Wiecznie nieobecny mąż, chorowite dziecko, codzienna rutyna – dla Marty to aż nadto. Monotonne i w gruncie rzeczy samotne życie w stolicy coraz bardziej ją przygnębia. Kiedy dowiaduje się, że musi zorganizować zjazd familijny, na którym pojawią się także goście z Ameryki, początkowo nie jest zachwycona. Wkrótce jednak zrozumie, że właśnie tego potrzebuje. Powrót do rodzinnego miasteczka, spotkania z dawnymi przyjaciółmi i zwariowanymi krewnymi, przeglądanie pamiątek pozostawionych w starym młynie, a przede wszystkim magia wspólnego gotowania pomogą jej odetchnąć pełną piersią. Przy okazji Marta odkryje pewną skrzętnie skrywaną tajemnicę rodzinną…
Anna J. Szepielak snuje swoją opowieść niespiesznie, pozwalając czytelnikowi rozsmakować się w historii serwowanej niczym najlepsze danie według domowej receptury swoich bohaterek. A z wielbicielami gotowania dzieli się kilkoma przepisami na potrawy codzienne i świąteczne!
Wyczekiwałam książki Anny
Szepielak od czerwca 2012 roku, czyli od momentu gdy przeczytałam „Dworek pod
lipami”. Wczoraj przekraczałam próg Empiku z sercem na ramieniu: dzień
premiery, może jeszcze nie być, a ja potrzebowałam czegoś na odstresowanie. Jest!
Kupiłam. Za przedostatnie pieniądze. Już czekając na spotkanie zaczęłam czytać.
Później dworzec, pociąg. Wspaniały klimat do czytania, na gładkiej, szklanej
tafli błyszczały krople deszczu, za oknem przemykał pofalowany krajobraz Lubelszczyzny,
a ja wracałam do domu z książką. Domniemywałam, że dobrą.
Marta jest po trzydziestce,
mieszka w stolicy z zapracowanym mężem i ciekawską córeczką, niemalże po
sąsiedzku mieszka jej młodsza siostra, Grażyna, robiąca błyskotliwą karierę. Tego
samego nie można powiedzieć o Marcie, która z wykształcenia jest konserwatorem
dzieł sztuki, jednak szybka ciąża i konieczność opieki nad wiecznie chorą córką
uniemożliwiło jej zawodowe spełnienie. Teraz siedzi w domu i ma wieczne
pretensje o wszystko, cały czas narzeka, czepia się męża, gotuje z siostrą i
wylewa swoje żale na blogu. Mąż Marty – Adam jest archeologiem, każdą chwilę
spędza w pracy, szczerze – nie dziwię mu się, skoro w domu czeka wiecznie
niezadowolona z życia Marta, która ma pretensje do garbatego, że ma dzieci
proste. Adam dostaje propozycję pracy za granicą, kilka burzliwych dni i stawia na swoim. Marta
jest jeszcze bardziej niezadowolona – tak to jest możliwe, chociaż ciężko mi to
sobie wyobrazić. W końcu wszyscy, Adam, Grażyna i Rodzice Marty namawiają ją,
aby z córką pojechała do rodzinnego miasteczka odpocząć, zmienić otoczenie
córce i przede wszystkim przygotować wielki rodzinny zjazd, bo z Ameryki ma
przyjechać córka siostry babci Marty, ze swoją córką. Jako, że wizyta zbiega się z katolicką
Wielkanocą, będzie zamieszanie większe, niźli miasteczko mieli najechać
Hunowie. Marta z oporami zgadza się, jedzie z córką do rodziców, zaczyna drążyć
rodzinne sekrety, nie przestaje narzekać i gotować.
Tak w skrócie mogę opisać zarys
fabuły książki. Z trudem, bowiem moim zdaniem jest to jedna z nielicznych książek o niczym. Nie wiem czy to z
powodu Masterchefa, czy skąd się wzięła
ta moda na gotowanie, jest to kolejna książka, która ma przekonać nas
jaka to radość płynie z gotowania. Ok. przyznam, że byłam kilkakrotnie głodna
podczas lektury, ale dlatego że cały dzień nie jadłam nic. Później mi przeszło.
Na końcu mamy kilka przepisów, dosłownie – kilka. Kto chce skorzysta. Taka
formuła to już nic nowego. Albo ktoś lubi akapity, które opisują co jest na
stole, następujące po długich opisach wałkowania, mielenia, wycinania, albo
nie. Kiedyś były opisy przyrody, teraz gotowania. Signum temporis?
Nie wiem.
Jak rzadko kiedy żałuję pieniędzy
wydanych na tę książkę. Trzeba było słuchać Oli i kupić „Solo”. Podczas lektury
dusza mi krzyczała „nihil novi” i tak
mogłabym podsumować tę książkę. Nic nowego. Odkrywanie tajemnic rodzinnych z
gotowaniem w tle, wystarczy wspomnieć „Cukiernię pod Amorem”, żeby zobaczyć jak
można to zrobić tak, żeby zaangażować czytelnika. Tutaj tego nie ma, mamy jakąś
rodzinną tajemnicę, skrzętnie skrywaną.
No tak, jest takowa, aczkolwiek gdy dojdzie się do finału opowieści to człowiek
dochodzi do wniosku, że to po prostu wiele hałasu o nic.
Cała ta książka to wiele hałasu o
nic. Wizyta krewnych, tak wyczekiwana i
budząca tyle emocji tak naprawdę niczego nie wnosi, kończy się popijawką i tyle. Nie poznaliśmy w
sumie Amerykanów bo są rzadko dopuszczani do głosu.
To jest mój główny zarzut książę
zaliczyłabym do powieści obyczajowych, ale w sumie nic tam się nie dzieje. NIC!
Mamy irytującą Martę, jej rozkapryszoną córkę, której dialogi i pomysły miały
być chyba bardzo zabawne ale mnie usypiały, lub tylko irytowały. Nuda i irytacja tak mogłabym streścić uczucia,
które towarzyszyły mi podczas lektury. Żałuję wydanych na tę książkę pieniędzy.
Po prostu. Gdybym nie przeczytała tej
książki nic by się w moim życiu nie zmieniło. Nic nie wnosi, nie porusza, nawet
nie intryguje swoją treścią.
Szkoda… wielka szkoda. Moje
domniemanie okazało się całkowicie do obalenia.
No nic! Życie książkowego mola to także książkowe zawody.
Jeszcze nie miałam okazji czytać nic tej autorki. Ale po przeczytaniu Twojej recenzji jakoś nie czuję się zachęcona do czytania.
OdpowiedzUsuńAle muszę się zgodzić, że w pociągu się świetnie czyta! :D
Zwłaszcza gdy ludzie nie siedzą Ci prawie na kolanach i nie ma duchoty. A taki deszczowy dzień w pociągu - super sprawa.
UsuńJa po przeczytaniu tej książki też mam kryzys czytelniczy. Musze dla odmiany coś dobrego dopaść.
To ja mam jakiś nos normalnie wybitny. Też sie zakochałam w Dworku pod Lipami, a potem w Zamówieniu z Francji i na Młyn nad Czarnym Potokiem czekałam niecierpliwie. Ale wczoraj coś mnie tknęło i mimo, że miałam w planie kupić tę książkę, to postanowiłam nabyć ebooka, za całe 16 zł mniej niż papierowa wersja, to mnie skusiło przyznaję. Ale też pomyślałam, że w sumie to nie muszę jej mieć na półce, elektronika mi wystarczy. I okazuje się, że dobrze zrobiłam. Jak się zawiodłaś to ja się boję zaczynać czytać, zwłaszcza, że ostatnio czytam genialne książki, Asa Larsson, Shafak, Kallentoft to myślałam, że tendencja sie utrzyma, a tu jednak chyba będzie zawód?
OdpowiedzUsuńMasz wybitną intuicję. ja trzymałam w ręku "Solo" i nie wiem co mi odwaliło, co się stalo z moją intuicją, że jednak odłożyłam "Solo" i wzięłam "Młyn". Po książkach mocnych i emocjonujących "Młyn" jest rozwlekły... daruję sobie metafory lepiej ;)
UsuńMoże trochę. za dużo na rynku tego typu powieści.Powroty do lat dziecięcych,wspominki i dobra kuchnia to nic nowego i juz było!
OdpowiedzUsuńNo właśnie. A tutaj nie tylko nie ma nic nowego, ale i te stare chwyty są, takie po łepkach.
Usuńja lubię powieści tego typu :)
OdpowiedzUsuńWięc mam nadzieję, szczerą, że Ci do gustu przypadnie :)
UsuńNudna, ale przeczytana w jeden dzień? :) Ja też lubię takie rodzinne pogadanki z gotowaniem. Chyba się skuszę na ebooka.
OdpowiedzUsuńNudna, ale przeczytana w jeden dzień? :) Ja też lubię takie rodzinne pogadanki z gotowaniem. Chyba się skuszę na ebooka.
OdpowiedzUsuńZwykle jak zaczynam to kończę. W pociągu byłam pozbawiona innej lektury. Jedną skończyłam jadąc tam, a za dużo ludzi było i nie chciało mi się za tabletem z ebookiem grzebać.
UsuńDaruję sobie, skoro nic się nie dzieje, nie wzbudza emocji (oprócz irytacji), a za samym gotowaniem nie przepadam więc przepisy mi są obojętne.
OdpowiedzUsuńZ przepisów tez raczej nie skorzystam, a książka mnie strasznie rozczarowała, więc nie mogę nikomu polecić ;) chociaż nie wykluczam, że są osoby które zachwyci. ;]
UsuńEbuuu, żal wydanych pieniążków, ale tak jak powiedziałaś, trzeba przygotować się, że czasem jakaś książka zawiedzie...
OdpowiedzUsuńTym bardziej jak pomyślę, że mogłam wydac na książkę, która by zachwyciła i mnie dotknęła mojej duszy.
UsuńNo, ale bez złych książek nie docenia się tych wspaniałych :)
Ja chętnie ją przeczytam ;)
OdpowiedzUsuńJa też. :)
OdpowiedzUsuńJa też Dworek...czytałam i też czekałam na nową książkę autorki. Tę na pewno przeczytam, ale zlecę zakup w antykwariacie. Dam listę książek koleżance niech poluje. Skoro książka jest taka, jak piszesz, szkoda pieniędzy wydanych w księgarni. Jest tyle innych pozycji, które chciałabym kupić, a fundusze ograniczone.
OdpowiedzUsuńI z tego powodu pluję sobie w brodę. No nic może Mamie się spodoba. Więc pieniądze nie będą AŻ tak stracone
UsuńNo to dobrze, że też mnie coś tknęło i nie zamówiłam, poczekam w takim razie na bibliotekę. Dużo sobie po tej książce obiecywałam, szkoda, że nie ma w niej nic odkrywczego;)
OdpowiedzUsuńOj Kasiu a to mnie zmartwiłaś, gdyż się napalałam na tę książkę, sam tytuł już zapowiadał coś intrygującego.
OdpowiedzUsuńKsiążki Pani Szepielak w takim razie poszukam w bibliotece.
Nie lubię książek z gotowaniem w tle, więc już na starcie podziękuję za tę powieść. A skoro jest ona o niczym na dodatek to już w ogóle szkoda czasu i pieniędzy.
OdpowiedzUsuńJeszcze nic nie czytałam tej autorki, ale w takim razie lepiej zacząć od "Dworku pod lipami".
OdpowiedzUsuńNie czytałam nic tejże autorki, jednak chętnie przeczytam "Dworek pod lipami", a tę pozycję sobie daruję, chyba, że dostanę w bibliotece ;) Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńTez bym tak doradzała. u mnie w bibliotece nie ma żadnej autorki, ale mogłam poczekac na bibliotekę większą.
UsuńHmmm, troszkę się zmartwiłam Twoją opinią... "Młyn..." właśnie do mnie dotarł, ale niestety emocje troszkę opadły po tym co tutaj przeczytałam. No nic muszę się przekonać czy na mnie zrobi podobne wrażenie:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
Mam nadzieję, że Ci się spodoba
UsuńA mnie się podoba. Właśnie czytam i całkiem inaczej to odbieram niż Ty.Lubię jak się dzieje między bohaterami, a nie w akcji. Nie przepadam za przygodówkami.
OdpowiedzUsuńNatalia
A mnie się podoba. Właśnie czytam i całkiem inaczej to odbieram niż Ty.Lubię jak się dzieje między bohaterami, a nie w akcji. Nie przepadam za przygodówkami.
OdpowiedzUsuńNatalia
Też lubię. Ale nie wiem co dzieje się pomiędzy bohaterami? Według mnie niewiele.
UsuńOczywiście rozumiem, że możesz odbierać to inaczej :) Super! Wolę, żeby czytelnicy nie zgadzali się z moimi krytycznymi recenzjami. Nie lubię jak kogokolwiek rozczarowują książki :)
Ja również mam odmienne zdanie. W książce jest wiele różnych emocji zarówno pomiędzy bohaterami, jak i tych osobistych, wewnętrznych. Z podobnymi lub nawet takimi samymi borykamy się każdego dnia dlatego uważam, że każdy czytelnik może w tej książce odnaleźć cząstkę siebie. A gotowanie, które tak jest tu krytykowane nie zajmuje naprawdę aż tyle miejsca! Moim zdaniem dodaje książce ZAPACHU i SMAKU w wielorakich jego odmianach i rodzajach. Wzmaga ponadto poczucie wspólnoty w rodzinnej, ciepłej, dobrze znanej każdemu atmosferze.
OdpowiedzUsuńWszystkich- szczególnie tych niezdecydowanych - szczerze zachęcam do lektury!
Super! Cieszę się, że Ci się podobało. Ja podtrzymuję swoje zdanie, mnie nie zachwyciła, nie zaczarowała. Nawet wątek gotowania, którego nie krytykuję, tylko uważam, że również nie wyszedł.
UsuńAle oczywiście masz prawo mieć swoje, inne zdanie!
Pozdrawiam!