Hiszpania, II połowa XIV wieku. Esther, piękna córka wpływowego i bogatego rabina gminy
żydowskiej w Toledo, kocha Simóna, syna lokalnego kupca. Ojciec zaplanował dla niej małżeństwo z Rubénem, ortodoksyjnym rabinem lokalnej wspólnoty, uważanym za świetną partię. Nie mając innego sposobu, aby być razem, Esther i Simón decydują się na ucieczkę, lecz ich plany krzyżują zamieszki, które wybuchają w Wielki Piątek: podburzani przez biskupa Toledo chrześcijanie napadają na dzielnicę żydowską, dokonując pogromu, niszcząc i paląc wszystko na swojej drodze. Ścieżki kochanków muszą się rozejść, by po licznych perypetiach ponownie zejść w Sewilli... Niemcy za rządów nazistów, lata 1935-1945. Hitlerowskie ustawy antyżydowskie zmuszają mieszkającą w Berlinie rodzinę bogatego jubilera Leonarda Pardenvolka do szukania schronienia za granicą, w Wiedniu. W kraju pozostają jego dwaj dorośli synowie, Manfred i Siegfried. Wkrótce dołącza do nich Hanna, bliźnicza siostra Manfreda, która wraca do Niemiec pod zmienionym nazwiskiem. Każde z trójki rodzeństwa, na swój sposób, prowadzi walkę z „brunatnym” reżimem. Siegfried zostaje specjalistą od fałszowania dokumentów; obracając się w kręgach wojskowych, zdobywa informacje przydatne ruchowi oporu. Manfred, członek partii komunistycznej, walczy z faszyzmem na ulicach Berlina i Rzymu. Hanna wiąże się z organizacją antynazistowską Biała Róża; w jej szeregach próbuje uświadamiać studentów. Za swoje zaangażowanie zapłacą życiem, lub życiem swoich bliskich.
Uff. Skończyłam, takie
westchnienie rozdarło nocną ciszę w moim rodzinnym domu. Teraz nie wiem, czy „Władca
Barcelony” był książką złą, ale trafił na okres mojej pomroczności, czy był po
prostu najlepszą książką tego autora. Wprawdzie „Katedra w Barcelonie”(Falcones)
była książką o wiele lepszą, ale na „Władcy” się nie nudziłam. Pamiętam, że
dobrze mi się czytało. Później, na fali na urodziny sprawiłam sobie „Uciekinierkę
z San Benito” i bach! Zawód. Książka była straszna. Rok temu kupiłam kontynuację „Władcy” do dziś
nie przeczytałam. Owszem zaczęłam, ale odłożyłam. Co u licha sprawiło, że tak
napaliłam się na „Sagę wyklętych”? Tajemnica roku 2013. Po 1,5 tygodniu
oczekiwania na książkę, wreszcie ją dostałam, po jakichś dwóch dniach zabrałam
się do lektury.
Chufo Llorens dał się poznać jako
sprawny twórca powieści historycznych. „Sagę wyklętych” dedykuje wybitnym
twórcom powieści historycznych, znajdziemy między innymi wzmiankę o Henryku
Sienkiewiczu. Lista autorów, którzy swego czasu zawładnęli wyobraźnią Katalończyka
jest imponująca. Niestety – powieści, które czytała, przewyższają książkę która
przyprawiła mnie o zakwasy(około siedemset stron, dobrze, że okładka miękka).
Autor postanowił swoją powieść
podzielić. Część dzieje się w Hiszpanii XIV wieku, druga część w Niemczech na
przełomie lat 30 i 40. Książka opowiada… o Żydach, o prześladowaniach, o
nienawiści i represjach. W dużym skrócie, pokazuje jak możni tego świata knuli
intrygi mające na celu wyeliminowanie Żydów z życia społecznego, gospodarczego
i w jaki sposób miało to wpływ na jednostkę. Główną bohaterką ten hiszpańskiej części
jest Esther, młode dziewczę, córka wielkiego rabina, której młodość i pierwsza
miłość przypada na okres gdy przeciwko Żydom jest knuta poważna intryga, która
nie tylko rozpocznie okres niepokoju, ale zaważy na życiu dziewczyny, a później
kobiety. Część niemiecka kręci się wokół rodziny niemieckiego jubilera, który
nie jest nawet ortodoksyjnym Żydem, ma żonę katoliczkę, trójkę dzieci, ale nowy
system który zapanował w Niemczech nie zwraca uwagi na takie niuanse. Jest on
zmuszony do ucieczki z kraju, gdzie zostaje jego dwóch synów, którzy będą
musieli zmierzyć się z reżimem.
Powiem Wam, że dawno mnie tak
książka nie wymęczyła, nie dlatego że była zła, była tak nijaka, że aż zęby
mnie jeszcze bolą. Wkurzyło mnie jedno, ale na samym początku, więc może
zaważyło to na moim odbiorze książki. Przypisy!! Wyjaśnienia są na samym końcu,
a przypisów jest dostatek, autor nie żałował sobie: wyjaśnień historyczny,
kulturowych, językowych. Było to tak
niewygodne, że w pewnym momencie zrezygnowałam ze sprawdzania co znaczy dane
słowo(nie jestem Żydówką, ani znawcą wybitnym judaizmu), wprawdzie bywały
słowa, które można było przetłumaczyć i darować sobie przypis, a najlepiej
byłoby gdyby te przypisy były, jak Pan Bóg przykazał na dole strony. Nie wiem
co to za pomysł. Taki sposób robienia przypisów toleruję jedynie w publikacjach
naukowych.
Przypisy mnie wkurzyły, ale
najbardziej zirytowała mnie miałkość tej książki. Potencjał był ogromny, autor
odwalił też niesamowitą pracę badawczą, bo książka jest pisana z wyczuwalną
znajomością tematu. Tylko, że co z tego skoro ja nie umiałam przejąć się losami
bohaterów. „Nieszczęście” Esther mnie tylko irytowało, uważam że była
infantylna i afektowana, wolałam – szczerze mówiąc Rubena.
Z niemieckiej części lubiłam – w miarę
– postać Erica. O ile autor przyłożył
się do kwerendy i z dokładnością oraz pietyzmem opisuje żydowskie środowiska, o
tyle pomija całkowicie stronę ludzką. Przez co bohaterowie byli dla mnie
odrealnieni, mimo ogromu nieszczęść, tragedii co krok, a może z powodu tej kumulacji właśnie, nie
mogłam się z nimi zżyć. Książka straciła bardzo wiele. Chociaż na samym końcu
miałam łzy w oczach, to jednak nie rehabilituje książki w moich oczach.
Zawiodłam się. Ten zawód nie kosztował mnie zbyt wiele. Bo w
mojej ulubionej księgarni zapłaciłam za nią nieco ponad trzydzieści złotych, a
czytania jest dużo. Nie żałuję pieniędzy, a czasu straconego na chybioną książkę
nauczyłam się wcale nie żałować. Ale mogłam brać się za „Atlas chmur” ;]
Ale spodobało mi się bardzo jedno zdanie:
"(...) uważał, że o wiele lepiej jest kochać, niż być kochanym, bo to pierwsze czuł w sercu każdego ranka, kiedy wstawał z łóżka, i w każdej minucie dnia, to drugie natomiast zdawało się przelotnym błyskiem, krótką chwilą(...)"
Powiem Ci (napisze), że ja już pierwszej powieści tego autora nie strawiłam, mimo ogólnych zachwytów. W związku z tym do tej książki nawet się nie przymierzałam.
OdpowiedzUsuńA tak na marginesie- mkniesz z czytaniem jak burza, wakacje to widać:)
No "Władcę" jednak dobrze wspominałam. Ale już kolejny raz się chyba nie dam nabrać. Oby
UsuńMusze wyhamować i innymi obowiązkami się zająć. Powtarzam sobie "już po tej książce", ale powrót do rzeczywistości się zbliża :(
Cytat faktycznie ciekawy :) Co do książki, jej podziękuję, z tymi przypisami to pomysł mało trafiony
OdpowiedzUsuńA ja i tak przeczytam, bo Llorensa lubię i wszystkie jego książki mi się podobały. Jak tylko przeczytałam opis fabuły, to się zakochałam... ;)
OdpowiedzUsuńOj, szkoda, że tak słabo ta książka wypadła w Twoich oczach. Mam u siebie "Władcę Barcelony", ale jakoś też nie mogę się zabrać za czytanie.
OdpowiedzUsuńOj, po przeczytaniu opisu książki (tego na zielonym tle) już chciałam powiedzieć, że to coś dla mnie... ale po Twojej recenzji obawiam się, że mogłabym jej nie strawić.
OdpowiedzUsuńJa również nie znoszę przypisów na końcu książki. To znacznie utrudnia lekturę.