Prawie zapomniałam, że dziś
środa. Zapomniałam się przez lekturę świetnej książki. Mam nadzieję, że
recenzja jeszcze dziś.
Samopoczucie wciąż mam fatalne,
dziś chyba był kryzys, obym wyszła z niego zwycięsko, zresztą już powoli się
wygrzebuję, po fatalnym poranku przyszedł naprawdę niezły wieczór. Wciąż proszę
o kciuki – oby obyło się bez antybiotyku.
Chcę Wam przedstawić kolejną
legendarną parę i jak to mam w zwyczaju – nie będzie happy endu. Ciekawa jestem
co by powiedział psycholog na fakt, iż zaczytuję się raczej w nieszczęśliwych
historiach miłosnych. Pewnie wynalazłby
jakieś świństwa :P Prawda jest taka – niektóre historie stają się
nieśmiertelne, właśnie przez brak szczęśliwego zakończenia. Gdyby na samym
końcu leciało konfetti, byłby banał. A tak, my beznadziejnie zanurzeni w
książkach, rozgryzamy te opowieści, szukamy niuansów, gdybamy. Rozkładamy na
czynniki pierwsze. Ja to uwielbiam : )
Rhett Butler i Scarlett O`Hara
Chyba nie ma osoby, która nie
znałaby tej historii, czy to z książki, czy z ekranu. Oczywiście film jest
uboższy od książki, wiele wątków pomija, skraca, jeden nawet poważnie zmienia.
Ale film rządzi się swoimi prawami i mimo swoich braków film zdominował
wyobraźnię rzesz czytelników. Trudno sobie wyobrazić bohaterów o innych
twarzach, niż aktorów z ekranizacji z lat trzydziestych. Ale ładne buzie nic by
nie zdziałały, gdyby nie genialna historia Margaret Mitchell, która napisała
piękny romans osadzony w burzliwych czasach. Nic tak nie dodaje dramatyzmu miłości
jak wojna w tle.
Jak zaczyna się ta historia? W sumie banalnie, od niechęci.
Scarlett pierwszy raz widzi Rhetta, gdy przybywa do Dwunastu Dębów, aby oczarować
Ashleya w którym się kocha. Rhettowi towarzyszy nuta skandalu, podobno
skompromitował się z jakąś młodą damą, zastrzelił jej brata, który wyzwał go na
pojedynek. Wiadomo, że panny kochają skandalistów, ale Scarlett nie w głowie
wtedy miała obcego nieznajomego. Ona musiała zdobyć swojego Ashleya, ten
początek pokazuje jak będzie wyglądać cała znajomość Rhetta i Scarlett, zawsze
na pierwszym planie będzie dla niej Ashley. Zaś Rhett będzie rozbawiony
zachowaniem Scarlett, zachwycony jej spontanicznością i tym, jak uparcie dąży
do celu. Los postanowił połączyć Scarlett i Rhetta w sposób złośliwy i
kapryśny. Rhett jest świadkiem wyznania Scarlett, która mówi Ashleyowi, jak
bardzo go kocha, że chce z nim być i nawet chce z nim uciec. Ashley przyznaje,
że tez kocha dziewczynę, ale ponieważ związany jest słowem z inną kobietą,
niestety ich uczucie nie może być spełnione. Scarlett z gorącą irlandzką krwią,
reaguje bardzo impulsywnie, są krzyki, wyzwiska, tego wszystkiego świadkiem
mimowolnym jest Rhett. Zamiast dyskretnie ukryć swą obecność, Rhett daje wyraz
swemu rozbawieniu co wprawia w zakłopotanie dziewczynę, której duma została
zraniona. Zaczyna się z przytupem. A później jest tylko lepiej.
Scarlett na złość wszystkim
wychodzi za Karolka – brata Melanii, która dla odmiany wychodzi za Ashleya,
niestety trwa wojna i Scarlett zostaje wdową tak szybko jak szybko została
mężatką. Paradoksalnie wydarzenie, które miało skończyć jej życie towarzyskie,
staje się przepustką do nowego życia w buzującej życiem Atlancie. Tam znowu
spotyka Rhetta.
Rhett pomaga skrępowanej
konwenansami dziewczynie, realizować pasje, spełniać marzenia, żyć pełną
piersią… czytelnik długo, może jedynie podejrzewać dlaczego to robi. Scarlett,
przez cały czas kocha Ashleya, jest przy tym bardzo zadufana w sobie i
bezwzględna, podejrzewa, że Rhett mógł się w niej zakochać, ale mężczyzna
wyśmiewa jej podejrzenia. I taka zabawa w kotka i myszkę będzie trwała.
Nie chcę streszczać trzech tomów
powieści, bo to nie jest celem tej opowieści. Chcę opowiedzieć, dlaczego ja tak
często czytam „Przeminęło z wiatrem”, a czytając każdorazowo mam nadzieję, że
pewna scena zostanie rozegrana inaczej.
Cała akcja nabiera rumieńców, gdy
Scarlett w oczach niektórych kompromituje się z Ashleyem, Rhett, dla dobra
córki zmusza żonę aby poszła na przyjecie-niespodziankę, z którego – wedle wszelkiego
rachunku prawdopodobieństwa – będzie wyproszona. To w noc po przyjęciu ma
miejsce jedna z bardziej wzruszających scen. Rhett po raz pierwszy mówi tak
pięknie o swoich uczuciach, nie ogranicza się do jednego zdania, alkohol
rozwiązuje mu język i mówi, mówi…
Później zanosi swoją żonę na górę
do sypialni, aby wybić jej z głowy Ashleya, następnie umyka jak spłoszony złodziej.
Wtedy pojednanie małżonków i happy end są najbliżej. Za każdym razem, gdy
czytam, mam nadzieję, że tym razem, któreś złamie swoją dumę, że zrobi krok, da
znak, żeby nie pogłębiać tej przepaści, aby nie ranić się wzajemnie wciąż i
wciąż. Niestety. Gdy Scarlett podejmuje decyzję, doznając uprzednio iluminacji,
jest już za późno. Rhett jest zmęczony zabieganiem o jej serce. Odchodzi.
W tej książce mamy materiał na
związek idealny, albo na najgorszy z możliwych. To zależy od nas, naszego
podejścia. Bo musimy sobie odpowiedzieć
na pytanie, czy dobry związek to taki w którym oni wiedzą o sobie wszystko, znają
najmroczniejsze sekrety, najciemniejsze strony charakteru.
Czy prawdziwa miłość może się
skonczyć? Może się wyczerpać? Przecież jedną z cech miłości jest to, że nigdy
nie ustaje. Więc jak mogła skończyć się miłość Rhetta, czy może on źle się
wyraził?
Mitchell zostawia nas bez
szczęśliwego zakończenia, możemy gdybać ile wlezie, czy Rhett dotrzyma słowa i
zacznie nowe życie bez panny O`Hara, a może jak zwykle Scarlett dopnie swego?
Kontynuacja powieści, każe nam wierzyć, ze po przejściach jednak będą razem.
Ale ostrzegam, kontynuacja jest na bardzo niskim poziomie. Bohaterów nie łaczy
z pierwowzorami nic, tylko imiona.
Ciężko pisać o Scarlett i Rhecie
jak o parze, bowiem przez większą część powieści to Rhett zabiega o Scarlett,
ta zaś jest zaślepiona i uparcie goni za facetem, który nigdy jej nie zrozumie
i nie pokocha taką jaką jest, jeśli by ją poznał, nigdy by jej nie kochał i nie
rozumiał, może nawet nią gardził. Ale my baby jesteśmy uparte w swej głupocie,
lekceważymy to co ważne, gonimy za imaginacją, za mrzonką… i w głupi sposób
zaprzepaszczamy szansę na szczęście. A sam facet niewiele może.
Rhett z całą swoją potęgą
uczucia, nie był w stanie przekonać Scarlett, że to on jest jej przeznaczeniem.
Chociaż Rhett jest fantastycznym facetem, z ogromnymi wadami, ale te wady są
raczej wynikiem odrzucenia, nieodwzajemnionej miłości, powodującej frustrację,
nie świadczą o tym, że jest złym człowiekiem. Rhett mimo swojej pozycji, jest
bardzo nieszczęśliwym człowiekiem.
Naprawdę za każdym razem ta
historia mnie wzrusza, wzrusza i wywołuje refleksję nad swoim zyciem, bo tak
łatwo jest przegapić najważniejszy element układanki naszego życia, który mamy
pod ręką, ale my szukamy daleko i na własne życzenie partolimy sobie życie…
A jakie refleksje w Was wzbudzała
historia z „Przeminęło z wiatrem”, równie burzliwe?
Ja opisałam je bardzo słabo,
wybaczcie, nie jestem w pełni władz umysłowych. Ale mimo wszystko proszę Was o
to, abyście podzielili się ze mną refleksjami o tej parze, nieważne czy w
wersji filmowej, czy książkowej, ja w zamian za to obiecuję w przyszłym
tygodniu pochylić się nad parą z happy Endem, żeby nie było tak smętnie ;)
* zdjęcia nie są moją własnością, nie roszczę sobie do nich żadnych praw. Zostały znalezione w sieci, jeśli jesteś właścicielem i nie życzysz sobie, abym z nich korzystała - napisz!
Burzliwe, oj, burzliwe. Przy końcu byłam niesamowicie sfrustrowana i smutna. Biedny Rett! Biedny ideał faceta. Scarlett też biedna, bo mimo że charakterek miała chwilami okropny, to ją lubię. Umiała się kobieta poświęcić. I z tymi swoimi wadami była urocza.
OdpowiedzUsuńRefleksje miałam podobne do Ciebie. Niestety czasem nie zauważamy, że prawdziwe szczęście jest tuż obok nas. Wymyślamy sobie, idealizujemy, kochamy ułudę. Smutne, ale ze Scarlett na mogłoby się utożsamić tysiące ludzi.
Ale mimo że ta historia jest dość okrutna (ja lubię happy endy, szczególnie gdy bohaterowie są kochani ;D), to uwielbiam, uwielbiam, uwielbiam! Jedna z moich najulubieńszych książek!
Otrząsaj się, moja droga i zacznij żyć! Chandro, kryzysie, sio!
Ściskam, yyy... siostro? :P
(Kupiłam dzisiaj najnowszą książkę Szymusia! A widzę, że długo ją czytasz... Dobra jest? ;D)
Bo wisi na liście czytanych, a już chwilę jej nie ruszałam, leży w którejś torbie. Specyficzna jest, przyjmijmy, że się delektuję ;)
UsuńA z chandry to ja na dłuższą metę nigdy chyba nie wyjdę. Taka Scarlett ze mnie ;)
Tak! Tak! Tak!
OdpowiedzUsuńZdecydowanie burzliwe! I ten fragment, gdy już, już prawie się godzą... Zawsze wtedy mam ochotę udusić jedno lub drugie (albo oboje na raz). A końcówka? Matko, nawet gdy nie czytam, tylko sobie przypominam, płakać mi się chce.
Kontynuacja... No nie przebrnęłam! Masz rację, bohaterowie tylko z imienia podobni. Scarlett o ile u Mitchell wyniosła, nawet gdy Rett ją rzucał umiała z podniesionym czołem wszystko przyjąć, teraz się płaszczy? I to przed kim! Jakimś cudownym bohaterem, strasznie bezbarwnym i wyniosłym, skaczącym przy mamusi i flirtującym ze starymi babami. Okropność, ja dziękuję za coś takiego.
Scarlett nawet w finalnej fazie się nie płaszczyła, to co Pani Ripley zrobiła z bohaterami to zbrodnia!! Ale bywa... co my możemy :( no możemy nie sięgać po kiepskie namiastki doskonałych powieści. Wolę mieć nadzieję, że oni się zeszli, ale w godny sposób. Z charakterem, a nie tak - nijak.
UsuńZdecydowanie. Przetrawiłam jakieś 100 stron pani Ripley, zajrzałam na koniec, gdzie i tak autorka ma nadzieję, że nie słychać wahania w głosie Scarlett... I jednak sama wolę sobie wymyślać zakończenie. Ale przecież nikt nie oczekiwał, że Ripley dorówna Mitchell.
Usuń