w Gdyni oraz Nagrodę Sieci Kin Studyjnych i Lokalnych.
Ciepła, pozbawiona fałszu i tanich wzruszeń opowieść o relacjach rodzinnych. Trochę smutna, trochę zabawna; prawdziwa jak życie.
"Moim marzeniem jest takie skonstruowanie historii, żeby odbiorca na zmianę śmiał się i płakał, ale żeby odłożył książkę lub wyszedł z kina zbudowany, a nie podłamany".
Kinga Dębska, autorka i reżyserka
Marta odniosła sukces w życiu, jest znaną aktorką, gwiazdą popularnych seriali. Pomimo sławy i pieniędzy, wciąż nie może ułożyć sobie życia. Samotnie wychowała dorosłą już córkę. W przeciwieństwie do swojej silnej i dominującej starszej siostry, Kasia jest wrażliwa i ma skłonność do egzaltacji. Pracuje jako nauczycielka, jej małżeństwo jest dalekie od ideału. Mąż Kasi to życiowy nieudacznik, który bezskutecznie poszukuje pracy. Siostry nie przepadają za sobą, ale nagła choroba matki zmusza je do wspólnego działania. Muszą zaopiekować się ukochanym, ale despotycznym ojcem. Marta i Kasia stopniowo zbliżają się do siebie i odzyskują utracony kontakt, co wywołuje szereg tragikomicznych sytuacji.
Kaśka
i Marta są siostrami, obie uważają, że ta druga jest całkiem inna i wredna i
jak można być takim człowiekiem. Obie żyją w specyficznym układzie ze sobą i z
rodzicami. Pomimo tego, iż obie są dorosłe, mają dorosłe dzieci, w ich życiu
ważne miejsce zajmują rodzice. Marta jest znaną aktorką, gra w serialu, a Kaśka
uczy w szkole. Obie kobiety poznajemy, właściwie w chwili gdy spierają się kto
ma odwieźć matkę na ostatni etap leczenia raka do szpitala. Kaśka wypiła na
imieninach, ma do Marty pretensje o wszystko. W końcu Marta jedzie do rodziców.
Mama boi się jechać do szpitala, gorąco protestuje, nie ułatwia tego jej mąż,
wpatrzony w żonę od pięćdziesięciu lat. Okazuje się, że matka miała słuszne
przeczucia, w szpitalu traci przytomność, krwiak. Natychmiastowa operacja,
ratuje życie, ale nie daje nadziei. Pochód pecha, tyle nieszczęść w jednej
rodzinie, a to dopiero początek. Na dwa głosy poznajemy, dwie kobiety,
wychowane w tym samym domu, przez tych samych rodziców. Obserwujemy, jak radzą
sobie ze stresem, z wizją sieroctwa, z bagażem przeszłości, wciąż rzutującym na
teraźniejszość. Serio, dawno tak nie dostałam w żołądek.
Serio,
nie wiem, gdzie ktoś dostrzegł komizm w tej książce. Jeżeli dla kogoś ojciec
wyzywający córki od cip wołowych jest
śmieszny, albo uciekający, żeby się napić wódki, to współczuję, bo to nie jest
komedia. To jest życie. A jeśli kogoś to bawi, to znaczy, że nie zna starszych
ludzi, którym choroba zabiera godność. Jeśli nie zginiemy w wypadku,
prawdopodobnie nas też to czeka. Mózg jak wariujący system. Smutne jest w gruncie rzeczy obserwowanie
tego jak siostry patrzą na swoje dzieciństwo. Każda z nich czuje się
niekochana, każda czuje, że była tą gorszą, a siostra miała wszystko, przywileje
i całą miłość oraz rodzicielską uwagę. Może właśnie o to chodzi, zawsze chcemy
więcej, dają nam wszystko, a my uważamy, że to za mało.
Świadomość,
że Rodzice są istotami śmiertelnymi, że w końcu odejdą, zawsze jest
przytłaczająca, tutaj mamy też dwa podejścia. Z jednej strony Marta, która
widzi cierpienie matki i jedyne czego chce, żeby odeszła bez bólu i Kaśka,
która egoizmem młodszego dziecka, za wszelką cenę chcę utrzymać Mamę wśród
żywych.
Strasznie
mnie ta książka dotknęła, ten prymitywny strach, fizjologia, umieranie w
polskich nieczułych szpitala, z kłującym pikaniem aparatury. Chyba nikt, kto
odwiedzał OIOM nie zapomni tego dźwięku, zapachu, tego strachu. Moje córki krowy przypomniały mi to
wszystko i czuję się źle. Może czegoś mi brakło, bo nie jest to książka
idealna, ale potrzebna i cieszę się, że ją przeczytałam i nie jest to
masochistyczna radość. Nie wiem tylko jak długo będę się po niej otrząsać.
Ciekawił mnie zarówno film jak i książka, jednak wiem, że nie jestem na nie jeszcze gotowa. Sama w ciągu 5 ostatnich lat straciłam rodziców. Niektórzy mówią, że czas leczy rany, jednak tęsknoty za bliską osobą nie da się uciszyć. Temat choroby, umierania , jest bardzo trudny. Czasami wolimy czytać o pięknym umieraniu, bo to rzeczywiste, które nas dotyka, związane z chorobami, szpitalami często nas przerasta. Myślę, że kiedyś sięgnę po książkę, ale jeszcze nie teraz.
OdpowiedzUsuńFilmu się boję, bezpośrednio po książce zaś nie dałabym chyba psychicznie rady
UsuńAMm podobne odczucia do Twoich i się cieszę, że nie będziesz mnie ganiać z kijem
OdpowiedzUsuńZ kijem będę biegać, jak wiesz co :P
UsuńKsiążkę mam w planach od dawna, a Twoja recenzja utwierdziła mnie w przekonaniu, że muszę to zrobić szybciej niż później. To zabrzmi strasznie, ale lubię jak mnie książka tak przeczołga po ziemi, zmasakruje i podepcze...
OdpowiedzUsuńBo takie książki się pamięta i przeżywa one nie "spływają" po człowieku
Usuń