"Wesołych Świąt" to rodzinna komedia o zaciętej rywalizacji, skłóconych sąsiadach i radosnym świątecznym nastroju. Dla mieszkającego w małym amerykańskim miasteczku okulisty Steve'a Fincha (Matthew Broderick) święta Bożego Narodzenia to najważniejszy okres w roku. Mimo rodzinnych protestów, grudniowy kalendarz świetnie zorganizowanego Steve'a wypełniony jest wszystkim, co tylko możliwym - od dorocznej rodzinnej fotografii po uroczyste ubranie choinki i wspólne kolędowanie z sąsiadami. Plany Steve'a stają pod znakiem zapytania, kiedy do domu obok wprowadza się arogancki sprzedawca samochodów Buddy Hally (Danny DeVito). Buddy próbuję odebrać Steve'owi tytuł miejscowego Króla Świąt - chcę udekorować swój nowy dom lampkami tak by był widoczny z kosmosu! Ale czemu poprzestać na światełkach? Zachęcony sukcesem, jaki odniósł swoją dekoracją, Buddy aranżuje żywą szopkę z osłami, krowami, owcami a nawet importowanym wielbłądem, na najrozmaitsze sposoby eliminując Steve'a z jego dotychczasowej pozycji mistrza świątecznej ceremonii. Czy panowie doprowadzą do zawieszenia broni, zanim te święta doprowadzą ich do ruiny, czy też będą trwać w starciu aż do ostatecznego zwycięstwa?
Ciężko trafić na coś naprawdę dobrego do oglądnięcia w Święta. Inna sprawa, że człowiek cały rok gapi się w to pudło, to raz w roku można sobie odpuścić. Z drugiej jednak strony są ludzie anty-rodzinni, lub samotni i Ci chcieliby spędzić miłe święta też.
Problem beznadziejnych filmów w TV to już legendarny temat.
Wczoraj późnym wieczorem przypadkowo włączyliśmy na komedię z de Vito, człowiekiem(jak rzekła Mama), tak fatalnego wzrostu i niezbyt, niezbyt urody, a jednocześnie z talentem.
Wiedziałam zwiastuny, które jednak mnie nie ujęły, gdyby nie wolna chwila pewnie bym nie oglądała.
Na szczęście jednak, zaryzykowałam i oglądałam jednym okiem, leżąc sobie wygodnie i gawędząc z Rodzicielką, do momentu z dosyć nietypowym aniołem na choince, gdy poderwałam się i zaczęłam głupio się śmiać.
Postanowiłam oglądnąć.
Film nie jest arcydziełem, zwykły film, który jednak moim zdaniem ma ważne świąteczne przesłanie.
Bo oto poznajemy dwie rodziny, jedna to idealna i żyjąca do bólu konwencjonalnie i tradycyjnie, rodzina Finchów z ojcem, który święta planuje miesiąc wcześniej, co do minuty, oraz skontrastowana rodzina Hallów z głową rodziny, elfowatym, szalonym Buddym, który nigdzie nie może zagrzać miejsca, gdyż strasznie szybko się nudzi. Przypadkiem odkrywa jednak nowy cel, który niemalże go opęta, oraz przyczyni się do świątecznej katastrofy.
O jakimż przesłaniu mówię w potencjalnie płytkiej komedyjce? Otóż, pokazano, że w świętach nie chodzi o przygotowania, miliony lampek, chodzi o bliskość, czas z rodziną. Chodzi o zatrzymanie się i podumanie.
Nie wszystko można kupić, nie wszystko można zaplanować. Nie o to chodzi.
Nie lubię tych wszystkich świątecznych filmów ;p
OdpowiedzUsuńEch, że mnie nie podkusiło, żeby włączyć ten film w święta ;)
OdpowiedzUsuńPoczekam do następnego roku ;D