Młody, charyzmatyczny ksiądz Jan na co dzień pomaga uzależnionej młodzieży. Metody jakie stosuje w swojej pracy duszpasterskiej i fakt, że jest bardzo zżyty ze środowiskiem narkomanów, nie odpowiadają jego przełożonym. Dlatego kiedy otrzymuje polecenie podjęcia studiów w Rzymie, jest pewien, że to próba oddzielenia go od wiernych. Przyczyna odsunięcia od pracy okazuje się jednak zupełnie inna... Badania krwi wykazały, że Jan jest nosicielem wirusa HIV. Wiadomość ta całkowicie odmienia jego życie. Młody ksiądz musi samotnie przejść hiobową próbę. Dlatego opuszcza parafię i zaszywa się w starym, spokojnym zakonie. Pretensje do Boga, zwątpienie w sens wiary i własną słabość próbuje zagłuszyć fizyczną pracą. Życie w izolacji nie przynosi mu jednak ukojenia, a brak tolerancji, którego doświadcza, sprawia że musi opuścić klasztor. Bez nadziei i bez celu, rusza w drogę, w której przypadkowo spotyka trójkę młodych ludzi. Podróż ta doprowadza go do dawnego znajomego, znanego muzyka, ojca jednego z narkomanów, którym kiedyś pomagał- Pawła. Jan musi skonfrontować się nie tylko z własną chorobą, ale i z ludźmi, których uczył siły i wiary, a później opuścił bez słowa.
Film chodził za mną długo. Minęło przecież pięć lat od premiery, a gdy zwiastuny leciały w kinie urzekła mnie muzyka. Sama zapowiedź mnie zaintrygowała.
Film to historia księdza pracującego z młodzieżą uzależnioną od narkotyków. Ksiądz Jan jest niesamowicie pozytywnym człowiekiem z silną wiarą, niemalże nie do zachwiania. Jednak cały jego świat się zmienia gdy okazuje się, że jest nosicielem wirusa HIV.
Zaznaczam, że bardzo lubię Zebrowskiego, uważam że jest dobrym aktorem oraz przystojnym mężczyzną, dlatego z wielką przyjemnościa oglądałam ten film. Umiejętności Michała Żebrowskiego przydały się do pokazania dramatu księdza, któremu zostaje jedynie wiara, wiara która też miewa swoje gorsze chwile.
Zarzuca się filmowi, że jest mało realistyczny, czy mało spójny, owszem miejscami realizm podupada, scenki się wleką, ale mnie bardziej interesowało ogólne przesłanie i otwarte zakończenie, które daje okazję do refleksji. Najlepiej refleksji wspomaganej muzyką z filmu, która jest fenomenalna.
Być może widziałam lepsze filmy, ale ten jest poruszający i jeden z nielicznych na którym się popłakałam, mimo ze nie minęło 10 minut od rozpoczęcia.
Na pewno oglądnę jeszcze raz, aby lepiej przyglądnąć się kilku kwestiom.
Nie oglądałam tego filmu, ale wydaje się interesujący, więc czemu nie:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!!
oglądałam ten film 2 razy;)
OdpowiedzUsuńNawet nie słyszałam o tym filmie, ale brzmi bardzo ciekawie twoja recenzja, więc z chęcią oglądnę!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
widziałam ten film dawno temu w kinie. byłby całkiem dobry, gdyby nie zakończenie [chyba jedno z najgorszych w historii kinematografii]...
OdpowiedzUsuńZakończenie moim zdaniem przesłodzili. Ale sam film wart uwagi był.
OdpowiedzUsuńjakie było zakończenie ? nie ogłądałem do końca
OdpowiedzUsuń