Kilkukrotnie słyszałam, że moim znajomym kojarzę się z Galicją. Mam nadzieję, że nie sugerują mi w ten sposób, że kojarzę im się z galicyjską biedą, a raczej dlatego, że o Galicji mówię, pamiętam. Cieszę się, że wiele osób ode mnie dowiaduje się, że pochodzimy z Galicji o której pamięć już zanika i tak naprawdę niewiele osób żyje w których ta tradycja jest żywa i jej doświadczyły. Lepem na mnie jest wydanie książki z Galicją w tytule, bo rzucam się ślepo. Krajobraz po życiu. Śladami Galicji. Opowieści o ludziach i miejscach. Było książką na którą się ogromne napaliłam, trochę rozczarował mnie rozmiar, bo książka jest cieniutka, a Galicja była ogromna. Plus, że są zdjęcia, a gdy już zobaczyłam na mapie wieś w której mieści się siedziba mojej gminy i wieś obok mojej, prawie oszalałam. Czy oszalałam też po lekturze?
Krajobraz po życiu to podróż w czasie po życiorysach, wydarzeniach i miejscach mało znanych lub całkiem nieznanych, a jeśli już znanych, to w tej książce pokazywanych z innej niż zwykle perspektywy. Autorka zabiera nas na wędrówkę poza utarte szlaki po galicyjskich śladach wpisanych w krajobraz rozciągający się od Roztocza po Bieszczady. Opowieści to niezwykłe, niebanalne i zaskakujące, a jednocześnie przepełnione nostalgią i chęcią przywrócenia miejscom i ludziom należytej pamięci.Bohaterami książki są m.in. podkarpacki Nil, cesarz Antarktydy, Kennedy, który pojawił się kiedyś w Zbydniowie, niedoszły noblista Rudolf Weigl, genialny wynalazca Jan Szczepanik i nikomu nieznany Percy z Krosna, dzięki któremu można odbyć podróż w czasy, gdy Polska była jednym z potentatów w wydobyciu ropy naftowej na świecie. Pojawia się tu również pewna aktorka światowej sławy, jeden z przyjaciół Marca Chagalla, a nawet słynny atleta, który w swoim czasie był obok Ignacego Jana Paderewskiego najbardziej znanym Polakiem w Ameryce.Z lektury tej książki można się też dowiedzieć, co łączy Radomyśl Wielki z Hollywood, a Bieszczady z Grecją, Włochami i Egiptem, jak również dlaczego kilkoma mieszkańcami Rudy Różanieckiej osobiście zainteresowali się niegdyś Himmler, Churchill i de Gaulle. Oprócz tego jest jeszcze parę innych niebanalnych życiorysów i mało znanych wydarzeń i miejsc. Wszystko opatrzone zdjęciami i oparte na bogatym materiale źródłowym.
Barbara Gaweł zabiera nas na podróż po Galicji, w tej książce podróż jest raczej po Podkarpaciu, w dalszym ciągu moje ziemie, może nieco wkraczamy na Lubelszczyznę, na Roztocze konkretnie. Autorka pokazuje nam nie tyle miejsca, miasta nieznane bo ciężko tak nazwać Przemyśl, czy Łańcut, ale pokazuje miejsca zapomniane, czyli np.. W Przemyślu nie poczytamy o katedrze, a w Łańcucie nie będzie niemalże nic o słynnym zamku. O czym jest ta książka, o miejscach, które były ważne w międzywojniu, czy wręcz w XIX wieku? No nie do końca, bo opowieść o Przemyślu, czy o Jaśle to opowieść o ludziach. Jak dla mnie – inspiracja do podróży, ale czy ruszę śladem tej książki? Nie wiem, bo pozostał we mnie niedosyt.
Jak pewnie widzicie, mam problem ze zdefiniowaniem tematu tej książki, autorka twierdzi, że to opowieść o ludziach i miejscach, nie mogę się z tym zgodzić. Autorka bardziej opisuje mniej znane wydarzenia i ludzi związanych z Galicją, czasami zupełnie niekojarzonymi z tymi miejscami. Okazuje się, że słusznie. Jakkolwiek profesor Wiegl jest kojarzony z Galicją, to wpięcie go w rozdział o Jaśle, bo koncepcyjnie autorce to pasowało, bo faktycznie tę jasielską szkołę w podobnym czasie zaliczyli naprawdę wybitni ludzi to naciągane, Steinhaus i Weigl kojarzyć będą mi się we Lwowie, to tam ruszyłabym w ślad za nimi. Ale bardzo ciekawy był rozdział o mieszkańcach Radomyśla Wielkiego, nie wiedziałam, że tam urodził się ukochany teść Marilyn Monroe. Okazało się, że nie był jedynym mieszkańcem z tych okolic, który zrobił karierę w Stanach.
Wspomniałam Wam, że moja okolica bliska tu występuje. Faktycznie w sąsiedniej wsi stoi dworek po rodzinie Horodyńskich, która to została brutalnie wymordowana w Noc Kupały po weselu, okrutna, krwawa zbrodnia, ale autorka pisze o niej bezpłciowo, trochę okrajając kontekst, a na mapce pogrubiono również Zaleszany, tylko dlatego, że tam jest grobowiec tej rodziny. I cała ta książka jest taka, autorka pisze o ludziach którzy się urodzili w danym miejscu i często pisze o ich życiu zupełnie gdzie indziej. Wspomniany teść słynnej autorki wyjechał z Galicji jako mały chłopiec. Drugie co mnie zasmuciło to okropne okrojenie Galicji, ten region prócz tego, że sięgał daleko na Wschód, a weźmy pod uwagę, że Barbara Gaweł pisze o czasach, gdy Lwów i Galica Wschodnia były w granicach RP, to prócz tego Galicja sięgała na Zachód, Tarnów, Kraków to wciąż Galicja. Tymczasem czytając tę książkę czytelnik zastanawia się dlaczego skoro cała Galicja to Podkarpacie, to skąd taka nazwa województwa, powinno się nazywać Galicyjskie województwo i tyle.
Finalnie nie wiem co myśleć o tej książce, dużo się dowiedziałam, muszę się koniecznie w kilka miejsc wybrać, nie mogę sobie wybaczyć że w Łańcucie nie poszłam do synagogi. Z drugiej strony nie poczułam klimatu tej Galicji, którą kocham, nie weszłam w temat, bardziej jest to pobieżna książka, taka przebieżka po miejscach i ludziach właśnie, ciężko znaleźć wspólny mianownik, dlaczego wybrano tę a nie inną osobę, czy miejsca. Nie zawsze jest opisana historia miejsca, jak wspomniałam, bardziej sprawia to wrażenie takiego pobieżnego potraktowania tematu, a szkoda – bo moim zdaniem potencjał jest ogromny!
ooo czytałabym
OdpowiedzUsuń